wtorek, 31 grudnia 2013

C. Bronte "Profesor"


Profesor - Charlotte Brontë

Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 312

William Crimsworth, ambitny i inteligentny młodzieniec postanowił porzucić wszelkie rodzinne koneksje, aby samodzielnie zapracować na swój sukces. Choć obrana przez niego droga nie była prosta, zawsze postępował zgodnie z własnym sumieniem, pozostawał wierny swoim zasadom. Pomimo wielu przeciwności wkrótce z Anglii zawędrował do Brukseli, gdzie objął posadę nauczyciela w szkole z internatem. Wybrany zawód bardzo mu odpowiadał i choć nadal czekało na niego wiele niewiadomych, szedł przez życie z podniesioną głową. Co go jeszcze czeka? Intrygi, życzliwość i wzgarda, niechęć, codzienne zmartwienia, radości i... miłość?

"Profesor" jest historią życia Williama i właśnie on nam ją przedstawia. Stosuje barwne i obszerne opisy, czasami zwraca się bezpośrednio do czytelnika. Wiele miejsca poświęca na przedstawienie swoich odczuć, także tych, które dostarcza mu niemal bezustanne analizowanie otoczenia. A trzeba przyznać, że obserwatorem jest bardzo spostrzegawczym. Można doznać wrażenia, jakoby potrafił z dużą precyzją odczytać główne cechy charakteru opisywanej osoby z samej tylko twarzy. Może też przez to wydać się nieco pyszałkowaty, czy zarozumiały, jednak mimo wszystko jako człowiek inteligentny i pozostający w zgodzie ze swoimi zasadami wzbudza sympatię. Chwilami wydawał mi się nieco wyidealizowany, zwłaszcza w czasie, gdy wytykał mankamenty otaczających go ludzi, jakby sobie samemu nie miał nic do zarzucenia. Zdawał się być jedyną prawą postacią. Przynajmniej do czasu, ponieważ wybranka jego serca okazała się być równie ambitną i elokwentną osobą, co on...

Znajdziemy tu zarówno postacie, które da się lubić, jak i sporo tych wywołujących w czytelniku antypatię, czy chociaż budzących mieszane uczucia. O głównym bohaterze już wspomniałam. Jedną z ciekawszych postaci jest też Hunsden, nietuzinkowy, na swój własny sposób życzliwy, choć cechę tą zwykle przesłaniają jego docinki i ignorancja. Choć lubi się wywyższać, wywołuje raczej pozytywne odczucia.
Język powieści bardzo przypadł mi do gustu. Od razu wiadomo, że mamy do czynienia z człowiekiem wykształconym, wręcz arystokratą. W jego mowie nie ma miejsca na prostactwo, co dodatkowo umila czas poświęcony na lekturę. Codzienne życie, powoli kiełkujące uczucie, krytyka ludzkiej interesowności i przewrotności, a to wciąż nie wszystko. Autorka świetnie przedstawia dziewiętnastowieczne realia, co będzie zaletą zwłaszcza dla miłośników tejże epoki.

"Profesor", pierwsza napisana przez Charlotte Brontë książka, jest jednocześnie pierwszą z jej dorobku, po którą sięgnęłam. Ze swojej decyzji jestem jak najbardziej zadowolona i chętnie przeczytam także inne dzieła tej autorki. Wam mogę zaproponować to samo. ;)

7/10

piątek, 27 grudnia 2013

E. Schmitt "Trucicielka"


Trucicielka i inne opowiadania - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak, Litera Nova
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 246

I tak oto kolejny raz dopiero w domu zorientowałam się, że wypożyczona przeze mnie książka to zbiór opowiadań (czy o takich rzeczach nie powinno się wspomnieć na okładce chociaż słowem?)... Mimo to niezrażona zaczęłam lekturę. Było warto.

Marie Maurestier, tytułowa trucicielka lata temu została oskarżona o zabójstwo swoich trzech mężów, jednak śledztwo zostało umorzone. Przyzwyczaiła się do złej sławy, jaką przez to zdobyła, jednak gdy młody proboszcz pomimo tych okoliczności traktuje ją na równi z innymi, w końcu nie wytrzymuje. Postanawia wyznać mu na spowiedzi swoje winy, zafascynowania możliwością rozprawiania o owych zbrodniach tak otwarcie i ich wpływem na młodego duchownego, który wkrótce niemal cały swój czas poświęci wyłącznie jej. Ale co nią kierowało? Były to szczere wyznania, czy może raczej kpina z jego gorliwości? Co z tego wyniknie?
"Powrót" przedstawia historię pracoholika przebywającego obecnie na morzu, który otrzymuje druzgocącą wiadomość o śmierci córki. Problem w tym, że ma ich cztery i nie wie o którą z nich chodziło, a nawiązanie kontaktu z rodziną jest w tej chwili niemożliwe. W tej sytuacji Greg, który skupiał się wyłącznie na pracy, zaczyna coraz więcej czasu poświęcać na rozmyślania, które długo nie dają mu spokoju. Tym oto sposobem wkrótce dochodzi do zaskakujących wniosków...
Ogarnięty manią współzawodnictwa i chęcią wygranej chłopak, który ma na względzie jedynie własne dobro, oraz marzyciel obdarzony naturalnym talentem. Dwóch rówieśników porównanych do Kaina i Abla. A do tego wypadek, który wszystko zmienił... Nie chcę zdradzać za wiele szczegółów, jednak wspomnę, że właśnie "Koncert »Pamięci anioła«" spodobał mi się najbardziej.
"Elizejska miłość" również była ciekawa i warta uwagi. Catherine zdała sobie sprawę, że już od dawna nie kocha swojego męża prezydenta, gra jedynie wyuczoną na pamięć rolę. Wkrótce postanawia przestać udawać przed swoim małżonkiem, zaczyna z wielką gorliwością zatruwać mu życie, jednak dla opinii publicznej wciąż zachowuje pozory. Mąż nie pozostaje jej dłużny... Jak zakończy się ich historia? Choć tytułowe uczucie było nietypowe, przybierające różne formy - od miłości do nienawiści - to było szczere i dające do myślenia.

Autor tworzy ciekawe portrety psychologiczne bohaterów, z powodzeniem zagłębia się w ich psychikę, a swoje dociekania przedstawia czytelnikowi trafnie formułując je w słowa. W stosunku do pierwszego opowiadania mam dość mieszane uczucia. Nie potrafię podać jakiegoś konkretnego powodu. Tak po prostu było. Ostatecznie wszystkie opowiadania tworzą wspólną całość, dopełniają się wzajemnie, zamiast stanowić całkowicie niezależne utwory (choć i tak mogłyby funkcjonować). Co je łączy? Obsesja. Obsesja, która może przybrać najróżniejsze formy. Może być częścią codzienności, powodem ludzkiego cierpienia lub dalszej egzystencji, może niszczyć, ale i skłonić do czegoś dobrego, zmiany na lepsze.
Na końcu jest jeszcze fragmenty dziennika pisarza dotyczące powstania książki. Zarówno w nim, jak i w opowiadaniach można znaleźć wiele ciekawych cytatów. "Trucicielka" bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Co więcej, z chęcią sięgnę po inne dzieła tego autora.

"Nasze życie stworzone jest tak, że pod spojrzeniem, którym je ogarniamy, staje się straszne lub cudowne."
8/10

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Stosik grudniowy

Planowałam dodać go już wcześniej, ale długo czekałam na mangi. Rozumiem, grudzień. Przedświąteczne zamieszanie. Ale czekać ponad dwa tygodnie na przesyłkę? No cóż, najważniejsze, że w końcu są. Poza mangami większość książek jest z biblioteki.

Yana Toboso "Kuroshitsuji" (13)
Chichiro Tamiki "Walkin' butterfly" (1)
L. Hoshino "Demon Maiden Zakuro" (4)
Shirow Miwa "DOGS" (1,2,4) - kupione w świątecznym zestawie promocyjnym, jednak ze względu na problemy z zaopatrzeniem trzeci tomik doślą mi w styczniu
E. Schmitt "Trucicielka" - z biblioteki; kolejna książka, którą wypożyczyłam i dopiero w domu zauważyłam, że to zbiór opowiadań... ale nie narzekam. ;)
C. R. Zafon "Pałac Północy" - z biblioteki
N. Sparks "Dla ciebie wszystko" - z biblioteki; od dawna planowałam przeczytać którąś z jego książek
J. Fielding "W pajęczej sieci" - z biblioteki; zainteresował mnie opis, zobaczymy, czy treść też
T. Webber "Tak blisko..." - kupione już jakiś czas temu, ale jeszcze nie miałam okazji żeby ją zaprezentować
C. Bronte "Profesor" - z biblioteki; tyle już razy obiecywałam sobie zapoznać się zarówno z twórczością tej autorki, jak i z książką, której akcja rozgrywałaby się właśnie w tej epoce, aż w końcu przyszedł na to czas
Magazyn Otaku (47)
i na koniec dwa gashaponki - Kuroko i Kagami, jestem z nich dumna, mogłabym się na nie cały czas patrzeć :D

A tak przy okazji życzę wszystkim wesołych świąt, udanego sylwestra wielu ciekawych książek (tudzież mang, czy czego innego sobie życzycie) do przeczytania i w ogóle wszystkiego najlepszego. :)

sobota, 21 grudnia 2013

C. R. Zafon "Pałac północy"


Pałac Północy - Carlos Ruiz Zafón

Wydawnictwo: MUZA
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 287

W dniu, gdy stworzona przez grupkę podopiecznych St. Patrick organizacja ma zostać oficjalnie rozwiązana (ponieważ wkrótce mają opuścić sierociniec), historia opowiedziana przez Sheere zmienia wszystko. Do Chowbar Society, organizacji zobowiązującej swoich członków do niesienia sobie wzajemnej pomocy, dołącza kolejna osoba (choć przyjechała tu na krótko). Za cel stawiają sobie odnalezienie w Kalkucie pewnego domu, jednak niespodziewanie sprawy bardzo się komplikują. Ben dowiaduje się, że ktoś czyha na jego życie i nie tylko on sam jest w niebezpieczeństwie. Niedopowiedzenia, tajemnice, niezwykłe zdarzenia i morderca, który nie cofnie się przed niczym... Czy w tej sytuacji członkowie Chowbar Society wywiążą się z nałożonych na siebie zobowiązań?

Wciągająca, przepełniona mieszanką magii i tajemnicy, a jednocześnie lekka, napisana przystępnym i barwnym językiem. Taka jest właśnie ta historia. Bohaterowie są różnorodni, może nieszczególnie zaskakujący czy warci większej uwagi (może poza Benem), po prostu zwyczajni i dzięki temu wiarygodni. Widać, że ich wzajemne oddanie jest szczere. Chętnie dowiedziałabym się więcej o samym Benie, charakteryzującym się ciekawą osobowością, której jednak nie było mi dane poznać bliżej, gdyż na pierwszy plan niezmiennie wysuwała się owa tajemnica, mająca swój początek w nieznanej mu przeszłości. Przeszłości, od której nie da się uciec, nawet nie będąc świadomym, czego dotyczyła. Ucieczka jest jedynie odwlekaniem w czasie nieuniknionego, ponieważ demony przeszłości bywają bardzo cierpliwe. Czy nasi bohaterowie będą w stanie sprostać czekającym na nich wyzwaniom? Ile będą musieli poświęcić, aby wyjść cało z niebezpieczeństwa?

Choć ta książka nie wywarła na mnie aż takiego wrażenia, jak "Książę Mgły", nie można odmówić jej swoistego uroku, sprawiającego, że tak dobrze się ją czyta. Mimo to muszę przyznać, że opisana tu historia nie do końca mnie przekonała. Czegoś mi brakowało, jednak nie przeszkodziło mi to w czerpania przyjemności z lektury. Właściwie dopiero teraz poczułam chęć zapoznania się z późniejszymi powieściami autora i z niecierpliwością będę wyczekiwać tej sposobności. Czy przeczytać "Pałac północy"? Na to pytanie niech każdy odpowie sobie sam. Ja w każdym razie nie żałuję tej decyzji.

"Bo dać wiarę prawdzie, to rzecz najtrudniejsza i nic tak nie kusi jak kłamstwo, zwłaszcza potężne."
7/10

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Anime "Kotoura-san"

Miał być stosik, ale jak na razie nadal czekam na jedną przesyłkę. Tymczasem postanowiłam dodać recenzję anime, którą napisałam już jakiś czas temu, a która najwyraźniej czekała właśnie na taką chwilę. ;)


Tytuł: Kotoura-san
Długość odcinka: 23 min.
Ilość odcinków: 12
Rok produkcji: 2013
Ocena: 6/10


To jedno z tych anime, które obejrzałam bez jakiegoś konkretnego powodu, po prostu dlatego, że akurat mi się nawinęło. Poza tym nie chciałam rozpoczynać jakichś dłuższych serii. Muszę przyznać, że "Kotoura-san" bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Dlaczego? O tym za chwilę...

Kotoura od zawsze potrafiła czytać innym ludziom w myślach, choć nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Gdy, nie widząc w tym nic złego, zaczęła na głos wyjawiać to, co starały się ukryć jej koleżanki z przedszkola, została nazwana notoryczną kłamczuchą i zaczęto uważać to za przejaw choroby. Dziewczynka czuła się wykluczona, ponieważ nikt nie chciał się z nią bawić. Również jej matka nie miała lekko, gdy chodziła z córką po lekarzach bezradnie rozkładających ręce, nie mogąc liczyć na nawet najmniejsze wsparcie męża, który całą odpowiedzialność za wychowanie Kotoury zwalał właśnie na jej barki. W końcu przy dziewczynce został jedynie dziadek. Po przeniesieniu się do nowej szkoły nie oczekiwała, że coś się w jej życiu zmieni. Na nic nie liczyła, a jednak...
Dziewczyna odpychała wszystkich, którzy choćby z grzeczności próbowali się do niej zbliżyć, jednak Manabe nie poddawał się tak łatwo i - wbrew jej przypuszczeniom - po poznaniu prawdy o jej umiejętnościach, zamiast nazwać ją dziwadłem, jeszcze bardziej zaciekawił się jej osobą. Na nic zdały się wszelkie prośby, gdyż chłopak nie przejmował się tym, że mimowolnie czytała mu w myślach. Wkrótce okazuje się również, że nie on jedyny nie ma nic przeciwko przyjaźni z nią...

Kotoura od dziecka była sama. Dopiero w liceum zaczęło się to powoli zmieniać - najpierw Manabe, następnie dołączyła do klubu ESP zajmującego się zjawiskami nadprzyrodzonymi (może nawet nie tyle dołączyła, co została zaciągnięta siłą...). Z wiecznie milczącej i niedostępnej osoby stała się uśmiechniętą dziewczyną, której bardzo zależy na przyjaciołach. Mimo tej wielkiej zmiany dawne lęki nie opuściły jej całkowicie, więc niejednokrotnie będzie musiała stawić im czoła. Tym razem nie jest jednak sama, są ludzie, którym nie jest obojętna. Razem z nimi spróbuje stawić czoła przeszłości i zaakceptować samą siebie. Parapsychiczne zdolności Kotoury to praktycznie jedynie dodatek do historii o otwieraniu się na ludzi i zaprzestaniu życia w ciągłej obawie przed zrobieniem czegoś nie tak. Razem z bohaterami przeżywamy kolejne przygody, niektóre całkiem zwyczajne, inne trochę nienormalne. Znajdzie się nawet miejsce na policyjne śledztwo.

Teraz trochę o bohaterach. Manabe to nieco zidiociały, jednak sympatyczny zboczeniec (akurat ta jego cecha sprawia, że świetnie dogaduje się z dziadkiem Kotoury, ach to podobieństwo charakterów...), który swoimi fantazjami uwielbia wyprowadzać z równowagi Kotourę, która - chce czy nie - odczytuje jego myśli. Mifune bardzo interesuje się zjawiskami paranormalnymi, głównie ze względu na los jej matki, ale o tym możecie się przekonać sami. Z dala od naszej bohaterki próbuje grać zimną i wyrachowaną, sprawiać wrażenie, że wykorzystuje znajomość z nią do własnych celów, jednak w rzeczywistości naprawdę cieszy się ze spędzanego wraz z członkami klubu ESP czasu. A jej przyjaciel z dzieciństwa Muroto? O nim nie potrafię zbyt wiele powiedzieć, jednak czasami ma dość specyficzne poczucie humoru. Jest jeszcze Moritani - z początku raczej zołza, jednak zyskuje przy bliższym poznaniu. (Swoją drogą, zauważyliście, że wszyscy ci bohaterowie mają imiona na M?)

"Kotoura-san" przypomina mi "Sakurasou..", nie tylko ze względu na humorystyczny, nierzadko podchodzący pod ecchi charakter (czego zwykle nie lubię), ale też z powodu wątku romantycznego, który rozwija się bardzo powoli i dość niewinnie, bo choć Manabe nad wyraz często nawiedzają nieczyste myśli, to w stosunku do Kotoury jest bardzo nieśmiały i boi się ją urazić, a i nasza bohaterka nie daje mu jasno do zrozumienia, że odwzajemnia jego uczucia.
Muzyka jest całkiem przyjemna i dobrze wyraża naturę tej serii - lekką, z humorem i nieco romantyczną. Opening (Megumi Nakajima - "Sonna Koto Ura no Mata Urabanashi desho") jest bardzo wesoły, natomiast ending (Haruka Chisuga "Kibou no Hana") bardziej refleksyjny. Obu słuchałam całkiem chętnie. Kreska jest prosta, a jej jasna kolorystyka świetnie tu pasuje. Postaci są może trochę dziecinne, ale jest dobrze tak, jak jest. Podsumowując, miła, przyjemna i niezbyt wymagająca seria. Jeśli właśnie czegoś takiego szukacie, powinniście być zadowoleni. :)

środa, 11 grudnia 2013

Jo Nesbo "Karaluchy"


Wydawnictwo Dolnośląskie
Rok wydania: 2013
Długość trwania: 11h 37 min.
Seria: Harry Hole (cz. 2)

Po "Człowieku nietoperzu" byłam ciekawa dalszych losów Harry'ego Hole, więc przeczytanie kolejnej części było jedynie kwestią czasu. Z początku nie spodziewałam się jednak, że zapoznam się z nią w formie audiobooka, co więcej, nazywanego superprodukcją.

Norweski ambasador zostaje odnaleziony w tajlandzkim motelu przez prostytutkę. Martwy. Z nożem w plecach. Owe okoliczności, w połączeniu z kilkoma innymi mniej lub bardziej powiązanymi faktami z pewnością nie postawiłyby norweskiego rządu w dobrym świetle. Zaczynają się więc działania mające na celu uniknięcie skandalu, a na miejsce zdarzenia z Oslo zostaje wysłany tylko jeden człowiek, mianowicie sierżant Harry Hole, który po sukcesie w Australii zdobył spory rozgłos. Dlaczego politycy nalegali właśnie na tego funkcjonariusza, który w dodatku znany jest ze swoich skłonności do nadużywania alkoholu? I od czego zacząć, gdy wszelkie poszlaki zdają się do niczego nie prowadzić? Policjant kolejny raz będzie musiał błądzić na oślep, narażać się na niebezpieczeństwo oraz przełamywać opór ze strony innych. Problem w tym, że rząd norweski nie ma zamiaru współpracować (przynajmniej nie po dobroci) i zataja wiele informacji o ambasadorze. Hole ma jednak swoje sposoby. Czy w jednym z najbardziej skorumpowanych państw świata uda mu się dotrzeć do rozwiązania tej sprawy? Jak wiele intryg zdoła przy okazji odkryć? Jedno jest pewne - nie będzie ich mało...

Jo Nesbø kolejny raz daje czytelnikom możliwość zapoznania się z inną kulturą, w tym przypadku z codziennością w Bangkoku, przy czym nie będziemy się ograniczać do jego uroków, a raczej wgłębimy w przestępczą działalność jego mieszkańców (choć nie tylko). Niemal każdy z bohaterów dorzuci do tej historii swoje trzy grosze, coś wyzna, coś opowie - to wszystko składa się na bogatą mozaikę przeżyć, uczuć i atmosfery Bangkoku. Dodatkowo autor porusza kontrowersyjny temat, jakim jest pedofilia. Wzmianki na ten temat przewijają się przez całą powieść. Oczywiście jest tego więcej - prostytucja, hazard, korupcja - do wyboru, do koloru.
A co na temat naszego głównego bohatera? Po powrocie z Australii znów zaczął pić, jednak wstrzymał się dla dobra śledztwa. Zdarza mu się wspominać przeszłe zdarzenia, zwykle nie ma zbyt wiele cierpliwości, zachował swój trudny charakter i cynizm, po prostu pozostaje sobą. Dąży do obranego sobie celu bez względu na wszelkie przeciwności i nie daje za wygraną pomimo nalegań ze strony polityków i przełożonych. W Bangkoku również poznamy kilka mniej lub bardziej ciekawych bohaterów.

Już po dwóch powieściach autora mogę jednak dostrzec pewną schematyczność występującą w stworzonych przez niego historiach. Sam Hole również w pewnej chwili zauważył podobieństwa. Czyżby więc był to celowy zabieg? Wprowadza to pewien dyskomfort, jednak nie jest szczególnie uciążliwe. Może w kolejnych jego dziełach będzie inaczej?
Jeśli chodzi o samego audiobooka, to został naprawdę świetnie nagrany. Występuje tu podział ról, a nagrania wzbogacone są o odpowiednie odgłosy takie jak gwar ulic, oraz dopasowaną do całości muzykę, która również wpływa na nasz odbiór całości. Poza tym w końcu dowiedziałam się, jak poprawnie wymawiać nazwisko głównego bohatera. Mam jednak pewne ale. Bywało, że nieco gubiłam się w akcji, głównie z powodu ilości nazwisk, które trudno było zapamiętać za pierwszym razem (zwłaszcza tych norweskich), dlatego tak ważny był podział ról - często mój jedyny sposób na rozróżnienie bohaterów. Tak czy inaczej, z chęcią sięgnę po kolejną książkę z tej serii.

7/10

czwartek, 5 grudnia 2013

Y. Ogawa "Miłość na marginesie"


Miłość na marginesie - Yōko Ogawa

Wydawnictwo: WAB
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 208

Nasza bohaterka cierpi na głuchotę czuciowo-nerwową, która może się objawiać na różny sposób - nie tylko brakiem dźwięków, ale i obecnością tych nieistniejących lub zaburzeniami w ich postrzeganiu. Dzień przed jej wystąpieniem opuścił ją mąż, wkrótce potem zdecydował o rozwodzie. Y spotkała na wywiadzie z innymi chorymi do pewnego czasopisma. Był stenografem i nikt poza nią zdawał się nie dostrzegać jego obecności. Tym, co ją zafascynowało były jego dłonie, sprawnie poruszające się po kartce. Właśnie z powodu tego artykułu mieli okazję spotkać się ponownie i wdali się w miłą, niezobowiązującą rozmowę, a jej fascynacja Y (czy raczej jego dłońmi) rosła. Po wyjściu ze szpitala powróciła do codziennego życia, jednak nie zerwali kontaktu.
Właściwie nie traktowała swojej przypadłości jak choroby. Wciąż chodziła na badania, zażywała leki, jednak te dźwięki, do których tylko ona miała dostęp przyjmowała niemal z wdzięcznością, wierząc, że tak ma być, że poświęcając im uwagę będzie mogła lepiej zrozumieć samą siebie. Tak oto uszy przywoływały jej dawno zapomnienie wspomnienia, które następnie Y spisywał. Oboje świetne się dogadywali, wymieniając się swoimi nietypowymi poglądami - o przelewaniu słów na papier, o postrzeganiu dźwięków... Ich rozmowy były swobodne i naturalne, i w taki też sposób rozwijała się ich relacja. Tylko czy łączące ich uczucie można określić mianem miłości?

Dawno nie czytałam takiej ciepłej, niezobowiązującej lektury. Lekki i przystępny styl autorki sprawił, że skończyłam ją w mgnieniu oka. Ta historia ma też pewien swój specyficzny, jakby nieco eteryczny charakter. W dużej mierze składa się z plastycznych opisów, z odczuć i przemyśleń naszej bohaterki. Jeśli nie macie więc cierpliwości, aby słuchać ciągłych wywodów na temat idealnych dłoni Y (to trochę jak jakiś podchodzący pod obsesję fetysz), może lepiej sobie odpuścić. Mimo to lektura "Miłości na marginesie" była dla mnie miłą odskocznią od codzienności i z czystym sercem mogę ją polecić zainteresowanym. Mam jednak pewne niejasne, ale i nieodparte wrażenie, że gdzieś pomiędzy kolejnymi stronami zagubiłam jej sens... Sama historia też pewnie nie pozostanie w mojej pamięci na długo. Ale było miło. ;)

"Podczas choroby odkryłam, że jeśli ludzie mówią cichym głosem, stają się wobec siebie bardziej łagodni."
7/10