sobota, 26 września 2015

Tagura Tohru "Koimonogatari" [BL]

Zwykle nie lubię recenzować pojedynczych tomów mang (oczywiście spośród tych, które liczą ich sobie więcej) czy też serii wciąż trwających i to nie tylko dlatego, że moje odczucia względem nich mogą ulec zmianie. Po prostu wolę wiedzieć więcej o opisywanych tytułach, lepiej poznać bohaterów, okoliczności, mieć pełny wgląd w sytuację. A jednak, jak to często bywa, istnieją również wyjątki i właśnie dlatego macie teraz okazję poczytać o "Koimonogatari" - mandze shounen-ai, która od samego początku oczarowała mnie nie tylko piękną kreską, ale i bardzo świeżym spojrzeniem na ten gatunek, wolnym od tak często powielanych schematów. Mam jednocześnie ogromną nadzieję, że któreś z wydawnictw spojrzy na ten tytuł łaskawym okiem i będę mogła się cieszyć upragnionym, papierowym wydaniem "Koimonogatari" na półce. Ale po kolei, na początek trochę na temat fabuły.

Hasegawa Yuiji już od pewnego czasu podejrzewał, że Yoshinaga Yamato jest gejem, a pewność zyskał, gdy przypadkiem podsłuchał jego rozmowę. Uwadze chłopaka nie umknęły również ukradkowe spojrzenia rzucane w stronę jego przyjaciela, wiedział jednak, że Yamato nie ma szans - Kyousuke uwielbia dziewczyny, a szczególną słabość ma do idolek. Nie zamierza jednak wnikać w sprawy Yoshinagi. Zrządzenie losu w postaci niezwykle sympatycznej Shibaty Natsumi i zorganizowanych z jej inicjatywy spotkań (wzajemna pomoc w nauce) sprawiło, że Yuiji, choć z początku nieco uprzedzony i niechętny, wkrótce przekonał się, że Yamato jest naprawdę w porządku. Zdążył go przez ten czas polubić, dlatego, kiedy dalsze udawanie, że o niczym nie ma pojęcia traci sens, Yuiji podejmuje decyzję i mówi mu o tym wprost - nie zamierza w żaden sposób ingerować w jego relacje z Kyousuke czy też zdradzać komukolwiek jego sekretu. Zamiast tego oferuje dalszą znajomość oraz coś niezwykle cennego - możliwość swobodnych rozmów na delikatne tematy, które dotąd z oczywistych powodów mógł poruszać jedynie przy zdającej sobie sprawę z jego orientacji Natsumi.

Tytuł tej mangi może być dość mylący. "Koimonogatari", a więc "Historie miłosne" w sposób naturalny kojarzy się z romansem, którego, jak dotąd, nie przyjdzie nam tu uświadczyć. Jest tylko nieodwzajemnione uczucie Yamato oraz Yuiji i jego dziewczyna (których związkowi również zostało poświęcone nieco miejsca). Zamiast tego dostajemy piękną, stopniowo rozwijającą przyjaźń. Yuiji, jak to ma w zwyczaju, jest szczery do bólu i, co ważne, nie zamierza traktować Yamato jakoś inaczej przez wzgląd na jego orientację. Chociaż zdaje się być lekkoduchem (i po części rzeczywiście nim jest), naprawdę bierze pod uwagę uczucia innych i chce być wobec nich w porządku, co dobrze widać po jego chęci wspierania Yamato. I to działa. Dzięki temu nasz drugi bohater może poczuć się nieco pewniej, ma przed kim wyznać swoje obawy, których nie brakuje. W mangach boys love jest to raczej rzadkość, jednak w tym przypadku nie miałabym kompletnie nic przeciwko, gdyby do końca zostali jedynie przyjaciółmi (zwłaszcza że na razie na nic więcej się nie zanosi). Dalej mamy jeszcze Natsumi, którą uwielbiam za jej otwartość, radosną postawę, przyjazne usposobienie i wsparcie, jakie od dawna zapewnia Yamato. Warto też wspomnieć o Sekim, którego Yamato uważa za najlepszego przyjaciela i czasami czuje się winny, że ukrywa przed nim swoją orientację. I na koniec (choć przez mangę przewija się zdecydowanie więcej postaci) Kyousuke, który również sprawia wrażenie całkiem sympatycznego. Podsumowując, "Koimonogatari" może się poszczycić naprawdę ciekawymi, umiejętnie wykreowanymi bohaterami, których zachowanie jest naturalne i zrozumiałe. Co więcej, znajdziemy tu sporo humoru, z którym autorka radzi sobie równie dobrze.

Tym, czego zdecydowanie nie mogłabym pominąć, jest kreska. Tagura Tohru naprawdę pokazała, na co ją stać, zwłaszcza w porównaniu z jej wcześniejszym zbiorem opowiadań, "Cello Mellow", gdzie kreska, choć już wtedy dość interesująca, miała sporo niedoróbek, szczególnie w kwestii anatomii i zachowania proporcji. Tutaj widać, że jej warsztat znacznie się rozwinął. Można powiedzieć, że postaci są nieco kanciaste, jednak ta cecha jest u autorki bardzo charakterystyczna i podoba mi się. Wprost uwielbiam kadry, na których autorka do cieniowania używa kresek - wygląda to naprawdę pięknie i przypomina mi trochę rysunki Hozumi. No i oczywiście postaci. Jeśli szukacie urodziwych chłopców, "Koimonogatari" jest strzałem w dziesiątkę, jednak i pojawiającym się tu dziewczynom nie brakuje uroku i można by się w nie wpatrywać przez dłuższą chwilę. Tagura Tohru nie ma też problemów z odpowiednim ukazaniem mimiki bohaterów, a niektórzy z nich mają charakterystyczne dla siebie gesty. Samo otoczenie również wygląda dobrze, a choć sporo teł pozostaje białych, nie sprawiają wrażenia pustki. W tle możemy znaleźć pełno roślinności, nie są to jednak kwiaty, a liście (czasami mam wręcz wrażenie, że to taka mała obsesja autorki).

Jak na razie manga Tagury Tohru liczy sobie jeden tom (cztery rozdziały). Sama autorka planuje zamknąć tę historię w trzech tomach, ale co z tego wyjdzie - zobaczymy. W każdym razie jestem bardo ciekawa, jak dalej potoczą się losy bohaterów i niecierpliwie czekam na kolejne rozdziały.

sobota, 19 września 2015

J. Ćwiek "Kłamca"

Wydawnictwo: Fabryka Słów  |  Ilość stron: 272  |  Seria: Kłamca (1)
Pozostawione praktycznie same sobie anioły nie zawsze przypominają dobrych opiekunów, a już na pewno nie wyglądały na nich, gdy zrównywały z ziemią Walhallę. Jako wysłannicy dobra mają jednak pewne ograniczenia, są metody, których woleliby lub wręcz nie mogą używać. I właśnie tu wkracza Kłamca - niedobitek z nordyckiego panteonu, król kłamców i oszustów, gość od brudnej roboty, jednym słowem Loki. Lubiący dobrą zabawę, przekręty i rozrywki z dreszczykiem emocji nordycki bóg z chęcią przystaje na współpracę, za wynagrodzenie mając jedyną w jakiś sposób liczącą się dla serafinów walutę - anielskie pióra. Kłamca podejmuje się najróżniejszych zleceń - od wyręczania potencjalnych samobójców, pomocy w utrzymaniu podopiecznych przy życiu, przez unieszkodliwianie niechrześcijańskich bóstw czy demonów, aż po sporadyczne sprzątanie po niebiańskich wysłannikach, którym czasami daleko do uosobienia dobroci. A biorąc pod uwagę jego cięty charakter możecie być pewni, że na nudę nie ma tu miejsca.

Zacznę od tego, że autor stworzył naprawdę ciekawy świat, w którym istoty z wszystkich wierzeń istnieją naprawdę... a przynajmniej kiedyś istniały (prawo silniejszego i takie tam). Nordyccy bogowie, których losy (z wyjątkiem Lokiego) przyjdzie nam obserwować jedynie przez chwilę, przez wielu już zapomniane egipskie bóstwa, greckie wyrocznie, czy panicznie szukający wyznawców Światowid - to tylko część istot, jakie możemy napotkać w powieści. Prym wiodą tu anioły, jak już wspomniałam, pozostawione właściwie same sobie, czuwające nad ludźmi, a także starające się zlikwidować konkurencję i zagrożenia. Nie są to więc nieskazitelne stworzenia. Władczy archanioł Michał dający się ponieść emocjom, czarnowłosy, czasami nieco kąśliwy Gabriel, anioły z nudów grające w pokera - to wszystko dodaje powieści smaczku, ciekawi i intryguje. No i jest jeszcze Kłamca - pewny siebie, zadziorny, sarkastyczny, potrafiący zmienić swój wygląd, a ponad wszystko dający się lubić i to nie tylko ze względu na dopisujący mu praktycznie cały czas humor oraz pomimo jego, często dość drastycznych, metod.

Powieść składa się z różnych epizodów z życia Lokiego. Ze względu na to przypomina mi trochę "Kroniki Jakuba Wędrowycza", jednak jest to dość luźne skojarzenie. W "Kłamcy" można dostrzec, że historia zmierza do czegoś więcej i mieć nadzieję na coś ponad kolejne zlecenia, z których jedne są całkowicie epizodyczne, podczas gdy inne zawierają w sobie podpowiedź dotyczącą przyszłych zdarzeń. Dowiadujemy się również, dlaczego z pogromu Walhalli ocalał akurat Loki, w czym znaczny udział miała jego żona Sygin - bohaterka, której nie uświadczymy tu wiele, a jednak wystarczająco, by zaimponowała czytelnikowi swoją troską i oddaniem. Żałuję, że nie miałam okazji przeczytać więcej na jej temat.

Nie jest to jakaś wielce wymagająca lektura, jednak można przy niej naprawdę przyjemnie spędzić czas. Autor nie owija w bawełnę i pisze tyle, ile trzeba (choć nie obraziłabym się, gdyby było tego więcej), wzbogacając to wszystko o sporo humoru i ciętych komentarzy, przez co książkę czytało mi się naprawdę lekko i przyjemnie. Jakieś wady? Właściwie, to za szybko się kończy. Na szczęście kolejne tomy wciąż przede mną.

"- Pan narusza moją prywatność! Proszę stąd natychmiast wyjść albo zaraz zadzwonię na policję.
Przybysz westchnął ciężko.
- Ciekaw jestem, co im powiesz. »Przepraszam, panie władzo, 
ale przyszedł do mnie jakiś facet i nie pozwala mi się powiesić«?"

poniedziałek, 14 września 2015

Stosik 5/2015 + Courtship Book(& Manga)TAG

Tym razem wszystkie mangi są od Hanami (45% obniżki nie zdarza się codziennie), choć początkowo przodować miało "Fullmetal Alchemist". Niestety, wciąż czekam na przesyłkę (mam nadzieję, że wkrótce się doczekam), a nie chciałam dalej zwlekać ze stosikiem, zwłaszcza że książek zebrało się już całkiem sporo, a kolejne, szczególnie te z biblioteki, już mam upatrzone. Cztery książki (i ebooki) znalazły się w stosiku z mangami, bo wcześniej o nich zapomniałam. A tak poza tym, postanowiłam pójść za przykładem myszy i pochwalić się moim/brata gryzoniem. Przedstawiam więc koszatniczkę i to od razu na trzech zdjęciach, ażebyście mogli ją sobie lepiej obejrzeć. :3
Jirou Taniguchi "Odległa dzielnica" - Od dłuższego czasu miałam ją w planach, jednak cena mnie zniechęcała. Jak dobrze, że w końcu trafiła się porządna promocja!
Hideo Azuma "Dziennik z zaginięcia" - Zaciekawiła mnie dopiero niedawno, podczas gdy wcześniej praktycznie wcale nie zwracałam na nią uwagi. Na razie przeczytałam tylko kawałek, jednak zapowiada się całkiem ciekawie.
Usamaru Furuya "Muzyka Marie" (1,2) - Od dawna planowałam jej zakup, więc skorzystałam z okazji.
Daisuke Igarashi "Pitu pitu" (1,2) - Od dłuższego czasu obiecuję sobie, że bliżej poznam japońską mitologię i jakoś nic z tego nie wychodzi. Ostatecznie postanowiłam zacząć od historii inspirowanych japońskim folklorem.
J. Chmielewska "Studnie przodków" - Moja kolekcja kryminałów Chmielewskiej ma sporo luk. I tak chyba nie skompletuję całości, jednak skoro już rzuciła książka mi się w oczy, wzięłam ją.
O. Rudnicka "Do trzech razy Natalie" - Z biblioteki. Gdy tylko przypadkiem zobaczyłam na jednej z półek najnowszą powieść o przygodach sióstr Sucharskich, nie wahałam się ani chwili.
C. R. Zafon "Cień wiatru" - Z biblioteki. Od tak dawna planowałam się zabrać za tę książkę, a jednak wciąż nie wychodziło. W końcu do mnie trafiła, więc czas się za nią zabrać.
T. Canavan "Królowa Zdrajców" - Z biblioteki. Szkoda mi, że to już ostatni tom tej trylogii, a więc i pożegnanie z Imardinem, okolicznymi krainami i tak mi już dobrze znanymi bohaterami, ale kiedyś musiało to nastąpić.
S. Simukka "Białe jak śnieg", "Czarne jak heban" - Ebooki. Chociaż pierwsza część mnie nie zachwyciła, czytało się ją szybko i całkiem przyjemnie, dlatego żałowałam, że nie kupiłam całej serii, gdy jeszcze była na naprawdę sporej przecenie. Tym razem były nieco droższe, jednak i tak postanowiłam skorzystać z okazji.
V. C. Andrews "Ogród cieni" - Z biblioteki. Uznałam, że czas zakończyć moją przygodę z mieszkańcami Foxworth Hall. Może nie definitywnie, bo "Kto wiatr sieje" zapisało się w mojej pamięci na tyle pozytywnie, że nie wykluczam możliwości sięgnięcia po tę książkę jeszcze raz. Już przeczytana.
A. Olejnik "Dante na tropie" - Z biblioteki. Już od jakiegoś czasu miałam tę książkę na oku (chociaż najpierw celowałam raczej w "Zabłądziłam" tej autorki), a skoro akurat rzuciła mi się w oczy, zabrałam ją ze sobą. Już przeczytana.
J. Ćwiek "Kłamca 1" -Przekonana, że jest w bibliotece, nie planowałam zakupu tej książki, jednak gdy w końcu dowiedziałam się, że tak nie jest, czym prędzej ją kupiłam. Chcę w końcu poznać tę historię. Już przeczytana.
C. S. Lewis "Dopóki mamy twarze" - Okazję na przeczytanie wszystkich "Opowieści z Narnii" jakoś przegapiłam i nie potrafię się zmotywować do sięgnięcia po tę serię, jednak postanowiłam zapoznać się z inną książką Lewisa.
Oh Jeonghui "Ptak" - Literatura koreańska po raz kolejny i myślę, że nie ostatni. To już mi powoli wchodzi w nawyk.
A. Pruska "Literat" - Od dłuższego czasu miałam tę książkę na oku, a niecałe 10zł to zachęcająca cena.
A. Bradley "Zatrute ciasteczko" - Jakoś zapadło mi w pamięć, że chcę ją przeczytać.
E. Johansen "Królowa Tearlingu" - Wystarczyła jedna recenzja, bym zdecydowała się na tę powieść i nie żałuję, jednak teraz pozostaje mi czekać na kolejną część. Już przeczytana.
E. Gaskell "Panie z Cranford" - Wprost uwielbiam niektóre promocje na czytam.pl! Tę i dwie książki niżej dorwałam za naprawdę dobrą cenę - niecałe 8zł każda. Uznałam, że na początek przeczytam coś krótszego od pani Gaskell.
E. Gaskell "Północ i południe" - Jestem bardzo ciekawa powieści tej autorki, tym bardziej, że ostatnio naszło mnie nieco na klasykę. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
J. Austen "Rozważna i romantyczna" - Po "Dumie i uprzedzeniu" czas na kolejną powieść Austen.
A. Bronte "Lokatorka Wildfell Hall" - Bardzo ciekawi mnie ta książka.
M. Kondo "Magia sprzątania" - Nie, to nie był mój pomysł, ale tak się złożyło, że dostałam tę książkę (czyżby jakaś aluzja?). Skoro już ją mam, to może kiedyś przeczytam.
No i mały bonus - płyta "Californication" od Red Hot Chili Peppers. Była akurat na sporej promocji, więc uznałam, że się na nią skuszę, zwłaszcza że dawno nie kupowałam żadnych płyt. Tak to już jest, gdy słucha się głównie japońskich utworów, które, o ile w ogóle są dostępne w Polsce, raczej nie zachęcają ceną...

Wspominałam już, że spodobały mi się TAGi książkowe. Teraz, gdy tylko znajdę jakiś ciekawy, próbuję przyporządkować do niego książki. A ponieważ czasami mam tendencję do utrudniania sobie życia (ale tylko troszeczkę) dodatkowo dokładam do tego mangi - zawsze to jakieś urozmaicenie. W przyszłości możecie się więc spodziewać kolejnych TAGów.
taka mała informacja, zdjęcie jest mojego autorstwa :3
Faza 1. Zauważenie.
Książka/manga, którą kupiłam ze względu na okładkę.

"Malarz świata ułudy" Kazuo Ishiguro właściwie nie do końca tu pasuje, ponieważ spore znaczenie miał także tytuł, który od razu mnie zachwycił, poza tym wcale tej książki nie kupiłam, tylko wypożyczyłam. Mimo wszystko to właśnie ta powieść pierwsza przyszła mi na myśl. Z mang wybrałam "Time Killers" Kazue Kato, którego obwoluta jest naprawdę ładna, choć i tu znajdą się pewne nieścisłości z dopasowaniem - kupiłam ją bardziej ze względu na samą autorkę.

Faza 2. Pierwsze wrażenie.
Książka/manga, którą kupiłam ze względu na opis.

Bo niby tylko jedna taka była? Chociaż jeśli wziąć pod uwagę książki, po które sięgnęłam jedynie przez opis, bez wgłębiania się w opinie na ich temat, to już prędzej. "Siedem szklanek" Magdaleny Zych od razu mnie zainteresowało i mogę stwierdzić, że było warto. Tego typu powieści (które najprościej będzie określić jako BL) są u nas raczej rzadkością (w przeciwieństwie do mang), a do tego autorka jest Polką. A z mang? Może Tetsuya Tsutsui i jego "Prophecy", na które zdecydowałam się praktycznie od razu? Chyba pasuje.

Faza 3. Słodkie rozmówki.
Książka ze świetnym stylem pisania.

Od pierwszej chwili wiedziałam, co wybiorę do tej kategorii. Uwielbiam styl Trudi Canavan i mogłabym całymi godzinami zaczytywać się w jej książkach. Mam tu na myśli głównie Trylogię Czarnego Maga, jednak inne jej serie również potrafią niesamowicie wciągnąć w przedstawiony w nich świat. Styl pisania to bardziej książkowa kwestia, więc odpuszczę tu sobie dopasowywanie mangi.

Faza 4. Pierwsza randka.
Pierwszy tom serii, który sprawił, że miałam ochotę od razu zabrać się za kolejne.

Wiele jest takich książek, jednak na wyróżnienie zdecydowanie zasługuje "Czerwień rubinu" Kerstin Gier, po której nie tylko miałam ochotę od razu zabrać się za kolejne, ale właśnie tak zrobiłam. W związku z tym Trylogia Czasu stanowi dla mnie nierozłączną całość i nie wyobrażam sobie, żebym miała czekać na kolejne części. Spośród mang też będzie tego sporo, ale obstawiałabym "Orange" Takano Ichigo albo "Pandora Hearts" Jun Mochizuki. Inna sprawa, że na razie nie miałam okazji przeczytać więcej niż jednego tomu tych mang. Oby szybko się to zmieniło.

Faza 5. Nocne rozmowy telefoniczne.
Książka/manga, przy której przetrwałam noc.

Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek przesiedziała nad książką do rana, jednak całkiem blisko byłam przy okazji czytania "Morza Spokoju" Katji Millay, a gdy w końcu dałam za wygraną, niebo zaczynało się już rozjaśniać. Podobnie z mangami, choć w tym przypadku siedziałam chyba krócej. Akcja "Tokyo Ghoula" Sui Ishidy akurat cały czas przyspieszała, jedne wydarzenia goniły kolejne i zwyczajnie nie mogłam się od niej oderwać.

Faza 6. Zawsze w myślach.
Książka/manga, o której nie mogę przestać myśleć.

Nie jest to już tak aktualne, jednak to o "Baśniarzu" Antonii Michaelis długo nie mogłam przestać myśleć. Podszyta mrokiem baśniowość, pełen magii, ale i niepokoju klimat i wszystko to, co sprawiało, że do samego końca łudziłam się, że historia potoczy się inaczej - właśnie przez to "Baśniarz" przez długi czas nie dawał mi spokoju. Spośród mang wybieram "Komatta Toki ni wa Hoshi ni Kike" Abe Miyuki. Kiedy już zaczynałam czytać tę serię, pochłaniałam rozdział za rozdziałem, dopóki nie miałam dość, a jeśli próbowałam się oderwać, myśl o niej nie dawała mi spokoju. Co prawda po jakimś czasie mi przechodziło, jednak takie etapy manii na "KomaHoshi" zdarzały się wielokrotnie.

Faza 7. Kontakt fizyczny.
Książka/manga, którą kocham za towarzyszące jej feelsy.

Najpierw planowałam wymienić tu inną powieść, jednak ostatecznie przypisałam ją do innej kategorii. Tutaj trafia więc "Siedem minut po północy" Patricka Ness'a - historia dość krótka i pełna klimatycznych ilustracji, a jednak głęboka i poruszająca. Miałam tej mangi nie wymieniać, skoro poniżej zdecydowałam się na jej pierwowzór, jednak nic nie pasuje tu tak dobrze jak ona. Przedstawiam więc "Watashitachi no Shiawase na Jikan" ilustrowane przez Yumekę Sumomo (znaną też jako Sahara Mizu).

Faza 8. Spotkanie z rodzicami.
Książka/manga, którą chcę polecić rodzinie i znajomym.

Tutaj po prostu musiały się znaleźć "Nasze szczęśliwe czasy" Gong Ji-young. Najpierw zapoznałam się z tą historią w formie mangi, jednak jej książkowy pierwowzór, co prawda trochę inny, również bardzo mi się spodobał (i równie dobrze mogłabym go przypisać do fazy 7.). Aktualnie to właśnie "Nasze szczęśliwe czasy" uważam za swoją ulubioną książkę. Z mang praktycznie od razu przyszło mi na myśl "Fullmetal Alchemist" Hiromu Arakawy i podtrzymuję ten wybór. Ważne kwestie, ciekawa akcja, świetnie wykreowani bohaterowie i sporo humoru - oto kilka z powodów, przez które wybrałam właśnie tę 27-tomową serię.

Faza 9. Myślenie o przyszłości.
Książka/manga, którą będę czytała wiele razy w przyszłości.

Zdecydowanie będą to "Wichrowe Wzgórza" Emily Bronte. Powieść ta wywarła na mnie ogromne wrażenie, a podczas lektury towarzyszyła mi niezliczona ilość emocji, często przeczących sobie nawzajem. Tę książkę zdecydowanie przeczytam jeszcze niejednokrotnie. Wspomnę jeszcze, że sporą konkurencję stanowi dla niej "Portret Doriana Graya" Oscara Wilde'a (jak już kiedyś wspomniałam, nie przegapię żadnej szansy, by móc tę powieść zarekomendować). Z kolei mangi, zwłaszcza te krótkie, mają to do siebie, że ich ponowne przeczytanie nie stanowi większego problemu. Co za tym idzie, mogłabym ich tu wymienić całą masę, ale ograniczę się do jednej, mianowicie "Seven Days" powstałe w wyniku współpracy Venio Tachibany (scenariusz) i Rihito Takarai (rysunki). Bardzo lubię kreskę w tej mandze, a historia jest naprawdę urocza i - co ważne - pełna dobrze wkomponowanego humoru. Wszystko to sprawia, że "Seven Days" za każdym razem czytam z niesłabnącym entuzjazmem.

A jak wyglądałyby Wasze zestawienia?

środa, 9 września 2015

V. Tachibana, R. Takarai "Seven Days" [BL]

Wydawnictwo: Kotori  |  Ilość tomów: 2  |  Scenariusz: Venio Tachibana  |  Rysunek: Rihito Takarai
Mówi się, że najważniejsze jest wnętrze, a miłość jest ślepa, ale jak jest naprawdę? Bywa różnie, o czym dobrze wie trzecioklasista Shino Yuzuru. Jego powierzchowność godna księcia z bajki przysparza mu niemałej popularności i jest przyczyną równie wielu wyznań miłosnych. Czar jednak szybko pryska, gdy dziewczyny przekonują się, że charakter tego nieco nierozgarniętego chłopaka, który nierzadko działa bez dłuższego zastanowienia, znacznie odbiega od ich wyobrażenia rycerza na białym koniu. I wtedy nadchodzi rozstanie.

Znacznie inne podejście do tych spraw ma równie popularny pierwszoroczniak, Seryou Touji, znany ze swoich tygodniowych związków. Chłopak, zgodnie z twierdzeniem, że nie wygląd jest najważniejszy, nie marnuje żadnej szansy na zakochanie - zaczyna chodzić z pierwszą osobą, która poprosi go o to w poniedziałek. W ten sposób ma szansę poznać jej charakter, a siedem dni to dla niego wystarczająco czasu, by móc rozeznać się w swoich uczuciach. Uczuciach, które, jak dotąd, nie były na tyle silne, by przedłużyć związek. Co więcej, gdy nadchodzi niedziela, dziewczyny, choć zawiedzione, nie mają mu tego za złe, gdyż tydzień spędzony z Seryou jest dla nich jak wygrany los na loterii. Kto nie chciałby choć przez chwilę być w centrum uwagi takiego chłopaka?

Przypadek sprawił, że w pewien poniedziałkowy ranek Shino spotyka Seryou przed bramą szkoły, zaczyna rozmowę i, wiedziony ciekawością oraz wrodzoną skłonnością do pochopnych działań, proponuje, by zaczęli ze sobą chodzić. Wkrótce, wbrew swoim najśmielszym przypuszczeniom, przekonuje się, że Seryou potraktował jego słowa jak najbardziej poważnie. Właśnie tak rozpoczyna się obfity w niespodzianki tydzień, który obojgu z nich uświadomi parę rzeczy i pozostawi po sobie wiele niezapomnianych wrażeń.

Po pierwszym zaskoczeniu, jakim jest dla Yuzuru akceptacja jego propozycji, chłopak postanawia popłynąć z prądem i dobrze wykorzystać tych siedem dni - przecież nie liczy na więcej. Z kolei gdy Seryou uświadamia sobie, że jego senpai nie traktuje tego związku poważnie, chce jak najszybciej z tym skończyć, jednak ujmująca bezpośredniość Yuzuru raz po raz powstrzymuje go od podjęcia działania. Również za jego sprawą Seryou zaczyna regularniej chodzić na treningi łucznictwa. W międzyczasie Yuzuru próbuje zasięgnąć informacji od swojej przyjaciółki Keiko, która tygodniowy związek ma już za sobą. Jak zazwyczaj wygląda chodzenie z Seryou? Jak się wtedy zachowuje? Tego typu myśli mimowolnie zaprzątają mu głowę, także gdy są razem, a tymczasem sprawy zaczynają przybierać niespodziewany obrót.
To właśnie bohaterowie i rodzące się między nimi uczucie stanowią najmocniejszą stroną tej mangi. Dla stale doświadczających nieudanych związków chłopców ta nowa znajomość okazała się prawdziwym powiewem świeżości. Yuzuru nie jest kolejną zapatrzoną w Seryou jak w obrazek dziewczyną. Co więcej, z początku nawet nie zależy mu na nim za bardzo, wychodząc z założenia, że to taka tygodniowa zabawa w związek. Najistotniejsze jest jednak to, że we wszystkich swoich działaniach Yuzuru jest szczery, bezpośredni i nikogo nie udaje, co widać chociażby po kilku scenach zazdrości, których sam się po sobie nie spodziewał, czy zwyczajnych, spontanicznych działaniach. Również dla niego związek ten stanowi w wielu kwestiach nowe doświadczenie - Seryou nie idealizuje go, nie stawia wymagań, a liczne rozbieżności między jego wyglądem i charakterem nie traktuje jako wadę, gdyż właśnie to czyni go jeszcze bardziej interesującym i nieprzewidywalnym.

"Seven Days" ma w sobie sporą dawkę świetnego, niebanalnego humoru, którego dostarczają nam zarówno dialogi bohaterów, jak i różne sytuacje. Zachowania bohaterów wypadły bardzo naturalnie, bez zbędnego przegadania czy sztuczności, a niektóre ich reakcje potrafią być naprawdę urocze. Nie znaczy to jednak, że patrzą na wszystko przez różowe okulary - mają swoje wątpliwości i obawy. Dla Seryou jest to niepewność wywołana początkową postawą Yuzuru. On z kolei przejmuje się dziewczyną, która kiedyś była (a może nadal jest?) dla Seryou bardzo ważna, z którą nie zerwał kontaktu nawet po rozstaniu. W drugim tomie wyraźnie można dostrzec nieuchronność nadejścia siódmego dnia oraz związaną z tym, rosnącą z każdą chwilą niepewność. To wszystko zostało naprawdę wiarygodnie ukazane.

Tę świetnie wyważoną historię, którą nie ważne ile razy, mogłabym wciąż czytać z tym samym zainteresowaniem, i bardzo naturalnie rozwijające się uczucie zawdzięczamy Venio Tachibanie, a za jej stronę graficzną odpowiedzialna była Rihito Takarai. Kreska jest naprawdę ładna i staranna, a postaci w większości przypadków wyglądają po prostu uroczo. Poza tym wprost uwielbiam ich pojawiające się od czasu do czasu zabawne miny. Manga została wydana w standardowy dla Kotori sposób, a więc ze skrzydełkami i bez obwoluty. W każdym z tomików dostajemy też kolorową stronę. Wszystkie onomatopeje zostały wyczyszczone, a tłumaczeniu nie mam nic do zarzucenia. "Seven Days" to manga lekka, którą czyta się naprawdę przyjemnie i można się przy niej nieźle uśmiać, choć niektórym mogłaby się wydać nieco przesłodzona. Zdecydowanie mogę ją polecić i myślę, że mogłaby przypaść do gustu nie tylko fanom tego gatunku.

czwartek, 3 września 2015

V. C. Andrews "Ogród cieni"

Wydawnictwo: Świat Książki  |  Ilość stron: 336  |  Seria: Dollanganger (5)
Pamiętacie matkę Corrine? Tę samą srogą, wyniosłą staruszkę, która przez całe lata pomagała przy więzieniu czwórki rodzeństwa na poddaszu? Właśnie ona, Olivia Winfield Foxworth, jest tym razem narratorką, przenosi nas w przeszłość i wyjawia historię swojego życia, które nigdy nie było usłane różami. Od zawsze uważała, że wiedzie szarą egzystencję. Nie tak urodziwa jak jej koleżanki, a do tego wzrostem przewyższająca niejednego mężczyznę nie cieszyła się zbytnią popularnością, a szczęśliwe życie małżeńskie zdawało jej się równie niedostępne, co znajdujący się w jej pokoju skrzętnie zdobiony dom dla lalek, wiecznie skryty za szkłem. Te okoliczności skłoniły jej ojca do skupienia się na edukacji córki. Olivia prowadziła jego rachunkowości, nie ustępując w tym żadnemu mężczyźnie, a on od czasu do czasu sprowadzał ewentualnych kandydatów na jej męża. Ci jednak niezmiennie odchodzili. Przynajmniej do czasu pojawienia się Malcolma Foxwortha. Ten najprzystojniejszy spośród spotkanych dotąd młodzieńców zainteresował się Olivią, był pod wrażeniem jej rozsądku i w końcu oświadczył się. Dziewczyna nie posiadała się ze szczęścia, choć z początku nieśmiało, to jednak wierzyła, że właśnie przyszedł czas na wyrwanie się z szarego życia. W swoim radosnym uniesieniu przeoczyła to, że Malcolm ani razu nie użył słowa "kocham", nie dawała wątpliwościom dojść do głosu. Szybko jednak przekonała się, że rola pani w Foxworth Hall nie ma w sobie nic z bajkowego "żyli długo i szczęśliwie".

"Największymi ślepcami są ci, którzy nie chcą widzieć."

Zamiast miłości dostaje obojętność i lekceważenie, czuje się bardziej jak zarządca domu, niż żona, a przyjęcia, na których zostaje wystawiana na szyderstwa przybyłych są dla niej istną torturą. Czuje się zdradzona, gdyż próżne, dbające jedynie o swój wygląd i rozrywki kokietki, którymi w jej obecności tak często pogardzał, w towarzystwie zajmują niemal całą jego uwagę. Malcolm jasno daje jej do zrozumienia, że nie oczekuje od niej czułości, a umiejętnego rozporządzania nieliczną służbą, dbania o Foxworth Hall oraz zapewnienia mu potomstwa. Gdy jednak jego synowie przychodzą na świat, właśnie na Olivię spada obowiązek ich wychowania. Jakiś czas później nadchodzi kolejna zmiana - do Foxworth Hall powraca ojciec Malcolma wraz ze swoją młodziutką małżonką, Alicją, która w dodatku jest już w zaawansowanej ciąży. Tych dwoje wprowadza do ponurego domostwa dawno niewidzianą radość, ta jednak nie będzie trwać wiecznie, możecie być tego pewni.

"Ogród cieni" ukazuje nam genezę tragicznych losów nie tylko czwórki rodzeństwa Dollanganger, ale i całej ich rodziny. Łączy w sobie wydarzenia już nam znane, te, których dotąd przyszło nam się jedynie domyślać oraz te całkiem dla nas nowe, uporządkowując je, dając nam wgląd w pełny obraz sytuacji. Może nie tyle rozgrzesza późniejszych sprawców cierpienia nieświadomych niczego dzieci, co raczej pozwala nam dostrzec motywy ich postępowania, zwłaszcza w przypadku Olivii, która jest przecież naszą narratorką. Kobieta z czasem przejmuje niektóre ze zwyczajów Malcolma, rozmyślnie zaczyna stosować jego metody postępowania, by nie zostać całkowicie stłamszoną, nie tylko ze względu na siebie, ale i dla dobra swoich synów, którym Malcolm nigdy nie okazał ojcowskiego ciepła. To właśnie okoliczności sprawiły, że stała się taką a nie inną kobietą i już na zawsze przywdziała maskę stanowczości i wyniosłości. Prawdą jest, że przynajmniej w kilku przypadkach mogła postąpić inaczej, jednak i ona chciała mieć coś od życia - nawet jeśli miałaby to być jedynie mściwa satysfakcja, poczucie wyższości i panowania nad sytuacją. A Malcolm? Cóż, osobiście uważam, że jego postępowania nic nie usprawiedliwi, nawet jego niekończący się kompleks Edypa. On i jego ojciec, Garland, stanowią swoje całkowite przeciwieństwa. Ten ciepły, pełen życzliwości i radości z życia człowiek zarażał optymizmem każdego, może poza Malcolmem, a jego nowa żona żyła jak w bajce, mając wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Nieświadoma okrucieństwa świata Alicja stała się jednak łatwym celem, gdy dusząca atmosfera na dobre powróciła do Foxworth Hall, stopniowo odzierając ją ze złudzeń i niemal doprowadzając ją do szaleństwa.

Ponieważ o wielu spośród opisanych tu zdarzeń była mowa w poprzednich częściach, powieść nie niesie ze sobą już tak wielu emocji, jednak wciąż może szokować i przytłaczać. "Ogród cieni" stanowi bardzo dobre dopełnienie całej serii i rozwiewa wiele niejasności (chociaż nie zaszkodziłoby wspomnieć coś więcej na temat okoliczności, w jakich Corrine opuściła Garlanda i Malcoma), dlatego myślę, że warto się z nią zapoznać.