wtorek, 29 kwietnia 2014

O. Wilde "Portret Doriana Graya"



Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 304

Po tą książkę (powstałą w 1890r.) sięgnęłam, nie wiedząc praktycznie nic ani o niej samej, ani o jej autorze. Nazwisko Oscara Wilde'a oczywiście kojarzyłam, a jakże, ale niewiele ponad to. Jak więc wypadło moje pierwsze spotkanie z dziełem tego ekscentrycznego twórcy?

Dorian Gray. Młody i piękny. A także podatny na wpływy, gdyż wystarczyła jedna rozmowa z lordem Henrym Wottonem, by zasiać w nim ziarno zwątpienia w przyszłość, która w ostatecznym rozrachunku i jemu odbierze oszałamiającą powierzchowność, której każdy mu zazdrości. To właśnie za jego sprawą znienawidził swój dopiero co powstały portret i stwierdził, że oddałby wszystko, nawet własną duszę, aby to jego uwieczniona na płótnie podobizna mogła się zestarzeć zamiast niego. Choć wtedy nie zdawał sobie jeszcze sprawy z wagi wypowiedzianych w przypływie gniewu słów... Zgodnie z obawami Bazylego - jego przyjaciela i autora wspomnianego obrazu, dalsze towarzystwo Henry'ego diametralnie zmieniło jego dotychczasowe spojrzenie na świat. Nabrał śmiałości, przejął wiele poglądów i zwyczajów swojego nowego przyjaciela, powoli zaczął coraz bardziej korzystać z życia. Tymczasem Henry z satysfakcją obserwował rezultaty wpływu, jaki wywierał na młodzieńcu własnymi słowami. I tak też spokojnie mijały dni, aż do chwili, gdy pewne wydarzenie odcisnęło na Dorianie swoje piętno. Sęk jednak w tym, że nie na tym właściwym - widoczna zmiana zaszła w postaci z portretu...

"Jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest uleganie jej."

Z czasem coraz bardziej cenił swoją niezmienną powierzchowność, którą mógł porównać do szkaradniejącego z każdym jego złym uczynkiem obrazu. Choć zachodzące w obrazie zmiany powinny go martwić, a nawet przerażać, czuł raczej rosnącą fascynację zepsuciem duszy, które zamiast w jego wyglądzie i postawie, dawało się zauważyć w portrecie. On tymczasem wciąż trwał niezmienny dla wszystkich wokół. Stał się współczesnym sobie arbitrem elegancji, człowiekiem wszechstronnym, którego wszystko interesowało, a jednocześnie niestałym, gdyż zdarzało mu się szybko to zainteresowanie tracić. Stopniowo coraz bardziej zatracał się w zepsuciu, a z czasem stał się również jego przyczyną dla innych. Ten niegdyś niewinny młodzieniec z biegiem lat sam zaczął roztaczać destrukcyjny wpływ, stał również obiektem niewybrednych domysłów, których przeważająca liczba miała w sobie więcej niż ziarnko prawdy.

"Płytki żal i płytka miłość żyją długo. Wielki żal i wielka miłość giną od własnego nadmiaru."

Ale nawet jeśli wszystkie zewnętrzne przejawy jego zepsucia zachował jedynie portret, Dorian nie zdoła uciec od własnych myśli i obsesji, którą staje się dla niego obraz. Obsesji tak silnej, że niejednokrotnie pchała go do czynów gwałtownych, nierozsądnych, czasami wręcz graniczących z szaleństwem. "Portret Doriana Graya" to studium człowieka zuchwałego, ciekawego świata, lecz niepozbawionego chorych żądz i ambicji. Człowieka nieodgadnionego, pełnego niejasności. Z początku kilkukrotnie ukierunkowany przez lorda Henry'ego chłopak zaczął na własną rękę prowadzić bliżej niesprecyzowane poszukiwania. Jaki był jego cel? Szczęście? Kwintesencja życia? A może nawet on sam tego nie wiedział? I - co najważniejsze - jaki będzie finał jego zmagań ze światem i samym sobą?
Nie zapominajmy też, że nie on jedyny towarzyszy nam na kolejnych stronach powieści. Inni bohaterowie również zostali ciekawie nakreśleni. Jest więc malarz Bazyli Hallward, dla którego Dorian stał się zarówno drogim mu przyjacielem, jak i niezwykłą inspiracją, natchnieniem, które wnosi do jego prac to, czego dotychczas tak bardzo im brakowało. Jak odbiją się na nim zmiany zachodzące w Dorianie? Jest i Henry Wotton, całkowite jego przeciwieństwo, człowiek do bólu szczery, albo wręcz odwrotnie, ceniony w towarzystwie za swoje odważne (zdaniem niektórych wręcz niebezpieczne) poglądy, zdecydowany i energiczny, mający o kobietach bynajmniej marne mniemanie.

"Życie było chaosem, ale wyobraźnia miała swoją straszliwą logikę."

Początkowo sądziłam, że nie napiszę na temat tej książki zbyt wiele, tymczasem wraz z kolejnymi słowami pojawiały się coraz to nowe tematy, o których warto byłoby wspomnieć. Zastanawiałam się też, czy aby nie zdradziłam za wiele. I znów miałam problemy z wystawieniem oceny. Jednocześnie nadal tkwiła we mnie obawa, że nie uda mi się uchwycić tego, co najważniejsze. Bo choć historia Doriana Graya sama w sobie może nie jest szczególnie odkrywcza (a przynajmniej takie odnosiłam czasem wrażenie), to niepostrzeżenie wciąga w swój świat, by następnie nieustannie zaprzątać sobą myśli czytelnika. A im dłużej tam pozostaje, tym więcej zalet zaczyna się w niej dostrzegać. Z pewnością już się tego domyśliliście, jednak dodam tak na koniec, że zdecydowanie jest to książka warta przeczytania.

"Książki, które świat nazywa niemoralnymi, to są właśnie te, które światu wykazują jego własną hańbę."
8/10

piątek, 25 kwietnia 2014

A. Ikeda "Życie jak w Tochigi. Na japońskiej prowincji"



Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 320

Ile może mieć do powiedzenia Polka mieszkająca w Kraju Kwitnącej Wiśni? Najwyraźniej dość sporo, co w swojej książce udowadnia Anna Ikeda. Na początku znajdzie się krótka wzmianka o okolicznościach, które doprowadziły ją do Japonii. Co potem? Wszystkiego po trochę, jednak owe wszystko nieustannie kręci się wokół naszego głównego tematu - Japonii.

Liźniemy więc trochę historii Nikko (tam też mieszka autorka wraz z mężem i kotami) oraz pobliskich terenów, poznamy niektóre z tamtejszych zwyczajów i przekonamy się, że nie zawsze jest kolorowo. Ci, którzy liczą na jakieś konkretniejsze wzmianki na temat mangi czy anime mogą się rozczarować, gdyż autorka już na wstępie uprzedza, że w żadnym stopniu nie jest to jej dziedzina zainteresowań. Jest za to sporo o japońskim społeczeństwie, postrzeganiu gaijinów (cudzoziemców), faktach i mitach codziennego życia, oraz trochę na temat lokalnej kuchni. Nie zabraknie również wzmianek o japońskiej teściowej pani Ikedy, która bez powodzenia stale próbuje ujarzmić europejski temperament autorki. A z tego wynika oczywiście sporo ciekawych sytuacji... Dużo znajdziemy również na temat zwyczajów z pogranicza shintoizmu i buddyzmu, a to w znacznym stopniu za sprawą męża pani Anny - jak sama twierdzi - shintoistycznego otaku. Jak się okazuje, wiele wspólnego z historią Nikko i prefektury Tochigi mieli kapłani, ale tego wszystkiego możecie się dowiedzieć już bezpośrednio z książki. Dodam też, że na końcu znajduje się krótki słowniczek pojęć.

Tematów jest bez liku, jednak liczy się również forma. Czy autorka sobie z tym poradziła? Jak najbardziej! Przedstawia rzeczywistość taką, jaka jest. Szczerze, z pierwszej ręki, bez owijania w bawełnę, czy upiększania. I z bardzo przyjemną w odbiorze dozą ironii i humoru. Rozdziały są krótkie, zwykle mają po kilkanaście stron, na których swoje miejsce znajdują też różnorodne fotografie, również wykonane przez autorkę. Co więcej, pani Ikeda bywa prawdziwą mistrzynią dygresji (przy czym należy przyznać, że mimo to nadal dzielnie trzyma się tematu Japonii).

Książkę czytałam z przyjemnością. To lekka, niezobowiązująca lektura i naprawdę udany debiut. Może się oczywiście okazać, że dla osób lepiej obeznanych z tematem nie znajdzie się tu nic szczególnie odkrywczego. Taka to już kolej rzeczy. Tak czy inaczej, ostateczna decyzja należy do Was. Jeśli chcecie poznać kilka interesujących anegdotek, jesteście ciekawi skąd w Japonii wzięło się muzeum holocaustu lub jak pani Ikeda na jeden dzień została pastorem, zapraszam do lektury.

"Tubylcy spodziewają się, że będę odstawać od reszty. Zamiast więc próbować się dostosować, korzystam z okazji i rozkoszuję się swoją innością na wszystkich frontach."
7/10

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

T. Canavan "Ostatnia z dzikich"



Wydawnictwo: Galeria Książki
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 645
Seria: Era Pięciorga (cz. 2)
część 1 - "Kapłanka w bieli"

W pierwszej części nie było trudno popierać cyrklian (w większości przypadków). Oni przecież tylko się bronili. Ale co będzie w przypadku, gdy zapoznamy się z racjami wszystkich stron? Gdy losy poszczególnych pentadrian nie będą nam już obojętne? A co z tkaczami snów? Po czyjej stronie staniemy? Jeśli o mnie chodzi, miałam z tym niemały problem. Ale po kolei...

Wojna dobiegła końca, jednak jej skutki, a zwłaszcza świadomość strat wśród ludności, wciąż dają o sobie znać. Wszyscy starają się stanąć na nogi po tragicznych wydarzeniach. Cyrklianie próbują ustalić, czy bogowie pentadrian rzeczywiście mogą się okazać prawdziwi. Ci z kolei po śmierci swojego przywódcy muszą wybrać nowy Pierwszy Głos, a w dalszej kolejności czeka ich szereg różnych działań, mających na celu powiększenie ich wpływów. Ciężkie chwile czekają również na Siyee, którzy będą musieli zmierzyć się z nieznaną dotąd zarazą, zbierającą obfite żniwo. Przykrych zdarzeń nie uniknie także młoda księżniczka Elai, której za swoją samowolną wyprawę przyjdzie słono zapłacić... Nie zapominajmy również o Leiardzie/Mirarze, który z pomocą Emerahl spróbuje sobie odpowiedzieć na pytanie, która z jego osobowości jest tą prawdziwą. A nie będzie to sprawa łatwa, gdyż żaden z nich nie zamierza tak po prostu dać za wygraną.

To nadal jedynie część wydarzeń, jakich możecie się spodziewać w "Ostatniej z Dzikich", jednak nie chcę zdradzić za dużo, by nie zepsuć Wam niespodzianki. Jak naszego Tkacza Snów przyjmą Siyee? Która z osobowości - Mirar czy Leiard - przejmie władzę nad dzielonym dotąd ciałem? Czy Emerahl zdoła odnaleźć innych Dzikich? Co w Si czeka Aurayę i dlaczego Chaia, jeden z bogów, tak się nią interesuje? Jak wygląda codzienność pentadriańskich kapłanów? Jakie będą konsekwencje nieposłuszeństwa księżniczki podwodnego ludu? Mogłabym tak jeszcze długo wymieniać, jednak najlepiej będzie, jeśli przekonacie się o tym sami.

"Nie żałuj swojej przeszłości, powiedział Chaia. Wszystko, co robisz, uczy cię czegoś o świecie
 i o tobie. Do ciebie należy czerpanie mądrości z własnych błędów."

Akcja jest mocno rozczłonkowana, dzięki czemu łatwo możemy rozeznać się w wydarzeniach mających miejsce w poszczególnych miejscach oraz w zachodzących między nimi zależnościach. Takie poprowadzenie narracji świetnie się w tym przypadku sprawdza i pozwala stopniowo zagłębiać się w stworzony przez autorkę świat. Poza tym takie krótkie rozdziały dodatkowo potęgują chęć poznania kolejnych wydarzeń.

Drugi tom Ery Pięciorga pozwala bliżej przyjrzeć się Ithanii Południowej, a zwłaszcza pentadrianom i ich życiu. Przestają być dla nas jedynie bezdusznymi najeźdźcami, zamiast tego wielokrotnie ukazują się w zdecydowanie lepszym świetle. Jednocześnie sytuacja pomiędzy obiema nacjami pozostaje niezmienna - uważają siebie nawzajem za wyznawców fałszywych bogów i nie dopuszczają do siebie możliwości istnienia innych niż ci, w których wierzą. A jeśli już o bogach mowa, ci wciąż pozostają nieuchwytni dla czytelników, choć o niektórych dane nam będzie dowiedzieć się nieco więcej. Wyraźnie rzuca się również w oczy ich odmienny sposób działania - ci cyrkliańscy coraz częściej ingerują w decyzje Białych, podczas gdy pentadriańscy najwyraźniej pozostawiają swoim przedstawicielom wolną rękę.

Bohaterowie nadal pozostają różnorodni i wielowymiarowi. Każdy z nich ma swoje własne przekonania, każdy ma pewne wątpliwości. Widoczne jest to zwłaszcza u Aurai, z powodu pewnych wydarzeń rozdartej między własnymi osądami, a posłuszeństwem wobec bogów, których przecież przyrzekała czcić, oraz u Leiarda/Mirara, który musi zmierzyć się nie tylko z obecnością drugiej osobowości, ale i niechcianymi uczuciami. Dawne wątpliwości nie dają spokoju także Juranowi.

Autorka wciąż trzyma poziom. Powiedziałabym nawet, że ta część podobała mi się bardziej. W końcu dana mi była możliwość poznania drugiej strony sporu, dowiedziałam się także nieco więcej o Dzikich i o czasach sprzed Wojny Bogów, a pewne decyzje bohaterów stają się coraz odważniejsze, co bardzo dobrze o nich świadczy. Choć "Ostatnia z Dzikich" nie należy do najkrótszych książek, to jednak po jej skończeniu wciąż było mi mało. Stąd już nietrudno o stwierdzenie, że ją polecam i już wkrótce z przyjemnością zabiorę się za ostatnią część trylogii.

"Ludzie potrafią przekonać się do czegokolwiek, jeśli tylko chcą na kogoś zrzucić winę."
8/10

wtorek, 15 kwietnia 2014

C. R. Zafon "Światła września"



Wydawnictwo: MUZA
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 255

"Książę Mgły" naprawdę mi się spodobał i zachwycił niepowtarzalnym klimatem. Z "Pałacem Północy" już nie było tak dobrze, jednak dalej całkiem nieźle. I choć obiło mi się o uszy kilka mniej pochlebnych opinii odnośnie "Świateł września", postanowiłam na własną rękę przekonać się, czy rzeczywiście jest to najgorsza z wymienionych wyżej książek. Jakie były moje wnioski? Przekonajcie się.

Po wielu ciężkich chwilach, jakie nastały dla rodziny Sauvelle po śmierci Armanda - męża Simone i ojca Irene oraz Doriana - wreszcie uśmiechnął się los. Dobrze płatna praca na północy Francji i zapewnione zakwaterowanie było dla nich wybawieniem. Co więcej, ich gospodarz, choć ekscentryczny, sprawia wrażenie naprawdę miłego człowieka. Również nadmorskie miasteczko wraz z wszystkimi mieszkańcami bez komplikacji przyjęło ich w swoje progi. To ich szansa na lepsze życie. Coś jest jednak nie tak, a mające wkrótce miejsce niewyjaśnione morderstwo jedynie to potwierdza. Wraz z nim zaczynają się szerzyć pogłoski o podobnej sprawie z przeszłości. Jest też pewna legenda, tytułowe światła września. Co to wszystko ma znaczyć? I co takiego kryje się w otaczającym Cravenmoore lesie oraz samej posiadłości?

Wszechwiedzący narrator potęguje baśniowość powieści, jednak jest ona podszyta mrokiem, bliżej nieokreśloną obawą, która często towarzyszy bohaterom. Wystarczyło kilka barwnych opisów posiadłości pełnej lalek i wszelkiego rodzaju rękodzieł (zwłaszcza tych groteskowych), bym pozwoliła się wciągnąć w świat tej powieści. Uwielbiam takie klimaty. Niewątpliwą zaletą jest również dość kunsztowny, choć pozbawiony zbędnego patosu język, jakim posługuje się autor.

"Na tym świecie cieni i świateł wszyscy, każdy z nas, musimy odnaleźć swoją własną drogę."

Po latach niedostatku cała rodzina Sauvelle'ów z ulgą i wdzięcznością przyjmuje nastające w ich życiu zmiany. Dorian w końcu ma możliwość oddania się swojej pasji, Irene znajduje nie tylko przyjaciółkę, ale i swoją pierwszą, prawdziwą sympatię. Z kolei Simone powoli odnajduje się w swoich nowych obowiązkach, a także odkrywa, że Lazarus, jej chlebodawca może być świetnym kompanem do rozmów. Nie da się jednak nie zauważyć pewnych niepokojących faktów, chociażby korespondencji, która, nieotwierana, stale ląduje w płomieniach kominka. Poza tym rodząca się między nimi sympatia do niczego nie doprowadzi - ona jest wdową, on wciąż ma żonę, choć ta na skutek tajemniczej choroby od lat nie opuściła swojego pokoju. Ale czy uczucia można od tak zignorować?

Czytając "Światła września" nie mogłam się powstrzymać od skojarzeń z przeczytanymi wcześniej dziełami Zafona. Miałam wrażenie, że to już było, że autor się powtarza. I tak to właśnie wygląda, bo Zafon niejednokrotnie wykorzystuje użyte już w poprzednich historiach schematy. Zwłaszcza obecność latarni morskiej nieodmiennie przywodziła mi na myśl "Księcia Mgły". Poza tym nie przypadł mi do gustu wątek miłosny między Irene i Ismaelem (głównie jego początek) - ot, widzą się pierwszy raz, razem płyną na wyspę i już się w sobie po uszy zakochują. Taka banalna i zupełnie bezpodstawna miłość od pierwszego wejrzenia. Nie twierdzę, że nie mogłoby tak być, ale pasowałoby to jakoś umiejętniej rozegrać.

Nieodmiennie powraca również motyw błędów przeszłości, które nieustannie kładą cień na życie bohaterów, w tym przypadku właśnie Lazarusa Janna, utalentowanego fabrykanta zabawek i gospodarza rodziny Sauvelle. Co takiego zdarzyło się w przeszłości i jaki miało na niego wpływ? I oczywiście, jakie skutki dawne wydarzenia wywrą w obecnej sytuacji? Tego nie zdradzę, sprawdźcie sami.

Mimo tych kilku moich skarg książkę czytało mi się całkiem przyjemnie. Podobała mi się również sama historia, na której oparta była akcja. Kolejna książka Zafona również ma w sobie coś magicznego, choć to już nie to samo uczucie, co za pierwszym razem. Jeśli nie macie względem niej zbyt wygórowanych wymagań lub będzie to Wasze pierwsze spotkanie z twórczością autora, śmiało możecie po nią sięgnąć.


"Szkoda czasu na jakiekolwiek próby zmieniania świata, wystarczy uważać, by świat nie zmienił ciebie."
7/10

czwartek, 10 kwietnia 2014

Podsumowanie anime na zimę 2013/14

Na początku sezonu lubię się zorientować w nowych seriach, w końcu nie zaszkodzi obejrzeć jeden odcinek i dopiero wtedy ostatecznie stwierdzić, czy warto dalej w to brnąć. To takie niezobowiązujące, a jest nadzieja, że przez przypadek trafi się na coś interesującego. A teraz czas, aby podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami (nie będę się za bardzo rozwodzić nad fabułą, więc zainteresowanych odsyłam chociażby tutaj). O jednych napisałam więcej, o innych mniej, ale tak już wyszło. Może następnym razem się poprawię. ;)
Jeśli oglądaliście którąś z tych serii, chętnie poznam Wasze zdanie. ;3


Buddy ComplexBuddy Complex
Ilość odcinków: 13
Ocena: 6

Mecha to kompletnie nie moja bajka,  no ale trzeba czasem poszerzyć horyzonty, tak więc postanowiłam spróbować.
Podobała mi się kreska i ta jasna, przejrzysta kolorystyka. Ogólnie nie jest złe, choć podobno mocno przeciętne (nie znam się, więc nie będę się na ten temat wypowiadać). W sumie to nawet sympatyczne. Główny bohater bywa dość nieporadny, ale czasami się czymś wykaże. No i oczywiście musiał okazać się w jakiś sposób wyjątkowy. Hm... wygląda na to, że niepotrzebnie tak wzbraniałam się przed mechami. Anime ma mieć ponoć ciąg dalszy, ale jeszcze nie wiem czy będę oglądać.


Diamond no AceDiamond no Ace
Ilość odcinków: ?
Ocena: 7
* ciąg dalszy sezonu jesiennego, trwające

Moje pierwsze anime o baseball'u. :D Jako że ostatnio ogólnie polubiłam serie sportowe, to tej też postanowiłam dać szansę i nie żałuję. Główny bohater, Sawamura, jest całkiem sympatyczny, choć strasznie narwany, łatwo się wzrusza, a nawet płacze. Taki prostolinijny. Furuya z kolei jest od niego całkiem inny, jednak też daje radę, zobaczymy jak to się wszystko dalej potoczy. Ogólnie większość bohaterów jest dość pozytywnych. Postacie bardziej antagonistyczne to raczej wyjątki - w końcu wszyscy dają z siebie to, co najlepsze dla dobra drużyny (no i siebie też). Co ważne, bohaterowie nie są idealni, a raczej wręcz przeciwnie - Sawamura i Furuya, choć utalentowani, wciąż mają bardzo wiele braków, które muszą nadrobić. Radości, smutki, przyjaźnie, motywacja, ciężkie treningi... Długo by wymieniać.


Gin no Saji 2nd SeasonGin no Saji 2
Ilość odcinków: 11
Ocena: 7

Ciąg dalszy przygód mieszczucha w liceum rolniczym. Wciąż ci sami przesympatyczni bohaterowie (choć pojawi się i nowa twarz), zabawne sytuacje, ale i czekające na nich problemy (i to niekoniecznie całkiem błache). A Hachiken jak zawsze życzliwy i chętny do pomocy.
Jako że pierwsza seria bardzo przypadła mi do gustu, z chęcią zabrałam się za kolejną. Niektóre wnioski Hachikena są wprost rozbrajające. Hm... co tu więcej pisać? Anime wciąż trzyma poziom, soundtracku też przyjemnie się słucha, nic tylko zabrać się za oglądanie. ;)


Golden TimeGolden Time
Ilość odcinków: 24
Ocena: 4
* ciąg dalszy sezonu jesiennego

Tada Banri rozpoczyna studia w Tokio. Tam też poznaje nowych znajomych i znajduje miłość. I należy zaznaczyć, że jego wybranka do zwyczajnych nie należy. Piękna, wybuchowa, dziwna, z tendencjami do prześladowań... Co więcej, będzie się też musiał zmierzyć z przeszłością, a dokładniej swoim dawnym ja. Niestety, jak dla mnie historia zbyt przerysowana i absurdalna.
Do końca postanowiłam obejrzeć go jakby z poczucia obowiązku. Coś w sensie 'skoro już tyle wytrzymałam, to dam radę do końca'. Zaskoczeniem było dla mnie to, że kilka późniejszych odcinków było całkiem udanych. Niestety, wkrótce zostały one przesłonione kolejnymi dziwnymi zachowaniami i sporą dawką absurdu. A i problemy Banriego związane z przeszłością sprawiały, że nie mogłam zdecydować: śmiać się, czy płakać (choć raczej nie ze smutku nad ich sytuacją). Mimo to dobrnęłam do końca. "Golden Time" nierzadko było dziwne, ale ostatecznie nie było tak źle.


Hamatora The AnimationHamatora The Animation
Ilość odcinków: 12
Ocena: 5

To jedno z anime, w których pokładałam nieco większe nadzieje niż w przypadku pozostałych. I co mi z tego przyszło?
W świecie, gdzie między zwykłymi ludźmi żyją Minimum Holderzy o niezwykłych mocach, jest sobie organizacja Hamatora, której członkowie zarabiają na życie przez wykonywanie różnych zleceń (chronić kogoś/coś? rozwiązać zagadkę? nie ma problemu!). Jak łatwo się domyślić, oni również posiadają swoje moce zwane Minimum. Z ulgą odkryłam, że nie są kompletnymi nieudacznikami, choć zdarzają im się i gorsze momenty. Szybko pojawia się też czarny charakter, który za cel obiera sobie Minimum Holderów.
Anime jest bardzo kolorowe, co, moim zdaniem, bardzo pasuje tej serii. Jest też paru bishów, z czego jeden w słuchawkach (zaciesz!^^). Bohaterowie są różnorodni, choć może ciut przerysowani. Denerwowały mnie panele z tekstem znikające tak szybko, że ich przeczytanie (czy chociaż zatrzymanie w odpowiednim momencie) graniczyło z cudem, jednak w większości nie miały one większego znaczenia.
Wiązałam z tą serią sporo nadziei. Nawet jeśli nie byłby to tytuł z wyższej półki. Wolałabym nieco więcej mało powiązanych zleceń, a zamiast tego szybko zaczęły się one łączyć z głównym wątkiem splatającym serię. Anime jest bardzo nierówne. Niektóre odcinki są całkiem niezłe i naprawdę dobrze się je ogląda, inne są tak bezsensowne, że to nie jest nawet śmieszne.
W tym wszystkim po prostu czegoś mi zabrakło. Muszę jednak przyznać, że końcówka naprawdę mnie zaskoczyła i chociażby to jest dla mnie powodem, by zaryzykować obejrzenie drugiej serii. Choć nie wiem, czy jeszcze tego nie pożałuję.


Hoozuki no ReitetsuHoozuki no Reitetsu
Ilość odcinków: 12
Ocena: 7-

Z tym anime wiązałam nadzieję ze względu na czarny humor, który mógłby się tu pojawić (i na całe szczęście właśnie tak się stało). Na początek dostajemy relację z sytuacji w japońskim Piekle i jego podziału, następnie zaznajamiamy się z bohaterami, których losy będziemy odtąd śledzić. Doradca (niekompetentnego) władcy ma pełne ręce roboty i jest wprost rozchwytywany. Co ważne, nasz główny bohater jest naprawdę elokwentny. Każdy odcinek dzieli się na dwie części.
Właściwie spodziewałam się czegoś odrobinę innego, ale i tak jestem zadowolona. Warto podkreślić, że po obejrzeniu pierwszego odcinka z chęcią od razu zaczęłabym kolejny. Był to pierwszy taki przypadek w tym sezonie.
Sprawnie manewruje między odmiennymi wyobrażeniami piekła i jemu podobnych. Znajdziemy też sporo nawiązań do japońskiej kultury, zwykle w dość luźnym wydaniu. No i bardzo spodobał mi się opening [zarówno muzyka, jak i animacja].


Kuroko no Basket 2nd SeasonKuroko no Basket 2
Ilość odcinków: 25
Ocena: 8
* ciąg dalszy sezonu jesiennego

Co tu dużo mówić? Druga seria anime obfituje w kolejne wyzwania, limity do przekroczenia, mecze, które dla jednych kończą się zwycięstwem, a dla innych przegraną (wiem, bardzo odkrywcze spostrzeżenie). Była to również okazja do bliższego poznania wiadomych nam już bohaterów oraz tych całkiem nowych lub jedynie wspomnianych. Nie ma też wątpliwości co do tego, że to jeszcze nie koniec.
Ścieżka dźwiękowa nadal przedstawia się naprawdę dobrze, nie brakuje zwrotów akcji i temu podobnych. Na koniec dodam jeszcze takie moje przemyślenie... Niektóre zagrania były tak nieprawdopodobne (a efekt ten dodatkowo pogłębiało ich przedstawienie), że wydawało mi się to aż śmieszne. Ale przecież śmiech to zdrowie. :D


NoragamiNoragami
Ilość odcinków: 12
Ocena: 6+

To jedno z anime, do których podchodziłam z większym optymizmem. Nawet jeśli fabuła nie będzie jakaś świetna, miałam nadzieję, że będzie się dobrze oglądać. Właściwie spodziewałam się czegoś innego, ale tak też było w porządku. Yato często zachowuje się dość idiotycznie, jednak gdy trzeba, potrafi być poważny. Hiyori jest prostolinijna, ma talent do wpadania w kłopoty, nie siedzi z założonymi rękami, gdy ktoś potrzebuje pomocy. Yukine potrafi sprawiać sporo problemów, jednak dobry z niego chłopak. Inni bohaterowie też są dość udani, a wykreowany przez twórców świat jest pomysłowy i ciekawie przedstawiony. Duży plus przyznaję tej produkcji za opening (Hello Sleepwalkers "Goya no Machiawase"), jeden z moich ulubionych z tego sezonu. A tak na koniec dodam, że naprawdę przyjemnie mi się oglądało. :)


Sakura TrickSakura Trick
Ilość odcinków: 12
Ocena: 5
* porzucone po 5 odcinkach

Właściwie jeszcze nigdy nie oglądałam yuri, więc postanowiłam spróbować. Jest dość infantylne i ze sporą dawką fanserwisu, ale raczej sympatyczne, więc myślałam, że obejrzę do końca. Tak się jednak nie stało, bo jakoś nie trafiłam na odcinki po polsku, a nie spodobało mi się na tyle, by poszukać ich po angielsku (a jak już się pojawiły, po prostu mi się nie chciało; może kiedyś to jeszcze nadrobię). Każdy odcinek dzieli się na dwie części będące osobnymi historiami. Stopniowo będziemy się zapoznawać z relacjami poszczególnych dziewczyn, jednak najczęściej będą to dwie główne bohaterki. Z tego, co zdążyłam zauważyć, szykuje się też trójkąt miłosny. W tłumie często jedynie nasze bohaterki pozostają w kolorach, inni to bezbarwne kontury.
Ogólnie rzecz biorąc "Sakura Trick" nie przekonało mnie do tego gatunku.


Space☆DandySpace☆Dandy
Ilość odcinków: 13
Ocena: 6+

Z tego co wiem wiele osób pokładało w tym anime nadzieje, jednak ja jakoś nie byłam nim zbytnio zainteresowana. No ale mimo to postanowiłam sprawdzić i wygląda na to, że był to dobry wybór.
Głupawe (jednak takie miało być z założenia, więc jest ok), z dużą dozą ironii i dystansu. Duża ilość fanserwisu, ale w sumie całkiem strawnego. Jest też jakiś małpi antagonista, ale coś mu kiepsko idzie łapanie Dandy'ego. Zastanawiało mnie, czy z tym dziwnym wrogiem rzeczywiście było coś na rzeczy, czy może istnieje tylko po to, by Dandy co rusz mu umykał (i to nawet nieświadomie). Poza tym twórcom zdarza się wprowadzać dość niecodzienne rozwiązanie - odcinek kończy się sytuacją bez wyjścia (chociażby śmiercią), a już w następnym nie ma ani śladu po niedawnym incydencie. W sumie to nawet ciekawy pomysł. Muzyka jest naprawdę świetna. A tak cytując jednego z bohaterów:"Gdy chodzi o cycki narrator od razu się rozgrzewa". ;D 
Zdziwiłam się, gdy okazało się, że ma 13 odcinków. Naprawdę myślałam, że zrobią z tego dłuższą serię, a tymczasem dalszy ciąg dopiero w czerwcu.


Strange+Strange+
Ilość odcinków: 12
Ocena: 2

Już po przeczytaniu opisu uznałam, że sobie daruję, jednak odcinki miały trwać po 5 minut (a były nawet krótsze), więc jednak spróbowałam. Jak wrażenia? Próbujące być na siłę śmieszne anime o grupce detektywów (czy jakoś tak), którzy wykonując swoją robotę wciąż robią coś nie tak, a choć zdarza im się osiągnąć zamierzony cel, skutki uboczne ich działań są dużo bardziej destrukcyjne niż było to warte. Nie miałam żadnych nadziei względem tego tytułu, ale jakoś przemęczyłam resztę odcinków. Choć właściwie nie wiem po co.



Strike the BloodStrike the Blood
Ilość odcinków: 24
Ocena: 5
* ciąg dalszy sezonu jesiennego

Dziwnym trafem główny bohater wciąż daje się komuś pocałować lub też inni dają się mu gryźć (i zwykle właśnie do tego typu momentów akcja mi się podoba, a potem muszę przecierpieć to, co mi do gustu nie przypadło). To właśnie jeden z bardziej denerwujących faktów tej produkcji. Pomijając to, seria jest raczej w porządku. Lekka, niewymagająca, zabawna, ot takie łatwo przyswajalne anime, z którego oglądania można czerpać przyjemność i nie nudzi, bo wciąż coś się dzieje. :)


Toaru Hikuushi e no KoiutaToaru Hikuushi e no Koiuta
Ilość odcinków: 12
Ocena: 6

Zacznę od tego, że spodziewałam się czegoś innego. Latająca wyspa zmierzająca do Kresu Nieba, a na niej młodzi kadeci lotnictwa, których losy śledzimy. Zwłaszcza Kal-el'a, naszego głównego bohatera z dramatyczną przeszłością. Nie mogło też zabraknąć podziału na bogate dzieciaki i całą resztę. Kal-el jest w miarę w porządku. Z początku denerwowała mnie Claire, która przy pierwszym ich spotkaniu nie mogła wydusić ani słowa. Znajdzie się też kilka dość ciekawych osobowości. Od początku zalatywało romansem, który pod koniec dość mocno zdominował serię (tytuł "Pieśń o miłości pewnego pilota" zobowiązuje), jednak obowiązkowo jest również przyjaźń, poświęcenie, sekrety, które mogą wiele skomplikować i takie tam. Mimo wszystko jest to podróż, z którą może się wiązać wiele niebezpieczeństw i to bez względu na to, czy jest się wykwalifikowanym pilotem, czy dopiero kadetem. A co (lub kto) czeka na nich u Kresu Nieba? Jeśli jesteście ciekawi, przekonajcie się.


Tonari no Seki-kunTonari no Seki-kun
Ilość odcinków: 21
Ocena: 6
* trwające

Nieco denerwujące, zwykle oglądałam bez większego zainteresowania. Mimo wszystko 8 minut to niezbyt wiele, więc zdecydowałam obejrzeć kolejne odcinki.
Prawda jest taka, że ciągłe powtarzanie tego samego schematu w końcu staje się nudne. Na szczęście właśnie w tym momencie twórcy postanowili nieco zmienić konwencję na, moim zdaniem, zdecydowanie ciekawszą. Niektóre odcinki sprawiały mi prawdziwą frajdę, na inne patrzyłam z pewnym pobłażaniem, ale ogólnie rzecz biorąc było nieźle.


Witch Craft WorksWitch Craft Works
Ilość odcinków: 12
Ocena: 5

Ten tytuł od samego początku nie miał aspiracji na jakąś poważniejszą tematykę. Miał być lekką komedią, co wyszło nawet nieźle, a i fabuła jest w miarę sensowna. Do mnie jednak "Witch Craft Works" niespecjalnie trafiło, więc myślę, że nie ma sensu go wyróżniać na tle innych produkcji, z których sporo oglądałam z większą chęcią. Z początku nieco przeszkadzała mi kreska (twarze są jakieś takie dziwnie masywne) i nieustanny poker face Kagari. Tym, co mogę pochwalić jest chociażby animacja z endingu.
"Witch Craft Works" nie jest złą produkcją i z pewnością znajdzie sporo widzów, którym się spodoba. Ja jednak się do tej grupy nie zaliczam, co nie znaczy, że Wy nie powinniście dać mu szansy. Decyzja należy do Was.

sobota, 5 kwietnia 2014

K. Creagh "Nevermore: Kruk"



Wydawnictwo: Jaguar
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 456
Seria: Nevermore (cz. 1)

Isobel miała swoje zwyczajne życie i zwyczajne problemy. Była kapitanem drużyny cheerleaderek, miała swoją paczkę (elita, jakże by inaczej) i chłopaka. Ale jej spokojny świat zaczął się powoli sypać za sprawą projektu na zajęcia z angielskiego, a raczej przydzielonego jej partnera. Varen, znany w szkole jako król gotów, najwyraźniej również nie był z tego powodu zadowolony, jednak byli na siebie skazani. Pomimo początkowych nieporozumień, zaczęli pisać wypracowanie na temat Edgara Allana Poego. Wbrew pozorom, wcale nie było tak źle. Przynajmniej jeśli o nich chodzi, bo ludzie wokół, a zwłaszcza Brad, chłopak Isobel, byli przeciwko tej znajomości. Z tego też powodu z pozoru zgrana paczka wkrótce się rozpadła, a krzywdzące docinki (niekoniecznie słowne) skierowane w stronę Varena nasiliły. Gdy dziewczyna stanęła w jego obronie, przesądziła o swoim dalszym życiu towarzyskim...

Co zrobi Isobel, gdy jej dotychczasowy porządek świata się zawali? Gdy w oczach swojej paczki straci wszelkie przywileje? Gdy nawet przychylność nieprzystępnego Varena nie jest rzeczą pewną? Na szczęście nie zostanie całkiem sama. Choć może nie całkiem tego oczekiwała...
Należy też wspomnieć o czymś jeszcze. Czymś bardzo niepokojącym i tajemniczym. Czymś ściśle powiązanym z Varenem. Problem w tym, że trudno to racjonalnie wytłumaczyć, a Isobel sama nie wie, co sądzić. Czy to możliwe, że w całą sprawę zamieszane są jakieś siły nadprzyrodzone? I co ma z tym wszystkim wspólnego Poe?

"Możesz mnie dotknąć, ale nie możesz skrzywdzić."

Pod wieloma względami "Nevermore: Kruk" przypomina typowe paranormal romance. Temu zaprzeczyć się nie da. A jednak wbrew pozorom, stworzenie powieści tego gatunku w oparciu o twórczość i osobę Edgara Allana Poego było pomysłem całkiem niezłym, nadającym powieści grozy i głębi. Mimo to samego Poego nie było tu zbyt wiele. Fragmenty utworów, trochę o tajemniczych okolicznościach jego śmierci i tym podobnych. Na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się uczucie dwójki głównych bohaterów.
Ci z kolei raz wypadali lepiej, raz gorzej. Isobel zdaje się różnić od znajomych, którymi dotąd się otaczała, jednak nie zawsze jest to szczególnie widoczne, zwłaszcza na początku. Pozostawiona sama sobie często nie wiedziała, co ze sobą zrobić, jednak ostatecznie znajdywała rozwiązanie. Może nie najlepsze, ale jednak. Nieraz bywało, że działała mi na nerwy. Jeśli chodzi o otoczonego aurą tajemniczości Varena, spełniał wyznaczoną mu przez autorkę rolę. I w sumie nie mam co do niego większych zastrzeżeń, bo da się go lubić (nie jego wina, ze z początku nie mógł znaleźć wspólnego języka z cheerleaderką, która również nie podchodziła do tego ze szczególnym zapałem). Mogłabym się przyczepić do pewnych jego zachowań, ale o tym za chwilę. I jeszcze parę słów na temat innych bohaterów. Brad to typowy mięśniak, reszta paczki też się szczególnie nie wyróżnia, jednak Gwen jest bynajmniej nietuzinkowa.

Teraz trochę o wątku miłosnym. O ile stopniowo rodzące się uczucie Isobel do Varena było przedstawione w miarę wiarygodnie, to w drugą stronę było inaczej. Narracja stworzona została tak, byśmy mogli dobrze poznać Isobel, jednak niewiele mówi o chłopaku. Mamy tu jedynie domysły Isobel, czy kilku innych osób. Co do miłości Varena, z początku nic na to nie wskazywało, aż tu nagle bum! Dowiadujemy się, że dziewczyna z pewnością nie jest mu obojętna, co więcej, darzy ją silnym uczuciem. Ostatecznie można by to zrzucić na karb jego chęci uchronienia ukochanej od tego, w co się wplątał, jednak ja tego nie kupuję. Wszystko zależy od interpretacji.

Historia Isobel i Varena nie oczarowała mnie jakoś szczególnie. Owszem, bywało całkiem nieźle i właśnie dzięki tej książce w końcu postanowiłam zapoznać się z twórczością Poego, co do tej pory wciąż odkładałam na później, jednak obyło się bez szału. Wielbicielom gatunku z pewnością się spodoba, jednak mnie paranormal romance zaczynają już nieco nużyć. Mimo wszystko książkę czytało mi się przyjemnie i chciałabym poznać jej dalszy ciąg. Może będzie lepiej. Może będzie więcej Poego. Zobaczymy.

"Nie ma nic z wyjątkiem cierpienia i żalu, gdy myślimy o rzeczach i ludziach, których nie możemy mieć,
o możliwościach, których nigdy nie zyskamy."
7/10