środa, 26 lutego 2014

E. Schmitt "Oskar i pani Róża"



Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2004
Ilość stron: 78

Oskar ma dziesięć lat i jest chory na raka. Wie, że zostało mu niewiele czasu, choć nikt nie chce mu tego oświadczyć wprost, wyczuwa to w subtelnych zmianach zachowania ludzi z jego otoczenia. Prawdziwe oparcie znajduje jedynie w cioci Róży, ponoć byłej zapaśniczce, która od czasu do czasu odwiedza go w szpitalu. Za jej radą zaczyna pisać listy do Boga, choć nie jest przekonany czy to ma jakiś sens. Kolejnym pomysłem starszej pani był pewien eksperyment, w ramach którego każdy dzień miał traktować jak kolejne dziesięć lat jego życia. Czy to w ogóle możliwe? Sprawdźcie.

Choć książka ta ukazuje bardzo przykrą rzeczywistość, rozbrajająca szczerość, jaką charakteryzują się listy Oskara sprawia jednocześnie, że człowiekowi robi się ciepło na sercu. On nie rozpacza z powodu tego, co ma nadejść, wie, że umrze i jest z tym pogodzony. Na swój sposób żyje pełnią życia i docenia wszystkie, nawet te najdrobniejsze rzeczy, których często nawet nie zauważamy. Co więcej, swój optymizm przekazuje dalej, zamiast być pocieszanym - pociesza innych. Na swój sposób poznaje również Boga - od listów pisanych z przymrużeniem oka z polecenia cioci Róży, po chwile, gdy rzeczywiście zaczyna dostrzegać bożą opatrzność i doceniać to, co go otacza.

"A ja myślę, ciociu, że dla życia nie ma innego rozwiązania niż żyć."

Zadziwiające jest to, jak trafne i uniwersalne okazują się być spostrzeżenia poczynione przez Oskara, zwłaszcza w połączeniu z wyjaśnieniami energicznej starszej pani. Tych kilka opisanych przez niego dni jest piękną alegorią ludzkiego życia. Zostaje nam ukazana wiara dziecka. Nie niezłomna. Nie niezachwiana. Ale szczera, z głębi serca. Dzieciom wiele rzeczy często przychodzi łatwiej. Ich prostolinijność jest ich siłą, której tak często brakuje innym.

"Oskar i pani Róża" to pozycja bardzo krótka, którą z łatwością można pochłonąć za jednym razem. I warto. Choć jest tak mała objętościowo, znalazłam w niej wiele pięknych cytatów i zdążyłam bardzo polubić Oskara. Doceniam także panią Różę, która jako jedyna miała odwagę nie bawić się w zbędne subtelności i rozmawiać z chłopcem tak, jak tego od niej oczekiwał. Na zakończenie wspomnę o czymś jeszcze. Od początku wiedziałam jak skończy się ta historia. Nie miałam złudzeń. A jednak, gdy przyszedł czas na ostatni rozdział, łzy same napłynęły mi do oczu. Niektóre historie są po prostu tak do bólu prawdziwe, że inaczej się nie da. Przynajmniej według mnie.

"Zrozumiałem, że jesteś obok. Że zdradzasz mi swój sekret:
codziennie patrz na świat, jakbyś oglądał go po raz pierwszy."
10/10

sobota, 22 lutego 2014

J. Green "Szukając Alaski"



Wydawnictwo: Bukowy Las
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 317

Są książki, po które sięgam w ciemno, nawet nie wiedząc dokładnie (lub wcale) o czym są. Lubię ten element zaskoczenia, gdy nie wiem czego się spodziewać, a jednocześnie jestem wręcz pewna, że się nie rozczaruję. Jest tak chociażby w przypadku książek Murakamiego. I tak też było w przypadku "Szukając Alaski".

Miles Halter postanawia wybrać się do oddalonej od domu szkoły z internatem, aby tam rozpocząć poszukiwania Wielkiego Być Może. Pomimo jego obaw okazało się, że trafił na całkiem niezłe towarzystwo. Co prawda może niezbyt normalne, ale ponoć tylko szaleńcy są coś warci na tym świecie. Już na wstępie został przechrzczony na Kluchę, przeciwko czemu jakoś zawzięcie nie oponował. Co do owego towarzystwa, są to Pułkownik o niesamowitej pamięci i zamiłowaniu do opracowywania szczegółowych planów, Alaska, która sama w sobie jest niezwykła oraz rapujący Takumi. On sam również ma swoje dziwactwo, a jest nim zapamiętywanie ostatnich słów znanych ludzi. Uwielbia też czytać biografie, nawet jeśli nie ma najmniejszego pojęcia na temat twórczości opisywanych osób.

Miles szybko przekonał się jak to dobrze jest mieć przy sobie przyjaciół, w szkole też szło mu całkiem nieźle, a choć jego życie nie było pozbawione trosk, cieszył się z tego co ma. Wkrótce jednak wyrosła przed nim przeszkoda, której nie da się tak łatwo przeskoczyć. A może raczej labirynt, bo właśnie to określenie byłoby w tym przypadku bardziej adekwatne...

A co jeśli osoba, która jest dla ciebie najważniejsza nagle zniknie z twojego życia? Co jeśli bez podania przyczyny, bez żadnego wytłumaczenia i definitywnie stracisz ją z oczu? Pogodzisz się z tą myślą, czy może będziesz szukać sensu, jakiegokolwiek pocieszenia? A co w takiej sytuacji zrobił Miles i jego przyjaciele?

"W którymś momencie wszyscy podnosimy wzrok i uświadamiamy sobie, że zgubiliśmy się w labiryncie."

W książkach Greena uwielbiam to, że wykreowane przez niego postacie są pełne życia, nietypowe i różnorodne, a każda z nich ma swój niepowtarzalny charakter. No i jest jeszcze jedna niezaprzeczalna zaleta dla moli książkowych - lubią czytać. Miles to dość niepozorny chłopak, który pragnąc wyrwać się z monotonii dotychczasowego życia zdecydował się na konkretne działania. Jego decyzja z pewnością nie okazała się daremna, bo choć o Alasce można powiedzieć wiele, zdecydowanie nie jest osobą, przy której da się nudzić. Nieprzewidywalna, inteligentna, humorzasta, szalona i piękna - taka jest właśnie Alaska Young, a i to nie oddaje w pełni jej charakteru.

Pojawiające się w książce ostatnie słowa (zawsze oznaczone pogrubioną czcionką) nieodzownie przywodzą na myśl tematy związane z przemijaniem. Również wzmianki na temat religii, ich znaczenia w życiu człowieka, podobieństw i różnic w poszczególnych wyznaniach sprzyjają tego typu rozmyślaniom. Bohaterowie próbują sobie odpowiedzieć na pytania, które od zawsze nurtowały ludzkość, a także na kilka pomniejszych, choć również bardzo dla nich ważnych.

Moje kolejne spotkanie z twórczością Johna Greena uważam za jak najbardziej udane. Książka ta prezentuje sobą wiele wartości, jest kopalnią trafnych cytatów, a jej lektura to czysta przyjemność. Nieodzownym elementem jest również humor w najlepszej odsłonie. Nie mogę się doczekać wydania w Polsce kolejnych powieści tego autora. Może i Wy wyruszycie razem z Milesem na poszukiwania Wielkiego Być Może?

"Jasne, że głupio tęsknić za kimś, z kim ci się nie układało.
Ale nie wiem, fajnie było mieć kogoś, z kim można się kłócić."
10/10

środa, 19 lutego 2014

Stosik 2/2014

Tym razem tylko z jedną mangą i to jeszcze z preorderu, może nadrobię to następnym razem.

Tetsuya Tsutsui "Prophecy" (3) - ostatni tom
L. Taylor "Córka dymu i kości" - przyuważyłam ją na promocji, a że jakiś czas temu nad nią myślałam, postanowiłam kupić
"Wielka księga horroru 1" - też z promocji, ale tym razem kupiona całkiem w ciemno; jest to zbiór opowiadań różnych twórców, mam nadzieję, że nie okaże się kompletnym rozczarowaniem.
P. Lore "Zaginiona kartoteka. Numer sześć" - kiedyś bardzo chciałam poznać kolejne części serii "Dziedzictwa planety Lorien", także te dodatkowe książeczki i choć mój zapał zdążył zmaleć, nie mogłam przejść obojętnie widząc ten tytuł za jedyne 3zł
E. Schmitt "Oskar i pani Róża" - z biblioteki, to tak w ramach dalszego poznawania twórczości tego autora
O. Rudnicka "Cichy wielbiciel" - z biblioteki, od dawna miałam w planach i akurat rzuciło mi się w oczy
V. C. Andrews "Kto wiatr sieje" - z biblioteki, w końcu zdecydowałam się poznać dalszy ciąg tej historii
K. Creagh "Nevermore. Kruk" - już od tak dawna miałam ją w planach, aż uznałam, że najwyższy czas w nią zainwestować
P. Bacigalupi "Nakręcana dziewczyna" - postanowiłam przeczytać jedną z powieści tego autora, miałam duży dylemat w związku z wyborem jakiejś konkretnej, ale w końcu zdecydowałam się na tą
P. Ness "Siedem minut po północy" - od dawna mnie ciekawiła; do tej pory nie przypuszczałam, że została tak pięknie wydana - nieco większy format, śliski papier, mnóstwo ilustracji, na prawdę jestem pod wrażeniem. Teraz czas sprawdzić jak będzie z treścią.

No i na koniec taka mała informacja. Planuję od czasu do czasu napisać tu coś na tematy inne niż książki czy M&A. Na początek myślałam o serialach lub muzyce, której słucham, a potem zobaczymy. Co o tym sądzicie? :]

sobota, 15 lutego 2014

C. Clare "Miasto kości"


Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 507
Seria: Dary Anioła (cz. 1)

Seria znana, wręcz kultowa, która zjednała sobie serca wielu czytelników. Miałam ją w planach już od dłuższego czasu, jednak dopiero teraz wpadła mi w ręce. Jak w moich oczach wypadła pierwsza część "Darów Anioła"? Przekonajcie się...

Clary na jednej z imprez w klubie zauważa, jak grupa nastolatków atakuje pewnego chłopaka. Próbuje ingerować, jednak wkrótce orientuje się, że niewiele zdziała. Co najdziwniejsze, nikt inny nawet nie dostrzega przybyszów. Jest pewna tego, co widziała, jednak postanawia nie martwić swojego przyjaciela Simona. Następnego dnia, po kłótni z matką wybiega z domu. Wszystko zdaje się być względnie normalne, jednak wkrótce znów spotyka jednego z napastników z klubu, jasnowłosego Jace'a. Wtedy też postanawia odebrać telefon od wciąż wydzwaniającej do niej matki. Wyraźnie spanikowana kobieta każe jej pod żadnym pozorem nie wracać do domu. A jednak Clary ignoruje jej ostrzeżenie i biegnie na pomoc. Niestety, jest już za późno. Na miejscu zastaje spustoszony dom i stwora, który rzuca się na nią. Udaje się jej ujść z życiem, jednak gdyby nie pomoc Jace'a nie trwałoby to długo. Ranna trafia do Instytutu, gdzie poznaje dotąd tak skrzętnie skrywany przed nią świat. Wampiry, wilkołaki, czarownice, Wyklęci i wiele innych stworzeń, a do tego Nocni Łowcy stojący na straży porządku. Co jeszcze ukrywała przed nią matka? I dlaczego?

W ten sposób Clary wkracza w całkiem inny, choć mimo wszystko jakby znajomy, świat, który może jednocześnie zachwycać i przerażać. Na swojej drodze w odzyskaniu porwanej matki i poznaniu prawdy napotka wiele przeciwności i tajemnic, jednak znajdzie także sojuszników gotowych nieść pomoc. Kim jest Valentine? Dlaczego zdobycie Kielicha Anioła jest tak ważne? Jakie sekrety kryje w sobie przeszłość? Tego możecie się dowiedzieć sami.

Ciekawie wykreowany świat, bohaterowie, których da się lubić, sporo akcji, miłość pod różną postacią, a także humor - to wszystko składa się na atrakcyjność tej historii. Autorka korzysta z wielu utartych schematów obecnych w tego typu historiach, jednak trzeba przyznać, że wychodzi jej to całkiem nieźle. Nie obyło się też od pewnej dawki przewidywalności, ale temu akurat trudno byłoby zapobiec. Choć znalazły się fragmenty, które mnie nieco irytowały, książkę czytało mi się bardzo przyjemnie. A jednak właściwie dopiero ostatnie rozdziały przekonały mnie do wystawienia takiej, a nie innej oceny. W przeciwnym razie byłaby ona nieco niższa (w sumie nadal się nieco waham).

Wiele razy miałam wrażenie, że Jace za bardzo niańczy Clary. Zachowuje się jak jakiś nadopiekuńczy anioł stróż, który oburza się, jeśli tylko jego mała podopieczna zdecyduje się na odrobinę samodzielności. Na szczęście w późniejszych rozdziałach stało się to mniej widoczne. Jak już wcześniej wspomniałam, bohaterowie są ciekawi. Nie są wyidealizowani, każdy z nich ma jakieś wady i słabości. Autorka nie wciągnęła mnie bez reszty w świat Nocnych Łowców, jednak z pewnością zaciekawiła mnie na tyle, by poznać kolejne części serii. Niedługo z chęcią zabiorę się za "Miasto popiołów".

"Kochać to niszczyć, a być kochanym, to zostać zniszczonym."
8/10

poniedziałek, 10 lutego 2014

T. Webber "Tak blisko..."



Wydawnictwo: Jaguar
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 336

Dwa tygodnie po rozstaniu z chłopakiem (po trzech latach związku uznał, że musi się wyszaleć póki jeszcze może) Jacqueline po wyjściu z imprezy (na którą właściwie nie zamierzała iść) o mały włos nie zostaje zgwałcona przez znajomego, który do tej pory praktycznie nie zwracał na nią żadnej uwagi. Jej wybawcą staje się nieznany jej ciemnowłosy chłopak z kolczykiem w wardze i zachwycającymi, jasnymi oczami. O tym traumatycznym przeżyciu nie mówi nikomu, chcąc jak najszybciej wyprzeć je ze świadomości. Tak łatwo jednak nie będzie, bo odtąd jej drogi coraz częściej będą się przecinać z tymi, którymi chadza jej przystojny wybawca, Lucas, a i Buck (niedoszły gwałciciel) nie zamierza odpuścić. Jakby nie dość miała problemów, przez opuszczenie egzaminów semestralnych z ekonomii może nie zdać tego przedmiotu. Na szczęście dostaje drugą szansę, a także namiary na korepetytora. Choć kontaktuje się z nim tylko mailowo, Landon szybko zyskuje jej sympatię, a ona niecierpliwie oczekuje na kolejne wiadomości. Jednocześnie za radą Erin wciela w życie plan "faza niegrzecznego chłopca", który ma na celu zbliżenie się do fascynującego ją coraz bardziej Lucasa. A choć poznaje go coraz lepiej, on wciąż pozostaje dla niej zagadką. Którego z nich wybierze? I czy ma w ogóle jakiś wybór? Przekonajcie się sami.

Choć "Tak blisko..." zostało napisane lekkim piórem i ze sporą dawką humoru, nie brakuje tu kilku ważniejszych tematów ze skutkami nieudanej napaści na czele. Jacqueline po rozstaniu z Kennedym traci wielu znajomych, uświadamia sobie jak bardzo była od niego do tej pory zależna, próbuje się pozbierać, odnaleźć w nowej sytuacji. Dziewczyna walczy z samą sobą, nie mogąc się zdecydować na podjęcie działań względem Bucka. Na szczęście ma po swojej stronie nie tylko Lucasa, ale także swoją współlokatorkę i przyjaciółkę Erin. Wsparcie bliskich ma dla niej ogromne znaczenie.

Nie brakuje tu scen miłosnych, jednak są one umiejętnie wplecione w fabułę. Autorka nie skupia się jedynie na wzajemnych uczuciach tej dwójki, pogłębia ich charaktery, stawia przed nimi przeszkody, pozwala błądzić wśród niepewności i popełniać błędy. Przytacza problemy ofiar gwałtu, czy też jego próby. Ujawnić się, czy może siedzieć cicho? Szukać pomocy, czy ograniczyć spotkania towarzyskie do minimum i mieć nadzieję, że to się już więcej nie powtórzy? Wszystkie te sprawy przedstawia w sposób bardzo wiarygodny.

Autorka z powodzeniem wciągnęła mnie w wykreowany przez siebie świat. Radość, smutek, oburzenie, współczucie - to tylko niektóre z emocji, których doświadczyłam podczas lektury. Podobnie było w przypadku bohaterów - żywych, wyrazistych postaci wyróżniających się swoimi indywidualnymi cechami. Nie jest to kolejne banalne love story, co bardzo się autorce chwali. Z książki jestem bardzo zadowolona i z chęcią przeczytałabym inne powieści Tammary Webber.

"Przyznanie się do błędu i przeprosiny są cenne i wartościowe, ale czasami przychodzą zbyt późno."
7/10

czwartek, 6 lutego 2014

M. Lech "Basement" (manga)


Basement - Magdalena Lech

Wydawnictwo: Yumegari
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 204
manga jednotomowa

Jak podpowiada nam tekst na skrzydełku obwoluty, "Basement" to komiks w stylu mangowym na podstawie scenariusza Magdaleny "Lyon" Lech. Za jego stronę wizualną odpowiadały cztery rysowniczki, wyłonione w naborze przeprowadzonym przez wydawnictwo Yumegari w celu stworzenia pierwszej w Polsce profesjonalnej grupy specjalizującej się w rysowaniu komiksów w stylu azjatyckim - Studia Yumemori.

Hm... prawda jest taka, źe spodziewałam się czegoś całkiem innego. Kto by pomyślał, że wchodząc do piwnicy domu, w którym 15 lat temu pewien mężczyzna  zabił siebie i trójkę swoich dzieci (matka zmarła przy porodzie, a z owej tragedii ocalało tylko niemowlę), Christina (podopieczna miejscowego sierocińca) nagle znajdzie się w jakiejś magicznej krainie? Co więcej, za towarzyszy będzie miała człowieka-wilka (przecież bez bisha by się nie obeszło) i wróżkę płci męskiej? A na dodatek wszystko uzna za sen i postanowi wykorzystać tą sytuację najlepiej jak się da (księżniczka z odległego królestwa? zły wuj? małżeństwo bez miłości? serio?)... No ale. Przecież musiał być powód, dla którego wspomniano dawne morderstwo, czyż nie? Tak więc istnieje legenda o pojawiającej się tu co nocy zjawie, która poszukuje swojej ocalałej córki, aby to niedopatrzenie naprawić. Czy to prawda? I czy zjawa dopnie swego celu?

Głupiutka bohaterka, oddany, jednak również nieco tępawy bishounen, naiwna, infantylna historia. Co prawda autorce udało się mnie nieco zaskoczyć (może po prostu nie spodziewałam się po tym tytule już żadnego zwrotu akcji?), nie zmienia to jednak faktu, że jest to manga (czy raczej komiks w stylu mangowym) co najwyżej średnia. Żadnej głębszej fabuły, świat, bohaterowie, cała sytuacja nakreślona jest jedynie pobieżnie. Czy autorka nie mogła pokusić się na coś ambitniejszego? Rozumiem, że to pierwszy w Polsce taki komiks, ale przecież pierwsze wrażenie jest bardzo ważne.
Od strony graficznej wydawała mi się całkiem przyzwoita, z taką charakterystyczną, przyjemną dla oka kreską, jednak projekty postaci wkrótce zaczęły mnie irytować. Tła były jednak całkiem ładne. Podobała mi się też kolorystyka (choć jedna kolorowa strona i obwoluta to niezbyt wiele do podziwiania).

Podsumowując, jest to tytuł dla mało wymagających czytelników. Trzeba jednak przyznać, że "Basement" czyta się całkiem sprawnie. Ot, takie czytadło, które bez żalu można by było sobie odpuścić na rzecz czegoś bardziej ambitnego. Jeśli tak miałyby wyglądać kolejne tego typu komiksy, to nie jest to zbyt pokrzepiająca wizja. Czy polecam? Raczej nie, chyba że gustujecie w tego typu historiach, macie niewielkie wymagania lub chcecie na własnej skórze przekonać się jak to jest z tym naszym pierwszym komiksem w stylu mangowym. Decyzja należy do Was.

niedziela, 2 lutego 2014

PM Nowak "Ani żadnej rzeczy..."



Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 352

Już od dłuższego czasu miałam w planach nieco poszerzyć znajomość naszej rodzimej literatury, jednak niewiele z tego wychodziło. Aby to zmienić w końcu sięgnęłam po długo już na tę chwilę wyczekującego ebooka "Ani żadnej rzeczy". Jest to pierwsza (i jak na razie jedyna) książka z serii o komisarzu Zakrzyńskim i prokuratorze Wilku. Czy się opłacało? Sprawdźcie.

Willa w Podkowie Leśnej staje się miejscem zabójstwa prawie czterdziestoletniej kobiety. Wkrótce podejrzenia padają na męża denatki, ekscentrycznego (fioletowy garnitur i pewne niezwykle charakterystyczne auto mówią same za siebie), starszego od niej człowieka, jednak jak na razie nie ma możliwości podważenia jego alibi. W tej sytuacji policja nie ma dużego wyboru i zaczyna prowadzić śledztwo nieco na oślep we wszystkich możliwych kierunkach. Przecież mimo wszystko pasowałoby się rozeznać w sytuacji. Jest też były mąż zamordowanej, obecnie fanatyk religijny (czy też człowiek postrzegający swoją wiarę zbyt dosłownie), który ma już za sobą pobyt w więzieniu, a i kilka innych mniej lub bardziej podejrzanych osób by się znalazło. Swoją rolę odegra także prasa (dokładniej brukowce), której nieustanne wtrącanie się od czasu do czasu nawet śledztwu może wyjść na dobre.

Pewny siebie (co niekiedy zahacza o ignorancję) policjant, który zna się na swoim fachu oraz kompletnie niedoświadczony prokurator, sprawiający wrażenie jakby pochodził z całkiem innej bajki... Jak widać duet raczej niezbyt dobrany. Ale czy to źle? Z pewnością będzie to dla obu panów nowe, a może nawet przydatne, doświadczenie. Dwa całkiem różne charaktery, inne spojrzenie na świat i swoją pracę, a co najważniejsze, na siebie nawzajem. Jak sprawdzi się to połączenie?
Bohaterowie nie wzbudzili we mnie jakiejś szczególnej sympatii, jednak nie byli mi też całkiem obojętni. Byłam raczej ciekawa innych ich cech, których jeszcze nie ujawnili (chodziło mi zwłaszcza o to, czy Wilk rzeczywiście pokaże, że jednak na coś go stać). Poza tym jest pewien szczegół dotyczący Zakrzyńskiego, którym autor zwodził mnie wręcz od samego początku, a jego rozwiązanie wywołało uśmiech na mojej twarzy.

Niemal wszystko kręci się tu wokół znalezienia mordercy. Nie znajdziemy tu wielu wątków pobocznych, nie poznamy bohaterów bliżej niż wymaga tego fabuła. Choć może nie jest to wielka strata, zwłaszcza w tym przypadku.
Całą sytuację poznajemy głównie z perspektywy Zakrzyńskiego, którego nieco ironiczne podejście do śledczych procedur i swojej pracy dobrze wpływa na odbiór powieści. Rozwiązywana sprawa może nie jest jakaś szczególnie odkrywcza (znalazło się parę faktów, których domyśliłam się prędzej niż nasi bohaterowie), jednak przystępny język stosowany przez autora sprawia, że czyta się całkiem przyjemnie. To dobre czytadło, choć właściwie nie wyróżnia się niczym niezwykłym i bez większego żalu można by było je sobie odpuścić. Podejrzewam, że nie zagrzeje na długo miejsca w mojej pamięci. Czy przeczytać? Decyzja należy do Was.

5/10