środa, 30 marca 2016

Serialowo 1/2016

Tak, nadchodzę z nowym (kolejnym już) cyklem, nazwanym bardzo prosto. Co prawda nie oddaje to jego 'prawdziwej natury', jednak uznałam, że kompletnie nie idzie mi pisanie recenzji seriali, więc naskrobię tylko po parę zdań będzie nieco za długie. :P Biorąc pod uwagę to, że nie oglądam seriali za często, notki z tego cyklu też będą raczej sporadyczne. Czas pokaże. ;)
O Hannibalu pisałam już w rocznym podsumowaniu i od tego czasu nic się w tej sprawie nie zmieniło. Utknęłam gdzieś w połowie drugiego sezonu i na razie nie planuję tego nadrabiać. Miałam też w planach zabrać się za parę seriali o bohaterach Marvela czy DC, ale na razie niewiele z tego wyszło. Obejrzałam jeden odcinek Agentki Carter. Podobał mi się, ciekawie było zobaczyć, jak Peggy próbuje wywalczyć sobie należyte miejsce w świecie zdominowanym przez mężczyzn, jednak na razie nie ruszyłam dalej. Daredevila spotkał podobny los, zatrzymałam się na trzech odcinkach. Naprawdę ciekawi mnie ta postać, zwłaszcza że w przeciwieństwie do innych superbohaterów wydaje mi się o wiele bardziej zwyczajny. Tak, ma niezwykle wyostrzone zmysły, które świetnie potrafi wykorzystać, jednak jego walki nie zawsze są jakieś spektakularne. No i zdarza mu się nieźle oberwać. Na pewno będę oglądać dalej, ale jeszcze nie teraz.

No i przyszła kolej na Arrow'a, z którym idzie mi najlepiej spośród wspomnianych do tej pory seriali. Zwłaszcza na początku świetnie mi się go oglądało, miewałam chwile mniejszego zainteresowania, jednak w ostatecznie zawsze pojawiały się takie wątki, które na nowo rozbudzały moją ciekawość. A zakończenie pierwszego sezonu? Nic tylko od razu zabrać się za kolejny! W tej chwili mam za sobą ponad połowę drugiego sezonu i czuję jakiś przesyt tą serią. Ilość niespodziewanych wydarzeń, nagłych powrotów, kłód stale rzucanych bohaterom pod nogi... Akcja wydaje mi się w tej chwili po prostu zbyt przytłaczająca i najbardziej chciałabym skończyć drugi sezon po to, by móc w spokoju zabrać się za Flash'a (na razie się wstrzymuję ze względu na powiązanie akcji obu tych seriali).

A teraz coś, czego sama się po sobie nie spodziewałam. Nie jestem fanką serii "Darów Anioła" (pewnie bym była, gdybym trafiła na nią wcześniej, a tak mam za sobą jedynie "Miasto Kości" i nie planuję czytać niczego więcej), nie oglądałam tej filmowej ekranizacji, jednak po długim wzbranianiu się z ciekawości postanowiłam zerknąć na Shadowhunters. I naprawdę się wciągnęłam. Z jednej strony miło było przypomnieć sobie znane już z książki wydarzenia, poza tym całość naprawdę przyjemnie się ogląda. No i aktorzy wydają mi się naprawdę dobrze dobrani. Poza tym, co tu kryć, miałam właściwie jeden powód, dla którego mogłabym ewentualnie przeczytać kolejne części "Darów Anioła", a był nim Alec (noo, w sumie Magnus częściowo też...). Teraz myślę, że serial będzie nawet lepszą okazją, by dowiedzieć się więcej na temat świata Nocnych Łowców. Chociaż przyznam, że po cichu zaczęłam się zastanawiać nad powrotem do książkowej serii. Hmm...

Z kolei w planach mam na przykład And Then There Were None, którego jestem bardzo ciekawa. Kto z fanów twórczości Agaty Christie by nie był? W końcu to ekranizacja powieści przez wielu (w tym i przeze mnie) uznawanej za jej najlepszą. Jest jeszcze Flash, o którym wspomniałam wyżej. Powoli przymierzam się też do The Night Manager (Hugh Laurie i Tom Hiddleston w jednym serialu? nie ma mowy, żebym nie obejrzała chociaż odcinka!) i mam nadzieję, że będzie warto. Poza tym zastanawiam się nad Lucyferem (oglądał ktoś?).

sobota, 26 marca 2016

Stosik 2/2016

Jak widać, tym razem zdecydowanie więcej mang niż ostatnio. Trafił się też pierwszy w mojej kolekcji artbook (w sumie nie spodziewałam się, że załapie się jeszcze do tego stosiku, to była bardzo miła niespodzianka ♥). Z kolei książek niewiele, wciąż mam sporo do przeczytania. I jeszcze drobna informacja, założyłam blogowego instagrama. :3
Takano Ichigo "Orange" (5) - No i jest ostatni tom. Mimo to przez dłuższy czas nie mogłam się zdecydować, żeby zacząć czytać. Ostatecznie dałam radę i nie trzeba było wiele, żebym naprawdę się wciągnęła.
Adachitoka "Noragami" (2-3) - Yukine rzeczywiście zdaje się być bardziej nieznośny niż w anime, ale w sumie obawiałam się, że będzie gorzej. Chciałabym już kolejny tomik! Obie obwoluty są naprawdę ładne, podoba mi się też to, że na końcu drugiego tomu znajdziemy sporo objaśnień dotyczących bóstw oraz imion nadanych orężom. A w gratisie do trzeciego tomu dostałam kartkę noworoczną z Yato. ^^
Junko "Konbini-kun" - O ile na "Księcia przepisów" się nie skusiłam, to już "Konbini-kun" po prostu musiał do mnie trafić. Bardzo lubię tą historię, jednym słowem jest urocza. ♥
Isaku Natsume "Pod niebem pełnym gwiazd" - Lubię mangi tej autorki i chociaż akurat ta nie należała do moich faworytów, papierowe wydanie sprawiło, że odkryłam ją jakby na nowo i chyba dopiero teraz rzeczywiście doceniłam tę historię. Mam nadzieję, że Kotori sięgnie i po inne prace autorki (a najbardziej ucieszyłabym się z dłuższych jej serii, takich jak "Doushiyoumo Nai Keredo" czy "Ameiro Paradox").
Toko Kawai "Tuż za rogiem" - Kreska może nie jest najpiękniejsza, a niektóre sytuacje można uznać za nieco naciągane, jednak lubię tą historię. No i nie jest przesłodzona. c:
Kano Miyamoto "Uśpiony księżyc" (1) - Jedyna ze znajdujących się tutaj mang BL, której do tej pory nie znałam. Ale podobno dobra, więc wzięłam. I rzeczywiście, zaczyna się całkiem nieźle, a sekret rodzinnej klątwy (z początku kojarzącej mi się z "Przekleństwem siedemnastej wiosny", ale to wrażenie szybko mija) nie jest jedynie dodatkiem, ale odgrywa znaczną rolę w całej mandze. Wątek miłosny wydaje mi się trochę za bardzo pośpieszony, ale nie jest to jakiś wielki mankament. Czekam na kolejny tom!
Asumiko Nakamura "Koledzy z klasy" - Moja ukochana manga w końcu u mnie! I oby nie jedyna od tej autorki. Recenzja już napisana, a więc nie będę przedłużać, po prostu polecam! ♥
Lee Hyeon-sook "Savage Garden" (6-7) - I jest komplet. Teraz tylko zabrać się za czytanie.
Yuki Kodama "Wzgórze Apolla" (3) - Na początku tak się nie mogłam doczekać kolejnych tomów, a tu proszę, już mam zaległości. Ta seria ma jednak to do siebie, że wystarczy zacząć, żeby wciągnąć się na nowo. A co do historii dodatkowej, poprzednie podobały mi się bardziej, ale ta też jest w porządku.
Hiroaki Samura "Powóz lorda Bradleya" - Długo się wahałam, ale manga w końcu do mnie trafiła i uważam, że była to dobra decyzja. Zdecydowanie szokuje i może wywołać wstręt, jednak warto ją przeczytać. Nie wyobrażam sobie też, żeby przy tej historii kreska mogła wyglądać inaczej. Postanowiłam, że nie będę recenzować tego tytułu, więc jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć czegoś więcej, polecam recenzję myszy. c:
Asumiko Nakamura Sotsugyo Album - Mój pierwszy artbook. ♥ Znajdują się w nim między innymi ilustracje z "Kolegów z klasy" i powiązanych mang oraz kilka krótkich historii. Więcej napiszę już w recenzji.
C. Kendal "Wiem o tobie wszystko" - Z wymiany na LC. Z początku nie miałam jej w planach, ale skoro była okazja. ;)
A. Camus "Dżuma" - Lektura szkolna, już przeczytana. Dość pozytywnie mnie zaskoczyła.
G. Orwell "Folwark zwierzęcy" - Z biblioteki. Po "Roku 1984" uznałam, że przeczytam też to. Z tego, co mi wiadomo, dla niektórych była to lektura gimnazjalna, ale akurat mnie to ominęło. Czas to nadrobić.
W. Szekspir "Hamlet" - Z jednej z domowych półek. Ogólnie nie przepadam za czytaniem dramatów, ale jakoś źle się czułam z tym, że nie znam "Hamleta" i planuję to nadrobić.
C. Dickens "Dawid Copperfield" - Z jednej z domowych półek. Ta książka już od bardzo dawna mnie ciekawiła, aż w końcu zdjęłam ją z półki i... może wreszcie przeczytam. ;)
Antystresowa kolorowanka 'Sztuka japońska' - Do tej pory z powodzeniem ignorowałam te wszystkie popularne od jakiegoś czasu kolorowanki, ale gdy w Biedronce zaczęłam przeglądać tą o tematyce japońskiej... w końcu uległam. Wciąż nie wiem, czy coś takiego rzeczywiście mi się spodoba, na szczęście cena nie była zbyt wygórowana (15 zł).

środa, 23 marca 2016

Trochę na temat "Tanga" Sławomira Mrożka

Tym razem będzie króciutko (aż dziwne wydaje mi się publikowanie tak krótkiej notki o.o). Co do "Tanga" nie miałam żadnych oczekiwań (no... może poza jednym: żebym nie musiała się z tym dramatem męczyć). Była to dla mnie po prostu kolejna szkolna lektura do przeczytania, a jednak mile mnie zaskoczyła.

Całość poprzedzona jest naprawdę świetną przedmową Tadeusza Nyczka, która nie tylko wprowadza nas w tematykę "Tanga", ale i umiejętnie przedstawia nam jego fabułę. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że zamiast szukać lepszych lub gorszych streszczeń, sama przedmowa pozwoliłaby całkiem nieźle zaznajomić nas z treścią dramatu. Fakt ten z początku budził we mnie pewne obawy (zwykle nie lubię od razu wiedzieć, co się wydarzy), a jednak niepotrzebnie, bo i tak z zainteresowaniem śledziłam rozgrywające się wydarzenia. 
"Jeżeli sami nie nadamy rzeczom jakiegoś charakteru, utoniemy w tej nijakości."
Przede wszystkim zaskoczyło mnie to, jak szybko szło mi czytanie. Dramat ten jest bardzo konkretny, Mrożek nie owija w bawełnę, nie bawi się w niepotrzebne przedłużenia i ozdobniki. Wyraźnie widać, że ma do przekazania konkretną koncepcję, co dodatkową podkreślają jego uwagi na temat akcji i scenografii, czasem pozostawiające pewną dozę dowolności, zwykle jednak precyzyjne. Groteska w wydaniu Mrożka bardzo mi się spodobała, choć z reguły nie przepadam za czytaniem dramatów (stale obstaję przy przekonaniu, że dramaty powinno się oglądać na scenie), dlatego z tym większą chęcią zapoznałabym się z innymi dziełami Mrożka.

"- Ja chcę być lekarzem. 
- Taki wstyd w rodzinie! A ja marzyłam, że będzie artystą. Kiedy nosiłam go jeszcze w łonie,
 biegałam po lesie nago, śpiewając Bacha. Wszystko na nic. 
- Widocznie mama fałszowała."

Z kolei jakiś czas po tym, jak przeczytałam "Tango", okazało się, że wcale nie będziemy go omawiać... :P

piątek, 18 marca 2016

Anime "Kiseijuu: Sei no Kakuritsu"

Ilość odcinków: 24  |  Emisja: jesień 2014  |  Ocena: 8/10
Czy słuchawki mogą uratować czyjeś życie? Najwyraźniej tak. To właśnie dzięki nim Izumi Shinichi uniknął przejęcia ciała przez pasożyta niewiadomego pochodzenia, który zamiast tego opanował jego prawą rękę. A ponieważ żadne z nich nie znajdzie korzyści w krzywdzie drugiego, od teraz będą musieli nauczyć się wspólnie koegzystować. Niestety, niektórzy ludzie nie mieli tyle szczęścia i stali się potworami żywiącymi się innymi ludźmi. Tak właśnie przedstawiają się ogólne założenia fabularne "Kiseijuu: Sei no Kakuritsu".

Nie myślcie sobie, że współpraca z obcą formą życia będzie przebiegała łatwo i przyjemnie. Trudno ot tak zaakceptować gadającą rękę, która ma własną wolę. Poza tym, choć pasożyt (nazwany przez Izumiego Migi) szybko się uczy, jako byt dbający jedynie o własne dobro nie potrafi zrozumieć wielu ludzkich odruchów - zarówno dobrych, jak i złych. Do tego dochodzą oczywiście coraz częściej popełniane przez jego pobratymców morderstwa i chęć Izumiego, by wyjawić komuś tożsamość sprawców, której przecież jak na razie tylko on jest świadom. Wie jednak, że Migi bez wahania zabiłby każdą osobę, z którą Izumi spróbowałby się w tej sprawie porozumieć. Jakby tego było mało, sprawy dodatkowo komplikuje umiejętność pasożytów do wyczuwania obecności innych osobników swojego gatunku, przez co Izumi, chcąc nie chcąc, musi stawić czoła śmiertelnemu zagrożeniu z ich strony, starając się jednocześnie zapewnić bezpieczeństwo swoim najbliższym. A to nie należy do najłatwiejszych zadań. Nie tylko ze względu na zabójcze umiejętności wrogów, ale i opór ze strony Migiego, który nie może zrozumieć chęci narażania siebie dla dobra innych.

Izumi to dość zwyczajny chłopak, dopiero obecność Migiego kompletnie wywróciła jego życie do góry nogami i sprawiła, że pewne rzeczy zaczął postrzegać nieco inaczej. Próbując wyjaśnić pasożytowi, jak funkcjonuje ludzkie społeczeństwo, sam musiał głębiej niż zazwyczaj zastanowić się nad tą kwestią, zwłaszcza w obliczu jej konfrontacji z argumentami istoty dbającej jedynie o własne dobro. Sam Migi jest bardzo ciekawą postacią właśnie przez swój świeży, nieskażony żadnymi konwenansami sposób myślenia. Ponieważ dba tylko o siebie, dziwi go wiele ludzkich postaw, nie tylko tych szlachetnych, ale i tych, które sprawiają, że - jak sam stwierdził - właśnie ludziom najbliżej do miana potworów. Interesujące jest obserwować, jak ta dwójka wzajemnie oddziałuje na siebie, powoli wpływając na zmianę dotychczasowego sposobu myślenia, zwłaszcza że od zawsze lubiłam tego typu motywy.
Po pewnym czasie Izumi doświadcza pewnej przemiany (można to zauważyć już w openingu, więc uznałam, że nie ma co tego ukrywać), nie tylko wewnętrznej, ale i zewnętrznej, która z jednej strony jeszcze bardziej wszystko komplikuje, a z drugiej stwarza nowe szanse. Wraz z rozwojem akcji pasożyty poczynają sobie coraz śmielej, czy raczej lepiej się organizują - zaczynają współpracować i maskować swoje zbrodnie. Rząd jednak zdążył się zorientować, że coś jest nie tak i zaczyna działać. Z jednej strony więc pasożyty coraz umiejętniej wnikają do społeczeństwa, z drugiej rośnie świadomość ich obecności i wiedza na ich temat. W związku z tym Izumi musi mieć się jeszcze bardziej na baczności, by nie wpaść w ręce żadnej ze stron. Coraz trudniej jest mu jednak nie wzbudzać podejrzeń,  zwłaszcza że w jego otoczeniu sporo się dzieje, a on sam nie jest kimś, kto stałby bezczynnie, gdy komuś dzieje się krzywda. Akcja jest wartka, wydarzenia dobrze przemyślane i świetnie przedstawione. Znajdziemy tu sporo aspektów psychologicznych, wiele z nich naprawdę ciekawych, co nie powinno dziwić przy tej tematyce.

Nie jest to jednak anime bez wad. Jedną z bolączek serii są chociażby słabe charaktery kobiece, z Murano Satomi na czele. Dziewczyna, w której podkochuje się Izumi (ze wzajemnością) jest po prostu strasznie mdła - niby jest na tyle spostrzegawcza, żeby zauważyć zmiany w zachowaniu chłopaka (w pewnym stopniu, jakby podświadomie wyczuć nawet obecność Migiego), a jednak jej reakcje sprowadzają się jedynie do obrażania się oraz nieustannego wypytywania, czy Izumi aby na pewno wciąż jest tą samą osobą, którą znała. Na jej obronę trzeba jednak przyznać, że od Izumiego i tak nic się nie dowie ze względu na sprzeciwy Migiego. Wątek romantyczny między nimi przewija się przez całą serię i może nie jest fenomenalny, jednak Izumi wyraźnie go potrzebuje. Jest dla niego czymś, co przypomina mu o normalności, zwyczajnym życiu, co może go podnieść na duchu i zmotywować w chwilach zwątpienia. Nie zmienia to jednak faktu, że więcej charyzmy u Murano wyszłoby serii na dobre. Z kolei Kimishima Kana jest po prostu płytka - zakochuje się w Izumim i nie zważając praktycznie na nic stara się do niego zbliżyć. Umiejętność, która odróżnia ją od reszty - wyczuwanie pasożytów - tłumaczy sobie jako przeznaczenie łączące ją z Izumim i za nic ma niebezpieczeństwa, ostrzeżenia chłopaka oraz jego próby utrzymania dystansu. Nieustannie drażniła mnie jej postawa. W przypadku mamy Izumiego też nie jest o wiele lepiej - ogólnie wydaje się raczej w porządku, jednak i ona nie wykazuje się zbyt konkretnym charakterem. Czuje, że Izumiego coś trapi, że od pewnego czasu się zmienił, ale jest bezradna, powtarza, że czasami już go nie poznaje i ogranicza się do płaczliwych reakcji.

Szukając w pamięci kogoś, kto mógłby choć w pewnym stopniu obronić honor damskiej części, przed oczami staje mi pewna bohaterka, która po odkryciu tożsamości pasożyta, stawia na konfrontację. I chociaż decyzję tę niemal przypłaca życiem, należy wspomnieć, że nie poszła tam kompletnie nieprzygotowana, ale zdołała zachować na tyle ostrożności, by stworzyć sobie możliwość ucieczki. Wszystkie powyższe bohaterki bije na głowę Tamiya Ryouko, jednak jej nie do końca mogę zaklasyfikować do tej kategorii z jednej prostej przyczyny - jest pasożytem. Nie zmienia to faktu, że jest jedną z najciekawiej wykreowanych w "Kiseijuu" postaci - może i nieludzka, jednak bystra, potrafi się adaptować, uczy się na błędach i rzeczywiście interesuje się możliwością współistnienia w ludzkim społeczeństwie. Jej postać jest niejednoznaczna i właśnie dlatego tak bardzo interesująca.
Należałoby wspomnieć także o pierwowzorze tego anime - dziesięciotomowej mandze Iwaaki Hitoshiego powstającej w latach 1989-1995. Spora różnica w czasie, prawda? Seria ściśle trzyma się oryginalnej historii, pomijając lub zmieniając jedynie drobne szczegóły, z tą różnicą, że całość, wliczając w to kreskę, została uwspółcześniona. Sama kreska bardzo mi się podoba, postaci są po prostu w porządku, pasożyty mają dość charakterystyczne spojrzenie, a ich przeobrażona forma wygląda dokładnie tak, jak powinna. A jeśli chodzi o walki, nie można odmówić im spektakularności.

Ścieżka dźwiękowa w sporej mierze opiera się na elektronicznych brzmieniach, za którymi nie przepadam (a więc raczej nie jest to jeden z soundtracków, których słuchałabym poza serią, chociaż i pośród tych utworów znalazłyby się wyjątki), jednak nie przeszkadzało mi to podczas oglądania i zwyczajnie pasowało do całości, a zwłaszcza scen walk. Podobnie w przypadku openingu ("Let Me Hear" Fear, and Loathing in Las Vegas), do którego szybko zdążyłam się przyzwyczaić, a którego tekst zaskakująco dobrze wpasowuje się w założenia anime (choć przyznam, że podczas słuchania nie zdołałam wyłapać więcej niż kilku słów). W soundtracku znalazły się jednak i bardziej nastrojowe melodie. Chociażby ending ("IT'S THE RIGHT TIME" Daichi Miura) ma całkiem inne, spokojne brzmienie i naprawdę go uwielbiam. A jeśli miałabym wymienić kilka utworów w tle, byłyby to chociażby "Luna" i "Human".

Z początku nawet nie przypuszczałam, że "Kiseijuu: Sei no Kakuritsu" tak bardzo przypadnie mi do gustu. Zaczęłam oglądać jedynie z ciekawości - w końcu sama tematyka nie należy do najpopularniejszych, a do tego jeszcze doszła świadomość, że to adaptacja znacznie starszej mangi. Tymczasem seria znacznie przerosła moje oczekiwania i stała się dla mnie jedną z tych, które mogłabym oglądać raz za razem, a i tak by mi się nie znudziły. Do tego lubię sytuacje, gdy bohater może pokazać, na co go stać - tutaj miałam ich pod dostatkiem. "Kiseijuu: Sei no Kakuritsu" było więc dla mnie prawdziwym strzałem w dziesiątkę.

niedziela, 13 marca 2016

H. Murakami "Mężczyźni bez kobiet"

Wydawnictwo: Muza  |  Ilość stron: 320
Sam tytuł tego zbioru opowiadań do pewnego stopnia sugeruje nam, czego możemy się spodziewać. I rzeczywiście, występujący tu bohaterowie miłość swojego życia (choć może czasami to za dużo powiedziane) już stracili, mają ją dopiero przed sobą lub ze względu na inne okoliczności nie jest im dane się nią cieszyć.

A jakieś bardziej konkretne informacje? W "Drive My Car" poznamy historię pewnej znajomości, czegoś w rodzaju przyjaźni, a także tęsknoty za tą samą kobietą. "Yesterday" wyróżnia się przede wszystkim bardzo ciekawym i w tym przypadku niezbędnym zabiegiem - dialektyzacją mowy jednego z bohaterów (w oryginale posługiwał się akcentem z Kansai), co Anna Zielińska-Elliott wyjaśniła już we wstępie. Dzięki temu opowiadanie nabrało nietypowego charakteru, co więcej, chyba najbardziej zapadło mi w pamięć. Dalej mamy "Niezależny organ", historię chirurga plastycznego, który spotyka się z wieloma kobietami naraz, często nawet z mężatkami i nie ma najmniejszego zamiaru się ustatkować. Do czasu... Pomysł, na którym opierała się "Szeherezada", szybko mi się spodobał - z bliżej niewiadomych względów odizolowany mężczyzna oraz kobieta będąca jego jedyną łączniczką ze światem, za każdym razem snująca swoje opowieści. Opowieści nietypowe, z których trudno wywnioskować, na ile są one prawdą, a na ile wytworem wyobraźni. Opowieści te fascynowały naszego bohatera do tego stopnia, że w przypadku nagłego zniknięcia kobiety to nie braku jakiegokolwiek kontaktu ze światem się obawiał, ale niemożności usłyszenia dalszego ciągu historii. I w sumie się mu nie dziwię, sama chciałabym dowiedzieć się od jego Szeherezady czegoś więcej.

W opowiadaniu "Kino" podobało mi się to, że było złożone jakby z całkiem przypadkowych epizodów, które łączył bar i jego właściciel, tytułowy Kino. Trochę rozczarowało mnie to, ze w końcówce historia zaczęła przybierać dziwny, trudny do wyjaśnienia, a nawet ujęcia w słowa obrót - choć to dość charakterystyczny dla twórczości Murakamiego zabieg, w tym przypadku wolałabym go uniknąć. Opowiadanie samo w sobie było jednak w porządku. W "Zakochanym Samsie" autor bezpośrednio nawiązuje do "Przemiany" Kafki. Nasz bohater budzi się z przeświadczeniem, że zmienił się w Gregora Samsę. Kim lub czym w takim razie był wcześniej? Dlaczego mieszkanie jest puste? Co powinien teraz zrobić? Choć nie jest to konieczne, to opowiadanie lepiej będzie przeczytać znając już "Przemianę", mogąc dostrzec obecne tu analogie lub wręcz przeciwnie - to, co uległo zmianie. No i - jak w całym tym zbiorze - pojawia się jeszcze uczucie. Od ostatniego opowiadania wziął swoją nazwę cały zbiór. "Mężczyźni bez kobiet" stanowi jakby podsumowanie wszystkich dotychczasowych historii i skupia się właśnie na tym braku kobiet, pustce, którą po sobie zostawiają. To też najbardziej sentymentalne z opowiadań.

Przede wszystkim plus należy się za to, że mamy pewien motyw przewodni, który przewija się przez każde z opowiadań. Zdecydowanie wolę, gdy historie ze zbiorów mają jakiś punkt wspólny i nie zostały wybrane całkowicie przypadkowo. Do tego charakterystyczny dla autora styl pisania. Murakami skutecznie wciąga w wykreowane przez siebie opowiadania, zaciekawia sytuacją bohaterów, a następnie stopniowo prowadzi do ostatecznych wniosków - czasami dość wyraźnych, innym razem nieco rozmytych. Znajdzie się też kilka ciekawych cytatów. Naprawdę dobrze czytało mi się te opowiadania, jednak nie uważam, że były jakieś fenomenalne i chyba nie zapadną mi szczególnie mocno w pamięć. Mimo to nie żałuję, że po nie sięgnęłam, więc jeśli jesteście ich ciekawi, droga wolna.
"Pewnego dnia nagle stajesz się jednym z mężczyzn bez kobiet. Ten dzień przychodzi nieoczekiwanie bez żadnego ostrzeżenia, bez żadnej wskazówki, bez przeczucia, złego znaku, nikt nawet nie zapukał ani znaczącą nie chrząknął. Mijasz zakręt i orientujesz się, że już tam j e s t e ś. Ale nie możesz się cofnąć."

środa, 9 marca 2016

Asumiko Nakamura "Koledzy z klasy" [BL]

Doukyuusei  |  Wydawnictwo: Waneko  |  Ilość stron: 182  |  Jednotomówki Waneko
Mawia się, że przypadki chodzą po ludziach. I tak właśnie jest. Weźmy na przykład takich Kusakabe i Sajou. Pierwszy z nich to uwielbiający muzykę, grający w zespole lekkoduch, a w nauce żaden z niego orzeł. Drugi to szkolny prymus, sprawiający wrażenie cichego, nietowarzyskiego, a czasami wręcz wyniosłego. Gdyby nie właśnie przypadek, ta dwójka mogłaby się nigdy nie poznać, nie zamienić ze sobą nawet słowa. Ale stało się inaczej.

Ich klasa miała pierwszą próbę przed występem chóru i Kusakabe zauważył, że Sajou nie śpiewa. Nie potrafi? A może nie ma czasu ani ochoty przejmować się jakąś głupią piosenką? Cóż, jego sprawa. Gdy jednak po lekcjach Kusakabe wraca się po coś do klasy, ku swojemu zdziwieniu, spotyka tam właśnie nucącego pod nosem Sajou. Trochę z przyzwyczajenia, trochę z ciekawości poprawia go, a gdy dowiaduje się o problemie chłopaka z odczytaniem nut z tablicy, bez zastanowienia (i ku obopólnemu zaskoczeniu) proponuje mu swoją pomoc.

Bardzo prosty początek, prawda? Ale tak właśnie było. I tak od zdania do zdania, od jednego spotkania do drugiego ich znajomość zaczęła się rozwijać, stopniowo przeradzając się w coś więcej. Jak to zwykle bywa, nie obyło się jednak bez sprzeczek i nieporozumień, a niektóre z nich były dość poważne. Różnice w priorytetach naszych dwóch bohaterów mogą sporo namieszać. Jest też Hara, znany jako Haracz (w oryginale Harasen) nauczyciel muzyki, który wyraźnie interesuje się Sajou, a widząc, że chłopak coraz lepiej dogaduje się z Kusakabe, jakby nieco traci grunt pod nogami. Czy stanie się dla nich przeszkodą? Ta konkurencja niepokoi Kusakabe, z kolei Sajou wciąż trudno uwierzyć, że ktoś taki, jak Kusakabe zainteresował się właśnie nim. Chłopcy przeżywają swoje wzloty i upadki, jest uroczo, zabawnie (humoru jest naprawdę pełno), w odpowiednich momentach też trochę poważniej, z czym autorka świetnie sobie poradziła.
Kreska autorki jest bardzo specyficzna - to nie ulega wątpliwości i właśnie ten fakt może niektórych zniechęcać. Sama przyznam, że nie od razu doceniłam kreskę Nakamury, najpierw musiałam do niej przywyknąć. Jej rysunki wydają się bardzo swobodne... czasami nawet za bardzo, co widać po niektórych ujęciach rąk, ale i to ma swój urok. Obecnie mogę wręcz rozpływać się w zachwytach nad jej kreską, a więc moja rada brzmi: dajcie jej trochę czasu.

Manga została wydana w serii Jednotomówek Waneko, a więc w powiększonym formacie. Onomatopeje są, jak zwykle u Waneko, wyczyszczone i ogólnie całość prezentuje się całkiem nieźle, chociaż tusz na pierwszej stronie dość mocno przebija. Trochę dziwi mnie też, że tytuły poszczególnych rozdziałów pozostawiono w języku angielskim. Z tłumaczenia jestem raczej zadowolona, czasami nawet bardzo; miałabym do niego parę uwag, ale może to już tylko moje widzimisię - po wielokrotnym czytaniu tej mangi na skanach oraz niemal równie częstemu odsłuchiwaniu dramy CD mam po prostu wrażenie, że niektóre kwestie brzmiałyby lepiej,  gdyby inaczej ubrać je w słowa.

Trochę dziwnie jest mi pisać tylko o "Kolegach z klasy", skoro wiem już o wiele więcej z kolejnych mang powiązanych z tą. I chociaż to recenzja tego jednego tytułu, nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała choć słowem o "Sotsugyousei" (tłum. absolwenci), bo to właśnie ta manga sprawiła, że zakochałam się w historii Sajou i Kusakabe. Na pierwszy rzut oka "Koledzy z klasy" mogą się wydawać mangą bardzo zwyczajną, wręcz banalną (czego powód po części wyjaśnia autorka w krótkim posłowiu) i nie ukrywam, że przez jakiś czas sama właśnie za taką ją uważałam. Dopiero dalszy ciąg ich losów pokazał mi, jak poważnie myślą o swoim związku. To właśnie "Sotsugyousei" pozwoliło mi spojrzeć na tę historię z szerszej perspektywy, docenić drobne gesty, niuanse, na które wcześniej nie zwróciłam należytej uwagi, a których jest pełno także w "Kolegach z klasy". To, jak lemoniada cały czas przewija się przez mangę, nabierając symbolicznego znaczenia. To, jak naturalnie rozwija się ich relacja. To, jak autorka wykorzystała piosenkę, dzięki której pierwszy raz się do siebie odezwali, a później także pewien wiersz - oba te utwory stały się jakby myślami przewodnimi rozdziałów, w których występują. Ach! I jeszcze ten motyw wstążki (przeczytacie, a zrozumiecie)! Moją uwagę zaczęły zwracać nawet najmniejsze szczegóły i to ich wynajdywanie sprawiało mi sporą przyjemność.
Wyszło trochę przydługo, ale nic na to nie poradzę - na ich temat mogłabym pisać i pisać, a wciąż wynajdywałabym coś, o czym mogłabym jeszcze wspomnieć. Pokusiłabym się wręcz o stwierdzenie, że "Koledzy z klasy" (wraz z "Sotsugyousei") to moja ulubiona manga, którą mogłabym czytać raz za razem cały czas z tym samym (a może nawet i większym) zainteresowaniem. Mam więc ogromną nadzieję, że Waneko nie poprzestanie tylko na tym jednym tytule i doczekam się kolejnych prac Nakamury Asumiko w Polsce. Wniosek z tego prosty - koniecznie dajcie tej historii szansę! Na koniec dodam, że "Koledzy z klasy" doczekali się swojego anime. Jest to jednak film kinowy, więc na jego dostępność wciąż przyjdzie nam niestety dłuższą chwilę poczekać (a tutaj trailer). Już nie mogę się doczekać!

"A boy met a boy.
They were in flush of youth.
They were in love that felt like a dream,
like a sparkling soda pop."

sobota, 5 marca 2016

G. Herling-Grudziński "Inny świat"

Wydawnictwo: Czytelnik  |  Ilość stron: 322
Powieść ta jest zapisem prawdziwych wspomnień autora z pobytu w sowieckich łagrach. Jak sugeruje nam sam tytuł, a dodatkowo potwierdza motto zaczerpnięte z innego dzieła o życiu w gułagu, "Zapiski z martwego domu" (obecnie znanego lepiej pod tytułem "Wspomnienia z domu umarłych") Fiodora Dostojewskiego: "Tu otwierał się inny, odrębny świat, do niczego niepodobny; tu panowały inne, odrębne prawa, inne obyczaje, inne nawyki i odruchy;".

Książka dzieli się na kilkanaście rozdziałów, które przybliżają nam realia panujące w łagrach, fałsz i obłudę sowieckiego rządu. Towarzyszymy autorowi od chwili aresztowania, poprzez wyniszczający psychicznie i fizycznie proces, aż po osadzenie w obozie nastawionym na wykorzystanie ludzkiej siły roboczej do granic możliwości. Wielokrotnie jesteśmy świadkami niesprawiedliwości i wyroków skazujących za wyszukiwane na siłę oskarżenia, które z zewnątrz muszą zachowywać pozory słuszności. Wgłębiamy się w łagrowe realia oraz rządzące tam zasady, które praktycznie nigdzie indziej nie miałyby prawa bytu. Widzimy przewagę pospolitych opryszków nad więźniami politycznymi oraz wszechobecny wyzysk i walkę o przetrwanie na wiele różnych sposobów. Donosicielstwo jest tu na porządku dziennym, niezdatni do pracy są pozostawiani sami sobie, a ogólne warunki są po prostu nieludzkie.

Ale "Inny świat" to nie tylko bezgraniczne upodlenie i uprzedmiotowienie człowieka. To także próby zachowania własnego ja, pozostania sobą wbrew obowiązującym regułom. Autor udowadnia, że nawet w tak ekstremalnych warunkach można wciąż pozostać człowiekiem, nieść pomoc, nawet tę błahą lub chociaż nie wyrządzać dalszej szkody. Opisuje zachowania, które mają być wyrazem buntu, desperackim zrywem przeciwko skrajnej niesprawiedliwości, a to, że opiera się na własnych doświadczeniach oraz relacjach współwięźniów dodatkowo przydaje tym historiom gorzkiego realizmu.
Przejmujące jest również podświadome naśladowanie życia na wolności, bez czego życie w obozie byłoby nie do wytrzymania. Nikt tego nie ustalał, więźniowie sami z siebie zaczęli wykorzystywać choćby i najmniejsze okazje, by przez chwilę poczuć swobodę. Wyczekiwali zdarzającego się tylko raz na jakiś czas dnia wolnego od pracy, próbowali podnosić się na duchu namiastkami normalnego życia i wzajemną życzliwością, chociaż przez ten krótki czas.

Należy też dodać, że Grudziński pisze bardzo umiejętnie. "Inny świat" nie jest więc jedynie suchym opisem faktów i nie został też przesadzony w drugą stronę. Opisy są żywe, przytaczane historie wzbudzają zainteresowanie i wiele emocji. Autor zwraca również uwagę na aspekt psychologiczny, opisuje własne odczucia, sprawnie nakreśla nam panującą w łagrach atmosferę, często niejednoznaczną i zależną od konkretnych sytuacji. Przybliża nam psychikę osób na skraju wycieńczenia, stopniowo popadających w obłęd, a także istotę prawdziwego głodu, którego sam doświadczył.

Była to moja lektura szkolna, jednak do przeczytania miałam tylko cztery opowiadania. Dopiero po ich skończeniu zdecydowałam się poznać całość. Dlaczego? Właściwie sama nie jestem pewna. Po części pewnie przez niedomówienia, jakie zostawiła po sobie jedynie wybiórcza znajomość opisanych wydarzeń i łagrowych realiów. Również i styl pisania Grudzińskiego miał w tym swój udział. O "Innym świecie" mogłabym jeszcze sporo pisać, jednak na tym już poprzestanę - to przecież recenzja, a nie opracowanie lektury. Czytać czy nie? Zrobicie, jak uważacie, jednak myślę, że warto.

czwartek, 3 marca 2016

Ulubione endingi #1

Pierwszą notkę o openingach dodałam już chwilę temu, teraz przyszedł czas na endingi. Ponieważ poprzednio wybrałam dziesięć utworów, tym razem też będzie ich właśnie tyle, w kolejności losowej.

Tokyo Ghoul √A"Kisetsu wa Tsugitsugi Shindeiku" amazarashi
Dzięki tej piosence (polecam pełną wersję!) poznałam amazarashi, które jakiś czas później stało się jednym z moich ulubionych zespołów i nadal do nich należy.

No.6 "Rokutousei no Yoru" Aimer
"No.6" oglądałam już dawno, jednak wciąż mam spory sentyment do tego endingu.
Nie mogłam znaleźć wersji z anime, więc dodaję od razu pełną.

Code Geass "Waga Routashi Aku no Hana" ALI PROJECT
ALI PROJECT ogólnie ma dość ciekawe utwory, jednak postanowiłam wybrać właśnie ten.

Ansatsu Kyoushitsu "Hello,shooting-star" moumoon
Po pierwszym przesłuchaniu mnie chyba jeszcze nie zachwyciło, jednak wkrótce się to zmieniło.

Death Parade "Last Theater" Noisycell
Początkowo miał się tu znajdować inny utwór, ale ostatecznie stwierdziłam, że zastąpię go tym. Od razu mi się spodobał i długo czekałam, aż wreszcie będzie dostępny w pełnej wersji. ♥


Kiseijuu: Sei no Kakuritsu "IT'S THE RIGHT TIME" Daichi Miura
Chyba po prostu mam słabość do spokojnych, klimatycznych endingów. I do tego to pianino... ♥
A tak poza tym, za jakiś czas możecie się spodziewać recenzji "Kiseijuu" :)

Sekaiichi Hatsukoi "Ashita, Boku wa Kimi ni Ai ni Iku" Wakaba
Prawda jest taka, że zwyczajnie uwielbiam wszystkie cztery piosenki z "Sekaiichi" i chyba nic tego nie zmieni. Mają w sobie coś charakterystycznego, jakiś taki pozytywny wydźwięk.

Naruto "Wind" Akeboshi
Pierwszy ending w "Naruto" i od razu ulubiony. Co prawda teraz nie słucham go już tak często, jednak wciąż mam do tej piosenki ogromy sentyment i od czasu do czasu chętnie podśpiewuję.


UN-GO "Fantasy" LAMA
Właściwie nie wiem dlaczego, ale naprawdę spodobał mi się ten ending. Jest jakiś taki nietypowy i może właśnie to mnie w nim ujęło. Po prostu ma coś w sobie.

Ranpo Kitan: Game of Laplace "Mikazuki" Sayuri
Początkowo miał się tu znaleźć ending z "Arslan Senki", jednak ostatecznie zdecydowałam się na "Mikazuki", które przez dłuższy czas nie dawało mi spokoju i które wciąż uwielbiam podśpiewywać.