wtorek, 30 grudnia 2014

Zapadające w pamięć (2014)

Pomysł na ten post siedział mi w głowie mniej więcej od wakacji (z początku naprawdę trudno było mi się powstrzymać od zaczęcia go już wtedy; ostatecznie uznałam, że sprawiedliwiej będzie napisać go dopiero pod koniec grudnia). Wybór nie należał do najłatwiejszych, jednak myślę, że udało mi się, zgodnie z tytułem postu, wybrać właśnie te powieści, które najbardziej zapadły mi w pamieć.
Najpierw planowałam uwzględnić jedynie książki, jednak ostatecznie uznałam, że nie zaszkodzi dodać czegoś więcej. Są więc seriale (dokładniej jeden), anime, mangi i muzyka. Myślałam też nad filmami, ale miałam problem z wytypowaniem odpowiednich kandydatów.


To bardzo krótka historia, wręcz opowiadanie, a jednak niesie ze sobą ogromny bagaż emocji. Wraz z umierającym na raka chłopcem przechodzimy przez całe życie w zaledwie kilka dni. Jak? Sprawdźcie. Choć książka ta ukazuje bardzo przykrą rzeczywistość, rozbrajająca szczerość, jaką charakteryzują się listy Oskara sprawia jednocześnie, że człowiekowi robi się ciepło na sercu. Oskar na swój własny sposób żyje pełnią życia. Co więcej, swój optymizm przekazuje dalej, zamiast być pocieszanym - pociesza innych.
"Zrozumiałem, że jesteś obok. Że zdradzasz mi swój sekret: 
codziennie patrz na świat, jakbyś oglądał go po raz pierwszy."

Historia dość krótka, jednak treściwa i przedstawiona w niebanalny sposób. Bardzo klimatyczna, a do tego pięknie wydana i pełna czarno-białych ilustracji. Autor pisze o rzeczach ważnych, nie popadając przy tym w banały.
"Nie zawsze musi istnieć jakiś dobry bohater. Tak jak i nie zawsze musi istnieć zły. 
Większość ludzi plasuje się gdzieś pośrodku."

Studium stopniowego upadku człowieka? Dowód na to, jak zgubne mogą się okazać wpływy innych na wciąż rozwijające się jednostki oraz pragnienie wiecznego piękna? O tej powieści można pisać wiele, a każda poruszona kwestia może przywodzić na myśl kolejne. I tak też było w moim przypadku. To książka, która nie pozwoliła mi o sobie zapomnieć przez długi czas, podobnie jak emocje, które towarzyszyły mi podczas lektury. Myślę, że mogę ją uznać za pozycję obowiązkową, do której jeszcze nieraz wrócę.
"Jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest uleganie jej."

Przepełniona baśniowością, podszyta mrokiem - tak właśnie w dużym skrócie opisałabym "Marinę". Powieść ta jest inna od poprzednich dzieł autora (a tak się składa, że czytałam je zgodnie z kolejnością ich powstawania), jakby dojrzalsza, czy nawet lepiej przemyślana. Jest magiczna, ujmuje swoim urokiem, na który składa się wiele czynników - od tytułowej bohaterki, poprzez malowniczą scenerię, aż po skrywaną od lat tajemnicę pełną sprzecznych emocji i ludzkich tragedii.
"Wszystkie baśnie są kłamstwem, choć nie wszystkie kłamstwa są baśniami."

Autorka nie boi się poruszać tematów trudnych. Co więcej, wychodzi jej to naprawdę fenomenalnie. To nie tylko historia o wychowywaniu dziecka z zespołem Downa. To także opowieść o tworzeniu, o nieistniejącej doskonałości i pięknie tego, co niedoskonałe. To powieść niezwykle poruszająca i prawdziwa, która niesie z sobą szereg emocji. Nie pozwala na obojętność, niesie ze sobą pewne przesłanie.
"Pielęgnuję tego motyla, ale to trudne pielęgnować coś, co tylko przeczuwasz, że jest."

Jedna z ulubionych. Moje pierwsze spotkanie z literaturą koreańską. Historia, z którą pierwszy raz zapoznałam się w postaci mangi, a dopiero później dowiedziałam się o książkowym pierwowzorze. Mimo to powieść nie straciła na wartości. Wzruszająca, do bólu prawdziwa, pełna pięknych cytatów - mogłabym tak jeszcze długo wymieniać. Znajdzie się tu wiele różnych odczuć - smutek, radość, nadzieja, ale także jej brak oraz cała gama innych emocji, a to wszystko bez zbędnego moralizatorskiego tonu. Jest też bardzo odmienna od wielu znanych powieści.
"Tylko ktoś, kto był kochany, potrafi kochać. Tylko ktoś, komu wybaczono, potrafi wybaczyć. Teraz to rozumiem."

Książka zdecydowanie ponadczasowa, z którą planowałam się zapoznać od dłuższego czasu. A gdy już się za nią zabrałam - przepadłam. Pełna jest skrajnych emocji, często wynikających z tego samego uczucia - miłości. Miłości trudnej, zaborczej i bezkompromisowej. To też niezrównane studium ludzkiej natury - pełnej sprzeczności, świateł i cieni, uczuć zarówno pozytywnych, jak i niszczących. Dowodzi, że nie ma ludzi bez skazy. Dowodzi, że nawet w najgorszych łotrach możemy dostrzec coś dobrego.
"Oboje dążyli do wspólnego celu, bo on kochał i pragnął ją wielbić - a ona kochała i pragnęła być uwielbiana."



"Sherlock"
"Sherlock" był w tej kategorii właściwie jedynym moim wyborem, gdyż już od dłuższego czasu krucho u mnie z oglądaniem seriali. Mimo to w pełni zasłużył sobie na tę pozycję. "Sherlock" został mi polecony i przyznam, że już od pierwszego odcinka był to strzał w dziesiątkę. Przeniesienie najbardziej znanego detektywa na świecie do czasów współczesnych przebiegło bardzo naturalnie, fabuła okazała się bardzo ciekawa, a doszukiwanie się nawiązań do powieści Doyle'a stanowi dodatkowy smaczek. No i oczywiście jest jeszcze grający naszego detektywa Benedict Cumberbatch. Wszystko to razem sprawia, że z niecierpliwością wyczekuję nowego sezonu.



"Code Geass: Hangyaku no Lelouch"
Anime znane i cenione przez wielu, jak się okazuje, nie bez powodu. Interesujące, bardzo dobrze przemyślane, pełne nagłych zwrotów akcji i ciekawych bohaterów... Można by było tak długo wymieniać. Drugi sezon uważam za lepszy od pierwszego, choć oba są na naprawdę wysokim poziomie i potrafią wywołać sporo emocji (napisałabym więcej, ale nie chcę nikomu spojlerować). Do tego dochodzi również świetna ścieżka dźwiękowa, chociażby "COLORS" w wykonaniu FLOW, "Yuukyou Seishunka"  i "Waga Routashi Aku no Hana" Ali Project oraz "02~O-Two~" Orange Range.

To adaptacja sześciu klasyków literatury japońskiej. Są historie, które roztaczają wokół siebie pewną aurę niezwykłości, które nieuchronnie do siebie przyciągają i nawet już po zapoznaniu się z nimi przez dłuższy czas nie dają myślom odpocząć. Są jednak też te  z początku niepozorne czy zwyczajne historie, których treść należy najpierw przetrawić, poświęcić więcej czasu na rozmyślania, by w pełni docenić ich wartość. Zarówno jedne, jak i drugie znalazłam w "Aoi Bungaku Series" i serdecznie zachęcam, abyście i Wy się z nimi zapoznali. Uważam, że naprawdę warto.
Za projekty postaci odpowiedzialni byli dobrze znani ze swoich dzieł Takeshi Obata ("Death Note", "Bakuman"), Kubo Tite ("Bleach") i Konomi Takeshi ("Prince of Tennis").

"Mushishi"
Anime tak odmienne od wielu popularnych obecnie serii - nieśpieszne, bardzo klimatyczne, pozbawione wszelkiego fanserwisu. Porusza ważne, często trudne tematy z niezwykłą szczerością i prostotą, skłania do przemyśleń, niekiedy też do poszukiwania drugiego dna. Również świat mushi - tajemniczy, znany jedynie nielicznym, zarówno piękny, jak i niebezpieczny - został wspaniale wykreowany. Co prawda praktycznie wszyscy poboczni bohaterowie wyglądają tak samo, jednak biorąc pod uwagę epizodyczność tego anime i wszystkie jego zalety, można to twórcom wybaczyć. A opening, choć niepozorny, może naprawdę mocno zapaść w pamięć.

"Haikyuu!!"
Na koniec tej kategorii coś zdecydowanie lżejszego. Cóż, siatkarze z Karasuno i pozostałych szkół bezsprzecznie podbili moje serce. To naprawdę przesympatyczna seria, przy której świetnie się bawiłam. Warto też zaznaczyć, że trudno tu znaleźć bohatera, którego nie można by było polubić. Co tu więcej pisać? Z niecierpliwością czekam na kolejną część. ;)



Tetsuya Tsutsui "Prophecy"
Po "Prophecy" sięgnęłam bez jakiegoś większego powodu, bez konkretnych oczekiwań, jednak muszę przyznać, że manga ta mnie zaskoczyła. Pod pewnymi względami przywodzi na myśl "Death Note", jednak jest to dość mylne skojarzenie. Mimo to warto zwrócić na ten tytuł uwagę.
I jak na razie na tym zakończę, by wrócić do tematu "Prophecy" przy okazji recenzji.

Ha Il-kwon "Annarasumanara"
Właściwie jest to raczej komiks internetowy, no ale nie czepiajmy się szczegółów. Nie martwcie się za bardzo, jeśli nie możecie zapamiętać tytułu. Mi też było trudno, jednak ostatecznie dałam radę. Nie będę się teraz wgłębiać w fabułę (może zrobię to kiedyś przy okazji recenzji). Wspomnę jednak, że jest to historia nietypowa, bardzo klimatyczna i niejednoznaczna. Magia (o ile w ogóle uwierzycie w jej istnienie) nie jest tym, czym by się wydawała. Może zarówno zachwycać, jak i prowadzić do rozczarowań. Pełno tu smutku, niezrozumienia i cierpienia, jednak jest również iskierka nadziei - czasami bardzo słaba, innym razem jaśniejąca pomimo wszelkich problemów. Pozostaje jednak pytanie, które usłyszycie tam nieraz: "Czy wierzysz w magię?".
Do przeczytania tutaj.



Ling Tosite Sigure (凛として時雨)
Tego zespołu po prostu nie mogło tu zabraknąć. Ich opening do "Tokyo Ghoul" ("Unravel", pierwsza piosenka) jest obecnie moim ulubionym utworem i wygląda na to, że jeszcze przez dłuższy czas tak pozostanie. Chociaż pozostałe ich piosenki też są świetne. Ostatnio nałogowo słucham zwłaszcza "White Silence" (druga piosenka).





ONE OK ROCK
Nie do końca pamiętam, kiedy zaczęłam ich słuchać, jednak na pewno zaczęło się od przeczytania o nich paru słów u Aiko. Tak oto w pewnym momencie zaczęłam się bardziej interesować ich twórczością i tak mi już zostało. Ich piosenki zdecydowanie mają coś w sobie. Poniżej utwór "Liar" (choć do posłuchania reszty też zachęcam).



Placebo "Loud Like Love"
Najnowsza płyta Placebo (bądź co bądź mojego ulubionego zespołu) rozbrzmiewała w moich głośnikach naprawdę często. Znajdujące się na niej utwory szybko wpadają w ucho i nie dają tak po prostu o sobie zapomnieć. Poniżej piosenka tytułowa, czyli "Loud Like Love". A w wolnej chwili nie zapomnijcie przesłuchać reszty. ;)



I na tym zakończę moje podsumowanie. Znacie coś z tego, co wybrałam? A może macie jakieś własne typy? ;)

czwartek, 25 grudnia 2014

KattLett "Exitus Letalis" #1


Wydawnictwo: Kotori
Ilość stron:186
Tom: 1

Z internetowymi komiksami KattLett, chociażby "theRacist", miałam styczność już jakiś czas temu i polubiłam je. Miałam też okazję przeczytać pierwszy rozdział "Exitus Letalis", obecnie już na centrum mangi niedostępny i wyczekiwałam na możliwość poznania dalszej części. Jednak czas mijał, a po papierowym wydaniu ani śladu. Właśnie dlatego decyzja Kotori o wydaniu komiksu KattLett była dla mnie takim zaskoczeniem. I oczywiście nie mogłam nie skorzystać z tej okazji.

Eva Monroe pomimo bardzo młodego wieku jest już wykwalifikowanym psychologiem pracującym dla tajnej organizacji międzynarodowej KZU. W ramach swojego pierwszego zadania została wysłana do Norwegii, gdzie miała się zająć grupką mężczyzn, których przeżycia związane z wojną mocno odbiły się na ich psychice. A jednak na miejscu zamiast nieco trudnych w obejściu starszych panów zastała cały wianuszek młodych przystojniaków. Choć trudne charaktery to oni rzeczywiście mają. Każdy przyzna, że miała prawo czuć się zdezorientowana. Jak się wkrótce okazało, większość informacji na temat jej nowych pacjentów jest ściśle tajnych, zwłaszcza niezbywalny fakt ich nieśmiertelności. Co więcej nie wszyscy są zachwyceni jej przybyciem, nie wspominając już o jawnej niechęci co najmniej jednego z nich. Czy Eva poradzi sobie z powierzonym jej zadaniem pomimo niezliczonych przeciwności, które na nią czekają? A może da za wygraną już na starcie?

W rezydencji "Niflheim" zdecydowanie nie ma miejsca na nudę, a to wszystko za sprawą jej bardzo nietypowych mieszkańców. Podopieczni zarządzającego wszystkim Hrabiego cierpią na cały szereg chorób i przypadłości, zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Mamy więc schizofrenika, homo-sadystę, rozdwojenie jaźni (notoryczny podrywacz lub małe dziecko) i gościa nie odczuwającego bólu. To wciąż nie wszyscy, jednak schorzenia pozostałych nie są mi jeszcze do końca znane. Jest też charakterna kucharka, zaprzyjaźniona pani doktor i jej kłopotliwy młodszy brat.

Nasza główna bohaterka również nie należy do grona całkiem zwyczajnych ludzi. Po pierwsze, jest uznawana za geniusza, po drugie, cierpi na narkolepsję, a jej umiejętności retrokognicji stanowią nadzieję na rozwiązanie tajemnicy otaczającej mieszkańców "Niflheim". Poza tym ma za sobą ciężkie przeżycia.

Język, jakim posługuje się autorka nie każdemu przypadnie do gustu - ja sama mam co do niego wątpliwości - jednak jest on charakterystyczny dla prac KattLett. Jest bardzo swobodny. Nie brakuje tu wulgaryzmów i zwrotów skrajnie potocznych. Dość ordynarne żarty też nie są rzadkością. Poza tym autorka potrafi w ciągu jednej chwili przejść od wydarzeń poważnych do tych lekceważących czy wręcz prześmiewczych. Autorka czerpie całymi garściami z najróżnorodniejszych źródeł - religia, mitologia, medycyna, psychologia... Widać, że nie brak jej inspiracji ani odwagi do stosowania mniej lub bardziej kontrowersyjnych zagrań (dość irytujące było dla mnie zrobienie z księdza kompletnie oszalałego czarnego charakteru), a tworzenie tej historii stanowiło dla niej pewien rodzaj zabawy.

Kreska może i nie jest idealna, jednak mi bardzo się podoba. Poza tym jest to istny raj dla miłośniczek bishów (pięknych panów), a i panie są tu całkiem urodziwe. W środku znajdziemy również kolorową stronę. Tła bywają dość oszczędne, często też są po prostu białe. A pod względem technicznym? Tomik jest porządnie wydany w powiększonym formacie, bez obwoluty. Właściwie przyczepić się mogę jedynie do rozmazanego w paru miejscach tuszu, który nieco psuł całokształt.

"Exitus Letalis" (po polsku oznaczające śmierć) to prawdziwa mieszanka wybuchowa, która nie jest przeznaczona dla każdego. Z tego powodu potencjalnym czytelnikom proponuję najpierw przyjrzeć się dostępnym na centrum mangi komiksom KattLett i dopiero wtedy podjąć decyzję. Ja sama polubiłam tę historię i z chęcią zapoznam się z dalszymi losami bohaterów, dlatego też zachęcam do dania autorce szansy.

7/10

sobota, 20 grudnia 2014

M. Musierowicz "Wnuczka do orzechów"


Wydawnictwo: Akapit Press
Ilość stron: 265
Seria: Jeżycjada (20)

Minęło już trochę czasu, odkąd miałam okazję spędzić czas w towarzystwie rodziny Borejków. Wiązało się z tym sporo oczekiwań, a także i obawa, że to już nie będzie to samo. Jak się okazało - całkiem niepotrzebna, gdyż po początkowym zdezorientowaniu spowodowanym pojawieniem się nowej bohaterki, na scenę wkroczyła Ida, która z marszu rozwiała wszystkie moje wątpliwości.

A więc co tym razem wymyśliła nasza rudowłosa (obecnie już nie tak młoda) pani doktor? No cóż, po nabawieniu się kontuzji postanawia zaszyć się gdzieś w leśnej głuszy i w miłym towarzystwie spędzić cały swój urlop. A ponieważ Dorocie, jej młodej, tryskającej pozytywną energią wybawicielce (w dodatku szczerze zainteresowanej medycyną) najwyraźniej brakuje towarzystwa, Ida (z nadzieją na zapewnienie siostrze idealnej synowej) postanawia sprowadzić tam również Ignacego. Ale czy wciąż przeżywający niedawny zawód miłosny chłopak w ogóle dostrzeże intencje ciotki? I czy aby na pewno ta dwójka do siebie pasuje?

Teraz czas na parę słów na temat tytułowej bohaterki. Dorota to sympatyczna, odpowiedzialna i pewna siebie realistka, której od dziecka wpajano zachowanie dystansu do relacji damsko-męskich. Nie dla niej wszelkie nowinki techniczne, ona woli pracę w gospodarstwie i obcowanie z naturą, która na każdym kroku daje powody do zachwytu. Stanowi więc całkowite przeciwieństwo nieporadnego, cechującego się ogromnym sentymentalizmem i uczuciowością Ignacego, który w dodatku bywa nieco zadufany w sobie. Ta diametralna różnica nie tylko niechybnie prowadzi do wielu zabawnych sytuacji, ale i daje Ignasiowi możliwość pewnych zmian na lepsze (na całe szczęście, bo bywał irytujący).

"Czasem, widzisz, wystarczy, że jeden człowiek nie zapomni jak to jest: być człowiekiem."

Nie zabraknie oczywiście innych, znanych nam z poprzednich części bohaterów. Znajdzie się okazja, by dowiedzieć się co nieco o obecnym życiu wielu z nich, jeśli nie bezpośrednio, to z relacji pozostałych członków rodziny. Nie mogłabym też nie wspomnieć o Józefie, który we "Wnuczce do orzechów" odegra sporą rolę. Jaką? Hm... Może jednak pozwolę Wam odkryć to samodzielnie. Sporo do powiedzenia będzie miała oczywiście Ida - wzorowa lekarka oraz kochająca, choć nieco szurnięta żona, matka i siostra, która pomimo upływu lat nie straciła nic ze swojej dawnej żywotności.

Zakończenie uważam za lekko przesłodzone. Cała seria nie jest pozbawiona szczęśliwych zbiegów okoliczności czy lekkiego wyidealizowania niektórych postaci, jednak towarzyszący temu wszystkiemu humor (Ida, mój mistrzu!) sprawnie odwraca od tego uwagę. Pod koniec mi tego zabrakło, przez co nie obyło się bez pewnego przedramatyzowania. Mimo to dwudzieste już spotkanie z rodziną Borejków było dla mnie bardzo przyjemnym doświadczeniem. A teraz pozostaje mi cierpliwie czekać na kolejną część serii - "Feblik".

"Fatum to złośliwe bydlę."
7/10

piątek, 12 grudnia 2014

M. Quick "Niezbędnik obserwatorów gwiazd"


Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 313

Pełne zagrożeń Bellmont, którym rządzi przestępczy półświatek z pewnością nie jest miejscem, w którym chciałoby się spędzić resztę swojego życia. Dlatego też Finley i Erin od zawsze marzyli, by się stamtąd wyrwać. I tak też planują zrobić, gdy tylko skończą szkołę. A tymczasem spędzają razem mnóstwo czasu i wytrwale trenują koszykówkę, w której dziewczyna upatruje swoją przyszłość. Pewnego dnia trener prosi Finley'a o przysługę. Tak oto rozpoczyna się jego znajomość z Russem,  wschodzącą gwiazdą koszykówki, który z powodu przeżytej traumy wciąż obstaje przy swoim pozaziemskim pochodzeniu.

Już sam pomysł, by to biali byli mniejszością jest dość niespodziewany i przyznam, że sprawdził się tu świetnie. Cały ten półświatek, mafijne zatargi, rządzące tam bezwzględne zasady, którym każdy musiał się podporządkować - wszystko to stanowiło nie tylko wyśmienite tło do tej historii, ale i czynnik warunkujący wiele spośród cech naszych bohaterów. Miałam jednak wrażenie, że te wydarzenia rozgrywają się gdzieś obok, nie do końca odczuwałam ich powagę. Przyczyną mogło być po części naprawdę lekkie pióro autora (to oczywiście jak najbardziej na plus), które znacznie ułatwia odbiór powieści, pomimo poruszanych w niej tematów. A te do najlżejszych nie należą. Nie brakuje też humoru, a i niektóre z zachowań Russa potrafią znakomicie rozładować napięcie.

Bohaterom nie mam właściwie nic do zarzucenia - byli realni i dobrze wykreowani. Od razu polubiłam Russa pomimo całego jego zachowania. Było widać, że to naprawdę sympatyczny, choć z powodu swojej sytuacji mocno zagubiony chłopak. Erin nie brakuje zdecydowania i pewności siebie. A Finley? O nim można by było napisać całkiem sporo, gdyż na jego osobowość składa się naprawdę wiele czynników. Ostatecznie ten zwykle cichy i ustępliwy chłopak potrafi być również uparty i zdecydowany. Nie brakuje mu też pewnych wad.
"Milczenie zawsze było moim »trybem domyślnym« - najlepszą obroną przed resztą świata."
Finley nie chce przyznać, że doskonale wie, dlaczego to właśnie jego trener poprosił o opiekę nad Russem. Będzie też musiał stoczyć walkę ze sprzecznymi uczuciami - wie, że powinien pomóc nowemu przyjacielowi, a jednak wciąż obawia się straty swojego miejsca w drużynie. Czasami nie dowierza Russowi, innym razem dziwi się, jak oddanym jest przyjacielem. Wie, że gdy chodzi o koszykówkę zachowuje się wobec niego nie w porządku, a jednak nie potrafi inaczej. Czy w końcu znajdzie rozwiązanie? Jak bardzo może się to wszystko skomplikować?

Jakoś trudno było mi zacząć pisać o tej książce. W głowie kłębiły mi się różne myśli, jednak nie chciały układać się w słowa. Nie mogłam się też zdecydować, jaką ocenę jej wystawić. Bo czytało mi się naprawdę przyjemnie, a bohaterów dało się lubić, zwłaszcza Russa, który od razu zaskarbił sobie moją sympatię. Znalazło się też sporo ciekawych cytatów. A jednak książka nie wywarła na mnie jakiegoś znacznego wpływu, nie pozostawiła ogromnych wzruszeń. Mimo to szczerze ją polecam. Przeczytanie jej było dobrą decyzją i pozostawia nadzieję na kolejne miło spędzone chwile przy pozostałych powieściach autora. Oby jak najprędzej.

"Nie zawsze można wybrać rolę, jaką będzie się odgrywać w życiu, lecz cokolwiek by ci się trafiło,
 dobrze tę role grać najlepiej, jak się potrafi."
7+/10

piątek, 5 grudnia 2014

A. C. Doyle "Znak czterech"


Wydawnictwo: REA-SJ
Seria: Sherlock Holmes (2)
poprzednia część: "Studium w szkarłacie"

Czym można zastąpić narkotyk? Dla Sherlocka Holmesa odpowiedź jest prosta - zagadką. Najlepiej taką, którą rozwiązać mógłby tylko on. Tajemnicza śmierć, nigdy niewyjaśnione zniknięcie, otrzymywane co roku perły, enigmatyczny znak czterech na miejscu zbrodni, bezcenny skarb, zdrada, niewyrównane rachunki i wiele innych z pozoru nieskładnych szczegółów - coś takiego powinno się nadać. A to wszystko za sprawą Mary Morstan, która pewnego dnia zapukała do ich drzwi.

Co się zmieniło od czasu "Studium w szkarłacie"? Jak na razie niewiele. Watson wciąż nie może wyjść z podziwu dla niezwykłych umiejętności Holmesa i oburza go myśl o tym, że zasługi jego przyjaciela mają przypaść w udziale komuś innemu. Martwi się również o jego zdrowie, gdyż z braku zagadek, które mogłyby go na dłuższy czas zająć, Holmes bez żadnego skrępowania sięga po kokainę czy morfinę. Ujawnia się też nadmierne zainteresowanie Sherlocka rozwiązywanymi zagadkami - nie potrafi zaznać spokoju, dopóki sprawa całkowicie się nie wyjaśni. Nabiera również skłonności do filozofowania na różne tematy. Przy okazji próbuje nakłonić Watsona, by i on spróbował sztuki dedukcji, którą przecież tak podziwia.

Pojawia się również wątek romantyczny z Watsonem i Mary w roli głównej. A jednak nasz doktor obawia się, że ludzie posądzą go o chęć wzbogacenia się kosztem panny Morstan, która przecież wkrótce może się stać posiadaczką połowy bezcennego skarbu. Przynajmniej o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem. Czy fortuna stanie na drodze do szczęścia tej dwójki? I czy oboje odwzajemniają swoje uczucia? Przy okazji ujawnia się tu spora różnica w światopoglądzie Holmesa i Watsona - chłodna, analityczna postawa i opanowanie tego pierwszego oraz skłonność do uczuciowości i łatwość w okazywaniu emocji doktora. Ale czy to nie dowodzi jedynie tego, że razem stanowią świetny duet?

Nie będzie nam dane samemu rozwiązać zagadki, gdyż Holmes praktycznie wszystkie informacje podaje nam jak na tacy. Mimo to znajdzie się parę szczegółów, które i jego wprawią w zaskoczenie. Pojawią się pewne okoliczności, które utrudnią śledztwo, możemy też liczyć na to, że bohaterowie uprzyjemnią nam chwile spędzone na lekturze, a i sama historia kryjąca się za całą tą intrygą wypada całkiem nieźle. Nieco przeszkadzało mi pozostawienie niektórych zwrotów, chociażby w języku niemieckim, nieprzetłumaczonych, bez żadnych przypisów - ostatecznie wolałabym przecież wiedzieć, o co chodziło w cytatach przytaczanych przez bohaterów. "Znak czterech" to bardzo dobra kontynuacja przygód Sherlocka Holmesa, która zdecydowanie zachęca do zapoznania się z kolejnymi dziełami autora.
"Zauważył, że choć pojedynczy człowiek stanowi zagadkę nie do rozwiązania, w większej grupie staje się matematycznym pewnikiem."
8/10