czwartek, 31 grudnia 2015

Zapadające w pamięć (2015)

I oto znów nadeszła chwila na podsumowanie roku i wyłonienie tytułów, które najbardziej zapadły mi w pamięć. Z książkami nie miałam większego problemu, choć przy niektórych zastanawiałam się, czy rzeczywiście warto je tutaj umieszczać. Z serialami było jeszcze łatwiej, bo niewiele oglądałam. Anime mogłabym jeszcze kilka wymienić, ale poprzestałam na tych kilku. W kwestii mang i muzyki też nie wybrałam wiele.
Bolesław Prus "Lalka"
Tak, dobrze widzicie. Choć z początku "Lalka" sprawiała mi spory kłopot, to postanowiłam ją tu umieścić, gdyż ostatecznie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko stwierdzić, że jednak mi się podobała.
"Marionetki!... Wszystko marionetki!... Zdaje im się, że robią, co chcą, a robią tylko, 
co im każe sprężyna, taka ślepa jak one..."

Niewiele przeczytałam w tym roku kryminałów Christie, jednak ten mogę zaliczyć do moich ulubionych. Co prawda "I nie było już nikogo" nie przebił, jednak mimo to okazał się całkiem niezły. No i w końcu miałam okazję nieco lepiej poznać tak znamienitego detektywa. Jestem pewna, że jeszcze nieraz zdarzy mi się obserwować metody śledcze Herkulesa Poirota.
"Ma to swoje zalety - oświadczył Poirot. - Gdy osobę, która kłamie, postawi się w obliczu prawdy, zwykle się przyznaje, często przez czyste zaskoczenie. Należy więc tylko prawidłowo odgadnąć, by osiągnąć spodziewany rezultat."

Kami Garcia & Margareth Stohl "Beautiful Redemption"
Wybrana przede wszystkim dlatego, że to moja pierwsza książka przeczytana po angielsku. Co prawda z fabuły nie spodobała mi się już tak bardzo, jak kiedyś poprzednie części "Kronik Obdarzonych", jednak wciąż czytało się ją całkiem przyjemnie. Ostatnia część wniosła do serii sporo ciekawych informacji, choć nie obyło się bez nieco bardziej nużących fragmentów. Część wydarzeń było dość mocno przewidywalnych, rozwiązania niektórych problemów przychodziły zbyt łatwo, jednak cieszę się, że miałam okazję przeczytać tę książkę.
"I laughed, relieved, I was getting pretty good at this whole being dead thing."

Osamu Dazai "Zatracenie"
Wypatrywana od dawna i w końcu zdobyta. Może i spodziewałam się czegoś trochę innego, jednak mimo to było warto. Nieco ponad sto stron. To naprawdę niewiele, a jednak powieść ta przepełniona jest bezradnością, ogromnym smutkiem i cierpieniem. To szczery, prostolinijny zapis wydarzeń, uczuć i przemyśleń, a jednak czuje się w tym wszystkim pewną rezerwę, charakterystyczne dla bohatera oderwanie od świata, co jeszcze bardziej potęguje jego specyficzną samotność. A znając choć pokrótce losy autora, powieść nabiera jeszcze głębszego znaczenia.
"Nie, płakać nie płakałam, ale... Pomyślałam tylko, że kiedy człowiek dojdzie do czegoś takiego, to z nim już koniec."

"Dumę i uprzedzenie" już od dawna miałam w planach, w końcu jak mogłabym odpuścić sobie tak wychwalaną powieść (zwłaszcza odkąd klasyka przestała być dla mnie tematem całkowicie obcym)? No i oczywiście był jeszcze pan Darcy. Jak się okazało, było warto, co więcej, czytało mi się tak przyjemnie, że nabrałam wielkiej ochoty na zapoznanie się z innymi powieściami autorki (jedna z nich już czeka na półce).
 "Jedyną przykrość sprawiało Elizabeth to, że opuszcza ojca, który z pewnością będzie za nią tęsknił.
 Był tak zasmucony, że kazał jej pisać i prawie obiecał, że odpisze."

Jakub Ćwiek "Kłamca"
Od dawna miałam tą powieść na oku. Nie jest to jakaś wielce wymagająca lektura, jednak można przy niej naprawdę przyjemnie spędzić czas. Autor nie owija w bawełnę i pisze tyle, ile trzeba (choć nie obraziłabym się, gdyby było tego więcej), wzbogacając to wszystko o sporo humoru i ciętych komentarzy, przez co książkę czytało mi się naprawdę lekko i przyjemnie. Jakieś wady? Właściwie, to za szybko się kończy. Na szczęście kolejne tomy wciąż przede mną.
"- Pan narusza moją prywatność! Proszę stąd natychmiast wyjść albo zaraz zadzwonię na policję.
Przybysz westchnął ciężko.
- Ciekaw jestem, co im powiesz. »Przepraszam, panie władzo, 
ale przyszedł do mnie jakiś facet i nie pozwala mi się powiesić«?"

Erika Johansen "Królowa Tearlingu"
Wystarczyła jedna recenzja, żebym zaczęła pilnie rozglądać się za tą książką, gdyż czułam, że szybko przypadnie mi do gustu. I nie pomyliłam się. Erika Johansen pisze naprawdę lekko, ciekawie i z humorem, a Kathlea zdecydowanie nie jest wyidealizowaną postacią. Powieść ma w sobie pewien charakterystyczny klimat (oraz trochę magii), który przekonał mnie niemal od razu. Już nie mogę się doczekać kolejnej części!

Michaił Bułhakow "Mistrz i Małgorzata"
Tak znanego i wychwalanego dzieła po prostu nie mogłam sobie odpuścić. Co prawda książka przeleżała jakiś czas na półce, zanim zdecydowałam się po nią sięgnąć, jednak najważniejsze, że ostatecznie ją przeczytałam i... po niedługim czasie chciałam znów do niej wrócić. Nie będę twierdzić, że wszystko w tej powieści jest dla mnie jasne - mocno mijałabym się wtedy z prawdą. Ostatecznie "Mistrz i Małgorzata", jako dzieło nietuzinkowe, uznawane za jedną z najważniejszych powieści XX w., wymyka się jednoznacznej interpretacji, nie daje się tak zwyczajnie zaszufladkować, a część spośród licznych odniesień do innych dzieł z pewnością umknęło mojej uwadze. Mimo to mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że warto tę powieść przeczytać, nawet jeśli pewne jej treści pozostaną dla nas niejasne, bo to, mówiąc wprost, kawał solidnej literatury. Na pewno jeszcze wrócę do tej powieści.

Carlos Ruiz Zafon "Cień wiatru"
Wiele słyszałam o tej powieści, dlatego też moje oczekiwania były dość spore i przez dłuższy czas myślałam, że autorowi nie uda się ich spełnić. Na szczęście pomyliłam się i choć znalazło się kilka szczegółów, których się domyśliłam czy chociażby przypuszczałam, że mogą się okazać prawdziwe, zwłaszcza pod koniec dałam się wciągnąć w wir wydarzeń i bacznie obserwowałam, w jaki sposób Zafón splótł ze sobą losy tak wielu bohaterów.
"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie."

Trudi Canavan "Królowa Zdrajców"
A właściwie ogółem cała Trylogia Zdrajcy. Już niejednokrotnie wspominałam, jak uwielbiam twórczość Canavan, więc nie dziwne, że jej książka musiała się znaleźć w tym zestawieniu. Czasami miałam wrażenie, że autorka prowadzi pewne wątki dokładnie po myśli czytelnika (zwłaszcza te romantyczne, co skłania mnie do przyznania racji tym, którzy nazywają jej twórczość kobiecą fantastyką), jednak nie miałam jej tego za złe.
"Problem z wyborem tego, co najlepsze, polega na tym, że zawsze musi się znaleźć 
coś przeciętnego i najgorszego, do czego można to porównać."

Jessie Burton "Miniaturzystka"
Książka, na którą czaiłam się przez dłuższy czas i byłam jej bardzo ciekawa. Z początku obawiałam się, że czytanie będzie mi szło dość opornie, a kolejne rozdziały będą mi się dłużyć, jednak było całkowicie na odwrót. Bardzo szybko wciągnęłam się w fabułę i z przyjemnością poznawałam kolejne szczegóły z życia bohaterów, a tajemnicza postać miniaturzystki dodatkowo potęgowała moją ciekawość.
"To miasto to nie więzienie, jeśli umiesz wytyczyć sobie właściwą ścieżkę."

"House"
A konkretnie ostatni sezon, który wreszcie zdecydowałam się dokończyć. Kiedyś byłam wielką fanką House'a i właściwie nadal jestem. Co do ósmego sezonu, był całkiem w porządku i z perspektywy czasu mogę przyznać, że nieobecność Cuddy przyjęłam niejako z ulgą (ostatnio jakoś zaczęła mnie drażnić jej postać). Foreman całkiem nieźle sobie przecież radzi na jej stanowisku. Szkoda mi za to, że Trzynastki było tak mało (choć doceniam to, że w ogóle się pojawiła). Co do nowych lekarzy, wprowadzają jakby powiew świeżości, choć raczej nie od razu do nich przywykłam. Zwłaszcza do Park, która jest po prostu dość specyficzna. Jestem zła na House'a za to, że tak spieprzył sprawę z Dominiką. A przecież to taka świetna babka i nasz cyniczny doktor dobrze o tym wiedział (choć po części właśnie dlatego postąpił, jak postąpił)! Uwielbiam go za to za sytuację z 19 odcinka (i jednocześnie troskę o Wilsona), a konkretnie za jego końcówkę, której kompletnie się nie spodziewałam.  A końcowe odcinki? No, przyznam, było sporo zaskoczeń.

"Hannibal"
Polecony przez przyjaciółkę. Pierwszy serial od dawna, który rzeczywiście oglądałam dość regularnie. Pierwszy sezon naprawdę mnie zaciekawił, zwłaszcza postać Willa Grahama i jego umiejętność wczucia się w mordercę. Pod koniec wciąż z uwagą śledziłam kolejne wydarzenia, jednak muszę przyznać, że przykro było mi patrzeć, na to, co się dzieje, uważałam to za strasznie niesprawiedliwe. Obecnie zatrzymałam się na piątym odcinku drugiego sezonu i jakoś ciężko mi się zmotywować  do dalszego oglądania. Poza tym za każdym razem zastanawiałam się, dlaczego wciąż oglądam "Hannibala" akurat przy jedzeniu (czemu raczej nie sprzyjają ukazywane tam morderstwa, często brutalne i w niezbyt przyjemny sposób widowiskowe)… Podejrzewam, że wiele wrażliwszych na tym punkcie osób albo wyłączyłoby serial, albo przestało jeść…

"Arrow"
Seriale o superbohaterach, czy to Marvelowskich, czy z DC Comics, miałam w planach już od dłuższego czasu, jednak dopiero "Arrow" zaczęłam rzeczywiście regularnie oglądać (w dużej mierze za sprawą Patrycji Waniek :D) i naprawdę się wkręciłam. Zaczęłam jakoś w październiku i obejrzałam już cały pierwszy sezon (i kilka odcinków drugiego), co w moim przypadku jest naprawdę dobrym wynikiem, biorąc pod uwagę to, że prawie wcale nie oglądam seriali. Planuję napisać jakąś recenzję, ale nie jestem jeszcze pewna, czy coś z tego wyjdzie.

Anime, do którego ciągnęło mnie już od samego początku. Coś mi po prostu mówiło, że ta seria świetnie wpasuje się w mój gust. I tak właśnie było. Ciekawa, dość pokręcona fabuła, ciekawy świat, sporo bohaterów do polubienia (z Leonardem na czele) i masa całkiem niezłego humoru  (chyba że akurat chodziło o Zapp'a, wtedy mogło być trochę gorzej). Muzyka też bardzo mi się podobała - nie tylko opening (BUMP OF CHICKEN "Hello, World!") i ending (UNISON SQUARE GARDEN "Sugar Song to Bitter Step"), ale i sporo innych utworów ze ścieżki dźwiękowej (dla przykładu: "Catch me if you can", "World goes round"). Na ostatni odcinek przyszło mi długo czekać, a pewne jego momenty bywały przedramatyzowane, jednak mimo wszystko bardzo miło wspominam tę serię i z chęcią zobaczyłabym jej mangową wersję na swojej półce. Albo żeby ją chociaż przeczytać na skanach, ale nie, tam są dostępne tylko pierwsze rozdziały.

"Trigun"
Anime to miałam w planach już od dawna, jednak dopiero recenzja myszy przekonała mnie, żeby rzeczywiście się za nie zabrać. I zdecydowanie nie żałuję. Seria jest pełna humoru, jak by się wydawało głupawego, którego zwykle nie lubię, a jednak tutaj bardzo mi się podobał. Nie brakuje też tematów o wiele poważniejszych, a postaci są naprawdę ciekawe i niebanalne. Już samo postanowienie Vasha o niezabijaniu (a najlepiej o niekrzywdzeniu) nikogo intryguje, zwłaszcza że w tak wielu sytuacjach o wiele łatwiej byłoby mu zrezygnować z tej zasady. Do tego jego tajemnicza przeszłość i legenda, jaką stał się już za życia. Wszystko to sprawia, że nie mogę wyjść z podziwu nad tym anime, więc jeśli jeszcze nie znacie "Triguna", oznajmiam wprost - czym prędzej to nadróbcie.

"One Piece"
Można powiedzieć, że "One Piece" to marka sama w sobie, jednak przez długi czas nie mogłam się zdecydować na rozpoczęcie tego tasiemca (właśnie przez ilość odcinków). Kiedyś obejrzałam nawet ze dwa odcinki na próbę, ale wciąż nie byłam przekonana. Dopiero zachwyty Juu nad "One Piece" sprawiły, że zaczęłam się poważniej zastanawiać nad obejrzeniem tego anime i w końcu zaczęłam (jakoś pod koniec sierpnia). Cóż, ilość odcinków, które wciąż są przede mną nieco mnie przytłacza, jednak jestem dobrej myśli (no i nie muszę się martwić, że za szybko przyjdzie mi się rozstać z tą całą bandą) i chętnie zapoznam się z kolejnymi przygodami tej nietypowej załogi. Jak na razie obejrzałam 61 odcinków.

"Kiseijuu: Sei no Kakuritsu"
Od razu zaciekawił mnie pomysł na fabułę, a więc współpraca chłopca i zamieszkującego jego rękę pasożyta, choć nie przypuszczałam, że ta seria tak bardzo przypadnie mi do gustu. Kłopoty z dogadaniem się, moralne dylematy, poczucie winy wywołane ukrywaniem prawdy, a po pewnym czasie także różnego rodzaju intrygi oraz robiące wrażenie walki. Wspomnę jeszcze o endingu (Daichi Miura "IT'S THE RIGHT TIME"), który trafił do moich ulubionych. Planowałam zrecenzować ten tytuł. Jak na razie nie wyszło, ale mam nadzieję to jeszcze nadrobić.

"Ansatsu Kyoushitsu"
Anime, za które z początku nie planowałam się zabierać, jednak wkrótce (na szczęście) zmieniłam zdanie. Naprawdę świetnie bawiłam się przy tej serii, bohaterowie są ciekawi, jedni sympatyczni, inni niekoniecznie, a nauczyciel taki jak Koro-sensei to prawdziwy skarb. Próby zabicia go dodają oczywiście serii sporo dynamiki, jednak na dzień dzisiejszy wolałabym lepiej poznać jego przeszłość. Jak to dobrze, że nadchodzi kontynuacja.
"Zabijanie kieruje się tymi samymi zasadami co uczenie: wyćwicz podstawy, a dobrze ci one posłużą."

"Garo: Honoo no Kokuin"
Anime raczej mało popularne, do tego z pewnym nagłym zwrotem akcji, który część widzów mógłby mocno zniechęcić, a jednak znalazłam tu coś, co nieodmiennie przyciągało mnie do tej serii. Może to jakiś specyficzny klimat całości? Rozgrywająca się w średniowieczu akcja? Bohaterowie? Sama nie wiem, jednak prawdą pozostaje, że to anime mocno zapadło mi w pamięć i z chęcią obejrzałabym je jeszcze raz. Może nawet pokuszę się wtedy o recenzję. No i pojawił się tu pewien pairing, który bardzo polubiłam (a fanartów prawie tyle, co nic ;_;). :3

"Danna ga Nani wo Itteiru ka Wakaranai Ken"
Przesympatyczna krótkometrażówka o Kaoru i jej mężu otaku, niewymagający, zabawny umilacz czasu. Bardzo spodobała mi się relacja głównych bohaterów - dwa całkiem różne charaktery, które jednak potrafią się nawzajem wspierać i są ze sobą mimo przeciwności i, jak by się zdawało, kompletnego niedopasowania. Ma to w sobie coś pokrzepiającego i po prostu bardzo przyjemnie się ogląda. Anime doczekało się jak na razie dwóch 13-odcinkowych serii (przy czym pierwsza podobała mi się trochę bardziej), jednak z radością powitałabym wiadomość o dalszej kontynuacji
.
Jedyna z wymienionych tu mang, którą mam na półce (chociaż za jakiś czas będę miała i "Doukyuusei"). Zbiór bardzo subtelnych, naprawdę pięknych historii, które świetnie komponują się z równie urzekającą kreską Hozumi. Nie brakuje tu też humoru, a tekst w wielu przypadkach nie gra głównej roli, gdyż mimika i gesty bohaterów są wystarczającą wymowne. Aż trudno uwierzyć, że "Na dzień przed ślubem" to debiut Hozumi.

Tagura Tohru "Koimonogatari"
Manga wciąż wychodząca - i to dość powoli - jednak już te cztery rozdziały sprawiły, że zakochałam się w tej historii i świeżym spojrzeniu autorki na tematykę boys love. Tytuł tej mangi może być dość mylący. "Koimonogatari", a więc "Historie miłosne" w sposób naturalny kojarzy się z romansem, którego, jak dotąd, nie przyjdzie nam tu uświadczyć. Jest tylko nieodwzajemnione uczucie Yamato oraz Yuiji i jego dziewczyna (których związkowi również zostało poświęcone nieco miejsca). Zamiast tego dostajemy piękną, stopniowo rozwijającą przyjaźń. W dodatku kreska ma w sobie mnóstwo uroku. Mam nadzieję, że wkrótce pojawią się kolejne rozdziały.

Nakamura Asumiko "Doukyuusei" (+ "Sotsugyousei" & "O.B.")
Aż głupio przyznać, że kiedyś nie pamiętałam, że przeczytałam tę mangę. Dopiero po ogłoszeniu jej wydania w Polsce przez Waneko bardziej zainteresowałam się tytułem. Z początku wciąż mnie jeszcze nie zachwycił, jednak po zapoznaniu się z kontynuacją… zwyczajnie przepadłam i teraz praktycznie nie ma dnia, żebym choć przez chwilę nie myślała o tej mandze, a moje podręczniki/zeszyty pełne są (lepszych lub gorszych) podobizn Kusakabe i Sajou. Uwielbiam to, jak autorka naturalnie rozwinęła relację między tą dwójką (no dobra, na początku może jeszcze tego nie widać), to jak obaj poważnie myślą o swoim związku i… mogłabym jeszcze długo tak wymieniać, jednak wstrzymam się do czasu dostania polskiego wydania (tytuł: "Koledzy z klasy") w swoje ręce i wtedy też dodam pełną recenzję. W dodatku w lutym premierę będzie też miała animowana wersja "Doukyuusei". Już nie mogę się doczekać! A! Jeszcze jedno, kreska z początku może się wydawać dość dziwna, jednak doszłam już do etapu, gdy nawet ją zaczęłam uwielbiać.

Amazarashi
Zespół odkryty za sprawą endingu do "Tokyo Ghoul √A" - "Kisetsu wa Tsugitsugi Shindeiku". Po pewnym czasie zaczęłam szukać kolejnych ich piosenek i przez dłuższy czas słuchałam ich niemal nieustannie. Tych, którzy chcieliby poznać inne ich utwory (co jak najbardziej polecam) odsyłam do tej playlisty. :3

THE ORAL CIGARETTES
Tutaj podobnie do Amazarashi, z tą różnicą, że poznałam ich dzięki openingowi do "Noragami Aragoto" - "狂乱 Hey Kids!!" i chyba nieco szybciej zaczęłam słuchać kolejnych ich utworów (również całymi dniami). Jakie polecam najbardziej? Właściwie, to trudno mi zdecydować, więc i tym razem odsyłam od razu do playlisty. Zajrzyjcie koniecznie!

MUSE
Zastanawiałam się, czy rzeczywiście uwzględniać tu ten zespół skoro, po pierwsze, znałam go już wcześniej, a po drugie dopiero ostatnio zaczęłam go słuchać częściej (a wszystko dzięki Katherine Parker, dziękuję! :D). Ostatecznie uznałam, że warto byłoby jednak wspomnieć o muzyce, która nie jest japońska. Tu również odsyłam do playlisty, a polecam szczególnie "Undisclosed Desires" oraz "Panic Station", ten drugi koniecznie z teledyskiem (jak na ironię, w Japonii xD).

Nie przypuszczałam, że wyjdzie tego tak dużo...
A jakieś plany na nadchodzący rok? Nie mam zbyt wiele konkretów. Poza tym, co było do tej pory, planuję napisać kilka notek o kreskówkach (a właściwie to nawet zaczęłam) - w końcu kiedyś zdarzało mi się je oglądać. Teraz już praktycznie nie, więc będą to takie bardziej wspominki, choć do niektórych z serii, które zamierzam opisać, z chęcią bym powróciła. Poza tym chcę wprowadzić coś w stylu "moich M&A aktualności", gdzie pisałabym o tych tytułach, które zaczęłam czytać/oglądać, a (przynajmniej na razie) nie planuję ich recenzji (nie będę uwzględniać anime z najnowszego sezonu - one będą się jak zwykle ukazywać w podsumowaniu).

niedziela, 27 grudnia 2015

J. Burton "Miniaturzystka"

Wydawnictwo Literackie  |  Ilość stron: 459
Siedemnastowieczny Amsterdam. Petronella ma po raz pierwszy przekroczyć próg swojego nowego domu. To, co tam zastaje, jest jednak dalekie od jej oczekiwań. Powitanie jest chłodne i to nie mąż, ale wyniosła szwagierka i bezceremonialna służąca są pierwszymi osobami, które spotyka. Nowo poślubiony małżonek wciąż jest tymczasem w podróży. Dom, w którym miała być panią zdaje się być jej obcy, nieprzychylny, a z domownikami trudno jej nawiązać jakąś nić porozumienia. Nie zmienia się to również po powrocie Johannesa, który traktuje ją uprzejmie, jednak nie daje jej odczuć, że rzeczywiście jest jego żoną. Pewnego dnia daje jej niezwykły prezent - miniaturę domu, w którym się znajdują, wielkości sporego kredensu. Nella jednak, zamiast się ucieszyć, poczytuje to jako kpinę, marną namiastkę domu, który nigdy nie stanie się tak naprawdę jej. Czy to z przekory, czy ze zrezygnowania, postanawia podjąć się tej gry i zamawia kilka pierwszych przedmiotów u pewnego minaturzysty. Jak się jednak okazuje, poza nimi w pakunku otrzymuje też kilka figurek, których nie oczekiwała i choć, po pewnym czasie zaniepokojona, chce się wycofać, przesyłki nie przestają przychodzić. A dlaczego to takie niepokojące? Bo figurki zbyt dobrze obrazują rzeczywistość, bo ich twórca zdaje się wiedzieć za wiele o ich prywatnych sprawach, a swoimi małymi arcydziełami jakby próbuje coś zasugerować Nelli. Tylko czy dziewczyna zdoła domyślić się o co chodzi, zanim będzie za późno?

"To miasto to nie więzienie, jeśli umiesz wytyczyć sobie właściwą ścieżkę."

Bohaterowie zdecydowanie są jedną z największych zalet tej powieści. Nie dają się oni ot tak zdefiniować, poznajemy ich stopniowo, raz odczuwając przypływ sympatii, a kiedy indziej niechęć czy rezerwę. Nie są to pobieżnie nakreślone charaktery, to postaci, które zdają się być ludźmi z krwi i kości, mającymi zarówno zalety, jak i cały szereg wad. Nie są niezmienne, co widać zwłaszcza w postawie naszej głównej bohaterki. Nella z niedoświadczonej, pełnej nadziei dziewczyny, na przekór wszystkim przykrościom, których doświadcza, powoli staje się panią domu, wykształca w sobie odwagę i śmiałość, tak potrzebne w obliczu sytuacji, w której się znalazła. Właśnie na przykładzie Nelli i kilku innych pań autorka ukazuje stopniowe zanikanie stereotypu kobiety całkowicie zależnej od męża - otwierające się przed nimi nowe drogi, którymi mogą kroczyć, o ile tylko znajdą determinację i odwagę, by wejść na którąś z nich. A przypomnijmy, że to przecież XVII-wieczny Amsterdam. Jessie Burton ukazuje też w swojej powieści ludzką obłudę, obnoszenie się z pobożnością, a jednocześnie kult pieniądza.

Nie mogłabym też nie wspomnieć o przynajmniej kilku pozostałych bohaterach. Johannes, choć nie najlepiej wywiązuje się z roli męża, sprawia naprawdę miłe wrażenie - traktuje Nellę jak równą sobie, jest inteligentny i zabawny, przez co nie mogłam go nie polubić, nawet jeśli było w nim coś zastanawiającego. Jego siostra Marin z kolei roztacza wokół siebie całkiem inną aurę - niedostępności, surowości i rygoru. Przez długi czas trudno było mi wykrzesać do niej sympatię, choć podejrzewałam, że za tą fasadą musi się skrywać coś jeszcze. Cornelia, ich służąca wcale nie zachowywała się uniżenie, jak można by się było po niej spodziewać - ma swój charakterek, do czego z początku trochę trudno przywyknąć. Warto wspomnieć również Otto, którego lata temu wykupił z niewoli Johannes. Czarnoskóry służący nieodmiennie przyciąga uwagę amsterdamczyków, którzy wytykają go na ulicach palcami i kierują doń obraźliwe komentarze. Sam Otto jest jednak naprawdę pozytywną postacią i wykazuje się wielką lojalnością wobec swojego wybawcy.

"Czuję, że mnie prowadzisz, jasna gwiazdo, lecz moją nadzieję mąci strach,
 że Twoje światło może nie być dobroczynne."

Przyznam, że skrywany przez Brandtów sekret mnie zaskoczył, czegoś takiego kompletnie się nie spodziewałam. Chociaż właściwie powinnam raczej użyć liczby mnogiej, gdyż mieszkańcy tego domu okazują się być pełni sekretów, których nie zamierzają ot tak ujawnić. Więcej na ten temat Wam nie zdradzę - szkoda byłoby psuć możliwość snucia wniosków na własną rękę. Z początku obawiałam się, że czytanie będzie mi szło dość opornie, a kolejne rozdziały będą mi się dłużyć, jednak było całkowicie na odwrót. Bardzo szybko wciągnęłam się w fabułę i z przyjemnością poznawałam kolejne szczegóły z życia bohaterów, a tajemnicza postać miniaturzystki dodatkowo potęgowała moją ciekawość. Pozostaje mi więc jedynie zaprosić Was do zgłębienia tajemnic XVII-wiecznego Amsterdamu i jego mieszkańców - zdecydowanie warto.

poniedziałek, 21 grudnia 2015

J. K. Rowling "The Tales of Beedle the Bard"

Wydawnictwo: Bloomsbury  |  Ilość stron: 105
"Baśnie barda Beedle'a" - te same, z których pochodzi "Opowieść o trzech braciach" przedstawiona przez Hermionę w "Harrym Potterze i Insygniach Śmierci" - miałam w planach już od dłuższego czasu. Powstrzymywała mnie jednak cena, aż w końcu zdecydowałam się na tańszą opcję - wydanie po angielsku. Nie przedłużając, na początek otrzymujemy wstęp z kilkoma ogólnymi informacjami. Już tutaj Rowling uczula nas na to, że w baśniach dla czarodziejów  - w przeciwieństwie do tych mugolskich - bohaterki nie czekają bezczynnie na księcia na białym koniu, ale biorą swój los we własne ręce. Z kolei magia nie jest tu jedynie atrybutem antagonistów lub dobrych wróżek i nie jest też złotym środkiem na wszystkie problemy ("magic causes as much trouble as it cures"). Dodatkowo każde z opowiadań zawiera notatki spisane przez samego Albusa Dumbledore'a, czasami dłuższe od samych baśni. A więc co tu znajdziemy?

"The Wizard and the Hopping Pot" ("Czarodziej i skaczący garnek") opowiada o czarodzieju, który - w przeciwieństwie do swojego ojca - nie zamierzał pozostawać w przyjacielskich stosunkach z mugolami, ani przy użyciu magii pomagać im w rozwiązywaniu problemów. Ojciec przewidział jednak taką sytuację i przygotował coś, co pomoże jego synowi się zmienić. W "The Fountain of Fair Fortune" jesteśmy świadkami próby odnalezienia tytułowej fontanny szczęśliwego losu, która raz w roku pozwala jednemu z nieszczęśliwych śmiałków obmyć się w swojej wodzie. A co jeśli tę szansę dostanie kilka osób? Będą w stanie połączyć swoje siły czy może pozabijają się nawzajem? I co im się bardziej opłaca? Następne jest "The Warlock's Hairy Heart" ("Włochate serce czarodzieja"), które zdecydowanie odróżnia się od pozostałych baśni, a opowiada o czarodzieju, który zakochanie i miłość uważał za coś, co osłabia człowieka. "Babbitty Rabbitty and her Cacling Stump" ("Czara Mara i jej gdaczący pieniek") przedstawia historię oszusta, który, znając parę sztuczek, postanowił wzbogacić się na naiwności króla bardzo skorego do nauki magii oraz prawdziwej czarownicy, która miała okazję całą tę farsę zobaczyć. I w końcu ostatnia, najbardziej znana baśń - "The Tale of the Three Brothers" o losach trzech braci, którzy w nagrodę za przechytrzenie Śmierci dostali od niej pewne podarki. Tylko czy aby na pewno przemyśleli swoje wybory? W końcu czy można zaufać takiemu darczyńcy?

Same baśnie mogą być ciekawą rozrywką dla osób w każdym wieku, jednak tutaj dostajemy coś więcej. Możemy nie tylko zapoznać się z historiami, które w dzieciństwie czytano bohaterom znanym nam z serii o Harrym Potterze, ale i dowiedzieć się więcej o sprawach, których dotyczą. Nie ma co przesadnie słodzić - nie są to baśnie nie wiadomo jak niezwykłe. Zwłaszcza pierwsza z nich jest prosta i mocno przewidywalna, koncepcja drugiej też nie jest jakąś nowością, z kolei przy następnej można się trochę zdziwić ze względu na jej niepozostawiający złudzeń charakter. "Babbitty..." okazało się całkiem przyjemne, a do tego w subtelny sposób sugeruje, że magia ma swoje ograniczenia, natomiast ostatnie z opowiadań (i niestety najkrótsze) jest moim zdecydowanym faworytem i jestem pewna, że jeszcze wiele razy do niego zajrzę. Notatki Dumbledore'a zawierają między innymi informacje na temat tego, jak poszczególne baśnie były odbierane przez magiczne społeczeństwo, jakim zmianom podlegały na przestrzeni lat oraz co zarzucali im ich przeciwnicy. Znajdą się też ewentualne interpretacje i różnego rodzaju ciekawostki. Zwłaszcza ostatniemu z opowiadań zostało poświęcone sporo miejsca. Tym samym dostajemy wiele informacji na temat kontrowersyjnego w pewnych kręgach zagadnienia Insygniów Śmierci. Wszystko to sprawia, że "Baśnie barda Beedle'a" stanowią prawdziwą gratkę dla fanów Harry'ego Pottera.

Książka została naprawdę ładnie wydana - ma twardą oprawę, klimatyczną, stylizowaną na starą, okładkę, a w środku ilustracje autorstwa samej J. K. Rowling. Papier nie jest najlepszej jakości, żółtawy, co dla niektórych mogłoby być wadą, jednak moim zdaniem pasuje do całości. Jeśli chodzi o język (w końcu to angielski), nie był jakoś przesadnie trudny, jednak znalazło się całkiem sporo słówek, których znaczenia nie znałam, a część z nich było ważnych dla zrozumienia całości. Ale przecież od tego są słowniki, prawda? Podsumowując, bardzo się cieszę, że w końcu miałam okazję zapoznać się z tą książką i jak najbardziej polecam to też Wam.

środa, 16 grudnia 2015

Winter is Coming Book TAG

Po zobaczeniu tego TAGu u Sherry uznałam, że to całkiem dobry pomysł. No i dorzuciłam do tego mangi. ;)
ŚNIEG. Jest piękny, kiedy pada po raz pierwszy, ale później zaczyna się topić. Książka/seria książkowa (manga), której uwielbiałeś początek, a w połowie zdałeś sobie sprawę, że już dłużej tego nie lubisz.
Właściwie, to nie przypominam sobie żadnej takiej książki.
Może nie tyle nie lubię, co raczej moje zainteresowanie tą serią w międzyczasie gdzieś uleciało. Tak więc do tej kategorii wybieram "Kuroshitsuji" Yany Toboso, którą to mangę przestałam zbierać po dwudziestu tomach.

PŁATEK ŚNIEGU. Coś pięknego i zawsze wyjątkowego. Wybierz książkę (mangę), która wyróżnia się, która jest inna od wszystkich książek, które czytasz.
Pierwsza moja myśl to "Nasze szczęśliwe czasy" Gong Ji-young, którą zdecydowanie mogę nazwać wyjątkową (oraz jedną z moich ulubionych) i zamierzam to podkreślać przy każdej możliwej okazji.
Okej, tutaj ląduje "Koimonogatari" Tagury Tohru, które uważam za prawdziwą perełkę wśród tematyki BL.

BAŁWAN. To zawsze jest zabawa, kiedy buduje się go z rodziną. Wybierz książkę (mangę), którą mogłaby przeczytać cała rodzina.
Cóż, najłatwiejszą opcją byłby pewnie "Harry Potter", ale spróbuję się wysilić na nieco więcej oryginalności. A więc... może tak "Księga Cmentarna" Neila Gaimana? Myślę, że się nada.
Przy okazji jednego z poprzednich TAGów w podobnej kategorii wymieniłam "Fullmetal Alchemist", tym razem wybiorę zdecydowanie krótszą opcję, a konkretnie "Cześć, Michael!" Kobayashiego Makoto. Krótka, w małym formacie, pełna humoru manga, szkoda tylko, że nakład jest już na wykończeniu, a części tomów już po prostu nie ma.

ŚWIĘTA. Wybierz książkę (mangę), która jest pełna szczęścia, która sprawia, że robi ci się cieplej w środku po przeczytaniu jej.
Pełna szczęścia? Przyznam, że z początku kompletnie nie miałam pomysłu na coś takiego, aż w końcu mnie olśniło - Jeżycjada! Uwielbiam tę serię Małgorzaty Musierowicz, a wspomniane w tej kategorii uczucie wzbudziła we mnie ostatnio najnowsza jej część - "Feblik". Chcę już kolejną!
Poddaję się! Nie mogę wymyślić nic, do czego nie miałabym w tej kategorii zastrzeżeń.

ŚWIĘTY MIKOŁAJ. On przynosi wspaniałe prezenty. Wybierz książkę (mangę), którą chciałbyś dostać na Gwiazdkę.
Tylko jedną? Mogłabym ich wymienić całą masę! No ale skoro tak, to może "Ballada o Narayamie. Opowieści niesamowite z prozy japońskiej". Jestem bardzo ciekawa tych historii.
Z mang aktualnie najbardziej marzy mi się "Utsubora" Nakamury Asumiko (wydanie po angielsku).

BITWA NA ŚNIEŻKI. To może być bolesne, zostać uderzonym przez śnieżkę. Wybierz książkę (mangę), która rani, która sprawia, że czujesz silne emocje, jak złość lub smutek.
Do tej kategorii pasowałoby większość książek z gatunku NA, jednak chciałabym tu wyróżnić Antonię Michaelis z jej "Baśniarzem" i "Dopóki śpiewa słowik", które wzbudzają każdą z powyższych emocji, a nawet więcej.
Hmm... a z mang? Z początku jakoś nie miałam pomysłu, a gdy w końcu coś wymyśliłam, nie mogłam zdecydować, którą z tych serii wybrać. No dobrze! Niech będzie pierwsza myśl, czyli "Mars" Fuyumi Soryo.

JAZDA NA SANKACH. Wszyscy kochaliśmy to, gdy byliśmy młodsi. Wybierz książkę (mangę), którą uwielbiałeś, kiedy byłeś dzieckiem.
No to może tak "Emilka ze Srebrnego Nowiu" Lucy Maud Montgomery (a właściwie cała seria o Emilce)?
Tym razem muszę odpuścić, mang nie czytam od aż tak dawna, by móc się wypowiedzieć... Chyba że mogę podciągnąć pod tę kategorię "Króla szamanów", którego w dzieciństwie poznałam jako anime i dopiero teraz powoli nadrabiam mangową wersję? Liczy się? ;)

ODMROŻENIE. Wybierz książkę (mangę), która bardzo cię zawiodła.
Bardzo? Chyba nie jestem aż tak krytyczna w stosunku do książek, albo miałam szczęście nie trafiać na te naprawdę kiepskie. Jeśli już mam coś wybrać, to niech będzie "Ever" Alyson Noel.
To nie do końca manga (bo powstała całkowicie w Polsce), jednak tutaj najbardziej pasuje mi "Basement" Magdaleny "Lyon" Lech, po którym spodziewałam się czegoś więcej.

RENIFERY. Coś, co jest nam bliskie. Wybierz książkę (mangę), która ma dla ciebie dużą wartość sentymentalną.
Co prawda nie chciałam się powtarzać, ale tutaj chyba też umieszczę "Emilkę ze Srebrnego Nowiu" Lucy Maud Montgomery. To jedna z pierwszych książek, które naprawdę pokochałam, jedna z tych, dzięki którym stałam się molem książkowym, więc bardzo się cieszę, że kiedyś na nią trafiłam.
Hm... To może tak "Seven Days" od duetu Rihito Takarai i Venio Tachibany? To jedna z pierwszych mang, jakie czytałam na skanach (a końcówkę nawet po angielsku), a obecnie mogę się już cieszyć papierowym wydaniem na półce. Jakiś większy sentyment nie przychodzi mi w tej chwili na myśl.
Jeśli ktoś zastanawia się nad zrobieniem tego TAGu, to jak najbardziej zachęcam. :)

sobota, 12 grudnia 2015

Stosik 7/2015

Ostatnio czytam głównie lektury szkolne. "Ferdydurke" było tak jakby moją listopadową zmorą, ale jakoś dałam radę. Poza tym jak zwykle mangi, choć z czytaniem kilku z nich na razie się wstrzymam, no i niektóre przedstawiłam już przy okazji prezentowania moich mangowych zbiorów. Do mojej domowej biblioteczki zawitało też kilka książek po angielsku.
Kazue Kato "Ao no Exorcist" (14) - W końcu kolejny tomik (chociaż już i tak nie mogę się doczekać następnego)! Ciąg dalszy chorych pomysłów Gedoina, trochę większych lub mniejszych kłopotów, no i Kamiki w pięknym, tradycyjnym stroju (jakoś rzuciło mi się to w oczy :P). Chcę kolejny tom!
Adachitoka "Noragami" (1) - W końcu moje! Po rozpoczęciu "Noragami Aragoto" zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo brakowało mi Yato i reszty, aż w końcu podjęłam decyzję, przed którą długo się wzbraniałam - będę zbierać tę mangę. Jestem bardzo ciekawa różnic w stosunku do anime.
Ichigo Takano "Orange" (2-4) - Na razie nie zamierzam czytać, wolę poczekać na ostatni tom i dopiero wtedy nadrobić całość. Chociaż manga niewątpliwie kusi.
Tsukiji Nao "Dziewczyny z ruin" - Przez jakiś czas się wahałam, ale w końcu uległam, na co wpływ miała między innymi kreska. Zwłaszcza tła są naprawdę piękne i szczegółowe.
Yamamoto Kotetsuko "Bezsenne noce" (3) - No i wreszcie komplet. Lekka i pełna humoru manga, a do tego kreska Kotetsuko (tak, mam zamiar o tym wspominać za każdym razem, gdy jest mowa o jej mangach xD). Chociaż nie powiedziałabym, że manga jakoś szczególnie się wybija. Jestem ciekawa, czy Ringo Ame zdecyduje się też na wciąż wydawany spin-off tej serii - "Kimi to Kore kara".
Rihito Takarai "W stolicy kwiatów" - Spin-off do "Tylko kwiaty wiedzą". Co prawda czytałam tą mangę już wcześniej, ale, w przeciwieństwie do głównej historii, nie pamiętałam jej za bardzo.
Jun Mochizuki "Pandora Hearts" (5-8) - Wciąż brakuje mi tomów 2-4, ale akurat była okazja, żeby kupić te cztery taniej, więc chętnie skorzystałam. Minusem są obwoluty przyklejone do okładek, ale jakoś to zniosę.
Maybe "Tasogare Otome x Amnesia" (1-4) - Do niedawna kompletnie ignorowałam tę serię, ale po obejrzeniu anime (którego recenzję za jakiś czas planuję opublikować) nabrałam ochoty, by przekonać się, o ile bardziej rozbudowana jest manga. No i, tak jak powyżej, cena była zachęcająca. Zaczyna się dość podobnie, jednak już w pierwszym tomie pojawiają się różnice. W mandze jest sporo historii nieopisanych w anime, a postaci poboczne nie są zredukowane do niezbędnego minimum. Co prawda nie przepadam za ecchi, jednak ta seria zainteresowała mnie na tyle, by uzbierać ją do końca. No i kolorowe obwoluty świetnie prezentują się na półce. ^^
Lee Hyeon-sook "Savage Garden" (4-5) - Tutaj też poczekam z czytaniem do uzbierania całości, choć już teraz jestem ciekawa dalszego ciągu (jeszcze dwa tomiki! jakoś wytrzymam). Tej serii zdecydowanie nie służy czytanie w większych odstępach czasowych.
Masaomi Kakizaki "Green Blood" (1) - Co zwróciło moją uwagę jako pierwsze? Fenomenalna kreska. Nie będzie przesadą, jeśli stwierdzę, że za każdym razem, gdy przewracałam kolejną stronę, myślałam sobie WOW. Ta dokładność przywodzi mi na myśl "Opowieść panny młodej" (a to jeden z najlepszych komplementów), choć fabularnie te dwie mangi to kompletne przeciwieństwa. Chciałabym jak najszybciej uzbierać całość!
Yuki Kodama "Wzgórze Apolla" (2) - Chwilę to trwało, zanim go przeczytałam (coś w stylu po co się spieszyć, skoro i tak wiem, co się stanie?), ale kiedy już zaczęłam, na nowo się wkręciłam i chcę następny tom. Na końcu znajdziemy kolejny one-shot, tym razem krótszy.
Moto Hagio "Klan Poe" (1,2) - Moja pierwsza Mega Manga (widzę, że ta seria wydawnicza nie bez powodu ma właśnie taką nazwę ^^''). Jej rozmiar naprawdę robi wrażenie. Przeczytam, gdy będę mieć więcej czasu.
J. Chmielewska "Całe zdanie nieboszczyka", "Dwie głowy i jedna noga", "Wszystko czerwone" - Mikołajkowy prezent. Moja kolekcja kryminałów Chmielewskiej stopniowo się rozrasta, teraz byle tylko znaleźć czas na czytanie. ^^''
M. Musierowicz "Pulpecja", "Nutria i Nerwus", "Feblik" - Też prezent mikołajkowy, Dwie pierwsze już kiedyś czytałam, ale nie były moje. Z kolei "Feblik" to najnowsza część Jeżycjady, z którą niedawno się zapoznałam i przyznam, że nie spodziewałam się, że wkręcę się tak bardzo. Niedługo recenzja. :)
"Współczesna Japonia w pytaniach i odpowiedziach" - Już od pewnego czasu byłam ciekawa tej książki, zwłaszcza że jest jednocześnie po polsku i po japońsku, więc skorzystałam z okazji przy składaniu zamówienia na stronie Waneko. Na razie dopiero ją przejrzałam, jednak już w tej chwili mogę stwierdzić, że furigana mogłaby się okazać pomocna.
W. Gombrowicz "Ferdydurke" - Lektura szkolna. Już przeczytana i mam względem niej dość mieszane uczucia, o których mam zamiar już wkrótce napisać.
S. I. Witkiewicz "Szewcy" - Lektura szkolna. Z dramatami jest tak, że wolałabym zobaczyć je na scenie niż czytać, no ale trudno. Nie podobała mi się wulgarność tego utworu. Przeczytałam mniej więcej do połowy, po czym przerzuciłam się na słuchowisko. I na tym poprzestanę.
F. Kafka "Proces" - Lektura szkolna, którą prędzej czy później pewnie i tak bym przeczytała - już tyle się naczytałam nawiązań do niej w innych utworach, chociażby u Murakamiego, że chciałam w końcu ją poznać. Nie lubię czcionki z wydań Grega, jednak tutaj nie przeszkadzała mi tak bardzo. Już przeczytana.
E. Chase "Zaplątani" - Pożyczona od koleżanki. Trafiła do mnie dość niespodziewanie, jednak uznałam, że nie zaszkodzi przeczytać czegoś niezobowiązującego i z humorem. Już przeczytana.
O. Wilde "Portret Doriana Graya" - Czytałam już dość dawno (recenzja), jednak w formie ebooka, a to nie to samo, co postawić sobie książkę na półce (zwłaszcza gdy to jedna z ulubionych). Nie chciałam wydania z filmową okładką, nie pasowało mi też to od Zysk i S-ka (okładka), więc gdy tylko dowiedziałam się o tym pięknym wydaniu od Vesper nie czekałam już ani chwili. Książka jest naprawdę ładna, na okładce znajdziemy lakier wybrany, a w środku ilustracje i zdobienia. Zdecydowanie było warto!
M. Falkoff "Playlist for the dead" - Zaciekawiła mnie zwłaszcza tytułowa playlista. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
J. K. Rowling "The Tales of Beedle the Bard" - Miałam ją w planach już od dłuższego czasu. Z polskiej wersji dawno zrezygnowałam (cena na Allegro co najmniej 100 zł), nad angielską długo się zastanawiałam (42 zł  na zagranicznej stronie), aż przypadkiem trafiłam na nią na Allegro za 16 zł (jak już oszczędzać, to konkretnie xD).
T. Canavan "Age of Five" (Pirestess of the White, Last of The Wilds, Voice of the Gods) - Kupione przy okazji.  Po polsku całą trylogię mam już za sobą (Kapłanka w bieli, Ostatnia z Dzikich, Głos Bogów), jednak wypożyczyłam ją z biblioteki. Sęk w tym, że uwielbiam twórczość Canavan i chciałabym mieć wszystkie jej książki u siebie, do czego nie zachęcają ani ceny, ani ich obecność w bibliotece. Skorzystałam więc z okazji i za całą trylogię po angielsku zapłaciłam 26 zł. Nie zaszkodzi trochę podszkolić znajomości języka. ;)
A tak na marginesie... możecie sobie wyobrazić moją konsternację, gdy rozpakowałam przesyłkę i przekonałam się, że drugi tom ma mniejszy format niż pozostałe... Na szczęście na półce nie prezentuje się to tak źle, jak się obawiałam.

środa, 9 grudnia 2015

"Podaruj mi miłość. 12 świątecznych opowiadań"

Wydawnictwo Otwarte (Moondrive)  |  Ilość stron: 430  |  Autorzy:
Holly Black  |  Ally Carter  |  Matt de la Pena  |  Gayle Forman  |  Jenny Han  |  David Leviathan  |  Kelly Link 
Myra McEntire  |  Stephanie Perkins  |  Rainbow Rowell  |  Laini Taylor  |  Kiersten White
musiałam się posłużyć tym obrazkiem, bo kompletnie zapomniałam o zdjęciu >,<
Okładkę tej książki widziałam już wiele razy - trudno było nie zobaczyć, skoro była tak silnie promowana. Cały ten szum wokół niej na mnie wywarł jednak odwrotny skutek i nie chciałam mieć z nią nic wspólnego, nie wiedziałam nawet, o czym dokładnie jest. I tak by już pewnie zostało, gdybym nie uznała, że świetnie nada się na prezent. Zaczęłam więc czytać o niej więcej, a kiedy już dostałam ją w swoje ręce, nie mogłam postąpić inaczej, jak tylko zajrzeć do środka (nawet jeśli w zamierzeniu nie była przeznaczona dla mnie). Dodatkowym bodźcem było to, że spośród wymienionych wyżej autorów do tej miałam okazję przeczytać jedynie coś od Laini Taylor, podczas gdy książki kilku innych mam na oku.

A więc co dostałam? Jak to zwykle bywa ze zbiorami opowiadań, były historie lepsze i gorsze. Czy raczej przeciętne, bo w "Podaruj mi miłość" nie znalazłam opowiadania, którego czytanie przyszłoby mi z trudem. W każdym z nich święta lub chociażby zima czy śnieg odgrywają pewną rolę i rzeczywiście da się tu wyczuć świąteczny klimat. Jeśli chodzi o moich faworytów, były to przede wszystkim opowiadania z dość nietuzinkowymi bohaterami, pełne sarkastycznego humoru, chociażby "Cud Charliego Browna" Stephanie Perkins i "Coś ty narobiła, Sophie Roth?" Gayle Forman. Do tej grupy mogę też zaliczyć "Witamy w Christmas w Kalifornii" Kiersten White, które pokrótce określiłabym jako milutkie i potrafiące wzruszyć, a jednocześnie pozbawione zbędnego lukru. Znajdziemy w nim trochę nietypowej magii świąt (i jedzenia).

"Gdybyś była jedzeniem, byłabyś pierniczkiem. Dość pikantnym, żeby życie było interesujące,
 a jednocześnie tak słodkim, żeby to zrównoważyć."

Jeśli chodzi o autorów, których od początku miałam na oku, najlepiej wypadła wcześniej już wymieniona Gayle Forman. Otwierające cały zbiór opowiadanie "Północ" Rainbow Rowell było dość sympatyczne, jednak pełne lukru, choć przyznam, że podobały mi się te roczne odstępy między poszczególnymi wydarzeniami. David Leviathan, nad którego książkami zastanawiałam się już od dłuższego czasu, nieco mnie zawiódł swoim "Kryzysowym Mikołajem", czegoś mi w nim brakowało (dodam, że było to jedyne, a do tego krótkie opowiadanie o parze homoseksualnej). No i jeszcze zamykająca zbiór Laini Taylor, którą znam z "Córki dymu i kości". "Dziewczyna, która obudziła Śniącego" była najbardziej oderwanym od rzeczywistości opowiadaniem, pełnym magii, choć już niekoniecznie tej świątecznej.

W "Aniołach na śniegu" nie podobał mi się ośli upór głównego bohatera, jednak poza tym historia była dość przyjemna. "Dama i lis" to kolejna historia z rocznymi przerwami w fabule, czegoś mi tam brakowało i nie do końca polubiłam bohaterów. W króciutkim "Gwiazda Polarna wskaże ci drogę" poznajemy adoptowaną córkę św. Mikołaja. "Gwiazda betlejemska" zaczyna się nieco tajemniczo i pełno tam niedomówień, jednak pod koniec wpada w zbytnie przedramatyzowanie. Zostało jeszcze "Krampuslauf" - szalone, zabawne, z barwnymi bohaterami i elementami nadprzyrodzonymi, które wspominam całkiem miło oraz "Jezus malusieńki leży wśród wojenki", które zaczęło się od przypadkowego podpalenia szopy, a skończyło na próbie uratowania jasełek przez największego łobuza w mieście i dostrzeżeniu mylności pozorów.

Nie mogłabym również nie wspomnieć o pięknym wydaniu książki - twarda oprawa, pokryty brokatem tytuł i gwiazdy oraz służąca za zakładkę czerwona wstążka sprawiają, że aż chciałoby się ją postawić na półce lub po prostu trzymać w rękach i podziwiać. Trudno ocenić zbiór opowiadań jako całość, jednak "Podaruj mi miłość" w ogólnym rozrachunku wypada całkiem nieźle i przyznam, że spodobało mi się bardziej, niż ubiegłoroczne "W śnieżną noc". Może po części przez tą różnorodność. Myślę, że warto, chociażby dla tych kilku opowiadań.

czwartek, 3 grudnia 2015

Anime "Ranpo Kitan: Game of Laplace"

Ilość odcinków: 11  |  Emisja: lato 2015
Lubię anime z wątkiem detektywistycznym i nie przepuszczę większości okazji, by z takowymi się zapoznać, zwłaszcza jeśli nowy sezon anime oferuje takie produkcje.  A jednak w przypadku "Ranpo Kitan: Game of Laplace" to wcale nie wątek detektywistyczny był powodem, dla którego zdecydowałam się zasiąść przed ekranem, ale pochodząca z tego anime piosenka, w której niemal od razu rozpoznałam utwór amazarashi, zespołu od pewnego czasu należącego do moich ulubionych. No dobrze, powód (chociaż kiepski) jest. Ale co z fabułą?

Kobayashi zawsze uważał swoje życie za nudne. Nie było w nim nic, co mógłby uznać za ciekawe, zajmujące, czy też po prostu zabawne. Przynajmniej do czasu, gdy obudził się w jednej ze szkolnych klas sam na sam z przerobionymi na krzesło zwłokami nauczyciela. Co z tego, że został pierwszym podejrzanym? Przecież właśnie w tamtej chwili poczuł, że naprawdę żyje i nie zamierza ot tak powrócić do szarej codzienności. W związku z tym chłopak z wielką chęcią angażuje się w śledztwo, choć nie jest to łatwe, a w dodatku jego przyjaciel, Hashiba, stara się odwieść go od tego zamiaru. Policja podejmuje współpracę z Akechim, ponadprzeciętnie inteligentnym nastoletnim detektywem należącym do uprzywilejowanej Cesarskiej Agencji, a Kobayashi, zafascynowany jego pracą dąży do zostania jego asystentem. Nie zapominajmy jednak, że chłopak wciąż jest w pewnym stopniu podejrzany o popełnienie zbrodni. Kobayashi jest jednak tak zdeterminowany, że Akechi ostatecznie przystaje na jego prośbę. Pod jednym warunkiem - odnajdzie prawdziwego mordercę, oczyszczając się tym samym z zarzutów.

Mniej więcej tak przedstawiają się założenia fabuły, jednak gdybym na tym zakończyła, wciąż pozostałoby wiele niedomówień. Zacznijmy od tego, że jest to anime bardzo nietypowe i to niekoniecznie w pozytywnym sensie. Krótko mówiąc, znajdziemy tu pełno przekombinowania, które skutecznie przyćmiło już i tak niewykorzystany należycie potencjał serii. Na początek główny bohater, którego z łatwością można uznać za dziewczynę (i to całkiem urodziwą), co kompletnie mu nie przeszkadza i stwarza wiele okazji do wiadomych aluzji (z rumieniącym się Hashibą na czele). Wiele postaci to jedynie sylwetki. Niektóre z nich pozostają takie do końca, wygląd pozostałych poznajemy dopiero, gdy nabiorą większego znaczenia dla akcji, choć akurat na to można znaleźć dość sensowne wyjaśnienie, więc nie będę się czepiać. Różnego rodzaju wyjaśnienia, chociażby przebiegu zbrodni, przybierają formę pełnego efektów specjalnych przedstawienia teatralnego, nie brakuje też podobnych im dialogów wewnętrznych. Miałam jednak wrażenie, że całe te objaśnienia następowały zbyt szybko. Z kolei wyniki autopsji zostają nam przedstawione podczas czegoś na kształt telewizyjnego show (Shitai-kun, rządzisz!). Nie zabrakło również beztroskiej loli-nauczycielki z kocimi uszami. Jeśli chodzi o najbardziej pokręconą postać w całym anime, myślę, że będzie to Kuro Tokage (Czarna Jaszczurka) - przetrzymywana w więzieniu w dość szczególnych warunkach kryminalistka o skrajnie masochistycznych upodobaniach,  która pomimo swojej sytuacji wciąż zachowała sporo wpływów i od czasu do czasu pomaga w śledztwach (zwłaszcza jeśli to Akechi chce zasięgnąć rady). Większość scen z jej udziałem uważam po prostu za niesmaczne.
Należałoby wspomnieć również o tym, że "Ranpo Kitan: Game of Laplace" zostało stworzone dla upamiętnienia Ranpo Edogawy, japońskiego twórcy kryminałów, w 50. rocznicę jego śmierci i oparto je na konceptach z jego opowiadań.  Anime nie ogranicza się wyłącznie do rozwiązywania kolejnych spraw kryminalnych. Wkrótce zostajemy zapoznani ze sprawą Dwudziestu Twarzy - przestępcy będącego swoistym symbolem, którym - dokładnie tak, jak sugeruje jego pseudonim - może być każdy. Samosądom dokonywanym pod przykrywką Dwudziestu Twarzy nie ma końca, a Akechi zdaje się szczególnie zaangażowany w sprawy z nim związane (co w jego przypadku jest bardzo nietypowe). Czy już domyślacie się, że wiąże się to jakoś z jego przeszłością?  Po obejrzeniu całości mogę stwierdzić, że pomysł był całkiem ciekawy, jednak można go było zdecydowanie lepiej zrealizować. Natłok tandetnego efekciarstwa nie wyszedł tej serii na dobre, nad czym naprawdę ubolewam.

Teraz czas na parę słów na temat postaci. Na początek oczywiście Kobayashi, dziwny dzieciak o niezwykle dziewczęcej urodzie, a zarazem nasz główny bohater. Wiele razy dowiódł swojej inteligencji i umiejętności obserwacji, jednak wykazywał przy tym pewne cechy często przypisywane różnemu rodzaju geniuszom - w tym przypadku socjopatyczne skłonności, których przykładów znajdziemy tu wiele. Przede wszystkim jest to jego ogromna fascynacja zbrodnią, traktowanie jej jak zabawy, a także niedostosowanie do norm społecznych. W niektórych momentach Kobayashi po prostu nie rozumiał punktu widzenia zwyczajnych ludzi. W dodatku cechuje go niezwykły optymizm oraz brak poczucia strachu. Wyzwania? Niebezpieczeństwa? Skieruje się w ich stronę bez mrugnięcia okiem, a w swoich dążeniach do rozwiązania śledztwa potrafi być naprawdę uparty i zaangażowany. Hashibę można właściwie nazwać jego kompletnym przeciwieństwem. Choć jest to całkiem bystry chłopak, pozostaje dość zwyczajny, jednak w dobrym tego słowa znaczeniu. Zawsze martwi się o Kobayashiego (ma przecież ku temu powody) i próbuje wyperswadować mu co bardziej szalone pomysły. Niektóre momenty wskazują, że nie jest obojętny na dziewczęcą powierzchowność przyjaciela, jednak myślę, że nie ma co doszukiwać się w tym czegoś więcej (chyba że ktoś już naprawdę się uprze). Następnie Akechi, jak już wspomniałam, niezwykle inteligentny nastoletni detektyw. Jego przynależność do Cesarskiej Agencji pozwala mu całkowicie zignorować szkołę, a także zapewnia inne przywileje. Jest dość nieprzyjemny w obyciu, skryty i sarkastyczny, ma rozległą wiedzę i wiele przydatnych umiejętności - niemal wzorowy przykład postaci, którą w zamyśle twórców widz powinien uwielbiać, prawda? Dodatkowo jest uzależniony od puszkowanej kawy, cały czas łyka tabletki na ból głowy i najwyraźniej boi się kotów. Na koniec jeszcze trochę o postaciach pobocznych. Nakamura to przygarbiony, policyjny weteran, który niejedno już widział, dlatego do wielu spraw, także kryminalnych, podchodzi z dystansem. Z kolei jego młody podwładny, Kagami wszystko traktuje bardzo serio i nie może znieść bezradności policji w pewnych sytuacjach. Wkrótce dane nam będzie również poznać Człowieka Cienia, potrafiącego zmieniać swój wygląd (nie pytajcie jak, nie mam pojęcia), jednak wolę nie zdradzać za wiele na jego temat, byście sami mogli go poznać.
Co by nie mówić, audiowizualne aspekty "Ranpo Kitan" uplasują się na naprawdę przyzwoitym poziomie. Tła są starannie wykonane, bohaterów przyjemnie się ogląda (chyba że ktoś nie może znieść na przykład Kobayashiego lub akurat widzimy same kolorowe sylwetki), a barwna kolorystyka świetnie tu pasuje. Najbardziej spodobała mi się jednak muzyka, której było tu pełno. Przede wszystkim wspomniany już utwór amazarashi, "Speed and Friction", wykorzystany w openingu. Piosenka ta świetnie pasuje do tego anime, a towarzysząca jej animacja, w której znajdziemy sporo odniesień do fabuły, swoją stylistyką przypomina niektóre z teledysków tego zespołu. Dalej ending, czyli "Mikazuki" w wykonaniu Sayuri, który po kilku przesłuchaniach mocno zapadł mi w pamięć i wkrótce trafił do moich ulubionych. Z pozostałych utworów mogę podać chociażby ten z samego początku - "Dream".

"Ranpo Kitan" zdecydowanie nie jest serią wybitną, co więcej, nawet do przeciętności sporo jej brakuje (chyba że w grę wchodzi muzyka lub kreska), jednak jego oglądanie nie było również katorgą. Żarty nie zawsze mnie śmieszyły, pewne momenty po prostu irytowały, jednak były też chwile, gdy po przywyknięciu do różnego rodzaju dziwactw produkcja ta okazywała się zabawna, a nawet interesująca. Ostatecznie nie żałuję, że się na nią zdecydowałam, jednak szkoda mi niewykorzystanego potencjału. Po pewnym czasie zaczęłam się też zastanawiać, czy nie oceniłam tego anime zbyt surowo, jednak ostatecznie zdecydowałam pozostać przy dotychczasowym wyborze z zastrzeżeniem, że mimo wszystko nie była to kompletna strata czasu i może się spodobać.