piątek, 26 lutego 2016

To może tak kreskówka? #1

Wpadłam ostatnio na pomysł (no dobra, już jakiś czas temu), żeby dla odmiany napisać o paru kreskówkach. Obecnie praktycznie żadnych nie oglądam, jednak jest kilka takich, które kiedyś zwróciły moją uwagę, niektóre z nich nawet bardzo dawno, a jednak wciąż naprawdę przyjemnie jest od czasu do czasu obejrzeć parę ich odcinków lub po prostu je powspominać. Przedstawiam więc pierwszą trójkę (co prawda kolejność jest przypadkowa, jednak te trzy kreskówki łączy to, że właściwie do tej pory mogłabym je oglądać z niesłabnącym zainteresowaniem).

Danny Phantom
Najkrócej jak się da, w wyniku wypadku w laboratorium Danny Fenton, syn raczej dość nieporadnych łowców duchów, zyskał duch moce (tak, bardzo odkrywcza nazwa), o czym wiedzą jedynie jego najlepsi przyjaciele - gustująca w ciemnych kolorach ultraweganka Sam Manson i Tucker Foley, któremu żadne techniczne nowinki nie są obce. Od tego czasu jako Danny Phantom (jak się pewnie domyślacie, nikt nie dostrzega podobieństwa) ratuje mieszkańców miasta od duchów, które w większości przypadków dostawały się tam przez portal znajdujący się w jego domu. Ironicznie, no ale co zrobić, mając za rodziców niespełnionych łowców duchów, którym od czasu do czasu coś się jednak uda (i zwykle nawet o tym nie wiedzą)? Nie jest to produkcja fenomenalna. Ma swoje wady, właściwie nawet sporo, jednak mimo wszystko mam do niej spory sentyment i od czasu do czasu z chęcią pooglądam odcinek czy dwa (czasami nawet więcej).
Od strony graficznej trudno o zachwyty, rysunki są dość proste, jednak to standard w większości amerykańskich kreskówek, prawda? (jeśli nie, po prostu to zignorujcie, nie znam się) Mogę jednak pochwalić opening, który polubiłam od samego początku. Danny jest czasami zbyt uparty, wpada w kłopoty przez własną głupotę, a sława, jaką z czasem zdobywa, potrafi mu uderzyć do głowy. No i oczywiście kocha się bez wzajemności, choć inną świetną dziewczynę ma wręcz na wyciągnięcie ręki. W produkcji tej znajdzie się sporo typowo amerykańskich schematów, trochę oczywistości i banałów, jednak w ogólnym rozrachunku nie jest źle. Mimo sporadycznych wpadek (no, może jednak trochę częstszych) Danny to naprawdę fajna postać, która potrafi się wykazać rozsądkiem i sprytem. Do tego kreskówka ta jest pełna całkiem przyjemnego w odbiorze humoru. Nie wiem, w jak dużym stopniu moja opinia opiera się na sentymencie do tego serialu, jednak po prostu go lubię, więc jeśli szukacie czegoś lekkiego do obejrzenia, jak najbardziej zachęcam do zerknięcia na "Danny'ego Phantoma".


Iron Man: Armored Adventures
Po raz kolejny ujawnia się moje zamiłowanie do Marvela. Ta wersja znacznie odbiega od tej znanej z komiksów czy filmów. Przede wszystkim Anthony Stark jest nastolatkiem. Akcja rozpoczyna się tuż przed wypadkiem samolotowym, w którym zginął jego ojciec, a on sam przeżył jedynie dzięki systemowi podtrzymywania życia w jego nowo wybudowanej zbroi, jednak od tego czasu żyje ze sztucznym sercem. Dotąd uczący się pod okiem swojego ojca Tony rozpoczyna naukę w szkole, a do czasu osiągnięcia pełnoletności firmą ma zarządzać Obadiasz Stane, którego poglądy na rozwój Stark International w znacznej mierze różnią się od tych preferowanych przez naszego głównego bohatera. Dodam jeszcze, że James Rhodes (Rhodey) jest jego przyjacielem z dzieciństwa, a znajomość z Patricią Potts (Pepper) rozpoczyna w pierwszych dniach szkoły.
Jak się można domyślać, mając niezwykle zaawansowaną technicznie zbroję Tony nie będzie stał bezczynnie, tylko wykorzysta ją do zwalczania przestępczości. A tej nie brakuje - od pomniejszych opryszków, aż po naprawdę groźnych przeciwników. Poza tym trzeba jeszcze dopilnować, by Stane nie wplątał firmy w jakieś szemrane interesy, choć to nie zawsze się udaje. Na brak bohaterów, także tych złych, nie możemy narzekać, ponieważ spotkamy tu wiele postaci znanych z uniwersum Marvela. Pojawią się więc chociażby Doktor Doom, Czarna Wdowa, Hawkeye, Hulk, Magneto, Modok i agenci T.A.R.C.Z.Y. z Nickiem  Fury'm na czele. Jednym z ważniejszych (i przewijających się praktycznie przez całą serię) wątków jest poszukiwanie pierścieni Makluan i rywalizacja z Mandarynem. Przyznam, że Tony stracił trochę ze swojej przebojowości i cynizmu, jednak wcale mi to nie przeszkadzało. Naprawdę polubiłam jego nastoletnią wersję.


Tajemniczy Sobotowie
Akcja skupia się na rodzinie Sobotów, zajmujących się raczej mało znaną profesją, jaką jest kryptozoologia. Doc i Drew są znającymi się na swoim fachu naukowcami (co wcale nie znaczy, że całymi dniami przesiadują w laboratorium), z kolei ich jedenastoletni syn, Zak ma pewien niezwykły, choć wciąż nie do końca rozwinięty dar - potrafi panować nad kryptydami (jak podpowiada ciocia Wikipedia, są to zwierzęta uznane za dawno wymarłe lub znane jedynie z przekazów, których istnienie nie zostało potwierdzone przez zoologię). Ich zajęcie polega głównie na poszukiwaniu kryptyd - ochronie tych, które są w niebezpieczeństwie, unieszkodliwianiu tych groźnych itp. I właśnie tego typu sytuacji najczęściej jesteśmy świadkami, jednak z czasem pojawia się także niebezpieczny, ekscentryczny przeciwnik - Argost (ostatni na obrazku) oraz pewien równie istotny sekret, który w znacznej mierze dotyczy mocy Zaka.
Ten włochaty wielkolud (o niezwykle sympatycznym, choć tchórzliwym usposobieniu) to Fiskerton, który jest dla Zaka jak brat, a jaszczuropodobny stwór to takie ich zwierzątko, Komodo. Rozgrywające się tu wydarzenia są interesujące i choć w sporej mierze epizodyczne, od samego początku łączy je wątek poszukiwań Kura, kryptydy mającej moc panowania nad innymi kryptydami. Bohaterowie również są niczego sobie, wielu z nich ma swoje sekrety i nie da się ich ot tak rozgryźć, a czasami też jednoznacznie stwierdzić, po której stronie stoją.

poniedziałek, 22 lutego 2016

M. Musierowicz "Feblik"

Wydawnictwo: Akapit Press  |  Ilość stron: 276  |  Seria: Jeżycjada (21)
W tej części, która to zachowuje ciągłość fabularną w stosunku do "Wnuczki do orzechów", znów poznajemy nową twarz. Tym razem jest to Agnieszka, dawna koleżanka z klasy Ignacego, a obecnie studentka ASP, która artyzm i awersję do związków ma właściwie zapisane w genach - zarówno jej matka, jak i starsza siostra spełniają się artystycznie, a swego czasu zostały porzucone przez mężów. Nic więc dziwnego, że Adze nie w głowie młodzieńcze miłostki. Od czasu, gdy Ignacy widział ją po raz ostatni swój długi blond warkocz zmieniła na krótką czarną fryzurę, dlatego też nie poznaje jej od razu, gdy pewnego upalnego sierpniowego dnia wsiada do tego samego autobusu. Dziewczyna tymczasem staje się świadkiem jego przykrej rozmowy z Magdusią, przez co jeszcze niezręczniej byłoby jej się przedstawić. I pewnie zwyczajnie rozeszliby się w swoje strony, gdyby Ignacy nie był dżentelmenem, a Aga bliską omdlenia dziewczyną z ciężkim pakunkiem. Lądują więc w pobliskiej cukierni, gdzie chłopak w końcu ją rozpoznaje i za punkt honoru wyznacza sobie pomoc w dostarczeniu opakowanego bezpiecznie dzbana do nowego właściciela. A - jak wiadomo - los bywa przewrotny i może postawić przed tą dwójką całkiem sporo przeszkód.

Choć to na tej dwójce i tytułowym febliku (słabość, sympatia) skupia się najnowsza powieść Małgorzaty Musierowicz, znajdziemy tu także sporo innych wątków, a także, co mnie bardzo cieszy, wiele wspomnień oraz informacji na temat tego, co dzieje się u innych, znanych nam z poprzednich powieści bohaterów. Wszystko to sprawiło, że na nowo obudziła się we mnie ochota, by przypomnieć sobie choć kilka spośród wcześniejszych części Jeżycjady.
"Kiedy lubię jakąś książkę, chcę, żeby wszyscy ją przeczytali. A już zwłaszcza miłe osoby."
"Feblikowi" można by było wytknąć nadmierne przesłodzenie - można, ale nie zrobię tego, bo moim zdaniem powieść ta jest dokładnie taka, jaka powinna być. A jest urocza, pełna naturalnej, niewymuszonej miłości z dodatkiem różnego rodzaju rozczulających sentymentów (choć pojawiają się i bardziej przykre momenty). Jest tu też Mila, zwana obecnie Babi, którą za każdym razem uwielbiam jeszcze bardziej, a jednocześnie zazdroszczę jej tak idealnej, wieloletniej miłości. Nie mogłabym również zapomnieć o całej reszcie ukazanych tu postaci, spośród których wybijają się chociażby Józef (wraz z kontynuacją jego wątku z "Wnuczki do orzechów"), Ida oraz Gabriela.

A wracając do dwójki głównych bohaterów, bardzo przyjemnie obserwowało się ich odnawiającą się relację. Co prawda spośród dwójki kuzynów to małomówny, odpowiedzialny, ale i pełen ciepła Józef zawsze cieszył się większą sympatią z mojej strony, jednak "Feblik" i Ignacemu dał szansę pokazania się z lepszej strony. Ten zwykle chodzący z głową w chmurach erudyta, czasami tak niepasujący do współczesnych czasów zauważalnie wydoroślał, jednocześnie wciąż pozostając troskliwym i elokwentnym. No i jeszcze Agnieszka, z którą dogadywał się tak dobrze, że prawdziwą przyjemnością było oglądanie ich razem i czytanie rozgrywających się między nimi dialogów, pełnych humoru i sarkastycznych uwag (względnie monologów Ignacego). I do tego jeszcze ten jeden szczegół, który jest tak pięknym dopełnieniem całości - że z początku byli dla siebie jedynie przyjaciółmi.

Przyznam, że z początku nie spieszyło mi się do przeczytania "Feblika". Przypuszczałam nawet, że spora część zachwytu nad Jeżycjadą zdążyła mi już przejść, jednak, jak możecie łatwo wywnioskować na podstawie wszystkich powyższych słów, bardzo się pomyliłam. Małgorzata Musierowicz z łatwością ponownie wciągnęła mnie w wykreowany przez nią świat i naprawdę żałuję, że nie przytrzymała mnie w nim choć trochę dłużej. Pozostaje mi więc jedynie czekać (oby nie za długo) na koleją część - "Ciotka Zgryzotka".
"I okazuje się nagle, że każdy człowiek jest niezastąpiony. Nawet najmniej ważny, najskromniejszy, najbardziej cichy. Po każdym tworzy się wyrwa, mniejsza lub większa. Tyle miliardów ludzi, popatrz! I wszyscy niezastąpieni. I po każdym zostaje coś nieuchwytnego, ale dziwnie realnego, coś, co należy ponieść dalej."

poniedziałek, 15 lutego 2016

F. Dostojewski "Zbrodnia i kara"

Wydawnictwo MEA  |  Ilość stron: 367 + 361
Czy wybrane jednostki mogą stać niejako ponad prawem? Czy mogą działać według własnych założeń bez ponoszenia konsekwencji swoich działań? Czy mogą odebrać komuś życie, by pozostałym żyło się lepiej? Tego typu rozważania już od dłuższego czasu zaprzątały myśli Rodiona Raskolnikowa, inteligentnego, choć żyjącego na skraju ubóstwa, byłego studenta prawa. Nagminnie niedożywiony, ubrany w łachmany przechadza się po mieście bez celu, snując kolejne teorie, aż nawiedza go pewna szalona myśl. Dlaczego by nie zabić starej lichwiarki, której egzystencja z pewnością nie tylko jemu samemu spędza sen z powiek?
"Jakież dziwne są te ludzkie charaktery! Nawet miłują tak, jakby nienawidzili!"
Zbrodnia to jedno, ale, jak dobitnie sugeruje nam tytuł, po niej przychodzi czas na karę. I nie musi chodzić tu nawet o więzienie, ale niedające spokoju wyrzuty sumienia, ciągły niepokój przed ujawnieniem prawdy i wręcz chorobliwą obsesję, która prowadzi na skraj szaleństwa. Ponieważ nie zawsze to kara jest najgorsza, ale fakt jej nieuchronności i oczekiwanie na nią. W końcu jak długo można żyć w nieustannej niepewności i przeświadczeniu, że każde nieopatrznie wymówione słowo może wzbudzić u innych podejrzenia?
"Ależ fakty to jeszcze nie wszystko; przynajmniej połowa zależy od tego czy się umie faktami operować."
W książce praktycznie od początku panuje nastrój oczekiwania. Nawet nie znając uprzednio fabuły, można się łatwo domyślić, jaki to plan natrętnie zaprząta myśli Raskolnikowa. I chociaż należałoby tę ideę potępić, chciałam po prostu, by bohater przeszedł do działania, dając tym samym kres nieznośnemu oczekiwaniu. To jednak wcale nie rozwiązało sprawy, a skomplikowało ją jeszcze bardziej. W tym bowiem momencie zaczyna się zabawa w kotka i myszkę z przedstawicielami prawa (a w szczególności z Porfirym Pietrowiczem, który nie da ot tak zamydlić sobie oczu), zbywanie przypuszczeń śledczych, podchodzenie niebezpiecznie blisko prawdy i gra w otwarte karty, by w odpowiednim momencie się wycofać. Jakby tego było mało, nie tylko w tym tkwi problem Raskolnikowa - kolejnym jest jego własna psychika, sumienie, które najwyraźniej nie potrafi sobie poradzić z popełnioną zbrodnią, a ciało wycieńczone gorączką i majakami również nie sprzyja podejmowaniu racjonalnych decyzji. Raskolnikow potrafił w jednej chwili popisać się niezwykłą przebiegłością czy zdrowym rozsądkiem, a zaraz potem popaść w stan bliski obłędowi.
"Zełgać po swojemu – to nieomal lepsze niż powtórzyć prawdę za kim innym. W pierwszym wypadku jest się człowiekiem, w drugim tylko papugą."
Akcja powieści nie skupia się jednak wyłącznie na Raskolnikowie. W międzyczasie poznajemy również sporo innych postaci, których losy w ten czy inny sposób splotły się z losami naszego głównego bohatera. Jest więc jego przyjaciel Razumichin, jego matka i siostra Dunia, które pokładają w nim wiele nadziei. Jest też Piotr Pietrowicz, którego samolubne starania o rękę Duni nie podobają się Raskolnikowi. Rozpity urzędnik Marmieładow pośrednio doprowadza też do spotkania z Sonią, niezwykle szlachetną dziewczyną, która dla dobra rodziny, nie zważając na własne dobre imię zajmuje się tak pogardzaną przez wszystkich profesją. Bohaterowie zdecydowanie są mocną stroną tej powieści, a okazje do poznania choć po części ich losów dodatkowo dają zarówno nam, jak i Raskolnikowi możliwość zapomnienia choć na chwilę o wiszącym nad nim widmie schwytania.

To jedna z tych lektur szkolnych, których wcale nie musiałam czytać. Mogłam się zadowolić ekranizacją, a jednak tyle już dobrego słyszałam o "Zbrodni i karze", że nie mogłam tak po prostu sobie odpuścić. I cieszę się, że tak właśnie zrobiłam, bo było warto, nawet jeśli czasami szło mi dość opornie. W dodatku przez pewne okoliczności książka ta już chyba zawsze będzie mi się kojarzyć dość nietypowo. Rozpoczynając lekturę byłam chora, a gorączka nie pozwalała mi spokojnie zasnąć. Ten jeden szczegół sprawił, że jeszcze intensywniej przeżywałam dręczące Raskolnikowa majaki, niejako mogąc się z nim utożsamić, co było... naprawdę dziwnym doświadczeniem.
"Bo jeśli nie ma się już do kogo iść, jeśli iść już nie ma dokąd - to koniec! Przecież chociaż tak powinno być, żeby każdy człowiek miał przynajmniej dokąd pójść!"

środa, 10 lutego 2016

O. Fuyumi & Y. Kotetsuko "Przekleństwo siedemnastej wiosny"

Wydawnictwo: Ringo Ame  |  Ilość tomów: 2
Dwójka rodzeństwa, jak co roku, przyjeżdża na ferie wiosenne do mieszkających poza miastem cioci i kuzyna. Młodszy od Naokiego zaledwie o pół miesiąca Takashi jak zwykle serdecznie ich wita, a ciocia cieszy się z panującego w domu ożywienia. To miejsce od zawsze było dla nich wyjątkowe, stanowiło ich pełen spokoju i harmonii azyl otoczony kwitnącą roślinnością, magiczny zakątek, w którym odnajdywali szczęście i radość. Czy to aby nie przesada? Może i tak, jednak to tym bardziej dowodzi, jak wiele znaczyły dla Naokiego i Nori spędzone tam chwile. Tymczasem ostatnio coś w tym ich idealnym świecie zaczyna się psuć. Ciocia Mikiko chodzi przygnębiona, widać wyraźnie, że martwi się nie tyle samym dorastaniem obu chłopców, co raczej ich nadchodzącymi siedemnastymi urodzinami. A jeśli się zastanowić, to także ich mama zachowywała się w ten sam sposób, gdy się żegnali. Sam Takashi również jest jakiś nieswój. Nie wysypia się, coś wyraźnie go dręczy, jednak gdy w końcu postanawia podzielić się z Naokim swoimi obawami, ten po niewczasie orientuje się, że kuzyn wcale nie żartował, mówiąc o wyczuwaniu czyjejś obecności. Wtedy jest już za późno. Takashi z dnia na dzień zmienia się nie do poznania. Z początku sprawia jeszcze pozory, jednak widać, że coś jest nie w porządku. Staje się oziębły i drażliwy, znika na całe popołudnia, a swoją matkę zaczyna traktować z pogardą. To jednak dopiero początek zdarzeń, które wstrząsną posadami ich dotąd spokojnego świata i wyciągną na powierzchnię dawno zapomniane fakty.

Bohaterowie zostali dobrze wykreowani. Przede wszystkim nie ma w nich przesady - są zwyczajnymi, dającymi się lubić ludźmi, których moglibyśmy spotkać w prawdziwym życiu. Żywiołowy Naoki, spostrzegawcza Nori (co było kilka razy podkreślane), życzliwy Takashi i zwykle opanowana ciocia Mikiko - wszyscy wydają się naprawdę w porządku, a relacja między rodzeństwem, za sprawą wzajemnych docinków, zapewnia sporo humoru. Biorąc to wszystko pod uwagę, tym bardziej przykro jest być świadkiem tego, jak ich pełen spokoju świat zaczyna się rozpadać. Dziwne zachowanie Takashiego, nieporozumienia i straty - nie pozostaje nic innego, jak tylko znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy i jakoś powstrzymać dalszy rozpad. I tutaj właśnie pojawia się wątek nadprzyrodzony - niepokojący i umiejętnie poprowadzony, za co brawa należą się Ono Fuyumi (autorki m.in. "Shiki").
Trudności, z jakimi borykają się bohaterowie, nie są na szczęście nadmiernie wyolbrzymione. Dzięki temu nie musimy mieć do czynienia z jakimiś nastoletnimi geniuszami, wystarczy kilka rozgarniętych postaci, które przy odpowiednich staraniach i wiedzy (w znacznej mierze tej, którą możemy wynieść ze szkoły) zdołają połapać się w wydarzeniach, które przysporzyły im tyle kłopotu. A czy zdołają to wszystko odkręcić, sprawdźcie sami.

Teraz czas na trochę zachwytów nad kreską Yamamoto Kotetsuko. Naprawdę mam słabość do tworzonych przez nią postaci, a także ekspresji, jakie pojawiają się na ich twarzach, mimowolnie wywołując uśmiech. I choć po pewnym czasie wrażenie to może się zatrzeć, wystarczy kilka stron, żebym na nowo przypomniała sobie, za co tak bardzo lubię jej kreskę, na tyle charakterystyczną, że z łatwością można rozpoznać jej prace. Nie jest też trudno rozróżnić poszczególne postaci, choć przyznam, że przy niektórych innych mangach autorki miewałam z tym kłopot. Przynajmniej z początku, bo wystarczyło się trochę przyzwyczaić, żeby przestało to być problemem. Tła może nie są niezwykle szczegółowe, czasami przypominają raczej staranne szkice, jednak zwykle nie pozostawiają wrażenia pustki.

Jeśli chodzi o wydanie, Ringo Ame spisało się na medal, choć to jedna z pierwszych ich mang. Tomiki są elastyczne, więc nie trzeba się z nimi niepotrzebnie siłować, opatrzone są też w obwoluty. W każdym tomiku znajdziemy jedną kolorową stronę, a rysunki Kotetsuko w delikatnych, pastelowych barwach prezentują się na nich naprawdę świetnie. Co więc jeszcze miałabym pisać? Po prostu polecam.

sobota, 6 lutego 2016

Stosik + moje M&A aktualności 1/2016

Pierwszy stosik w tym roku. Tym razem mniejszy niż poprzednie (w końcu obiecałam sobie, że najpierw pasowałoby uporać się z tytułami już od dłuższego czasu czekającymi na półce, zarówno spośród mang, jak i książek).
Kazue Kato "Ao no Exorcist" (15) - No... dzieje się. Przede wszystkim Shima nie przestaje mnie zaskakiwać, a jego ostatnia kwestia wzbudziła we mnie jeszcze większą ciekawość. Poza tym zastanawiam się, co postanowi Yukio i czy związany z tym wątek już niedługo się rozwinie, czy jednak przyjdzie nam na to jeszcze trochę poczekać. Pozostaje jeszcze kwestia tego, że polskie wydanie wkrótce dogoni japońskie... A ze spraw bardziej technicznych trochę poskarżę się, że kilka stron w moim tomiku jest bledszych od reszty, a czerń jest na nich po prostu szara. :c
Nakamura Asumiko "Utsubora" - Moja pierwsza manga po angielsku i to w wydaniu 2w1. Już jakiś czas temu zaczęłam zapoznawać się z kolejnymi tytułami od tej autorki, ale "Utsubory" nie było w całości. Postanowiłam więc skorzystać z tego, że została wydana po angielsku (zwłaszcza że od dawna chciałam jakąś zagraniczną mangę) i teraz żałuję jedynie, że nie mam takiej możliwości w przypadku innych prac Nakamury Asumiko. Chcę więcej! A o "Utsuborze" postaram się niedługo napisać coś więcej.

S. Mrożek "Tango" - Lektura szkolna, już przeczytana. Mile zaskoczyło mnie to, jak dobrze czytało mi się ten dramat (więcej na ten temat w osobnej notce).
H. Krall "Zdążyć przed Panem Bogiem" - Lektura szkolna, już przeczytana. Tutaj kolejne miłe zaskoczenie, związane przede wszystkim z tym, jak autorka przedstawia opisane tu wydarzenia.
G. Herling-Grudziński "Inny świat" - Lektura szkolna, już przeczytana. Do przeczytania miałam jedynie cztery opowiadania, jednak później stwierdziłam, że zapoznam się z całością
G. Orwell "Rok 1984" - Z biblioteki. Już od dawna miałam ją w planach, ale cały czas odkładałam ją na później.
A. Christie "Małe szare komórki" - Co prawda większość powieści o Poirocie dopiero przede mną, ale przecież nie zaszkodzi już teraz zaopatrzyć się w zbiór jego cytatów, zwłaszcza że wydanie bardzo zachęca.
H. Murakami "Mężczyźni bez kobiet" - Prezent bożonarodzeniowy. Już dawno nie czytałam nic Murakamiego (jedna powieść wciąż czeka na półce), jednak jego nowego zbioru opowiadań po prostu nie mogłam sobie odpuścić, za dużo dobrego o nim słyszałam. Właśnie czytam.
R. Riggs "Osobliwy dom pani Peregrine" - Prezent bożonarodzeniowy. Tą książkę miałam na oku już od dłuższego czasu, więc cieszę się, że w końcu do mnie trafiła. Ostatnio dowiedziałam się nawet, że w tym roku będzie miała swoją ekranizację (mam nadzieję, że zdążę przeczytać książkę, zanim to nastąpi).

Poza tym mogę się też pochwalić nową płytą - "Too Weird To Live, Too Rare To Die" Panic! At the Disco (o której oczywiście zapomniałam podczas robienia zdjęcia -,-). Z początku wydawała mi się bardziej... popowa, niż przypuszczałam, ale szybko się przyzwyczaiłam i bardzo polubiłam znajdujące się na niej piosenki. Do tej pory z tego albumu znałam jedynie "This is Gospel" oraz "Girls/Girls/Boys".

Tak jak już zapowiadałam przy okazji podsumowania poprzedniego roku, wprowadzam nowy cykl notek o seriach, których (przynajmniej na razie) nie planuję recenzować oraz o tych, które nie są z najnowszego sezonu. Tym razem jest to notka łączona, ale później będą się raczej ukazywać osobno.
Na początek skupię się na anime, ale przyjdzie czas i na mangi.
Kamisama Hajimemashita | 13 odcinków + 2 OVA | Ocena: 6/10
Przyznam, że do niedawna kompletnie ignorowałam istnienie tego anime. Wiem, że to nieładnie oceniać na podstawie okładki (względnie plakatu czy coś), jednak kreska w tej serii od razu wywoływała u mnie skojarzenia z jakimś infantylnym shoujo, co skutecznie mnie odstraszało. Do tego przypuszczałam, że Nanami będzie postacią bezosobową, pozbawioną własnego zdania. Dopiero wydanie mangi w Polsce i kilka pozytywnych słów przekonało mnie, żeby dać szansę anime.
I co? Przyznam, że moje uprzedzenie było niepotrzebne, choć od od kilku zarzutów Nanami nie potrafiła się tak do końca wybronić. To nie tak, że była kompletnie nudna, ale wciąż czegoś jej brakowało. Do tego dość denerwujące były jej momenty zawahania, próby ucieczki od jej zadania lub nadmierna chęć pokazania, że nie potrzebuje Tomoe. Mimo to oglądało się dość przyjemnie i już powoli zaczynam kontynuację. Opening wydał mi się z początku raczej infantylny, ale wkrótce go polubiłam i zaczęłam podśpiewywać. Za to ending przypadł mi do gustu nieco szybciej.
Himouto! Umaru-chan | 7/12 odcinków
Kiedy jeszcze seria ta wciąż była emitowana, jedynie przy okazji obejrzałam dwa odcinki i uznałam, że sobie odpuszczę. Dopiero po recenzji Kusonoki Akane zmieniłam zdanie i zaczęłam powoli nadrabiać. I co? Niekiedy zachowanie Umaru potrafi naprawdę zirytować, ale bywają i całkiem miłe momenty (czasami wręcz dziwnie znajome xD), więc sama jeszcze nie jestem pewna, co na ten temat myśleć. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest to lekka seria, więc świetnie nadaje się na oglądanie jej tak przy okazji, słuchając jednym uchem i w miarę regularnie zerkając na ekran.
Tokyo Ghoul: "Pinto" | OVA | Ocena: 7/10
Historia o tym, jak Tsukiyama poznał Hori Chie (dla uniknięcia niedomówień, tak, to zwykła dziewczyna, nie ghul), zapaloną miłośniczkę fotografii o opinii dziwaczki. Nic w tym dziwnego, skoro nic a nic nie przejęła się przyłapaniem Tsukiyamy na gorącym uczynku. Z resztą, czy to nie właśnie przez jej niewzruszoną postawę, zamiast z miejsca się jej pozbyć, nasz Smakosz funduje jej deser w kawiarni? Sama historia przebiegła bez większych zachwytów czy zaskoczeń, jednak oglądało się całkiem przyjemnie.
Tokyo Ghoul: "Jack" | OVA | Ocena: 7/10
Co prawda obejrzane już jakiś czas temu, jednak uznałam, że skoro napisałam o "Pinto", to i temu OVA pasowałoby poświęcić trochę miejsca. Tutaj poznajemy nastoletnie lata Kishou Arimy (znanego później jako legendarny shinigami CCG) z czasów, gdy razem z Taishim Furą próbował schwytać pewnego ghula. Co tu wiele pisać (tak po prawdzie, to już trochę pozapominałam ^^'')?  Fura jakoś cały czas kojarzył mi się z Shirazu ("Tokyo Ghoul:re"). Naprawdę miło było obejrzeć ten epizod z życia Arimy. Co prawda ocena ta sama, jednak to chyba "Jack" podobał mi się bardziej.
Trigun: Badlands Rumble | 1h 30 min. | Ocena: 8/10
Jak to miło, że mogłam choć na chwilę powrócić do świata Triguna! Kinówka wciąż zachowała fenomenalny klimat serii i pozwoliła znów spotkać się ze znanymi bohaterami, a także zapoznać się z kilkoma nowymi. Co prawda dość szybko domyśliłam się tożsamości piękności, której Vash przez większą część filmu nie dawał spokoju, jednak nie odebrało mi to ani trochę przyjemności z oglądania. Co tu pisać więcej? Zdecydowanie polecam! :3

poniedziałek, 1 lutego 2016

J. Conrad "Jądro ciemności"

wolnelektury.pl  |  Ilość stron: ok. 160
Gotowi na podróż małym, już nieco zdezelowanym parostatkiem wgłąb afrykańskiej dżungli? Waszym przewodnikiem będzie Marlow, który również po raz pierwszy zapuszcza się w te strony, do miejsca, gdzie tak zwana cywilizacja jeszcze nie dotarła, a nawet jeśli, to raz po raz wystawiana jest na próbę. Tak samo, jak dotychczasowy światopogląd. Macie już dość? Jeśli nie, może wybierzecie się dalej, na spotkanie z owianym legendą agentem kolonii? Kurtz, bo o nim mowa, zawędrował dalej, niż ktokolwiek inny i właśnie jego działalność przynosi największe dochody. Jaką osobą może być człowiek, który od tak dawna żyje w środku dżungli, otoczony dzikimi plemionami?

"Przenikaliśmy wciąż głębiej i głębiej w jądro ciemności. Bardzo tam było spokojnie."

Biorąc pod uwagę tytuł, spodziewałam się czegoś bardziej szokującego, dosadnego, tymczasem okazało się, że tytułowe jądro ciemności zostało przedstawione bardziej... subtelnie, choć i tak niepokojąco. Poznając tamtejszy styl życia białych przybyszów, samemu stając się jego częścią, nie trudno o różnego rodzaju przemyślenia, a nawet dylematy moralne. Wystarczy zobaczyć, jak traktowani są rdzenni mieszkańcy, praktycznie nie uważani nawet za ludzi - ci, którzy zostali podporządkowani przybyszom, zmuszani są do niewolniczej pracy ponad siły, a gdy już przestają być potrzebni, pozostaje im jedynie umrzeć z głodu; ci, których nie udało się pojmać, budzą strach, ich niezrozumiałe zwyczaje - wstręt, stanowią jedynie zagrożenie i przeszkodę w eksploatacji nowych terenów.

Jeśli chodzi o Kurtza, dopiero pod koniec dane nam jest poznać go osobiście. Przez cały pozostały czas słyszymy jedynie wzmianki o nim od innych, co przydaje mu tym większego statusu żywej legendy. Możemy snuć domysły, ale czy okażą się one trafne? Z kolei Marlowa dość szybko polubiłam. Co prawda nie sprzeciwia się otwarcie niewolnictwu, jednak widać, że jest mu to nie w smak, a z całym tym procederem nie zamierza mieć wiele wspólnego. Nie interesują go też tamtejsze walki o wpływy, jest jakby mimowolnym obserwatorem.

Miała to być moja lektura szkolna, ale ostatecznie nie wyrobiliśmy się z materiałem i jakoś została pominięta. Ale nie przeze mnie. Słyszałam o niej sporo dobrego, dlatego też szkoda było mi tak po prostu ją sobie odpuścić, zwłaszcza że do długich nie należy. I bardzo się cieszę, że jednak ją przeczytałam. Po pierwsze, sposób przedstawienia fabuły jako opowieści snutej gdzieś na morzu przez Marlowa (o czym przypominają nam sporadyczne wtrącenia czy zwroty wprost do słuchaczy), dzięki czemu całość wydaje się jakby bardziej osobista. Zaznaczę jednak, że fakt ten może nieco zrazić osoby, które nie lubią takich gawęd. Dalej język - bardzo przyjemny i niezwykle barwny, który sprawia, że aż chce się czytać dalej (przynajmniej gdy już wciągnie się w fabułę i nieco rozezna w sytuacji).

Mogłabym czytać i czytać, jak Marlow opowiada, dlatego też byłam szczerze zaskoczona, gdy dobrnęłam do ostatniego zdania. Powieść pozostawiła po sobie jakiś niedosyt, jakby po drodze umknęło mi coś ważnego, a przez to miałam ochotę w tej samej jeszcze chwili zacząć ją ponownie, by tym razem móc się zaczytywać w większym skupieniu, uważniej, aby nie uronić ani słowa. Chwilowo zaniechałam tego pomysłu, jednak jestem pewna, że za jakiś czas jeszcze wrócę do tej książki. Nie zrażajcie się więc, jeśli z początku nie będzie Wam szło. Może to po prostu nie jest odpowiednia chwila na "Jądro ciemności"? Ja z pewnością będę tą powieść dobrze wspominać.

"Żyjemy tak, jak śnimy - samotnie."