niedziela, 31 maja 2015

Natsume Ono "Ristorante Paradiso"

Wydawnictwo: Hanami  |  Ilość stron: 176
Dwudziestojednoletnia Nicoletta przyjeżdża do Rzymu z jasno wytyczonym celem - zamierza zniszczyć szczęście matki, która dla ponownego zamążpójścia niemal całkowicie zerwała z nią kontakt, gdy ta była jeszcze dzieckiem. Trafia do restauracji, której właścicielem jest nowy mąż jej rodzicielki (Olgi) i bez ogródek zdradza matce powód swojej wizyty. Ta jednak przekonuje Nicolettę, by najpierw na spokojnie porozmawiały i przedstawia ją właścicielowi restauracji jako córkę znajomych. Najwyraźniej postanowienie dziewczyny nie jest aż tak mocne, skoro wciąż zwleka.

Czas przedstawić tytułową restaurację - samą w sobie dość interesującą, która w dodatku jest miejscem większości najważniejszych dla tej historii wydarzeń. Na specjalne życzenie Olgi wszyscy pracownicy są dystyngowanymi, starszymi panami w okularach i stanowią uosobienie prawdziwych dżentelmenów. Najwyraźniej był to strzał w dziesiątkę, gdyż restauracja szybko zdobyła wielką popularność, a wiele spośród klientek przychodzi tam właśnie ze względu na kelnerów, w których wpatrują się jak w obrazek. Właśnie w towarzystwie tych mężczyzn przychodzi Nicoletcie zwykle jadać posiłki, jej chęć zrobienia matce na złość powoli słabnie i ze zdziwieniem stwierdza, że zaczyna czuć coraz większą sympatię do szefa kelnerów, Caludia. Czy to zauroczenie ma szansę przerodzić się w coś więcej?

"Ristorane Paradiso" skupia się głównie na postaci Nicoletty, jej uczuciach i rozterkach. Uraza, jaką żywi do matki, choć stanowi główny powód jej przyjazdu, wkrótce schodzi na dalszy plan, ustępując miejsca uczuciu do Claudia, które z początku dziwi nawet ją samą. Mamy więc do czynienia z miłością mimo dużej różnicy wieku, której wielu może nie zrozumieć lub nawet potępić. Ale czy sam Claudio zaryzykuje taki związek? Czy odwzajemni jej uczucia, a może raczej spróbuje przekonać, że to jedynie chwilowe zauroczenie? Co takiego nie pozwala mu ruszyć dalej, dać przeszłości przeminąć? Nieco bliżej przyjrzymy się również poczynaniom Olgi. Najlepszą matką nie była, temu nie da się zaprzeczyć, jednak teraz, z lepszym lub gorszym skutkiem, próbuje nadrobić stracony czas, nawiązać z dorosłą już córką nić porozumienia. Chce być dla niej oparciem, jakim dotąd nie była, ale czy w końcu zdecyduje się przyznać przed innymi do posiadania córki? I czy ta będzie zainteresowana odnowieniem łączących je relacji? Poznamy też pewne wydarzenia z przeszłości właściciela, a więc i powód, dla którego Olga zataiła przed mężem, że jest rozwódką.

Manga została wydana w standardowym formacie, bez obwoluty. Okładka może i nie zachwyca, jednak podoba mi się jej ziemista kolorystyka. Nietypowa, niemal karykaturalna kreska Natsume Ono szybko przypadła mi do gustu, jednak muszę zaznaczyć, że to panowie wypadają tu korzystniej. Przez podobieństwo kelnerów czasami trudno ich rozróżnić, zwłaszcza od tyłu, uśmiechy mogą przypominać półokręgi, a proporcje bywają nieco zaburzone, jednak mimo wszystko lubię tę charakterystyczną kreskę. Tła są dość dobrze naszkicowane, jednak bardzo oszczędne, niemal skąpe w szczegóły, a i puste tła nie są tu rzadkością. Pojawia się tu kilka włoskich zwrotów pozostawionych bez tłumaczenia, jednak są one na tyle podstawowe, że i bez tego można je zrozumieć.

Bohaterowie tej mangi stanowią ciekawą mieszankę - od zdecydowanej na zdobycie miłości Claudia Nicoletty i przebojowej Olgi, po nieco przypominającego niedźwiedzia właściciela, niezwykle uprzejmego, mocno związanego z przeszłością Claudia i pozostałych kelnerów, z których najbardziej interesujący, choć pozornie niezbyt przyjazny, jest Gigi. Na końcu znajduje się dodatkowa historia, która nieco przybliży nam nietypowy charakter jednego z kelnerów - Luciano. I choć raz czy dwa  Nicoletta wydawała mi się trochę zbyt narwana, moje ogólne wrażenie na temat bohaterów - wiarygodnie i ciekawie nakreślonych - jest bardzo pozytywne.

Całość została podana ze smakiem (jak na włoską restaurację przystało) i choć nie zawsze było wesoło, ma w sobie jakiś pozytywny wydźwięk, który sprawił, że z prawdziwą przyjemnością poznawałam losy tych ludzi. Jeśli liczycie na miłą, ciekawą i czasami też zabawną historię obyczajową o miłości (także rodzicielskiej) i konfrontacji z przeszłością, a specyficzna kreska Was nie odstrasza, serdecznie polecam zajrzeć do "Ristorante Paradiso".

poniedziałek, 25 maja 2015

Shin Kyung-sook "Będę tam"

Wydawnictwo: Kwiaty Orientu  |  Ilość stron: 323
To, czego doświadczamy, często kształtuje naszą osobowość. Pewne wydarzenia odbijają się szerokim echem na całym naszym dalszym życiu. Niektóre spotkania wydają się być nam od zawsze przeznaczone. To właśnie zapis takich i wielu innych chwil z życia kilkorga bardzo do siebie przywiązanych ludzi. Historia, którą trudno ot tak określić, opisać kilkoma zaledwie słowami. I nie należy tego robić, bo mogłaby wiele na tym stracić.

Przygnębiona po śmierci matki Jeong Yun bierze urlop dziekański i wraca w rodzinne strony, by po roku kontynuować studia. Tam, jakby za zrządzeniem losu, za sprawą wykładów profesora Yuna poznaje dwójkę przyjaciół - sympatycznego Myeong-seo i skrytą Mi-ru z poparzonymi dłońmi. I jakby już podświadomie wie, że wkrótce ich ścieżki ponownie się zejdą, tym razem na dłużej. Pośród niespokojnych czasów, chaosu wywołanego studenckimi demonstracjami mają siebie nawzajem i mogą na sobie polegać. Razem odkrywają wiele pięknych miejsc i historie, które skrywa pośród swoich uliczek miasto. Dzielą ze sobą szczęście, smutek i te całkiem zwyczajne chwile. Z czasem Yun poznaje tych dwoje coraz lepiej, także przyczynę poparzeń na dłoniach Mi-ru - tragedię, której nie potrafili zapobiec. Jest jeszcze Dan, zakochany w Yun przyjaciel z dzieciństwa, który również odegra w tej historii ważną rolę.

"Gdybym tylko wiedziała, że w momencie, kiedy coś się kończy, coś innego się zaczyna..."

Yun to bardzo specyficzna bohaterka, zwłaszcza jeśli skupimy się na jej zachowaniu z początku powieści. Nie potrafi sobie znaleźć miejsca, zasłania okna czarnym papierem, czasami stoi przed wejściem na uczelnie, by po dłuższej chwili zawrócić jak gdyby nigdy nic. Jest kompletnie rozstrojona, po części przez postawę matki, która po zdiagnozowaniu choroby wysyła córkę do miasta, by nie obarczać ją tym ciężarem. Znajomość z Myeong-seo i Mi-ru okazuje się dla niej wybawieniem, pozwala znów poczuć, że żyje. Wkrótce ze wzajemnością zakochuje się w Myeong-seo, jednak, jak się okazuje, nie jest to łatwe uczucie, zwłaszcza uwzględniając kolejne wydarzenia. W Yun w ciągu całego tego czasu zaszły ogromne zmiany, a autorce bardzo dobrze udało się to ukazać. Bohaterowie mają swoją głębię, cały bagaż doświadczeń, który stale wpływa na kształtowanie się ich osobowości. Nie mogłabym też nie wspomnieć o profesorze Yunie, niejako ich mentorze, a przede wszystkim niezwykle sympatycznym, choć łatwo popadającym w melancholię człowieku.

To opowieść mająca w sobie nutkę melancholii i ulotności, napisana w swobodny i przyjemny w odbiorze sposób z perspektywy samej Jeong Yun. Niezwykle plastyczne opisy sprawiły, że przynajmniej raz zdarzyło mi się zaznaczyć pewien fragment tylko dlatego, że naprawdę ładnie brzmiał. Minusem były pojawiające się od czasu do czasu literówki. Powieść ta wydaje się dość niepozorna, jednak już wkrótce nie mogłam się od niej oderwać. Stanowi pewien rodzaj sentymentalnej podróży w przeszłość; charakteryzuje ją bajdurzenie, nietypowe porównania przy okazywaniu uczuć i krążenie wokół głównego, wciąż jeszcze niewyraźnego tematu, stopniowe zbliżanie się do sedna okrężną drogą. Dla jednych taki sposób narracji może się wydać nieco irytujący, jednak moim zdaniem tworzy to pewien specyficzny, charakterystyczny tylko dla tej historii klimat. Z kolei zapiski z Brązowej Księgi przybliżają nam rozgrywające się wydarzenia z perspektywy Myeong-seo. Dodatkowo książka zawiera sporadyczne ilustracje autorstwa Katarzyny Łucznik.

"Uświadomiłam sobie, że powinno się pytać innych, czy nas kochają, tylko jeśli my ich kochamy,
 niezależnie jaką odpowiedź uzyskamy."

Yun, Myeong-seo i Mi-ru praktycznie od samego początku przywodzili mi na myśl trójkę przyjaciół z "Norwegian Wood". I rzeczywiście znajdzie się tu kilka podobieństw, a sama stylistyka powieści pod niektórymi względami pasuje do tej znanej mi z twórczości Murakamiego, jednak nie ma co brnąć w to porównanie za daleko.

Tak, jak już wspomniałam przy okazji "Naszych szczęśliwych czasów", literatura koreańska ma w sobie coś specyficznego, zdecydowanie odróżnia się od zachodnich powieści i właśnie to jest jej wielką zaletą. Począwszy od pomysłu, przez jego wykorzystanie, aż po naturalnie wpleciony w historię niebanalny, czasami nieoczywisty wątek miłosny - wszystko to ma w sobie pewną świeżość i ciekawi, choć nie zawsze napawa optymizmem. Tym samym utwierdziłam się w przekonaniu, że po literaturę koreańską warto sięgać i mam nadzieję, że od tej pory częściej będę miała taką okazję.

"Mam nadzieję, iż każdy ma kogoś, komu w każdym momencie bycia razem chce powiedzieć: Nigdy nie zapomnimy tego dnia. [...] Mam nadzieję, że wszyscy będziecie takimi osobami, które nie zawahają się powiedzieć: Będę tam."

poniedziałek, 18 maja 2015

K. Garcia, M. Stohl "Beautiful Redemption"


Wydawnictwo: Penguin Books  |  Ilość stron: 451  |  Seria: Kroniki Obdarzonych/Beautiful Creatures (4)
Jakoś nie mogłam znieść myśli, że pozostawię tę serię niedokończoną, a ponieważ i tak planowałam sięgnąć po jakąś książkę po angielsku, uznałam, że zdecyduję się właśnie na "Beautiful Redemption".

Czy śmierć zawsze oznacza koniec? Niekoniecznie. Zwłaszcza gdy jesteś po uszy wplątany w sprawy Obdarzonych. Stało się. Ethan poświęcił się, by ratować wszystko, co zna, wszystkich, których kocha. Nie odszedł jednak całkowicie trafił do Otherworld, świata zmarłych, których z żywymi wciąż wiążą niedokończone sprawy. Tam też spotyka matkę, za którą tak tęsknił i kilka innych sprzyjających mu osób. Wciąż ma jednak nadzieję na powrót do Leny, więc gdy tylko pojawia się nikła szansa na ratunek, nie zastanawia się długo. Zrobi wszystko, co w jego mocy (a może nawet i trochę więcej), by znów być przy ukochanej. Nawet jeśli czekające go zadanie będzie o wiele niebezpieczniejsze od wszystkiego, czego do tej pory doświadczył. Czy miłość rzeczywiście okaże się silniejsza niż śmierć?

"There are things worse than death, Ethan."

Miałam pewne obawy - czy dalsze prowadzenie akcji po śmierci Ethana nie jest już kontynuowaniem serii na siłę? A jednak szybko się wciągnęłam. Próby powrotu do Gatlin przy każdej nadarzającej się sposobności wyraźnie ukazywały miłość Ethana do Leny (co już tak wiele razy zdążył udowodnić). Autorki stworzyły bardzo ciekawą wizję życia po śmierci, w tym także miejsca, które nie uległy zmianie. Ethan w końcu mógł spotkać swoją matkę. Dzięki temu także czytelnicy mają okazję bliżej poznać Lilę, stanowiącą wzorowy przykład mola książkowego i kochającej matki. Z kolei widok cioci Prue mieszkającej po śmierci ze swoimi trzema psami i pięcioma mężami był wprost bezcenny. Otherworld należy najpierw poznać, by następnie swobodnie się po nim poruszać, a przy pewnym wysiłku można zajrzeć do świata żywych, choć jakakolwiek ingerencja stanowi już większy problem. Ale czego się nie robi dla swojej najważniejszej na świecie osoby? Jak by to nie zabrzmiało, przebywanie w zaświatach stanowi idealny pretekst dla pojawienia się sporej ilości czarnego humoru, co bardzo mi się spodobało. Poza tym wraz z rozwojem akcji spotkamy tu wiele ciekawych postaci, choć nie wszystkie będą przychylnie patrzeć na działania Ethana.

"I laughed, relieved, I was getting pretty good at this whole being dead thing."

A co w świecie żywych? Jak można się było spodziewać, Lena nie może przeboleć straty Ethana. Nikt się temu z resztą nie dziwi. Poza tym właśnie dzięki takiej postawie była w stanie zauważyć oznaki działalności Ethana, jego próby porozumienia się z nią. I nieważne jak irracjonalne by to było, nie przestawała wierzyć w to, że zdoła znaleźć sposób na powrót. A inni, pomimo większych lub mniejszych wątpliwości, starali się ją wspierać. Jest więc Amma, która, tak jak i ona, najbardziej na świecie pragnie powrotu Ethana, zakochani w sobie John i Liv, Macon, który pilnuje, by nie wpakowali się w kłopoty (lub z takowych ich wyciąga) oraz Link (od zostania w jednej czwartej inkubem jeszcze bardziej interesująca postać) i Ridley, których ciągłe przekomarzania są wręcz urocze. Pod wpływem tylu pozytywnych postaci (także tych w zaświatach) na mojej twarzy raz po raz pojawiał się ciepły uśmiech.

Nie trzeba było wiele, żebym znów wciągnęła się w świat Obdarzonych i choć minęło sporo czasu odkąd czytałam poprzednią część, rozmowy bohaterów pomogły mi stopniowo przypomnieć sobie szczegóły, które zdążyły zatrzeć się w mojej pamięci. Ostatnia część wniosła do serii sporo ciekawych informacji, choć nie obyło się bez nieco bardziej nużących fragmentów. Część wydarzeń było dość mocno przewidywalnych, rozwiązania niektórych problemów przychodziły zbyt łatwo. Miałam wrażenie, że pod koniec książka jakoś straciła na swoim uroku. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale ostatecznie czułam się nieco rozczarowana. Mimo to nie żałuję.

"Well, as the smartest person I know once said, these things are difficulties, not impossibilities."

czwartek, 14 maja 2015

A. Pilipiuk "Kroniki Jakuba Wędrowycza"

Wydawnictwo: Fabryka słów  |  Ilość stron: 292  |  Seria: Kroniki Jakuba Wędrowycza (1)
Moje pierwsze wrażenie na temat Wędrowycza nie było najlepsze. Ot, podstarzały pijaczyna z bardzo wysoką tolerancją alkoholu, bardzo nietypowym życiorysem i bardzo nieprawdopodobnymi przygodami. Pierwsze opowiadanie nie przypadło mi do gustu. A może po prostu musiałam przywyknąć do bardzo specyficznej atmosfery jaka panuje w całej książce? Jego przepis na Hot Doga niezbyt miło zapisał się w mojej pamięci, a horoskop wydał mi się nieco nużący, jednak potem było lepiej. Po pewnym czasie zdołałam zaakceptować osobliwy sposób bycia Wędrowycza, choć wiele z jego cech wciąż mi nie odpowiadało Przymykając oczy na niektóre szczegóły, skupiłam na pozytywnych aspektach opowiadań, a więc zakrawających na absurd sytuacjach, niespodziewanych zwrotach akcji oraz wszechobecnym humorze, który wywołują.

"Głową muru nie przebijesz, do tego potrzebny będzie ci kilof lub dynamit."

Co by nie mówić, to jednak opowiadania (mające od kilku do kilkudziesięciu stron i opatrzone ilustracjami autorstwa Andrzeja Łaski) są dobrym wstępem do tej serii. W ten sposób możemy poznać Jakuba od wielu różnych stron oraz dowiedzieć się, co takiego sądzą o nim osoby, które go znają. A zwykle nie są to zbyt pochlebne rzeczy. Wystarczy wspomnieć, że pobliscy mieszkańcy wystrzegają się go jak ognia i wolą nie wchodzić mu w drogę. Wyjątek stanowią jego znajomi z gospody, choć i ci wolą zrezygnować z bardziej szaleńczych spośród jego przygód. A takowych jest cała masa. Ktoś czyha na życie Wędrowycza? Niech lepiej stary bimbrownik sam sobie z tym radzi. No, chyba że ktoś przestrzeli im cały rząd flaszek, wtedy to już całkiem inna historia...

"- Słuchaj, ubijemy interes - powiedziała rybka. - Ty mnie wypuścisz, a ja spełnię twoje życzenie.
- Jeszcze czego - wściekł się. - Już ja was znam, rybki. Żadnych życzeń, tylko patelnia."

Jako pierwsze moją uwagę przykuło opowiadanie "Na rybki", w którym to znajdziemy kilka przykładów dwulicowej natury złotych rybek. Dalej "Hochsztapler", gdzie Jakub po raz pierwszy pokazał, że nie bez powodu nosi tytuł egzorcysty i od czasu do czasu potrafi spoważnieć, nawet jeśli pozostałym kolegom po fachu trudno to zaakceptować. Co więcej, jego umiejętności nie ograniczają się jedynie do wypędzania duchów, magia również nie jest mu obca, co w naprawdę dziwny sposób kontrastuje z jego codziennym zachowaniem i rolą zawodowego pasożyta społecznego. Wspomniana już wcześniej niezwykle wysoka tolerancja alkoholu także okazuje się dość ważna, może nie tyle dla fabuły, co raczej samego Wędrowycza. Kolejną dość ciekawą historią były "Tajemnice wody", a więc przygoda z czasów pobytu w sanatorium, jedna z niewielu, podczas których bohater był całkowicie trzeźwy. Z kolei "Hotel pod Łupieżcą", czyli wakacje w stylu Wędrowycza, stanowią prawdziwy misz-masz - kradzieże, napaści, policja, sataniści, ukraińska mafia i oczywiście hektolitry alkoholu (niekoniecznie wiadomego pochodzenia). A przed snem czas na "Bajeczkę dla wnuczka", jakiej na pewno jeszcze nie znaliście.

Nie ma się co oszukiwać, "Kroniki Jakuba Wędrowycza" nie każdemu przypadną do gustu. Bardzo specyficzny humor może się wydawać niektórym wręcz niesmaczny, podobnie jak to, co reprezentuje sobą sam bohater. Przyznam, że sama wielokrotnie nie byłam pewna, jak zareagować na niektóre sytuacje, zwłaszcza na końcowe "Przeciw pierwszemu przykazaniu". Ostatecznie dość dobrze bawiłam się śledząc poczynania Jakuba i nie wykluczam możliwości kolejnej wizyty w Starym Majdanie. Chociaż... raczej nie nastąpi to zbyt prędko.

"Przecież duchów nie ma. To znaczy komuniści twierdzili, że duchów nie ma, a teraz nie ma
 komunistów, to może duchy jednak są? Odganiał takie myśli."

piątek, 8 maja 2015

O. Rudnicka "Drugi przekręt Natalii"

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka  |  Ilość stron: 496  |  Poprzednia część: "Natalii 5"
Względnie spokojne życie sióstr Sucharskich nie mogło potrwać długo, prawda? Na początek zamieszanie wywołane napisaną przez Natę książką, w której ze szczegółami opisała nieprawdopodobne wydarzenia będące ich udziałem. Ale to dopiero wierzchołek góry lodowej. Pomińmy na razie miłosne zawirowania i przejdźmy do kwestii zasadniczej - pozbawionego głowy ciała w mieszkaniu pana Janusza, byłego wspólnika ich ojca, oraz odnalezionych później jego własnych spalonych zwłok. Tymczasem siostry Sucharskie (które w dodatku dziedziczą po zmarłym) nadal nie wierzą w jego śmierć i próbują na własną rękę wyjaśnić zaistniałą sytuację, zwłaszcza pochodzenie i wartość niespodziewanego znaleziska. Z resztą nie tylko one prowadzą własne śledztwo - zainteresowani sprawą (czy też raczej Nataliami) policjanci robią wszystko, co w ich mocy, by odwieść siostry od niebezpiecznych działań. A Natalie, jak to one, niewiele sobie z tego robią i w dobrej (w swoim mniemaniu) wierze kręcą, oszukują i zasłaniają się półprawdami. Nic dziwnego, że dzieci Natalii zdążyły przejąć wiele ich cech i z powodzeniem wykorzystują metody ciotek.

Samo dążenie do rozwiązania sprawy przebiega bardzo interesująco - zarówno Sucharskie, jak i zaprzyjaźnieni z nimi policjanci działają na własną rękę, dzieląc się informacjami jedynie w ostateczności. Jednocześnie niezależne działania prowadzą także inni, których pobudki niekoniecznie muszą być uczciwe. Każdy robi, co może, tymczasem giną nie tylko kolejni informatorzy CBŚ, ale i pomniejsze czarne charaktery. Czy Natalie mają się czego obawiać? Tak czy inaczej, idą w zaparte, zgodnie ze stwierdzeniem, że za dużo nakłamały, by nagle do wszystkiego się przyznać. Czy bohaterowie zdołają wyjść obronną ręką z całego tego galimatiasu?
"One są fascynujące i absolutnie nieprzewidywalne. Nie rób w stosunku do nich żadnych założeń. Jeśli choć przez chwilę uznasz, że potrafisz przewidzieć ich zachowanie, to już po tobie. Spodziewaj się wszystkiego i bądź przygotowany na najgorsze."
Humoru jest jak zwykle co niemiara, a jego głównym źródłem wciąż pozostają zdrowo pokręcone siostry Sucharskie. Śledziłam ich perypetie z prawdziwą przyjemnością, jednak najmłodsza z nich, Natka, potrafiła być dość denerwująca z tymi swoimi niepotrzebnymi i zwykle nieprzemyślanymi uwagami, skłonnością do płaczu i próżnością, przez którą wolała nic nie widzieć, niż nosić okulary w towarzystwie kogoś innego niż siostry i inni dobrze jej znani ludzie. Pozostałe Natalie nie miały tak irytujących cech, a nawet jeśli, to wynikający z tego humor nie pozwalał długo się tym przejmować. Nie mogłabym też zapomnieć o Anielce i Przemku, dzieciach drugiej w kolejności Natalii, bez których wiele spraw mogłoby się okazać dla sióstr dużo większym wyzwaniem. Ich małe szantaże, zaradność i spryt wniosły do powieści sporo humoru. Znajdziemy tu także ciekawe postacie męskie - od nieco wycofanego, wiecznie siedzącego w książkach Darka, aż po doświadczonego już (choć nadal zaskakiwanego) w kontaktach z Nataliami Adriana i dopiero wkraczającego w ich pokręcony świat Mariana. Czy ten ostatni zdoła się dostosować do ich specyficznego sposobu bycia, a może wkrótce w drodze głosowania zostanie oddelegowany ze skutkiem natychmiastowym?

Losy pięciu Natalii trudno brać całkowicie na serio, jednak taki już ich urok. Ta mieszanka szaleństwa, szczęścia i licznych zbiegów okoliczności zapewnia przyjemną rozrywkę na dłuższą chwilę i nie pozwala ot tak o sobie zapomnieć. Utwierdziłam się tym samym w przekonaniu, że z twórczością Olgi Rudnickiej warto zapoznać się jeszcze bliżej i z chęcią sięgnę nie tylko po kolejną książkę o przygodach Natalii, ale i po inne powieści autorki.
"Bo babcia mówi, że mężczyźnie nie mówi się połowy tego, co powinien wiedzieć, i ani słowa na temat, na który chciałby coś wiedzieć - wyrecytowała Anielka."

poniedziałek, 4 maja 2015

K. Nananan "Dynia z majonezem"

Wydawnictwo: Hanami  |  Ilość stron: 208
Między Miho a Seiichim nie było wielkiej miłości. Zeszli się ze sobą, a potem jakoś naturalnie zamieszkali razem. Seiichi marzy o karierze muzycznej, choć do tej pory niewiele z tego wychodzi. Pozostaje więc na utrzymaniu Miho, która z całych sił próbuje temu sprostać, by ukochany mógł w spokoju tworzyć muzykę. Czy nie lepiej byłoby zostawić kogoś takiego? A może chociaż zaciągnąć go do jakiejś pracy? Takie pytania byłyby dość naturalną reakcją, a jednak Miho niczego takiego nie wymaga. Nawet jeśli bywa ciężko. A bywa tak często i dlatego też dziewczyna postanawia w tajemnicy podjąć drugą pracę, choć obrana przez nią droga wiąże się z wieloma wyrzeczeniami. A Seiichi? Czy w końcu wykaże się odrobiną inicjatywy? Kolejną próbą dla ich już i tak niepewnej relacji będzie ponowne spotkanie Hagio, dawnej miłości Miho, na którym dziewczynie wciąż zależy pomimo doznanych z jego powodu przykrości. Czy coś się zmieni?

Bohaterowie są dość uniwersalni - nie wiemy o nich wiele, więc uzbrojeni jedynie w niezbędne informacje możemy dopowiedzieć sobie resztę. Podobnie jest z ich rozterkami, które mogłyby dotyczyć praktycznie każdego - codzienne wątpliwości, kłopoty finansowe, niepewna przyszłość oraz dylematy natury uczuciowej: trzymać się dotychczasowego partnera, czy może dać się porwać nowej lub też dawnej, wciąż tlącej się gdzieś głęboko namiętności? Czy to wciąż miłość, a może jedynie przyzwyczajenie? Wszystko to sprawia, że jako zwyczajni ludzie są nam bliżsi i choć niejednokrotnie nie zgadzałam się z wyborami bohaterki, manga ta ma w sobie coś ciepłego, przez co nie mogłam pozostać wobec niej całkiem obojętna.

Czy Miho ma po prostu słaby charakter? A może jej zachowanie jest wynikiem czegoś więcej lub następstwem obu tych opcji? Pod wpływem rozdrażnienia zdarza jej się robić wyrzuty Seiowi, jednak już w tej samej chwili czuje, że robi źle i obwinia samą siebie. Wydaje się, jakby utknęła gdzieś w martwym punkcie, nie wiedząc co dalej. Miota się między jedną a drugą możliwością, nie mogąc jednoznacznie porzucić lub zdecydować się na jedną z nich. Autorka bardzo umiejętnie i jakby dyskretnie wplata w stworzoną historię wiele emocji, takich jak chociażby strach przed samotnością, wieczna niepewność, mimowolna wiara w istniejące między nimi uczucie, czy gotowość do poświęceń dla dobra ukochanej osoby. "Dynia z majonezem" pokazuje nam również, że to właśnie te błahe, z pozoru nic nieznaczące sprawy dzielone z drugą osobą mogą stanowić kwintesencję prawdziwego szczęścia.

Manga została wydana w dużym formacie, bez obwoluty. Strony są grube, choć tusz mimo wszystko przebija (co prawda zwracałam na to uwagę jedynie na początku). Świetnie prezentuje się tło okładki (lepiej widać to dopiero na żywo) - subtelne pociągnięcia niebieską kredką. Kreska jest specyficzna i nie każdemu przypadnie do gustu, poza tym bohaterowie są do siebie dość podobni, zwłaszcza Sei i Hagio, których czasami trudno na pierwszy rzut oka rozróżnić. Do prostych, niemal szkicowych rysunków i znikomego cieniowania, czego przykładem jest wizerunek Miho na okładce, z początku trochę trudno się przyzwyczaić, choć ostatecznie można stwierdzić, że jest w tym pewien urok. To już zależy od nastawienia. Ostatnia strona zawiadamia niedoinformowanych o tym, że "Dynię z majonezem" należy czytać od prawej do lewej, są też zasady japońskiej wymowy.

To dość zwyczajna historia, którą czyta się monotonnie, bez żadnych uniesień, jednak wcale mi to nie przeszkadzało. Mimo wszystko jest w niej coś, co sprawiało, że bez znużenia przewracałam kolejne strony, przez co ta niepozorna manga zaprzątała mi myśli przez dłuższy czas. I właśnie dlatego ostatecznie wystawiłam jej wyższą ocenę, niż początkowo zamierzałam. "Dynia z majonezem" porusza kilka ważnych kwestii, jednak nie daje nam jednoznacznych odpowiedzi, skłaniając zamiast tego czytelników do samodzielnego podjęcia tematu. Z pewnością nie jest to manga dla każdego, jednak jeśli przypuszczacie, że może Wam się spodobać, zachęcam do dania jej szansy.