czwartek, 26 czerwca 2014

Stosik 05/2014


Tsugumi Ohba, Takeshi Obata "Death Note" (6-8) - uznałam, że czas w końcu uzupełnić swoją kolekcję, przy następnej okazji dokupię pozostałe tomy
Hiromu Arakawa "Fullmetal Alchemist" (4-5) - zbierania ciąg dalszy
Chihiro Tamaki "Walkin' Butterfly" (3) - coraz bardziej zaczyna mi się ta manga podobać, więc ze sporym smutkiem uświadomiłam sobie, że kolejny tom będzie ostatnim; a tak od strony technicznej, jedną stronę miałam zdublowaną; na końcu znajduje się krótki wywiad z Alexą Łuczak, modelką pracującą w Japonii; wcześniej jakoś nie zwróciłam większej uwagi na kryjące się pod obwolutą okładki, jednak tym razem stwierdzam, że umieszczone na niej kadry z mangi świetnie się prezentują
Venio Tachibana, Rihito Takarai "Seven days" (1) - gdy tylko dowiedziałam się, że zostanie wydana w Polsce, postanowiłam dołączyć ją do mojej kolekcji; jest bez obwoluty, trochę zastanawiają mnie te całkiem puste skrzydełka, no ale trudno
Misaki Sato "Drug-on" (1) - ten tomik dostałam jako gratis za długie oczekiwanie na przesyłkę; kiedyś nawet zastanawiałam się nad tą serią, jednak zrezygnowałam; pojęcie takie jak marginesy najwyraźniej tutaj nie funkcjonuje, ale daję plus za zamieszczone na końcu szkice autorki; Alice wydaje się taka głupiutka... Poza tym jest raczej w porządku, jednak chyba nie kupię kolejnych tomów
Katja Millay "Morze Spokoju" - słyszałam o niej parę razy i mnie zaciekawiła, poza tym jest z tej samej serii wydawniczej, co  "Tak blisko..."
John Green "19 razy Katherine" - właściwie planowałam ją kupić później, ale akurat rzuciła mi się w oczy
S. J. Watson "Zanim zasnę" - z biblioteki; miałam ją na oku od chwili, gdy przeczytałam jej recenzję na jednym z blogów, więc gdy ją zobaczyłam, nie wahałam się już ani chwili; już przeczytana
Olga Rudnicka "Natalii 5" - z biblioteki; autorkę tą znam z "Cichego wielbiciela", jednak tym razem postanowiłam sprawdzić, jak sobie radzi z mniej poważną tematyką
Sir Arthur Conan Doyle "Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa" - rozmiary to ma ona całkiem spore, ale gdy tylko ją zobaczyłam, wiedziałam, że musi być moja. :D Zastanawiam się tylko, jak ją zrecenzować. Nie ma sensu w jednym poście pisać o wszystkich powieściach i zbiorach opowiadań, które w sobie zawiera, więc myślę, że najpierw napiszę osobno o poszczególnych jej częściach, a następnie dodam taką zbiorczą recenzję. Co myślicie?

środa, 18 czerwca 2014

Ulubieni/ważni autorzy

Tym razem za temat postanowiłam obrać sobie autorów książek. I to nie byle jakich, a ulubionych oraz tych, którzy mieli duży wpływ na moją czytelniczą pasję. Tak więc bez zbędnego przedłużania... Zaczynam. :)


Lucy Maud Montgomery z pewnością zajmuje bardzo ważne miejsce w tym zestawieniu. Po części wynika to z tego, że miałam do jej książek swobodny dostęp, jednak nie jest to jedyny powód. Przyznaję się bez bicia, że nie doczytałam "Ani z Zielonego Wzgórza", gdy była to moja szkolna lektura. Ba, nie doszłam nawet do połowy. To przyszło z czasem. Zaczęło się od serii o Emilce i, choć już jakby przez mgłę, wciąż pamiętam uczucie euforii, które towarzyszyło mi tuż po przeczytaniu ostatnich stron "Emilki ze Srebrnego Nowiu". Kojarzę też, jak na j. polskim omawialiśmy opowiadanie o welonie panny młodej, które mocno zapadło mi w pamięć. I tak oto sięgnęłam po "Historynkę", z której owe opowiadanie pochodziło. W międzyczasie był też "Błękitny zamek", aż w końcu nadeszła pora na "Anię z Zielonego Wzgórza". I choć jak dotąd na tym poprzestałam, z pewnością jeszcze to nadrobię.

Nie będę zbyt oryginalna, wtrącając tu parę słów na temat Joanne Kathleen Rowling. Prawda jest jednak taka, że nie mogłabym nie wspomnieć o serii o Harym Potterze. Nawet jeśli początki nie były zbyt kolorowe... O co chodzi? Już spieszę z wyjaśnieniem. Założyłam się kiedyś z tatą o to, kto szybciej skończy czytać - ja "Harry'ego Pottera i Kamień Filozoficzny" (skądinąd najkrótszą książkę z serii), czy on wszystkie pozostałe części. Aż wstyd przyznać, ale wygrał tata. Dopiero jakiś czas później wznowiłam czytanie, by ostatecznie zaledwie od tamtego roku móc stwierdzić, że mam za sobą już całą serię. Względem kolejnych dzieł autorki nadal utrzymuję pewien dystans. Zwyczajnie odrzuca mnie ta cała medialna nagonka na jej osobę i twórczość. Zwłaszcza po tej historii z pseudonimem.

Moja przygoda z Trudi Canavan rozpoczęła się od "Gildii Magów", którą pożyczyła mi koleżanka. Było miło, nie zaprzeczę, jednak dopiero po pewnym czasie stwierdziłam, że chcę więcej, że wykreowany przez autorkę świat naprawdę mnie zainteresował. Tak więc sięgnęłam po kolejną część - "Nowicjuszkę" i... przepadłam. Następnie, czekając na ostatni tom Trylogii Czarnego Maga (cały czas wypożyczony), sięgnęłam po "Kapłankę w bieli", która również przypadła mi do gustu, choć już nie w tak dużym stopniu. Obecnie mam za sobą 5 książek tej autorki, jednak z pewnością na tym nie poprzestanę.
Do tej pory zrecenzowałam też: "Wielki Mistrz", "Ostatnia z Dzikich"

Teraz przyszedł czas na nazywaną królową kryminałów Agathę Christie. Jej twórczość również poznałam za sprawą pewnej koleżanki. Było to przy okazji "Niedzieli na wsi", której treść wciąż dość dobrze pamiętam. Następne było "I nie było już nikogo", które po dzień dzisiejszy jest moją ulubioną książką z dorobku pisarki. Od tamtego czasu metodycznie sięgam po kolejne tytuły, a czas przy nich spędzony bardzo sobie chwalę. Do tej pory na kartach powieści najczęściej towarzyszyła mi panna Marple, jednak Herkules Poirot również jest mi znany. Jak dotąd tylko raz udało mi się dobrze obstawić mordercę (i dotrwać w tym wyborze do końca), choć może był to jedynie łut szczęścia.
Do tej pory zrecenzowałam: "4.50 z Paddington", "Kieszeń pełna żyta", "Pięć małych świnek", "Śmiertelna klątwa", "Zatrute pióro"

Teraz trochę na temat polskiej pisarki, Małgorzaty Musierowicz, autorki Jeżycjady. Stworzona przez nią seria zaskarbiła sobie serca wieli czytelników, niezależnie od wieku. Pierwsze tomy, rozgrywające się jeszcze w czasach PRL-u, jednym mogą przypominać minione lata, dla innych będą dość surrealistyczną wizją, czy też po prostu całkiem inną rzeczywistością.  Jednak wraz ze wzrostem numeracji coraz bardziej zbliżamy się do współczesności. I właśnie ta rozpiętość czasowa jest wielkim atutem serii. Autorka stworzyła wielopokoleniową historię, w której wszystko ma swoje miejsce, wszelkie relacje są bardzo dobrze przemyślane, a występujące tam postacie niejednokrotnie możemy poznawać od lat dziecięcych po wiek dojrzały, śledząc zachodzące w nich zmiany. A ci bohaterowie! Jednocześnie ta seria pokazuje, że choć otoczka ulega zmianie, charakter problemów często pozostaje taki sam niezależnie od czasów. Uwielbiam tą uniwersalność Jeżycjady i z pewnością jeszcze powrócę do poszczególnych jej części. Poza tym twórczość Małgorzaty Musierowicz była dla mnie skarbnicą pięknych cytatów. Nieraz zdarzało mi się przepisywać całe strony.

Obecnością tu Johna Greena chyba też nie ma się co dziwić. Począwszy od "Gwiazd naszych wina", przez "Papierowe miasta" (które w moich oczach wypadły najsłabiej z całej trójki, choć i tak naprawdę dobrze), po "Szukając Alaski". I mam nadzieję, że na tym się nie skończy, bo jestem bardzo ciekawa innych jego dzieł. Nic tylko czekać aż kolejne jego książki wpadną mi w ręce.

Na koniec został jeszcze Haruki Murakami. Właściwie, to nawet nie pamiętam kiedy to się zaczęło. Wiem, że kiedyś, widząc w sklepie zbiór opowiadań "Zniknięcie słonia", nazwisko autora jeszcze niewiele mi mówiło. To, że zaczęłam czytać jego książki musiało się jakoś wiązać z moją fascynacją Japonią, ale naprawdę nie wiem, kiedy postanowiłam w końcu sięgnąć po którąś z jego powieści. Tak czy inaczej, na pierwszy ogień poszło "Na południe od granicy, na zachód od słońca" (tego tytułu długo nie mogłam zapamiętać, dałam radę dopiero po zapoznaniu się z treścią książki, gdy już te słowa nabrały dla mnie sensu) - choć nie najlepsza książka z dorobku Murakamiego, to jednak miała w sobie ten charakterystyczny klimat, który nawet z pozoru zwyczajną historię przemienia w fascynującą opowieść. Poza tym autor ten ma wyjątkowy dar, który sprawia, że możemy wczuć się w uczucia bohaterów, zaakceptować ich zachowanie i pobudki, nawet jeśli nie zgadzamy się z ich przekonaniami (a przynajmniej ja tak miałam). Dość charakterystyczne są również tematy, wątki, które porusza - często kontrowersyjne, czy wręcz zahaczające o perwersję (mam nadzieję, że nikogo tym nie zraziłam, wcale nie miałam takiego zamiaru). Również zbliżenia między bohaterami nie należą do rzadkości. Oczywiście, opinie na temat twórczości Murakamiego są podzielone, jednym jego proza przypadnie do gustu, innym nie. Na na szczęście zaliczam się do tej pierwszej grupy, a moją dość śmiałą ambicją stało się przeczytanie wszystkich jego książek.
Do tej pory zrecenzowałam też: "Kafka nad morzem", "Norwegian Wood", "Wszystkie boże dzieci tańczą"

czwartek, 12 czerwca 2014

C. R. Zafón "Marina"



Wydawnictwo: MUZA
Ilość stron: 304

"Marina" to ostatnia z powieści Zafóna zaliczających się jeszcze do młodzieżowych i jednocześnie ta, którą - jak sam autor twierdzi - darzy szczególnym sentymentem.  A choć nie czytałam jeszcze późniejszych jego dzieł, nie dziwię się, że tak właśnie jest. Ale o tym za chwilę...

Tajemnicze uliczki Barcelony, a gdzieś pośród nich z pozoru opuszczony dom, w którym jakby za zrządzeniem losu Óscar poznaje Marinę, piękną i równie zagadkową, jak otaczające ich miasto. Ale to nie koniec zbiegów okoliczności, gdyż już wkrótce ta dwójka nieświadomie wplątuje się w niebezpieczną sprawę, która od lat pozostaje poza świadomością ogółu. I może właśnie tak powinno zostać...

"Czas robi za ciałem to samo co głupota z duszą."

Choć był to początek czegoś niespodziewanego, nie musiało minąć dużo czasu, by niedawne wydarzenia stały się jedynie niewyraźnym zarysem, bliżej niesprecyzowaną obawą. Przynajmniej na razie. Tymczasem Óscar raz po raz wymyka się ze szkoły z internatem i spędza kolejne dni w towarzystwie Mariny i Germana, jej ojca, czując, że w końcu znalazł swoje miejsce. Nie są to jednak chwile pozbawione trosk, gdyż Óscar, choć niewtajemniczony w szczegóły, zdaje sobie sprawę, że za jakiś czas mogą nie spotkać się już w tym samym składzie.

A jednak wkrótce tajemnicze wydarzenia zaczynają konkurować z niezwykłą codziennością bohaterów, aż w końcu stają się na tyle poważne, na tyle natarczywe, by zdominować troski dnia powszedniego. Óscar i Marina wkraczają na pełną niebezpieczeństw drogę do poznania prawdy o pewnym okrytym złą sławą człowieku, Michale Kolveniku. Nie zabraknie elementów grozy, chociażby groteskowych postaci, zniekształconych chorych ludzi i bardzo nietypowych upodobań. Znajdzie się też miejsce na miłość, choć w dość niespodziewanej formie.

Przepełniona baśniowością, podszyta mrokiem - tak właśnie w dużym skrócie opisałabym "Marinę". Powieść ta jest inna od poprzednich dzieł autora (a tak się składa, że czytałam je zgodnie z kolejnością ich powstawania), jakby dojrzalsza, czy nawet lepiej przemyślana Jest magiczna, ujmuje swoim urokiem, na który składa się wiele czynników - od tytułowej bohaterki, poprzez malowniczą scenerię, aż po skrywaną od lat tajemnicę pełną sprzecznych emocji i ludzkich tragedii.

"Czasami to, co najbardziej prawdziwe, dzieje się tylko w wyobraźni. Wspominamy tylko to, co nigdy się nie wydarzyło."

Spośród bohaterów na pierwszy plan wybija się Marina - piękna, inteligentna i pełna zalet, jednak nie miałam wrażenia, by była zbytnio wyidealizowana. A jeśli już, to jedynie z powodu narracji z perspektywy Óscara, całkowicie podporządkowanego swojej fascynacji dziewczyną. German z kolei zwykle żyje jakby w półśnie - jak przystało na niezwykłego artystę, którym kiedyś był. Cóż, ten starszy pan z pewnością zasługuje na sympatię ze strony czytelnika. O innych nie będę się wypowiadać, gdyż bliżej można ich poznać wraz z rozwojem fabuły. Mogę jednak zapewnić, że znajdzie się tu jeszcze kilka ciekawych charakterów.

"Marina" naprawdę wciągnęła mnie w swój świat, zasypała mnogością wartych zapamiętania cytatów, zainteresowała niezwykłą tajemnicą, a także zaskoczyła niespodziewanym zakończeniem. Poza tym emocje bohaterów były tu równie ważne, jak tragiczna historia Kolvenika, co uważam za dobre rozwiązanie.Tak jak i autor, będę do tej książki żywić pewien sentyment, niewykluczone też, że za jakiś czas do niej wrócę, a jak na razie serdecznie ją polecam.

"Wszystkie baśnie są kłamstwem, choć nie wszystkie kłamstwa są baśniami."
9/10

piątek, 6 czerwca 2014

S. King "Cmętarz zwieżąt"



Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 204
Ilość stron: 424

Zaczęło się zwyczajnie - od przeprowadzki, która, pomijając kilka większych lub mniejszych problemów, przebiegła całkiem nieźle. Rodzina Creedów, w składzie Louis, Rachel, ich dwoje dzieci - Ellie i Gage oraz kot Church, zamieszkali w Ludlow, gdzie Louis miał wkrótce przyjąć posadę lekarza na uniwersytecie. Szybko zdołali się zaaklimatyzować, nawiązali też bardzo dobry kontakt z mieszkającym naprzeciwko starszym małżeństwem - Judem i Normą, którzy z chęcią służyli im radą. Sielankowy obrazek, chciałoby się rzec. Niestety, na nowo przybyłych czeka jeszcze wiele przeciwności.

Pewnego dnia Creedowie z inicjatywy Juda poznają Cmętarz Zwieżąt, stanowiący dowód miłości wielu pokoleń dzieci do swoich pupili. To pierwsze tak realne dla Ellie spotkanie ze zjawiskiem śmierci sprawiło, że zaczęła poważnie martwić się o swojego ukochanego Churcha. Było też powodem wręcz histerycznej reakcji Rachel, która nigdy nie zdołała otrząsnąć się z wydarzeń, jakich była świadkiem w dzieciństwie. A co z pracą Louisa? Cóż, trudno byłoby o gorszy początek, gdyż już pierwszego dnia trafił mu się śmiertelnie ranny student. Jakby tego było mało, w ostatnich chwilach swojego życia Pascow ostrzegł Louisa przed złem czającym się poza granicami Cmętarza Zwieżąt. O co mogło mu chodzić?

"Twój upadek, doktorze, i ruina wszystkiego, co kochasz, są tuż-tuż."

Choć od początku wiedziałam, że to horror, wciąż żywiłam tą irracjonalną nadzieję, że może jednak nie dojdzie do niczego znamiennego, że spokój rodziny Creed'ów nie zostanie zakłócony. Właśnie taki efekt wywierał na mnie sposób, w jaki King przedstawił tą historię. W znacznej mierze czyta się ją jak powieść obyczajową. Niepokojący klimat jest tu stale obecny, jednak dopiero przy niektórych wydarzeniach mroczne siły oddziałujące na to miejsce stają się wręcz namacalne, nieuniknione, jak antyczne fatum. Nie można jednak zrzucić wszystkiego na karb przeznaczenia. Ostatecznie to właśnie ludzie wcielają w życie swoje decyzje.

Autor umiejętnie przedstawia stopniowy rozwój szaleństwa, ludzką zdolność do usprawiedliwiania własnych czynów, a także zatracanie jasności osądu. Jednocześnie znajdziemy tu też wiele mniej ekstremalnych przykładów ludzkiego postępowania. Dramat rodziny - zwłaszcza dramat Louisa -rozwijał się powoli, ja tymczasem, nie wiedząc kiedy nastąpi ani na czym będzie polegać prawdziwy przełom, obawiałam się tej bliżej niesprecyzowanej chwili. A ta długo nie nadchodziła, potęgując moją niepewność.

Książka mi się podobała, znalazłam też sporo ciekawych cytatów; nie zmienia to jednak faktu że nieco mi się dłużyło. To z kolei może zniechęcić mniej cierpliwych czytelników. Mimo wszystko myślę, że warto, bo chociaż nie była to szczególnie straszna historia, nadal zasługuje na uwagę.

"Ziemia serca mężczyzny jest kamienista, Louis. [...] Mężczyzna hoduje w niej to, co zdoła... i opiekuje się tym."
8/10