sobota, 25 czerwca 2016

Ishiwata Youji & Yamane Akihiro "Dendrobates"

"Dendrobates" już od dawna miałam w planach. Od tak dawna, że sama o tym zapomniałam i dopiero recenzja myszy mi o niej przypomniała (dziękuję! :D). A więc, zmotywowana, zaczęłam czytać i naprawdę nie spodziewałam się, że tak bardzo się wciągnę. Z początku zastanawiałam się, czy w ogóle pisać tę recenzję, ale ponieważ jakoś szczególnie dobrze pisało mi się o tej mandze, dylemat zniknął samoistnie. c:
Kojarzycie pewne małe żabki produkujące niezwykle silną truciznę? To właśnie tytułowe dendrobates, choć to nie na owych płazach skupia się akcja tej mangi. Przynajmniej nie bezpośrednio. Sengawa, choć niepozorny, podobnie jak wspomniane żabki, potrafi być zabójczy. Wielu stwierdziłoby pewnie, że nie skrzywdziłby nawet muchy. Co prawda formalnie jest funkcjonariuszem policji, ale jako że pracuje w księgowości, nikt nie bierze go na poważnie, często traktowany jest jak popychadło. On jednak uwielbia swoją pracę - daje mu dostęp nie tylko do pilnie strzeżonych danych, ale i do sejfu pełnego broni i innych skonfiskowanych przedmiotów. Co to ma do rzeczy? No cóż, nasz bohater prowadzi bardzo aktywne podwójne życie, a jego sekretna tożsamość obrosła już w legendę.

Jako Człowiek z Tysiącem Broni za odpowiednią opłatą działa tam, gdzie policjanci pozostają bezsilni lub w ogóle nie podejmują działania. Wypełnia zemstę w imieniu tych, którzy się do niego zwrócą, a jego zawód dodatkowo mu to ułatwia. Co więcej, jest w tym tak niezrównany, że nawet nie wszyscy wierzą w jego istnienie.

Pierwsze rozdziały przebiegają według podobnego schematu - ktoś przychodzi na posterunek, policja zawodzi, po czym do akcji wkracza Sengawa. I o ile ciekawie jest obserwować jego umiejętności i tak ogromną rozbieżność w jego zachowaniu, to jednak taka epizodyczność mogłaby się szybko znudzić. Na szczęście z czasem pojawiają się bardziej złożone historie oraz wątki, które będą się przewijać przez dłuższy czas, niektóre do samego końca.
Zaczynamy więc coraz lepiej poznawać Sengawę, jego przeszłość i możliwości. Z czasem niektórzy są coraz bliżej poznania jego sekretnej tożsamości, co zwykle kiepsko się dla nich kończy. Nie zabraknie również kilku innych bohaterów. Na początek jego koleżanka z pracy, Yoshimura, której, jak z czasem coraz wyraźniej można zauważyć, nie jest obojętny. Dziewczyna nie ma jednak pojęcia, jak wiele Sengawa ma do ukrycia. Ważną postacią jest również inspektor Miura, który twardo obstaje przy istnieniu Człowieka z Tysiącem Broni i prowadzi śledztwo w jego sprawie (przez co niektórzy z niego pokpiwają). I należy zaznaczyć, że nie jest to jakiś podrzędny glina, czego dowodem niech będzie chociażby to, że zaczął podejrzewać właśnie Sengawę. Spośród całej masy innych (często epizodycznych) postaci wyróżnia się też niewidoma artystka uliczna, która co prawda nie odgrywa jakiejś wielce znaczącej roli, jednak jest ciekawym urozmaiceniem. Poza tym wspomnę jeszcze o pewnej dociekliwej reporterce.

Za scenariusz odpowiedzialny był Ishiwata Youji, a rysunki to zasługa Yamane Akihiro. Może nie jest to kreska, którą wychwala się pod samo niebo (no... chyba że chodzi o ilustracje w kolorze, wtedy naprawdę jest na co popatrzeć), jednak jest całkiem w porządku i dobrze się tu sprawdza. Nie trzeba się zastanawiać, co się tak właściwie dzieje, jest czytelnie, tła też dobrze wyglądają. Sprawy, z którymi mamy w tej mandze do czynienia, są bardzo różnorodne - od oszustw, korupcji, handlu narkotykami i innych wykroczeń, aż po wykorzystywanie, gwałty i przestępczość zorganizowaną. Autorzy w żaden sposób nie starają się ugrzeczniać poruszanych tematów, przedstawiają je prosto, takie, jakimi są. Nie zabrakło tu również zagrań typowo fanserwisowych - skąpych strojów czy nagości. No i oczywiście Sengawa potrafi się naprawdę dobrze prezentować z tym swoim charakterystycznym uśmieszkiem.
Za plus "Dendrobates" uważam również to, że nie ma tu niepotrzebnych dylematów moralnych. Może i od czasu do czasu ktoś wspomni o słuszności lub jej braku w tym, co się dzieje, jednak sam Sengawa nie przeżywa żadnego kryzysu egzystencjalnego. Robi to, w czym jest dobry, cieszy się też zwyczajnym życiem, w międzyczasie próbując osiągnąć swój główny cel. Manga skupia się bardziej na akcji i całej masie niewiadomych dotyczących głównego bohatera oraz kolejnych wydarzeń, niż kwestii psychologicznej i właśnie tego od niej oczekiwałam. Ach! I podobało mi się zakończenie.

Prawda jest taka, że "Dendrobates" niezwykle wciąga. Ciekawy główny bohater, rozdziały przepełnione wartką akcją, brak niepotrzebnych dłużyzn - wszystko to sprawia, że tych sześć tomów kończy się bardzo szybko. Jeśli o mnie chodzi, w dalszym ciągu z chęcią czytałabym o podwójnym życiu Sengawy. Nie pogniewałabym się, gdyby ta historia była choć o jeden tom dłuższa. A jeśli "Dendrobates" zostanie wydane w Polsce, na pewno trafi na moją półkę.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

C. R. Brunt "Powiedz wilkom, że jestem w domu"

Wydawnictwo: YA!  |  Ilość stron: 400
Czternastoletnia June przeżywa ciężkie chwile. Po długim zmaganiu się z AIDS umarł jej wujek Finn. I nie chodzi tu jedynie o zwykłą żałobę po krewnym, gdyż Finn był dla mniej osobą najbliższą na świecie, osobą, która znała ją najlepiej. Pozbieranie się po jego śmierci nie jest więc dla niej sprawą łatwą. Dla jej siostry Grety wręcz przeciwnie - liczy na to, że będzie to okazja do odzyskania June, którą "ukradł" jej Finn. Chociaż nie przyznałaby tego głośno.

To na June oraz jej relacjach z innymi w dużej mierze skupia się powieść, więc właśnie od niej zacznę. Częste towarzystwo Finna, którego zaczęła stawiać wręcz na piedestale, sprawiło, że rówieśnicy wydawali jej się zbyt dziecinni, nie czuła się dobrze w ich gronie. Wolny czasu uwielbiała za to spędzać na spacerach po lesie za szkołą, miejscu na tyle odosobnionym, by myślami mogła swobodnie przenosić się do średniowiecza, swojej ukochanej epoki. Z siostrą łączyła ją kiedyś naprawdę świetna relacja, jednak z czasem coś zaczęło się psuć. Zaczęły się od siebie oddalać, jej numerem jeden został Finn, a Greta stała się dla niej oschła i sarkastyczna. Nie przepuszczała praktycznie żadnej okazji, by dopiec młodszej siostrze. I jak tu jej nie znienawidzić? No właśnie można, choć nawet po zrozumieniu motywów, które nią kierowały, jej zachowanie wciąż niezwykle irytuje.
"Każdy ma prawo wierzyć, że skrywa jakiś sekret."
Po śmierci Finna w życiu June pojawił się ktoś jeszcze. Toby'ego Greta przedstawiła jej jako osobę, która zabiła Finna. Jak się później przekonała, Toby od wielu lat był partnerem jej wujka. Poczuła się zdradzona, że dopiero teraz dowiedziała się o tak ważnej dla niego osobie, a jednocześnie nie chciała mieć z nim nic wspólnego, nie potrafiła go zaakceptować. A jednak Finn zadbał o to, by tych dwoje miało szansę nawzajem się wesprzeć i chociaż ich spotkaniom towarzyszy dziwna, nerwowa atmosfera, chociaż w pewien sposób wciąż ranią się nawzajem, żadne z nich nie potrafi z tego zrezygnować, bo obojgu brakuje Finna. Toby, choć jest dorosłym człowiekiem, bywa nieporadny jak dziecko i boleśnie odczuwa samotność. June uświadamia sobie, że wiele rzeczy, które utożsamiała z wujkiem, ten najpierw przyswoił sobie od Toby'ego, czuje się oszukana, łatwo wpada w gniew. Czy pomimo tych i wielu innych wad tej znajomości będą w stanie pozytywnie wpłynąć na siebie nawzajem?

Gdybym miała opisywać kolejnych bohaterów i łączące ich relacje, zajęłoby mi to naprawdę sporo czasu, dlatego teraz przejdę już do ogółów. "Powiedz wilkom, że jestem w domu" porusza tak wiele tematów, że nie wiem od czego zacząć. Jest więc kwestia AIDS i typowy stosunek ludzi do tej choroby - uprzedzenia, trzymanie na dystans dotknięte nią osoby oraz przykrości, na jakie są skazane. To też historia o stracie, próbach radzenia sobie z nią, odnajdywania samego siebie, rodzinie, żywionych urazach, oddalaniu się od siebie rodzeństwa i nieudolnych próbach porozumienia się. Znajdzie się też bezsilność mimo najlepszych chęci, ale i pewna ilość samolubstwa i zazdrości, szukaniu winy w innych oraz dążeniu po linii najmniejszego oporu. I miłość. Czasami ta, którą woli się zachować na zawsze w sekrecie.
"Nie wiedziałaś? Na tym właśnie polega sekret. Gdy człowiek akceptuje samego siebie i zadaje się tylko z najlepszymi z możliwych osób, śmierć wcale nie jest straszna."
Są takie książki, które pozostawiają po sobie jakąś pustkę, którym trudno wystawić konkretną ocenę. Zwykle jednak to mija, odczucia zaczynają się klarować i można umieścić taką książkę gdzieś na skali. Tymczasem w przypadku "Powiedz wilkom, że jestem w domu" nawet po naprawdę długim czasie byłam równie bezradna, co bezpośrednio po skończeniu książki. Zostawiam ją więc bez oceny, nie chcę klasyfikować jej na siłę. Podobała mi się, a jednak nie wywołała tak silnych emocji, jakich się spodziewałam. Może to ze względu na wiek bohaterki jakoś nie mogłam się wczuć? Może książka trafiła do mnie za późno? Może to kwestia tego, jak wielkie miałam wobec niej oczekiwania? Pozostaje mi jedynie spekulować, jednak w ogólnym rozrachunku myślę, że jest to powieść, którą warto przeczytać, gdyż porusza wiele ważnych tematów.

Długo zastanawiałam się, jak rozumieć tytuł, jakie będzie miał znaczenie, jednak trochę się rozczarowałam. Prawie nie został wyjaśniony, a to, co już wiem, nie dało mi wiele wskazówek. Ale może właśnie o tę swobodę interpretacji chodziło? Napisałam już sporo, a jednak wciąż mam wrażenie, jakbym była co najwyżej w połowie. Właśnie teraz, próbując zamienić to wszystko na słowa, uświadamiam sobie, jak bogata w treść jest to książka. Mimo to nie potrafię przyznać, że naprawdę mnie poruszyła, chociaż bardzo bym chciała. Czegoś mi tu brakowało, nie potrafiłam odczuć przepełniających ją emocji. Mimo to polecam. Może Wy dostrzeżecie w niej to, czego ja nie mogłam.
"Podglądanie ludzi to moje hobby, ale wymaga ostrożności. Nie wolno dać się przyłapać osobom, którym się przypatrujesz, bo jeśli do tego dojdzie, potraktują cię jak kryminalistę. I może będą miały rację. Może faktycznie próby dostrzeżenia w ludziach czegoś, co sami chcą ukryć, powinno być uważane za zbrodnię."

czwartek, 16 czerwca 2016

Stosik 3/2016

Dawno nie było stosiku, ale już nadrabiam zaległości. Zwłaszcza w mangach (chociaż książek też się trochę nazbierało), a to za sprawą promocji w sklepie internetowym Waneko. Tradycyjnie trafiło mi się kilka zakładek (więcej do kolekcji ^^) i trochę ulotek, jednak zaskoczył mnie kolejny dodatek, konkretnie plakaty z "Requiem Króla Róż" i "Acony", które, z tego, co mi wiadomo, były dodawane jedynie do przedpłat. Aaach, jakie pozytywne zaskoczenie. ^^
Hiromu Arakawa "Fullmetal Alchemist" (18-27) - Korzystając z okazji postanowiłam dozbierać FMA, które teraz stało się najdłuższą serią w mojej mangowej kolekcji. ^^ Powoli doczytuję do końca.
Aya Kanno "Requiem Króla Róż" (1) - Nie mam pojęcia dlaczego, ale jakoś nie byłam przekonana do tej mangi nawet mimo paru pozytywnych opinii. Właśnie dlatego uznałam, że najlepiej będzie, jak po prostu się z nią zapoznam. Teraz mogę z ulgą stwierdzić, że moje obawy były kompletnie bezpodstawne i już wyczekuję okazji na poznanie dalszego ciągu. No i mały Ryszard był taki uroczy! *^*
Kazue Kato "Ao no Exorcist" (16) - Wątek Yukio wciąż czeka na rozwinięcie, tymczasem mamy okazję lepiej pozać Ligthninga (który trafił też na obwolutę) i trzeba przyznać, że jest całkiem ciekawą postacią. Ogólnie po ostatnich rewelacjach przychodzi czas na nieco wytchnienia (w tym i fanserwisu).
Sakiya Haruhi & Yamamoto Kotetsuko "Zawrócić czas" (2) - Wreszcie doczekałam się drugiego tomu (choć historia i tak była mi już znana). Ogólnie polecam mangę. Mam nadzieję, że Ringo Ame nie będzie już więcej znikać bez słowa z niedokończonymi seriami (chociaż na razie nie planuję kupować od nich nic nowego).
Kano Miyamoto "Uśpiony Księżyc" (2) - O ile po pierwszym tomie narzekałam na wątek romantyczny, który wydawał mi się wtrącony na siłę, tak tutaj to wrażenie zaczęło na szczęście zanikać
Kei Tome "Acony" - Wahałam się, czy rzeczywiście kupować tę mangę, ale ostatecznie ciekawość zwyciężyła (umocniona liczbą stron, także tych kolorowych, oraz dość przystępną ceną). Czytało się naprawdę przyjemnie i polubiłam występujących tu bohaterów. Zdecydowanie warto było kupić.
Jeon Hey-jin & Lee Ki-ha "Lady Detective" (1) - Już od pewnego czasu miałam nadzieję nieco powiększyć ilość manhw na mojej półce, więc Yumegari ogłosiło "Lady Detective" jak najbardziej w porę. ^^ Historie kryminalne i XIX wiek? Biorę! Główni bohaterowie są naprawdę inteligentni, panienka Lizzy kocha książki i zdecydowanie nie jest typową przedstawicielka arystokracji, a swoim zamiłowaniem do chemii przypomina mi trochę Flawię z "Zatrutego ciasteczka". Edwin również sprawia dobre wrażenie. Tylko... dlaczego konstabl Lestrade jest przedstawiany jako ludzik z klocków Lego? xD Nie żebym się miała jakoś bardzo czepiać. W każdym razie serię będę kupować dalej.
Yuki Kodama "Wzgórze Apolla" (4-5) - Te kolorowe obwoluty tak pięknie się prezentują na półce! ^^ Jak zwykle nie trzeba było wiele, żeby znów wciągnąć się w tę historię, choć tym razem na bohaterów czekało sporo nieporozumień i przykrości. Dodatkowe historie, jak zwykle dziwne, też były w porządku.
Masasumi Kakizaki "Green Blood" (2-3) - Wreszcie nadrobiłam też "Green Blood" i mogę się dalej zachwycać zarówno niesamowitą kreską, jak i przedstawioną tu historią. Za mną na razie dopiero drugi tom, jednak zdecydowanie jest to manga godna polecenia. Myślę, że napiszę o niej osobną recenzję.
KattLett "Exitus Letalis" (4) - Czwarty tom przynosi sporo odpowiedzi, choć na ich miejsce pojawia się kilka nowych niewiadomych, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że chcę się zapoznać z tą historią do końca, bo mimo wszystko ciekawi. Tylko trochę się dziwię, że tym razem na początku nie ma żadnego spisu treści, w poprzednich zawsze były (razem z kolorową stroną). Podobają mi się za to strony tytułowe poszczególnych rozdziałów.
Tsuina Miura & Gamon Sakurai "Ajin" (1) - Po anime byłam pewna, że zabiorę się za mangę. Przede wszystkim podoba mi się to, że jest w powiększonym formacie, oprawa graficzna też jest w porządku, a w środku znajdziemy cztery kolorowe strony. Zdecydowanie wolę kreskę z mangi, choć ten brak nosów jest trochę dziwny (ale da się przywyknąć). No i czekam na kolejne tomy.
"Ballada o Narayamie. Opowieści niesamowite" - O tej książce dowiedziałam się od Ayi i byłam bardzo ciekawa znajdujących się tu historii. Cieszę się, że udało mi się ją zdobyć.
J. Ćwiek "Kłamca 2. Bóg marnotrawny" - Tyle się jej oszukałam (głównie w księgarniach internetowych), aż w końcu trafiłam na nią całkiem przypadkiem w Świecie Książki. Już przeczytana i jestem z niej całkiem zadowolona. Teraz tylko zapolować na kolejne tomy.
A. Grabowska "Lady M." - Już od dawna czaiłam się na tę książkę. Spośród powieści tej autorki właśnie "Lady M." byłam najbardziej ciekawa (przez to nawiązanie do Szekspira), mam nadzieję, że się nie zawiodę.
J. Austen "Perswazje" - Kupiona w Biedronce w bardzo okazyjnej cenie. ^^
C. Bronte "Dziwne losy Jane Eyre" - Jak wyżej c:
S. Tahir "Ember in the Ashes. Imperium ognia" - A tę książkę wybrałam sobie jako nagrodę za świadectwo z paskiem. ^^ Tyle już dobrego o niej czytałam, że po prostu nie mogłam jej sobie odpuścić.
D. Chacon "Uśpiony głos" - Odkąd przeczytałam nieco na temat tej książki, zaczęłam się nad nią zastanawiać, więc kiedy zobaczyłam ją w Matrasie za 9,90, uznałam, że na lepszą okazję nie trafię i kupiłam. Sam temat nie należy do lekkich, jednak myślę, że będzie warto.
E. Johansen "Inwazja na Tearling" - W końcu dorwałam kontynuację "Królowej Tearlingu"! Myślałam, że przeczytam bardzo szybko, tymczasem idzie mi jakoś opornie. To chyba kwestia zmiany, jak zaszła w Kelsea.
S. Shannon "Czas żniw" - Tę książkę już od dawna miałam w planach, ale dopiero ostatnio bardziej się nią zainteresowałam i wreszcie postanowiłam kupić.
G. Jeromin-Gałuszka "Gdybyś mnie kochała" - Dość spontaniczny zakup po spotkaniu z autorką. Książek było kilka, ale wydaje mi się, że ta zapowiadała się najlepiej. I dedykacja jest. Mam nadzieję, że będzie warto. c:
A teraz nietypowo, bo o magazynach. English Matters staje się coraz popularniejsze, więc w końcu i ja postanowiłam zaopatrzyć się w najnowszy numer. Przyznam, że spodziewałam się czegoś... okazalszego, jednak nie narzekam. Najbardziej ciekawa byłam wywiadu z Michaelem Dobsonem na temat Szekspira i jestem zadowolona z tego, czego się dzięki niemu dowiedziałam. Zapytany o to, którą ze sztuk Szekspira poleciłby czytelnikom przede wszystkim, od razu zaznaczył, że zamiast czytania zaproponowałby obejrzenie dobrze wyreżyserowanej sztuki w teatrze (musiałam o tym wspomnieć, w końcu sama uważam, że dramaty powinno się oglądać, a nie czytać). Przyznam, że z początku nie byłam do końca przekonana, jednak ostatecznie z chęcią zaczytywałam się w tym magazynie. Poza tym świetną sprawą jest możliwość odsłuchania większości artykułów.
Dalej mój pierwszy magazyn Arigato, kupiony tak na próbę, bo chciałam sprawdzić co i jak. Jeśli chodzi o wygląd, myślę, że wypada lepiej od Kyaa! (mam tylko jeden numer), gdzie wszystko wydawało mi się upakowane nieco na siłę. No i format jest większy. Podoba mi się też ten podział - teksty o anime na stronach kolorowych, a o mangach na stronach czarno-białych. Jak na razie przeczytałam tylko parę tekstów, jednak do tej pory magazyn zrobił na mnie dość pozytywne wrażenie. Ciekawie wypada połączenie tekstów autorskich z zaczerpniętymi z różnych źródeł wywiadami. Cieszę się też z plakatu z Arslan Senki (co z tego, że nie za bardzo mam gdzie go powiesić? :P). Ale... czy to tylko moje wrażenie (albo na taki numer natrafiłam), czy jest tu naprawdę pełno ecchi?
A na koniec jeszcze krótka relacja z Festiwalu Pięknej Książki. Co prawda nie jest to impreza na skalę targów książki, jednak myślę, że wyszło całkiem nieźle. Naprawdę miło było przejść się między stoiskami poszczególnych wydawnictw (stąd też większość zakładek), na Wystawie Książki Artystycznej znalazło się (co najmniej) kilka ciekawych eksponatów, a jeśli chodzi o spotkania w Saloniku Literackim, najbardziej podobało mi się to z prof. Jerzym Bralczykiem i Michałem Ogórkiem - pełne humoru i błyskotliwych uwag.
Prof. Bralczyk mówił na przykład, że wiele już w życiu przeczytał, ale gdyby zebrać do wszystko w jednym miejscu, to jednak nie byłoby tego tak dużo, gdyż sporo książek czytał wielokrotnie, do czego zachęca. W pewnym momencie zaczął recytować początek "Potopu" Sienkiewicza (co robi wrażenie), dowiedziałam się też, że kolekcjonuje wszystkie możliwe wydania "Pana Tadeusza" i, o ile dobrze pamiętam, ma ich już kilkaset. Poza tym byłam (niestety tylko częściowo) na spotkaniu z Grażyną Jeromin-Gałuszką (stąd wspomniana książka z podpisem) i Jerzym Januszem Fąfarą. Z tego, co zdążyłam usłyszeć, też mówili dość ciekawie. Rafał Olbiński nie zrobił już na mnie takiego wrażenia. Ogólnie z festiwalu jestem zadowolona. :3

sobota, 11 czerwca 2016

Moje M&A aktualności 2/2016

Pierwsza notka z tego cyklu pojawiła się już dość dawno, więc wreszcie zdecydowałam się dodać kolejną. Jak widać, trochę się tych serii przez ten czas nazbierało. Oglądaliście/czytaliście coś z tego? :)
Noblesse: Awakening | 31 min. | Ocena: 5/10
Dlaczego zdecydowałam się na to anime? Chyba tylko dlatego, że jakoś rzuciło mi się w oczy na stronie głównej MAL. I było dość krótkie. I uznałam, że historia o wampirach raz na jakiś czas nie zaszkodzi. Nie miałam kompletnie żadnych oczekiwań, więc też nie rozczarowałam się, gdy produkcja okazała się dość przeciętna. Bez szału, ale można obejrzeć.

Strike the Blood: Valkyria no Oukoku-hen | 2 odc. OVA | Ocena: 5/10
Są takie anime, które mają sporo wad czy elementów, za którymi się nie przepada, a jednak jest w nich coś takiego, że pozostają w pamięci nawet wbrew naszej woli. Dla mnie jedną z takich serii jest właśnie "Strike the Blood", dlatego zdecydowałam się obejrzeć też OVA. Wątpliwości miałam sporo, wiele z nich sprawdziło się nawet bardziej niż przypuszczałam, a obserwując niektóre sytuacje byłam po prostu zażenowana (głównie zachowaniem bohaterów). Cóż jednak może poradzić nasz protagonista, że płeć piękna zlatuje się do niego jak pszczoły do miodu, a tutaj pojawiły się chyba wszystkie jej przedstawicielki z głównej serii (oglądałam już jakiś czas temu, więc nie jestem pewna). Nie jest to coś, co koniecznie trzeba obejrzeć, ale kompletną stratą czasu raczej też nie jest.

Kekkai Sensen | 12 odcinków | Ocena: 8/10
Co prawda recenzja tego anime już się ukazała, jednak postanowiłam skorzystać z okazji i wspomnieć o nim jeszcze raz. Jaka to niby okazja? Po prostu znowu obejrzałam tę serię (wreszcie przekonałam do niej brata). Mogę więc potwierdzić, że wciąż bardzo mi się podoba i uwielbiam tamtejszych bohaterów, chociaż ostatni odcinek można uznać za dość pretensjonalny i przede wszystkim zagmatwany. I jeszcze jedno. Dopiero teraz tak naprawdę zaczęłam zwracać uwagę na muzykę w tle z tego prostego powodu, że wiele tych utworów było mi już dobrze znanych i właśnie dlatego wreszcie zaczęłam je zauważać. A jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego opening do "Kekkai Sensen" jest taki niesamowity i nie straszny Wam język angielski, serdecznie polecam zerknąć tutaj.

One Piece | 220/? odcinków | Ocena: 9/10
W sumie trochę późno wspominam o tym anime biorąc pod uwagę to, że zaczęłam je oglądać jeszcze w sierpniu, ale tak jakoś wyszło. Wcześniej nie rozumiałam zachwytów nad tą serią i nawet nie spodziewałam się, że wkrótce sama się w nią wciągnę (jakiś czas później przekonując do niej też brata), a jednak stało się. Nie ma sensu opisywania moich wrażeń od samego początku, więc bardziej szczegółowo o "One Piece" będę pisać przy następnych podsumowaniach.

Nurarihyon no Mago | 24 odcinki | Ocena: 7/10
Tę serię zaczęłam z bardzo banalnego powodu - uznałam, że spoglądający z plakatu bohater wygląda dość obiecująco. No to oglądam i co? Ku mojemu zdziwieniu Rikuo w swojej formie youkai z początku nie pojawiał się prawie wcale, a nawet jeśli, to w ciągu dnia całkowicie o tym zapominał. Mimo to oglądałam dalej, bo pomimo kilku mniej lub bardziej denerwujących elementów (naiwność czy brak spostrzegawczości niektórych bohaterów lub pewna stereotypowość) oglądało się całkiem nieźle. No i z czasem youkai-Rikuo zaczął się pojawiać częściej, a i w swojej ludzkiej wersji zaczynał robić coraz lepsze wrażenie. I do tego cała masa innych ciekawych bohaterów (uwielbiam chociażby Kubinashiego z tą jego lewitującą nad ciałem głową ^^). Bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie też openingi do tej serii (Monkey Majik "Fast Forward" i "Sunshine") - oba niezwykle chwytliwe, mające w sobie coś bardzo pozytywnego. Endingi też nie są złe, ale tańce i śpiewy trzech bohaterek nie były dla mnie na tyle ciekawe, by oglądać je za każdym razem.
A tymczasem już prawie kończę kontynuację tej serii, ale o tym już następnym razem.

Blood+ | 11/50 odcinków
To anime zaczęłam już jakiś czas temu, ale idzie mi dość mozolnie. Głównie dlatego, że nie należy do moich priorytetów i oglądam je, gdy akurat sobie o nim przypomnę. Jak na razie wciąż nie potrafię się wciągnąć, "Blood+" wydaje mi się dziwnie powolne, a zachowanie Sayi czasami irytuje, choć zdaję sobie sprawę, że w swojej sytuacji ma prawo być zdezorientowana i niepewna. Jak na razie mam więc nadzieję, że z czasem jej to przejdzie. Zarówno opening, jak i ending słucha się całkiem przyjemnie. Zwłaszcza ten drugi zwrócił moją uwagę ze względu na nietypowy wokal - utwór jest śpiewany jakby łamiącym się głosem.

Fujoshi Kanojo | Shinba Rize & Pentabu | 21 rozdziałów | Ocena: 7/10
Po dłuższej przerwie postanowiłam wrócić do perypetii Taigi i jego uwielbiającej wszystko, co związane z BL dziewczyny. Co prawda manga nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia (i kreska też nie zachwyca), jednak miło jest od czasu do czasu poobserwować, jak bardzo Yuiko uprzykrza Taidze życie swoim hobby, zwłaszcza kiedy już wciągnie się w historię. Jednocześnie biorąc pod uwagę to, jak bardzo dziewczyna angażuje się (i jego przy okazji też) w swoje zainteresowania, trzeba przyznać, że Taiga jest bardzo wyrozumiałym chłopakiem.

Kiseijuu | Iwaaki Hitoshi | 24/64 rozdziały
Już od dawna chciałam sprawdzić, ile wspólnego z pierwowzorem ma anime i muszę przyznać, że całkiem sporo. Anime mocno trzyma się akcji z mangi z tą różnicą, że jest bardziej współczesne (o czym wspominałam już w recenzji anime). Na razie nie planuję czytać dalej, ale kiedyś pewnie jeszcze wrócę do tej mangi.

Ballroom e Youkoso | Takeuchi Tomo | 27/? rozdziałów
A więc z tą mangą jest tak, że zobaczyłam pewien kadr z niej, spodobała mi się kreska i zauważyłam, że to sportówka. Sportówka o tańcu towarzyskim. I już po chwili zaczęłam czytać, z czystej ciekawości i przez dłuższy czas trudno mi się było oderwać. Główny bohater, z początku niechętny do tańca, wkrótce odkrywa w sobie nie tylko ogromne zainteresowanie, ale spore predyspozycje. Co prawda z początku zaskakuje to, jak wielkie robi postępy, czasem wręcz dorównując osobom, które taniec ćwiczyły latami, jednak wkrótce okazuje się, że Fujita wciąż ma wiele braków. W tej chwili narobiłam sobie już sporo zaległości z tą serią, ale kiedyś to jeszcze nadrobię. Kreska jest naprawdę świetna i potrafi zrobić ogromne wrażenie, zwłaszcza w tańcu, choć powaga lub inne emocje malujące się na twarzach tancerzy czasami potrafią być wręcz... przerażające :P

Yamada-kun to 7-nin no Majo | Yoshikawa Miki | 91/? rozdziałów
Mangę zaczęłam czytać jeszcze przed ukazaniem się anime (wytrzymałam 5 odcinków, potem sobie odpuściłam ze względu na ogromną ilość przeinaczeń względem pierwowzoru), ale później ją porzuciłam. Przynajmniej na jakiś czas, bo po kilkukrotnym odsłuchaniu openingu (świetnie się do niego tańczy w stepmanii ^^) za nią zatęskniłam. Akcja jest ciekawa, zahacza o poważniejsze tematy, jednak przeważa tutaj humor. Dla mnie to jedna z mang do czytania etapami, od jednego wątku do drugiego, bo po dłuższym czytaniu jakoś tracę zainteresowanie, jednak na pewno będę ją czytać dalej. Zwłaszcza że jestem ciekawa, jak akcja potoczy się po ostatnich wydarzeniach.

Koimonogatari | Tagura Tohru | 6/? rozdziałów
O tej mandze pisałam, kiedy miała jeszcze cztery rozdziały. Wciąż mam o niej bardzo dobre zdanie. Nadal też wygląda na to, że autorka skupi się na przyjaźni, a nie wątku romantycznym i nie mam nic przeciwko temu, żałuję jedynie, że rozdziały pojawiają się tak rzadko (do tego szósty był o wiele krótszy od poprzednich :c).

Darker than Black: Shikkoku no Hana | Iwahara Yuji | 33 rozdziały | Ocena: 8/10
O tej mandze dowiedziałam się już jakiś czas temu dzięki Shouri. Co prawda dość długo zwlekałam z czytaniem, jednak gdy w końcu zaczęłam, naprawdę szybko się wciągnęłam. Manga ta stanowi alternatywną kontynuację "Darker than Black: Kuro no Keyiakusha". Przede wszystkim historia ta o wiele bardziej przypadła mi do gustu niż ta z "Darker than Black: Ryuusei no Gemini" i po prostu pasowała do klimatu pierwszej serii. Byłoby świetnie, gdyby dostało swoją wersję anime. Może kiedyś właśnie tak się stanie?

Tokyo Ghoul:re | Ishida Sui | 64/? rozdziałów
Czy jest tu w ogóle ktoś, kto czyta "Tokyo Ghoul:re"? Mam już dość spore zaległości w tej serii, jednak zanim to nadrobię, chciałam najpierw napisać trochę o tym, co już przeczytałam. Dalszy ciąg czytacie na własne ryzyko, bo na pewno znajdą się tu jakieś spojlery. I ogólnie będzie raczej chaotycznie. [do 7 rozdziału] Najpierw niepewność, bo skąd tu ten cały Sasaki? Czy to rzeczywiście nowe "wcielenie" Kanekiego? Ale ponieważ to miły gość, szybko go polubiłam. Z tego samego powodu niektórzy patrzyli na niego z góry, więc nie mogłam się doczekać, aż pokaże, na co go stać. I nie musiałam na to zbyt długo czekać. [do 11] Teraz coś o quinckes. Urie z tą swoją obsesją na punkcie awansu był tak denerwujący... Saiko była tak niepozorna. A potem wizyta w nowej restauracji Touki. A potem Juzou... przeszukujący Sasakiego w poszukiwaniu słodyczy (pocieszne xD). [kolejne] I to tyle z bardziej szczegółowych rzeczy. Ogólnie, to spodobała mi się postać Sasakiego, więc nie chciałam, żeby zniknął z powodu Kanekiego. A z drugiej strony szkoda było mi osób, którym brakuje Kanekiego. A po wątku z Tsukiyamą zaskoczyło mnie kagune Saiko. No i Sasakiemu wróciła przynajmniej część wspomnień, zmienił się i... na razie jeszcze nie wiem, co o tym sądzić. Nie do poznania zmienił się też Urie, tym razem w pozytywnym sensie.

środa, 8 czerwca 2016

A. Łacina "Niebo nad pustynią" (Book Tour)

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia  |  Liczba stron: 432
Kiedy Anastazja dowiedziała się, że kolega z klasy, którym skrycie się interesuje, ferie prawdopodobnie spędzi w Egipcie, myśl o wyjeździe nie dawała jej spokoju. Nie przypuszczała, że kiedy wspomni o wycieczce rodzicom, oni potraktują jej propozycję poważnie. A jednak stało się i tak oto coś, co w pierwszej chwili wydawało się niedorzecznym kaprysem, przybrało realny kształt. Traf chciał, że nie tylko trafili w to samo miejsce, ale i do tego samego hotelu. Czy to początek historii o wielkiej, nastoletniej miłości? Bynajmniej. Anastazja szybko przekonuje się, że Damianowi daleko do jej wyobrażeń i nie zamierza sobie wmawiać, że jest inaczej. Tymczasem do ich grona wkrótce dołącza także Klara (wmanewrowana w tą znajomość przez babcię) oraz kilka lat starszy Albert.

Choćby nawet z pozoru nic na to nie wskazywało, każde z nich niesie ze sobą swój własny ciężar. Klara z wyraźną niechęcią odnosi się do całego wyjazdu, nawet na plaży nie zdejmuje ciemnych ubrań i gdyby nie troska o babcię na pewno by jej tam nie było. Damian od prawdziwego świata zdecydowanie woli wirtualną rzeczywistość, dlatego nie uśmiecha mu się wizja spędzenia calutkich ferii bez laptopa i innych sprzętów. Zasady wirtualnych rozgrywek próbuje więc zastosować w rzeczywistości. Dwójkę pozostałych bohaterów już trudnej rozszyfrować. Niewiele świadczy o tym, że Anastazja ma za sobą ciężkie przejścia. Jedynym zewnętrznym przejawem wydają się być skrywane na nadgarstkach rany, jednak jej problemy sięgają o wiele głębiej. A Albert? W jego przypadku trudno w ogóle stwierdzić, że coś go gryzie. Przystojny, miły, uczynny, a do tego potrafi się dogadać z miejscowymi (w wielu sytuacjach bardzo przydatna umiejętność), prawdziwy ideał! Jedynie sporadyczne chwile słabości świadczą o tym, że i jego życie nie jest wyłącznie pasmem przyjemności i sukcesów.

"Wartości człowieka nie mierzy się tym, czy ktoś ją dostrzegł."

Autorka stworzyła bardzo wyrazistych, realnych bohaterów, którzy ciekawią, czasami nieco irytują, a jednak da się ich lubić - jednych mniej, innych bardziej. Nie są idealni i właśnie to sprawia, że łatwiej w nich uwierzyć. Również w kwestii problemów, z którymi się zmagają, nie jest jednakowo, a ich wzajemne relacje stanowią pasmo wzlotów i upadków, czasem martwiąc, a innym razem pokrzepiając czytelnika, przede wszystkim skłaniając jednak do rozmyślania, jakich to ludzi skrywa cała ta masa pozorów i niedomówień. Jednocześnie autorce udaje się uniknąć przesady czy moralizatorskiego tonu. Na tej czwórce powieść się jednak nie kończy. Są jeszcze rodzice Anastazji i jej kochany, choć często sprawiający kłopoty dwuletni brat, któremu poświęca mnóstwo uwagi, rodzice Damiana, z którymi chłopakowi raczej trudno znaleźć wspólny język oraz babcia Klary, bardzo energiczna starsza pani, która chce dla wnuczki jak najlepiej, choćby i wbrew jej woli. Te postaci, choć już nie tak ważne, również odgrywają tu swoją rolę.

Miejsce akcji oraz wiedza Alberta dają dodatkowo możliwość nieco bliższego poznania kultury arabskiej, w tym i paru zwrotów w tym języku, jeśli ktoś jest zainteresowany. Znajdzie się okazja do paru dyskusji, czy to na temat obecnych we współczesnym świecie konwenansów i społecznego przymusu, czy paru innych kwestii. Przy odrobinie chęci można się także dowiedzieć co nieco o występujących tam niesamowitych rybach czy innych żyjątkach, nie ma się więc co martwić, że znajdziemy tu jedynie poważne tematy.

Już od dawna chciałam sięgnąć po jakąś książkę Anny Łaciny, więc Book Tour był do tego świetną okazją. Za "Niebo nad pustynią" zabrałam się z ciekawością, jednak bez konkretnych oczekiwań. Teraz mogę stwierdzić, że moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki było jak najbardziej udane i z chęcią poznam inne jej powieści.

Za możliwość udziału w Book Tourze (wciąż jest okazja dołączyć) bardzo dziękuję!

sobota, 4 czerwca 2016

A. Camus "Dżuma"

Porozumienie Wydawców (Kanon na koniec wieku)  |  Liczba stron: 276
Oran to miasto jak każde inne. A może nawet jeszcze bardziej pospolite. Ludzie żyją tu zwyczajnie, wśród swoich nawyków i codziennych spraw, nie ma nic, co wyróżniałoby to miejsce spośród innych. Pewnego dnia coś jednak zakłóca tę monotonię. W mieście zaczynają się pojawiać szczury - wychodzą i umierają: na ulicach, na klatkach schodowych, w mieszkaniach. Jest ich coraz więcej. Ludzie zaczynają się niepokoić, niecierpliwić, a prasa wciąż powraca do tego tematu. Aż nagle wszystko się kończy. A przynajmniej tak się wydawało, bo na miejsce niedawnych incydentów pojawiają się nowe. Ludzie zaczynają chorować, mają dziwne, niepokojące objawy i po kilku dniach umierają. Nikt nie podnosi alarmu, prasa milczy i choć pojawiają się jednostki, które chcą zacząć działać, ludzie u władzy wciąż pozostają niezdecydowani. Tymczasem ofiar przybywa i będzie przybywać, zwłaszcza jeśli nie podejmie się właściwych kroków. I w końcu ktoś decyduje się wyrazić na głos to, czego wielu się obawia, pada jedno, znaczące słowo: dżuma.

Odtąd życie w Oranie ulega zmianie, miasto zostaje odizolowane od reszty świata, nie licząc kilku wyjątków, pozostawione samo sobie. Postawy mieszkańców względem tej sytuacji są podzielone, a my mamy możliwość wglądu w ich zmieniające się nastroje, poglądy odnośnie dżumy oraz sposoby radzenia sobie z zaistniałą sytuacją.

W naszej podróży po zadżumionym mieście towarzyszy nam przede wszystkim kilku bohaterów. Jednym z nich jest doktor Rieux, który za swoją oczywistą powinność uważa podjęcie czynnej walki z chorobą, co więcej, poświęca temu zajęciu całego siebie. Jest też dwóch przyjezdnych - Tarrou, który również nie zamierza siedzieć bezczynnie oraz Rambert, który w przeciwieństwie do niego szuka szansy na wydostanie się z miasta, w którym przecież całkowicie przypadkiem znalazł się w nieodpowiednim czasie. Cottard natomiast cieszy się z zaistniałej sytuacji, gdyż skutecznie odwraca uwagę władz od jego osoby. Ciekawą postawę możemy zaobserwować również u ojca Paneloux, który po pewnym wydarzeniu musi na nowo zdefiniować swoje podejście do dżumy i sensu cierpienia. Autor dużo miejsca poświęca na przedstawienie swoich postaci pod względem psychologicznym i świetnie mu to wychodzi. Widać, że epidemia na każdego z nich wywarła pewien wpływ, a zmiany, jakie się w nich dokonały nie biorą się znikąd.

Narracja w "Dżumie" przybrała bardzo ciekawą i przyjemną w odbiorze postać. Narrator zdaje sobie sprawę ze swojej roli i sam jest uczestnikiem rozgrywających się wydarzeń, jednak prawie do samego końca nie chce się ujawnić. Przyznam, że przez takie postawienie sprawy byłam jeszcze bardziej ciekawa jego tożsamości, choć od początku miałam pewne podejrzenia. Dodatkowo wydarzenia rozgrywające się w Oranie poznajemy także na podstawie dziennika Tarrou.

"Dżumę" można odebrać bardziej dosłownie, jako kronikę wydarzeń w mieście odizolowanym przez epidemię czy też wielowątkową powieść obyczajową o życiu w warunkach zdecydowanie odbiegających od normalnych, jednak autor nadał jej też głębsze znaczenie. Dżuma uosabia tutaj zło. Zło, które zawsze istniało i będzie istnieć zarówno w świecie jak i w samym człowieku. Powieść Camusa może też przedstawiać piekło wojny, która nie do poznania zmienia spokojną rzeczywistość mieszkańców. Przyznam, że sama bardziej skupiłam się na sensie dosłownym, jednak książka ta tak czy inaczej pozytywnie mnie zaskoczyła i aż mi głupio, gdy sobie uświadomię, że prawdopodobnie nigdy bym jej nie przeczytała, gdyby nie była moją szkolną lekturą (lub gdybym właśnie z tego powodu na wstępie spisała ją na straty).

"W ludziach więcej rzeczy zasługuje na podziw niż na pogardę."