Wydawnictwo: Vesper | Liczba stron: 364 | Seria: Flawia de Luce (1)
Flawia, choć to wciąż zaledwie jedenastolatka, ma całkiem poważne hobby. Pasjonuje się bowiem chemią, a w szczególności truciznami. Cóż... mając za starsze siostry Ofelię i Dafne użycie odpowiedniego specyfiku wydaje się nader kuszące... Ale mniejsza z tym. Za możliwość rozwoju swojej pasji Flawia może dziękować jednemu ze swoich przodków, który pozostawił po sobie w pełni wyposażone laboratorium chemiczne. Przechodząc już jednak do sedna sprawy, pewnego dnia na progu ich domu pojawia się martwy ptak ze znaczkiem pocztowym nabitym na dziób. Widok ten wyprowadza z równowagi zwykle opanowanego ojca dziewczynki, jednak to wydarzenie to dopiero początek. W nocy Flawia podsłuchuje niepokojącą rozmowę, a nad ranem znajduje w ogrodzie nieznajomego człowieka, który, wydając swoje ostatnie tchnienie, wypowiada jedno słowo: "vale".
Czy to aby nie za dużo dla jedenastoletniej dziewczynki? Ależ skąd! Flawia, niezwykle podekscytowana całym zajściem oraz podejrzeniem, że nieznajomy został otruty, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Zaczyna więc swoje własne śledztwo, zataja co nieco przed policją i próbuje wybadać, co doprowadziło do zaistniałej sytuacji. Trzeba jej przy tym przyznać, że główkuje całkiem nieźle, a sprytu w niektórych momentach mógłby jej pogratulować sam Sherlock Holmes.
Jej siostry zdają się być typowym przykładem wrednego starszego rodzeństwa, a ojciec sprawia wrażenie dość odległego, zwłaszcza po śmierci żony, jednak może to się wiązać z tym, że de Luce'owie nie nawykli do poufałości. Dalej mamy Doggera, który w ich posiadłości pełnił różne funkcje, a obecnie jest ogrodnikiem. Ze względu na swoją rozchwianą psychikę traktowany jest raczej ulgowo. No i jest jeszcze pani Mullet, kucharka należąca do osób, na które właściwie odruchowo patrzy się nieco z góry. Choć pojawiło się tu jeszcze kilku innych bohaterów, wymienić należałoby jeszcze przede wszystkim inspektora Hewitta, który, chociaż czasami było mu to nie w smak, przymykał oko na postępowanie Flawii. Największym zaskoczeniem (i to jak najbardziej pozytywnym) był dla mnie jednak pan Kissing, ale nie zamierzam zdradzać dlaczego. Dowiedzieć możecie się już z książki.
Sama historia kryjąca się za morderstwem okazała się całkiem ciekawa i dość rozbudowana, sięgająca o wiele odleglejszych wydarzeń. Książka jest w dodatku pełna chemicznych i filatelistycznych ciekawostek, a w tym pierwszym przypadku także fachowego nazewnictwa. "Zatrute ciasteczko" to podany dość lekko i z pomysłem kryminał oraz całkiem niezły początek serii. Czy sięgnę po kolejne części? Może nie od razu, ale myślę, że tak.
"Wszystko w y d a j e się bardzo zagmatwane tuż przed znalezieniem rozwiązania."W kwestii bohaterów, Flawię dość łatwo polubić ze względu na jej bystrość i sposób bycia, choć ogólne wrażenie na jej temat może się trochę kłócić z jej wiekiem, a ona sama ma, delikatnie mówiąc, tendencję do mijania się z prawdą. O ile z początku z pewnym zrezygnowaniem patrzyłam na to, na jak genialne dziecko była kreowana (zwłaszcza w połączeniu z dość wyszukanym słownictwem, jakiego używa), tak po pewnym czasie naprawdę zaczęłam się wciągać w fabułę. Do tego, choć w większości przypadków dziewczynka wydaje się nad wiek dojrzała, były też momenty, które przypominały, ze to jednak wciąż jedenastolatka (puszczanie wodzy fantazji, czasami nieco naiwny sposób myślenia).
Jej siostry zdają się być typowym przykładem wrednego starszego rodzeństwa, a ojciec sprawia wrażenie dość odległego, zwłaszcza po śmierci żony, jednak może to się wiązać z tym, że de Luce'owie nie nawykli do poufałości. Dalej mamy Doggera, który w ich posiadłości pełnił różne funkcje, a obecnie jest ogrodnikiem. Ze względu na swoją rozchwianą psychikę traktowany jest raczej ulgowo. No i jest jeszcze pani Mullet, kucharka należąca do osób, na które właściwie odruchowo patrzy się nieco z góry. Choć pojawiło się tu jeszcze kilku innych bohaterów, wymienić należałoby jeszcze przede wszystkim inspektora Hewitta, który, chociaż czasami było mu to nie w smak, przymykał oko na postępowanie Flawii. Największym zaskoczeniem (i to jak najbardziej pozytywnym) był dla mnie jednak pan Kissing, ale nie zamierzam zdradzać dlaczego. Dowiedzieć możecie się już z książki.
Sama historia kryjąca się za morderstwem okazała się całkiem ciekawa i dość rozbudowana, sięgająca o wiele odleglejszych wydarzeń. Książka jest w dodatku pełna chemicznych i filatelistycznych ciekawostek, a w tym pierwszym przypadku także fachowego nazewnictwa. "Zatrute ciasteczko" to podany dość lekko i z pomysłem kryminał oraz całkiem niezły początek serii. Czy sięgnę po kolejne części? Może nie od razu, ale myślę, że tak.
"Milczenie bywa niekiedy najkosztowniejszym towarem."
Aktualnie nie mam ochoty na kryminały, a jeśli już nadejdzie ów dzień, to zapewne sięgnę po bardziej dorosłą historię. Jednak tę książkę na pewno polecę młodszym czytelnikom. :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Flawię! <3 Przeczytałam na razie pierwszy tom, ale mam też drugi i szósty :D Na Targach w Krakowie mam zamiar kupić trzy brakujące i wtedy zrobić flawiowy maraton :D
OdpowiedzUsuńpapierowemiasta.blogspot.com
Czeka na półce, jestem ciekawa jak ją odbiorę :)
OdpowiedzUsuńMoją uwagę bardzo przykuła okładka, jest świetna :D. Mam ją w planach, więc mam nadzieję, że jest w mojej bibliotece :).
OdpowiedzUsuńHmm, kryminał, w lekko dziwnym stylu (oczywiście w dobrym sensie ^^)z świetną okładką... biorę! Koniecznie muszę zaopatrzyć się w książkę ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
http://sunny-snowflake.blogspot.com/
Wydaje mi się, że słyszałam o tej książce już wcześniej, ale kryminały rozwiązywane przez dzieci... Cóż, chyba jednak to do mnie nie trafia. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKusonoki Akane