środa, 27 kwietnia 2016

Podusmowanie anime na zimę 2015/16

Trochę to trwało, ale w końcu mogę dodać podsumowanie anime z minionego sezonu (i to nawet przed maturą). Tym razem niewiele serii oglądałam na bieżąco. Po części dlatego, że niektóre chciałam sobie zostawić na później, kiedy już ukażą się wszystkie odcinki (Ajin, Boku dake ga Inai Machi, Dimension W), ale też dlatego, że właściwie mi się nie chciało. Kilka anime planuję nadrobić później, jest też parę porzuconych.

Ajin
Ilość odcinków: 13
Ocena: 8

To anime zostawiłam sobie całkowicie na później i nie ruszyłam na próbę nawet pierwszego odcinka. Mocno zaskoczył mnie sam główny bohater, który ma... dość specyficzny sposób myślenia. Raz (czy raczej zwykle) jest interesowny, wręcz samolubny, a innym razem zdarzy się, że sam z siebie zrobi coś dobrego. Jego zachowanie często wydaje się sztuczne, ukartowane. To naprawdę ciekawa odmiana. No i ta cała historia o ajinach bardzo przypadła mi do gustu. Na pewno będę kupować mangę. ^^
Kolejna sprawa, Ajin został wykonany w CGI, co... niekoniecznie dobrze się sprawdza. Nie twierdzę, że było tragicznie (były nawet momenty, gdy naprawdę byłam pod wrażeniem tego, co widzę, a opening też wygląda całkiem nieźle) albo że bardzo przeszkadzało przy oglądaniu, ale wciąż nie jestem przekonana do czegoś takiego. I jeśli miałabym wybierać, to chyba w Bubuki Buranki CGI wypadło lepiej. Za to opening jest naprawdę genialny i już po pierwszych odsłuchaniach bardzo mocno zapadł mi w pamięć. Ending też mi się podobał.


Ansatsu Kyoushitsu 2nd Season
Ilość odcinków: 25
Ocena: 8

* trwające
Ach! Jak miło znów móc zobaczyć Koro-senseia i uczniów klasy E w akcji! Zwłaszcza to, jak ogromne zdobyli umiejętności za sprawą swoich treningów ogląda się naprawdę przyjemnie. No... i jak ucierają nosa całej tej przemądrzałej zgrai z głównego budynku szkoły. Podobało mi się też to, że został rozwinięty wątek sytuacji rodzinnej Nagisy. Za to metody nauczania dyrektora oraz jego działania zaczynają być coraz bardziej groteskowe i niepokojące... O przeszłości Koro-senseia wciąż nie wiadomo praktycznie nic, ale coraz częściej zdarzają się krótkie przebłyski, więc coś się pewnie w tej sprawie ruszy. Trochę dziwne wydaje mi się to przedstawianie egzaminów w formie bitew, no ale niech im będzie. :P
Tym razem ending nie spodobał mi się tak bardzo jak poprzedni, jednak po kilku odsłuchaniach i ten przypadł mi do gustu. Z kolei opening jest bardzo chwytliwy i przyjemnie się go słucha.


Boku dake ga Inai Machi
Ilość odcinków: 12
Ocena: 9

Cały szum wokół tej serii zrobił swoje i niecierpliwie wyczekiwałam pierwszego odcinka, który, jak się okazało, również spełnił swoje zadanie i skutecznie zachęcił mnie do obejrzenia reszty. Tym trudnej było mi wstrzymywać się z oglądaniem, aż ukażą się wszystkie odcinki, ale jakoś dałam radę. I myślę, że była to dobra decyzja. Wydarzenia są naprawdę ciekawe, a odcinki lubią się kończyć w takich momentach, że chciałoby się od razu włączyć następny. I tak też zwykle robiłam. Satoru łatwo polubić. Widać, jak bardzo żałuje tego, że nie udało mu się uratować Kayo. Do tego stopnia, że po otrzymaniu drugiej szansy czasem podejmuje dość desperackie kroki. Seria jest naprawdę wciągająca, a zakończenie uważam za dość satysfakcjonujące. Ach! I uwielbiam te projekty postaci. ^^
Opening jest świetny, bardzo chwytliwy, natomiast ending jakoś niepostrzeżenie wkradł się w moje łaski i już wkrótce nie potrafiłam wyrzucić go z głowy. Piosenki Sayuri chyba tak już mają (w końcu w "Ranpo Kitan" też mnie oczarowała).


Dimension W
Ilość odcinków: 12
Ocena: 8

Z początku nawet nie planowałam obejrzeć tego anime, a okazało się, że po pierwszym odcinku cała jego koncepcja bardzo mi się spodobała. Na plus podziałał także fakt, że do powstania tej serii przyczyniły się osoby odpowiedzialne za "Darker Than Black", które uwielbiam. I tak oto postanowiłam poczekać, aż ukażą się wszystkie odcinki, a potem zaciągnęłam do oglądania też brata. Prawda jest taka, że Mabuchi Kyouma to główny bohater, który świetnie wpasowuje się w moje gusta - nieco trudny w obyciu, choć naprawdę dobry z niego gość, do tego z nietypowym, ale bardzo skutecznym sposobem walki. Mira wprowadza do serii dużo humoru i ogólnie jest dość sporo ciekawych postaci. Trochę denerwowało mnie to, że przy zbliżeniach pojawiało się jednokolorowe tło (miałam wrażenie, że to takie pójście na łatwiznę), jednak reszta bardzo mi się podobała. Ta seria również ma chwytliwy opening (i do tego ten taniec Kyoumy! xD). Ending był w porządku, ale nie zapisał się jakoś szczególnie w mojej pamięci.


Haikyuu!! 2nd Season
Ilość odcinków: 25
Ocena: 8

* kontynuacja poprzedniego sezonu
Hmm... co by tu napisać? Drużynę z Karasuno i innych szkół po prostu przyjemnie się ogląda, zwłaszcza przy co bardziej emocjonujących momentach (a już w końcowej akcji to szczególnie!). Doceniam też to, że poza naszymi "gwiazdami" okazję, by się wykazać mieli także inni, zwłaszcza Ennoshita, który do tej pory nie odgrywał jakiejś większej roli. No i oczywiście Yamaguchi. Poza tym, jak przy wielu sportówkach, chciałoby się zwykle, żeby wygrali główni bohaterowie, a jednocześnie jakoś szkoda tej drugiej drużyny, zwłaszcza kiedy już pozna się ją bliżej (a w każdym razie ja tak mam).
Eech, wygląda na to, że będę to powtarzać przy praktycznie każdym anime, ale co poradzić, taka prawda. A więc i tu mamy chwytliwy opening, do tego o bardzo pozytywnym brzmieniu. Ending z początku nie zwrócił mojej uwagi, ale jak już się wsłuchać, to okazuje się całkiem niezły.


Nijiiro Days
Ilość odcinków: 24
Ocena: 7

* trwające
Otai pisała kiedyś o mangowej wersji "Nijiiro Days", więc od początku wiedziałam, że będę musiała zerknąć na to anime. Odcinki naprawdę szybko się kończą (mają przecież zaledwie po 13 min.), czasami wręcz w mgnieniu oka, podczas gdy chciałoby się oglądać dalej. Podoba mi się to, że fabuła nie skupia się jedynie na (dość dziecinnym) Natsukim i Kobayakawie, ale też na innych. Zwłaszcza że Kobayakawa bywa dość denerwująca z tym swoim dziwnym oderwaniem od rzeczywistości. Tsuyoshi (Tsuyo-pon brzmi tak pięknie :D) jest całkiem sympatycznym mrukiem (i to jedynym, który jest w związku), Tomoya raczej znośnym kobieciarzem, ale najbardziej zaskoczył mnie Keiichi ze swoimi sadystycznymi upodobaniami i właśnie na rozwinięcie jego wątku czekałam najbardziej (byłam bardzo ciekawa, jak zostanie poprowadzony). Nie spodziewałam się, że zainteresuje się nim akurat młodsza siostra Tomoyi. Ciekawe, jak zareaguje, gdy już dowie się o jego sadystycznej stronie... Opening wygląda na dość tani, a przynajmniej takie mam wrażenie, bo składa się głównie ze zdjęć, do których dodano postaci z serii. Za to endingów jest kilka i co prawda nie zachwycają jakoś szczególnie, jednak niektóre ujęcia są na tyle ciekawe, że zwykle oglądam je do końca. :3


Prince of Stride: Alternative
Ilość odcinków: 12
Ocena: 6

Nie ciągnęło mnie jakoś szczególnie do tej serii (chociaż byłam ciekawa tych widowiskowych biegów), ale ostatecznie się na nią zdecydowałam. I w sumie nie żałuję, ale też nie uważam, żebym wiele straciła, gdybym jednak zrezygnowała.
Przede wszystkim seria jest napakowana najróżniejszymi mądrościami powtarzanymi aż do znudzenia. No dobra, można czasem wspomnieć, że w sztafecie chodzi o przekazywanie emocji czy coś w tym stylu, ale po kilku takich wzmiankach robi się to już denerwujące. A Kuga i jego teksty na temat wiatru? No proszę, tego nawet za pierwszym razem nie potrafiłam wziąć na poważnie.
Jaskrawa kolorystyka jednym może się podobać, innym niekoniecznie. Mi w sumie jakoś szczególnie nie przeszkadzała. Muzyka też w porządku, zwłaszcza opening, który zwyczajnie pasował do całości.


Shouwa Genroku Rakugo Shinjuu
Ilość odcinków: 13
Ocena: 8

Na to anime zdecydowałam się głównie z powodu jousei w gatunkach, co nie zdarza się zbyt często, jednak dość długo zwlekałam, zanim się za nie zabrałam. Dziwiłam się, że pierwszy odcinek tak bardzo mi się dłużył (choć był całkiem niezły) i dopiero w połowie zorientowałam się, że jest po prostu dwa razy dłuższy niż normalnie. :P
Później przyszło kolejne zaskoczenie. Myślałam, że będzie to seria głównie o Yotarou, którego poznajemy po zwolnieniu z więzienia, a tu niespodzianka! Akcja przenosi się wstecz i zaczynamy poznawać przeszłość mistrza Yakumo. Było to jednak pozytywne zaskoczenie. Ciekawie było obserwować, jak zmieniało się jego podejście do rakugo, do tego wątek romantyczny nie należał do banalnych i ogólnie muszę przyznać, że bardziej odpowiadał mi klimat towarzyszący dawniejszym losom bohaterów.
Opening pierwszy raz pojawia się na końcu, a następnie w trzecim odcinku i jest kolejną rzeczą, która mnie zaskoczyła. Brzmi naprawdę świetnie, a do tego jest śpiewany przez Megumi Hayashibarę, seiyuu jednej z bohaterek. Ending jest spokojny i statyczny i w sumie nie zapadł mi jakoś szczególnie w pamięć. Czekam na dalszy ciąg. :)

Yami Shibai 3rd Season
Ilość odcinków: 13
Ocena: 5

Ta krótkometrażówka może i niewiele wnosi i bywa dziwna, jednak znów się na nią zdecydowałam, właściwie z przyzwyczajenia. Większość historii jest co najwyżej przeciętnych, jednak od czasu do czasu trafi się coś trochę ciekawszego. Nie spodziewałam się zmiany wstępu. Co prawda było mi trochę szkoda, że nie ma już poprzedniego, jednak szybko przywykłam do nowego i sama zaczęłam go podśpiewywać. Naprawdę łatwo wpada w ucho. ♫ Acchira no Tomodachi Kocchira ni Oide ♫ Ending i towarzysząca mu animacja też są dość ciekawe. Zaskoczył mnie natomiast ostatni odcinek, który był nie tylko powiązany ze wspomnianym wstępem, ale i z wprowadzeniem z poprzednich części. Przypuszczam, że po takim zamknięciu sprawy kolejny sezon może się już nie pojawić.


Serie do nadrobienia innym razem... chyba:

Bubuki Buranki
Ilość odcinków: 4/12

Anime, za które zabrałam się właściwie tylko dlatego, że zostało w całości wykonane w CGI. Pewnie dla wielu byłby to powód, żeby na wstępie odrzucić tą serię, ale byłam ciekawa, jak to wszystko wyjdzie. I przyznam, że z początku trochę trudno było do tego przywyknąć, zwłaszcza do projektów postaci, ale to kwestia czasu.
Zamierzam jeszcze dokończyć to anime, ale nie jest to dla mnie jakiś wielki priorytet.
Chyba że ktoś odradza dalsze oglądanie?




Durarara!!x2 Ketsu
Ilość odcinków: 1/12

Lubię tą serię, jednak postanowiłam zostawić ją sobie na później. Już i tak wiele szczegółów dotyczących poprzednich wydarzeń wypadło mi z głowy, więc trochę dłuższa przerwa nie powinna stanowić problemu. A tak obejrzę sobie Drrr na spokojnie. ;)







Sushi Police
Ilość odcinków: 6/13

Miałam obejrzeć tylko jeden odcinek, ale pokazałam go też bratu i... jakoś tak wyszło na to, że dalej oglądaliśmy razem, chociaż anime nie zachwyca, a sama koncepcja jest dość absurdalna i mocno przesadzona. No ale jest krótkie, więc jako taki przerywnik da się tą serię znieść. Co ciekawe, jeśli chodzi o kreskę, zdecydowanie bardziej przypomina twory na przykład amerykańskie, niż typowe anime. Poza tym ending jest zaskakująco chwytliwy, a podczas jego trwania można się dowiedzieć paru ciekawostek na temat sushi.
Nie jest to dla mnie żaden priorytet, ale może kiedyś dokończę.



Serie porzucone:

Divine Gate
Ilość odcinków: 2/12

Nie był to mój priorytet, jednak postanowiłam sprawdzić tą serię. Pierwszy odcinek bardzo mi się spodobał, ale przy drugim zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo wszystko (a już zwłaszcza główny bohater) jest tu przedramatyzowane. Możliwe, że w innej sytuacji i tak oglądałabym na bieżąco, ale tym razem po prostu mi się nie chciało i ogólnie nie byłam pewna, czy rzeczywiście wrócę do tego anime. W tej chwili zdążyłam już jednak naczytać się wystarczająco niepochlebnych opinii na jego temat, żeby nie marnować więcej czasu na tę serię.





Ojiisan to Marshmallow
Ilość odcinków: 1/12

Planowałam się zabrać za tą krótkometrażówkę z myślą, że może się okazać zabawna i... sympatyczna? Szybko jednak porzuciłam swoje nadzieje, bo wnioskując z pierwszego odcinka, zabawnie może i będzie, ale w ten głupawy sposób, którego nie lubię.







Norn9: Norn + Nonet
Ilość odcinków: 2/12

Uznałam, że dam tej serii szansę, jednak szybko przekonałam się, że to kompletnie nie moje klimaty. Przede wszystkim irytowała mnie główna bohaterka (tak to najwyraźniej jest, gdy ignoruje się fakt, że to adaptacja otome). Miły dla wszystkich Takeru, takie ucieleśnienie dobra, też mocno działał mi na nerwy i choć mogłoby się znaleźć parę szczegółów, które by mnie zainteresowały, całokształt nie wydawał mi się tego wart. Drugi odcinek obejrzałam tylko po to, żeby poznać moc Koharu, jednak i to mnie nie przekonało.





Sekkou Boys
Ilość odcinków: 1/12

Nie, nie spodziewałam się po tym (krótkometrażowym) anime kompletnie nic. Po prostu sama jego koncepcja była tak absurdalna, że aż szkoda byłoby nie obejrzeć chociaż fragmentu. I na jednym odcinku skończyłam, to i tak było dla mnie aż nadto.
Posągi idolami? Nigdy więcej...






Muzyka:

Ajin OP - flumpool "Yoru wa Nemureru kai?"
Ansatsu Kyoushitsu OP - "QUESTION"
Boku dake ga Inai Machi OP - Asian Kung Fu Generation "Re:Re:"
Boku dake ga Inai Machi ED - Sayuri "Sore wa Chiisana Hikari no Youna"
Dimension W OP - STEREO DIVE FOUNDATION "Genesis"
Haikyuu!! OP - BURNOUT SYNDROMES "FLY HIGH!!"
Shouwa Genroku Rakugo Shinjuu OP - Megumi Hayashibara "Usurai Shinjuu"

piątek, 22 kwietnia 2016

H. Krall "Zdążyć przed Panem Bogiem"

Wydawnictwo a5  |  Ilość stron: 109
"Zdążyć przed Panem Bogiem" to zapis losów Marka Edelmana, zastępcy komendanta Żydowskiej Organizacji Bojowej, a późniejszego kardiochirurga, który w czasie wojny przebywał w warszawskim getcie. Książek podejmujących podobne tematy może być setki (jeśli nie więcej), a jednak właśnie ta trafiła do kanonu lektur szkolnych i bardzo się z tego cieszę, bo inaczej mogłabym ją przeoczyć, nigdy nawet nie dowiedzieć się o jej istnieniu. A to byłaby spora strata.

"Przecież nie piszemy historii. Piszemy o pamiętaniu."

A więc co wyróżnia tę książkę na tle innych o podobnej tematyce? Jej bezpośredni, w miarę możliwości lekki styl, na przekór ciężkiemu zagadnieniu, którego dotyczy. Hanna Krall przedstawia nam relację Edelmana nawet nie tyle w formie luźnego wywiadu, co raczej rozmowy, w której nie brakuje różnych dygresji i nagłych zmian tematu. Książka może się czasem przez to zdawać dość chaotyczna, jednak można do tego przywyknąć. W dodatku taka forma sprawia, że wszystko to wypada bardzo naturalnie i wiarygodnie. Historie z getta przeplatają się z tymi powojennymi oraz opowieściami o pacjentach i operacjach. Wielokrotnie pojawia się też kwestia sporów wynikających z tego, jak Edelman przedstawia wydarzenia z getta. A więc jak? Dokładnie tak, jak jak je zapamiętał. Nie koloryzuje, nie wybiela, nie próbuje idealizować ofiar, ale też ich nie ocenia. Opisuje ludzi z ich błędami i chwilami słabości. Przedstawia trudne wybory, które obecnie moglibyśmy uznać za niemoralne, a jednak czasami alternatywa wcale nie była o wiele lepsza. Nie ukrywa też, że podobne dylematy zna z własnego doświadczenia.

"- Słuchaj - mówię - a czy nie dlatego decydujesz się łatwo na takie rzeczy, bo jesteś oswojony ze śmiercią...? Bo jesteś z nią o wiele bardziej oswojony niż na przykład Profesor?
- Nie - mówi. - Mam nadzieję, że nie dlatego. Tylko - kiedy się dobrze zna śmierć, ma się większą odpowiedzialność za życie. Każda, najmniejsza nawet szansa życia staje się bardzo ważna.
(Szansa śmierci była za każdym razem. Chodziło o stworzenie szansy życia.)"

Jeszcze parę słów na temat historii związanych z medycyną. Są one ważną częścią powieści i przedstawiają niejako filozofię życia Edelmana - nieustanne próby przedłużenia życia, a nawiązując do tytułu, walkę o czas z samym Panem Bogiem. Jak sam przyznał: "Pan Bóg już chce zgasić świeczkę, a ja muszę szybko osłonić płomień, wykorzystując Jego chwilową nieuwagę. Niech się pali choć trochę dłużej, niż On by sobie życzył." Edelman niejednokrotnie podejmował ryzyko - czy to w medycynie, czy w getcie, a jego odwaga wcale nie polegała na tym, że się nie bał. Oczywiście, że obawiał się konsekwencji ewentualnej porażki, a jednak chwytał się tej szansy na powodzenie i nie dawał za wygraną.

Książka ta pełna jest wypowiedzi (często dość obszernych), które z chęcią bym tu zacytowała, jednak ograniczyłam się do tych kilku (a co najmniej jedno jeszcze mnie mocno kusiło). Jest to dowód na to, że "Zdążyć przed Panem Bogiem" naprawdę warto przeczytać, a niewielka ilość stron powinna dodatkowo ułatwić podjęcie decyzji tym, którzy jeszcze się wahają. Pewnie pasowałoby napisać coś jeszcze na temat przedstawionych tu wydarzeń? Może i tak, jednak na tym już poprzestanę i zakończę bardzo prosto: polecam.

"Nastąpią długie dni czekania, bo teraz się dopiero okaże, czy serce się przystosuje do sztukowanych kawałków żył, do nowych tętnic i do lekarstw. Potem stopniowo się uspokajasz, nabierasz pewności... I kiedy już to napięcie i ta radość całkiem z ciebie opadną - wtedy, dopiero wtedy uprzytamniasz sobie, jaka to jest proporcja: jeden do czterystu tysięcy.
1 : 400 000 
Po prostu śmieszne.
Ale każde życie stanowi dla każdego całe sto procent, więc może ma to jakiś sens."

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Anime "Darker than Black: Kuro no Keiyakusha"

Ilość odcinków: 25 + special  |  Emisja: wiosna 2007  |  Ocena: 9/10
To jedno z tych anime, o których trudno sklecić kilka sensownych zdań jedynie na podstawie jednego czy dwóch odcinków. Znajdziemy tu pełno niedopowiedzeń. Jedyne, czego możemy się spodziewać to wyrwane z kontekstu stwierdzenia, które dają nam wyłącznie bardzo pobieżne wyobrażenie o panującej tu rzeczywistości. W wielu przypadkach skazani jesteśmy na własne domysły. Oczywiście, nie pomogło mi również to, że zdecydowałam się na to anime jedynie ze względu na zasłyszane opinie, w których nie było ani słowa o fabule. Ale jako że ja już się trochę z tą serią obeznałam (obejrzana już dwa razy), z chęcią przedstawię Wam przynajmniej przedsmak tego, co możecie w niej znaleźć, a tym, którzy "Darker Than Black: Kuro no Keiyakusha" mają już za sobą, nieco odświeżę pamięć.

To już 10 lat odkąd w Tokio pojawiła się przestrzeń o nadnaturalnych właściwościach, którą ogrodzono wielkim murem i nazwano Bramą Piekieł, a miejsce prawdziwych gwiazd na firmamencie zastąpiły te sztuczne, będące symbolem pewnych niezwykłych kontraktów. Z kolei zniszczenie umiejscowionej niegdyś w Ameryce Południowej Bramy Niebios było powodem tragedii. Pomimo tego wszystkiego większość ludzi nie jest świadomych wiążących się z tymi wydarzeniami zmian. Nie mają pojęcia, że pośród nich żyją kontraktorzy, którzy w zamian za spełnienie pewnego warunku (określanego jako coś fizycznie lub psychicznie destrukcyjnego) są w stanie posługiwać się wyjątkowymi umiejętnościami. Zarówno ich moce, jak i warunki są dla każdego z nich indywidualne. Zwłaszcza te drugie mogą rozciągać się od nieszkodliwych, choć uciążliwych czynności do działań, które mają ogromny wpływ na ich życie lub zdrowie. Każdy z nich ma swoją własną gwiazdę (nazwaną przy pomocy kodu Messiera), która reaguje w chwili użycia mocy i spada wraz ze śmiercią kontraktora. Jeszcze coś - osoby te uważane są za pozbawione ludzkich uczuć.

Po tym wstępie czas na przedstawienie głównego bohatera. Hei (chiń. czarny) przybył do Tokio jako chiński student Li Shengshun. To dość nieporadny, jednak niezwykle sympatyczny chłopak z ogromnym apetytem. Przynajmniej z pozoru, gdyż jako kontraktor (kod Messiera BK-201) na usługach Syndykatu jest o wiele bardziej opanowany, profesjonalny, a nawet bezwzględny (przepaść między tymi dwoma jego stronami jest naprawdę zaskakująca). Hei jako nieporadny chłopak był naprawdę ujmujący, jednak mogę zapewnić, że jego prawdziwy charakter wcale nie pozbawił go pewnego uroku, zwłaszcza przy bliższym poznaniu. Jego moc polega na manipulowaniu elektrycznością, co okazuje się niezwykle przydatne (zwłaszcza przy odpowiedniej dawce sprytu i zręczności). Co ciekawe, nie widać u niego żadnych oznak zapłaty za kontrakt. Zlecenia, jakie otrzymuje są bardzo różnorodne i wymagają od niego wiele sprytu i umiejętności. Przechwycenie informacji czy przedmiotów, zbadanie pewnych sytuacji, unieszkodliwienie lub pozbycie się przeciwników - to tylko kilka rodzajów zlecanych mu zadań. Akcja w dużej mierze skupia się właśnie na jego misjach oraz na poznaniu jego samego i pozostałych bohaterów, jednak na tym się nie kończy. Wkrótce do gry wkraczają inne organizacje i kolejni kontraktorzy, dążący do osiągnięcia swoich, początkowo wciąż dla nas niejasnych, celów. Zaznaczę tu od razu, że bardzo podoba mi się taka kompozycja fabuły - dzięki temu nie jesteśmy zaskakiwani natłokiem kluczowych informacji dopiero gdy seria dobiega końca (jak to często bywa w niektórych anime, zwłaszcza detektywistycznych), a stopniowo wprowadzani w istotne wydarzenia praktycznie od samego początku. 
Hei, choć jest kontraktorem, zdaje się wyłamywać ze stereotypowego ich postrzegania. Nieraz zdarza się, że jego zachowaniem kierują emocje i inne odczucia, a nie chłodna kalkulacja. Choć zwykle sprawia wrażenie nieprzystępnego, a nawet bezwzględnego, zawsze postępuje tak, jak uważa za słuszne i potrafi się mocno zaangażować, gdy w grę wchodzi choćby nikła szansa, by dowiedzieć się, co stało się z jego siostrą (wspomnę tylko tyle, że ma to pewien związek z Bramą Niebios). I jeszcze jedna informacja: Hei świetnie gotuje. BK-201 nie pracuje jednak sam. Jest jeszcze Mao (chiń. kot), kontraktor, który z pewnych powodów skazany jest na życie w ciele kota. Właściwie trudno mi stwierdzić o nim coś więcej niż to, że go lubię - po prostu nie dowiadujemy się na jego temat za wiele, jednak i bez tego potrafi wzbudzić sympatię. Następnie Yin (chiń. srebrny), będąca jedną z marionetek, czyli pozbawionych uczuć (a w znacznym stopniu także wolnej woli) medium, których zadaniem jest lokalizacja osób (zależnie od umiejętności przy pomocy wody, przewodów elektrycznych lub szyb). Jest w niej coś niezwykłego, gdyż po pewnym czasie zdaje się wykraczać poza zwyczajowe normy marionetek - choć bardzo oszczędnie, zaczyna wyrażać emocje, wykazywać się posiadaniem własnej woli. Chociaż... czy marionetki rzeczywiście nie posiadają żadnych uczuć? Na koniec pozostaje jeszcze Huang (chiń. żółty), jedyny zwyczajny człowiek w tej grupie, pełniący przede wszystkim funkcję pośrednika. Huang nie znosi kontraktorów i ma ku temu swoje powody, jednak, chcąc nie chcąc, jest skazany na współpracę z nimi.

Teraz przejdźmy do kilku innych postaci. Spośród nich na pewno należy wspomnieć o Kiriharze Misaki, policjantce o silnym poczuciu sprawiedliwości, sporych umiejętnościach i aspiracjach. Na swojej drodze dość często spotyka kontraktorów, jest mocno zaangażowana w złapanie BK-201, a z czasem nawiązuje coraz bliższą znajomość z Li. Jej najbliższymi współpracownikami są Saito i Kouno (ten pierwszy się w niej podkochuje). Następnie dwójka bohaterów, którym za pierwszym razem łatwo było nadszarpnąć moje nerwy, jednak gdy zdecydowałam się drugi raz obejrzeć to anime, nie wydawali mi się już tak uciążliwi. Mam tu na myśli Kurasawę Gaia, który (zwykle z miernym skutkiem) prowadzi biuro detektywistyczne, oraz jego asystentce, różowowłosej Kayanumie Kiko (zwłaszcza ona mocno mnie irytowała). Na szczęście przy drugim podejściu nie wydawali się już tak uciążliwi i zwróciłam nawet uwagę na to, że Kurasawa nie jest jednak tak beznadziejnym detektywem. Ktoś jeszcze? Znalazłoby się kilka osób, jednak pojawiają się one dopiero później, a nie chcę zdradzać za dużo.
Jeśli chodzi o muzykę, jak zwykle do tej pory bywało, nie mam za wiele do napisania (po prostu nie przywykłam do zwracania jakiejś większej uwagi na muzykę w tle). To, co zdołałam jednak zauważyć, wydaje mi się klimatyczne i pasujące do serii. Mogę pochwalić chociażby utwory grane na pianinie w jednym z odcinków czy też melodie towarzyszące zapowiedziom (tutaj znalazłam nawet tytuł: "Water Forest"). Oba openingi ("Howling" Abingdon Boys School i "Kakusei Heroism ~The Hero without a Name~" An Cafe) są żywe, o nieco mocniejszym brzmieniu i mogę je zaliczyć do moich ulubionych (chociaż pierwszy chyba trochę bardziej). Z kolei w przypadku endingów - spokojnych, jakby sentymentalnych, z dość statycznymi animacjami - zdecydowanie faworyzuję "Tsuki Akari" Rie Fu, jednak "Dreams" HIGH and MIGHTY COLOR też jest całkiem w porządku. Do kreski nie mam zastrzeżeń i podobają mi się projekty postaci. Charakterystyczne są zwłaszcza oczy niektórych, z jedynie lekko zaznaczonymi źrenicami.

Pojedyncze historie trwają zazwyczaj przez dwa odcinki, co pozwoliło uniknąć niepotrzebnego poganiania akcji. Nie znaczy to jednak, że zamiast tego dostajemy dłużyzny. Tempo jest umiarkowane i przyspiesza zwłaszcza pod koniec (wtedy trzeba trochę bardziej uważać, żeby przypadkiem się nie pogubić). Jest też odcinek specjalny opowiadający o kolejnej misji BK-201, tym razem bardziej z przymrużeniem oka. Co prawda nie wnosi do fabuły nic szczególnego, jednak nie zaszkodzi go obejrzeć, zwłaszcza chcąc przynajmniej na chwilę znów wrócić do znanych już bohaterów.

"Darker Than Black: Kuro no Keiyakusha" to jedno z moich ulubionych anime. Składa się na to nie tylko fabuła oraz bohaterowie (także ci epizodyczni mają tu swoje pięć minut), ale i cały szereg innych czynników. Jednym z nich jest chociażby zachowanie odpowiednich proporcji między scenami poważnymi i humorystycznymi. Wprost uwielbiam na przykład zabawne sytuacje z Mao. Pozostali bohaterowie oraz powiązania i zależności między nimi też potrafią rozbawić, choć, gdy sytuacja tego wymaga, żarty ustępują miejsca poważniejszym tematom. Jedną z moich ulubionych scen jest ta, w której Hei w jednej chwili uruchamia całe wesołe miasteczko. Jest też taka lekka aluzja, która zawsze zwraca moją uwagę - numer jego mieszkania to 201. Czy z czymś Wam się to kojarzy? BK-201? Właśnie. Niby drobnostka, ale jakoś szczególnie zapadła mi w pamięć. Bardzo chwalę sobie też tytuły poszczególnych odcinków, które brzmią jakoś tak... poetycko, podobnie z resztą jak ich zapowiedzi. Myślę, że to seria, która może przypaść do gustu dość szerokiemu gronu odbiorców, więc jeśli do tej pory nie mieliście z nią jeszcze styczności, zachęcam, by to nadrobić.

wtorek, 5 kwietnia 2016

S. Trojanowska "Szkoła latania" (Book Tour)

Wydawnictwo: Videograf  |  Ilość stron: 277
Kaśka Laska nienawidzi swojego ciała i tego, jak bardzo nie pasuje do nazwiska, które nosi. Nadwaga jest charakterystyczna dla praktycznie całej jej rodziny. Niektórzy jej krewni, z ciotką Matyldą na czele, są nawet z tego dumni, a wszelkie rodzinne zloty obfitują w wielodaniowe posiłki. Pewnego dnia osiemnastoletnia Kaśka wreszcie postanawia coś zmienić, schudnąć. Jej z natury szczupła mama z całego serca pragnie ją w tym wesprzeć, dlatego rozsądnie postanawia zacząć od wizyty u lekarza i nie pozwala córce tak po prostu odpuścić. Na całe szczęście, bo po pierwszych niepowodzeniach odnajdują właściwą osobę i już wkrótce Kaśka zaczyna uczestniczyć w sesjach grupowych w Szkole Latania. Mając odpowiednie wsparcie dziewczyna wreszcie zaczyna wierzyć, że cel, który sobie wyznaczyła, nie musi być jedynie odległym marzeniem, choć będzie to wymagało wiele wysiłku i dyscypliny. Ale wraz z tą przełomową decyzją w życiu Kaśki zmienia się coś jeszcze. A raczej pojawia się ktoś jeszcze, konkretnie szkolący się na terapeutę Maks, który najpierw nie odrywa od niej wzroku podczas sesji, aż w końcu zbiera się na odwagę i pisze do niej maila. Kaśka, choć mile zaskoczona, wciąż boi się uwierzyć w prawdziwość tego, co się dzieje. W końcu czy nie okaże się to błędem?

Przyznam, że zanim "Szkoła latania" trafiła w moje ręce, miałam parę chwil zwątpienia - w końcu o ile temat mnie zaciekawił, to z wykonaniem mogło być różnie, a w tej sytuacji jakoś niezręcznie byłoby mieć niewiele dobrego do napisania... Wszystko to przestało mieć jednak znaczenie, gdy wyciągnęłam tę książkę z koperty (a przyznam, że jej widok kompletnie mnie zaskoczył!). Niemal w tej samej chwili odłożyłam na bok wszystkie inne zajęcia, zaczęłam czytać i, nie ma co ukrywać, naprawdę trudno było mi się oderwać. Co prawda z czasem mój entuzjazm lekko przygasł, jednak i tak z zainteresowaniem obserwowałam kolejne wydarzenia.

"Szkołę latania" czytało mi się naprawdę dobrze. Razem z Kaśką cieszyłam się z jej sukcesów i smuciłam z porażek. Tak jak ona czekałam na jakąś reakcję ze strony Maksa, a później świetnie się bawiłam, obserwując ich stopniowo rozwijającą się relację, zwłaszcza coraz ciekawsze rozmowy. I chociaż czasami to wszystko wydawało się aż nazbyt idealne, pozwoliłam się zwyczajnie porwać ich historii. A potem przyszedł czas na wątpliwości, których dostarczała nie tylko wciąż jeszcze niewyrobiona pewność siebie, ale i niektóre kwestie dotyczące Maksa. To ciągłe uciekanie od problemów i niewyjaśnianie niedopowiedzeń bywało naprawdę denerwujące.

"To normalne, że się boisz, ale wiesz, nie tylko ty to czujesz. Jeśli on jest taki, jak mówisz, to pewnie też się boi. Bo nie jest filozofią zniszczyć, a zbudować. A strach powoduje, że bardziej się starasz, że chcesz, żeby to było piękne."

Kaśka to postać, w której istnienie bardzo łatwo uwierzyć, z początku szara myszka, która nie potrafi się przeciwstawić i ma tylko jedną, za to najlepszą na świecie przyjaciółkę, Zośkę. Wraz z ubywającymi kilogramami nabiera odwagi i pewności siebie. Jej mama, dotąd dość bierna i spychana na margines przez rodzinę męża, stara się ją wspierać jak tylko może, podczas gdy ojciec postanawia się nie wtrącać. Zośka z kolei to wprost wymarzona przyjaciółka, która stale wspiera Kaśkę i nieraz przemówi jej do rozsądku, choć sama też nie jest wolna od problemów. Dalej Penelopa, terapeutka, która ma świetne podejście do tego, co robi. I na koniec został jeszcze Maks, tajemniczy, sprawiający wrażenie nieprzystępnego, a jednak to od niego wychodzi inicjatywa. Zdaje się być marzeniem praktycznie każdej dziewczyny, a późniejsze mailowe konwersacje dodatkowo to podkreślają. Ale czy to wszystko nie jest zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe? Przekonajcie się sami.

Autorka, rozpoczynając od głównego tematu, a więc nadwagi i odchudzania, stopniowo zaczęła wplatać kolejne wątki. Jest więc przyjaźń, pierwsza miłość, docinki rówieśników, relacje rodzinne, które nie zawsze wyglądają tak, jak powinny i wiele więcej. Wciąż jest też parę kwestii, o których chciałabym się dowiedzieć coś więcej, więc chętnie sięgnęłabym po dalszą część. A na koniec jeszcze parę zdań o samym book tourze, który, jak sama się przekonałam, jest naprawdę świetną sprawą. Zaznaczone fragmenty, dopiski i możliwość dorzucenia do tego wszystkiego swoich trzech groszy - w pewien sposób to wszystko bardzo uatrakcyjnia czytanie. Bardzo więc dziękuję Blaskowi Książek za taką możliwość.