wtorek, 30 grudnia 2014

Zapadające w pamięć (2014)

Pomysł na ten post siedział mi w głowie mniej więcej od wakacji (z początku naprawdę trudno było mi się powstrzymać od zaczęcia go już wtedy; ostatecznie uznałam, że sprawiedliwiej będzie napisać go dopiero pod koniec grudnia). Wybór nie należał do najłatwiejszych, jednak myślę, że udało mi się, zgodnie z tytułem postu, wybrać właśnie te powieści, które najbardziej zapadły mi w pamieć.
Najpierw planowałam uwzględnić jedynie książki, jednak ostatecznie uznałam, że nie zaszkodzi dodać czegoś więcej. Są więc seriale (dokładniej jeden), anime, mangi i muzyka. Myślałam też nad filmami, ale miałam problem z wytypowaniem odpowiednich kandydatów.


To bardzo krótka historia, wręcz opowiadanie, a jednak niesie ze sobą ogromny bagaż emocji. Wraz z umierającym na raka chłopcem przechodzimy przez całe życie w zaledwie kilka dni. Jak? Sprawdźcie. Choć książka ta ukazuje bardzo przykrą rzeczywistość, rozbrajająca szczerość, jaką charakteryzują się listy Oskara sprawia jednocześnie, że człowiekowi robi się ciepło na sercu. Oskar na swój własny sposób żyje pełnią życia. Co więcej, swój optymizm przekazuje dalej, zamiast być pocieszanym - pociesza innych.
"Zrozumiałem, że jesteś obok. Że zdradzasz mi swój sekret: 
codziennie patrz na świat, jakbyś oglądał go po raz pierwszy."

Historia dość krótka, jednak treściwa i przedstawiona w niebanalny sposób. Bardzo klimatyczna, a do tego pięknie wydana i pełna czarno-białych ilustracji. Autor pisze o rzeczach ważnych, nie popadając przy tym w banały.
"Nie zawsze musi istnieć jakiś dobry bohater. Tak jak i nie zawsze musi istnieć zły. 
Większość ludzi plasuje się gdzieś pośrodku."

Studium stopniowego upadku człowieka? Dowód na to, jak zgubne mogą się okazać wpływy innych na wciąż rozwijające się jednostki oraz pragnienie wiecznego piękna? O tej powieści można pisać wiele, a każda poruszona kwestia może przywodzić na myśl kolejne. I tak też było w moim przypadku. To książka, która nie pozwoliła mi o sobie zapomnieć przez długi czas, podobnie jak emocje, które towarzyszyły mi podczas lektury. Myślę, że mogę ją uznać za pozycję obowiązkową, do której jeszcze nieraz wrócę.
"Jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest uleganie jej."

Przepełniona baśniowością, podszyta mrokiem - tak właśnie w dużym skrócie opisałabym "Marinę". Powieść ta jest inna od poprzednich dzieł autora (a tak się składa, że czytałam je zgodnie z kolejnością ich powstawania), jakby dojrzalsza, czy nawet lepiej przemyślana. Jest magiczna, ujmuje swoim urokiem, na który składa się wiele czynników - od tytułowej bohaterki, poprzez malowniczą scenerię, aż po skrywaną od lat tajemnicę pełną sprzecznych emocji i ludzkich tragedii.
"Wszystkie baśnie są kłamstwem, choć nie wszystkie kłamstwa są baśniami."

Autorka nie boi się poruszać tematów trudnych. Co więcej, wychodzi jej to naprawdę fenomenalnie. To nie tylko historia o wychowywaniu dziecka z zespołem Downa. To także opowieść o tworzeniu, o nieistniejącej doskonałości i pięknie tego, co niedoskonałe. To powieść niezwykle poruszająca i prawdziwa, która niesie z sobą szereg emocji. Nie pozwala na obojętność, niesie ze sobą pewne przesłanie.
"Pielęgnuję tego motyla, ale to trudne pielęgnować coś, co tylko przeczuwasz, że jest."

Jedna z ulubionych. Moje pierwsze spotkanie z literaturą koreańską. Historia, z którą pierwszy raz zapoznałam się w postaci mangi, a dopiero później dowiedziałam się o książkowym pierwowzorze. Mimo to powieść nie straciła na wartości. Wzruszająca, do bólu prawdziwa, pełna pięknych cytatów - mogłabym tak jeszcze długo wymieniać. Znajdzie się tu wiele różnych odczuć - smutek, radość, nadzieja, ale także jej brak oraz cała gama innych emocji, a to wszystko bez zbędnego moralizatorskiego tonu. Jest też bardzo odmienna od wielu znanych powieści.
"Tylko ktoś, kto był kochany, potrafi kochać. Tylko ktoś, komu wybaczono, potrafi wybaczyć. Teraz to rozumiem."

Książka zdecydowanie ponadczasowa, z którą planowałam się zapoznać od dłuższego czasu. A gdy już się za nią zabrałam - przepadłam. Pełna jest skrajnych emocji, często wynikających z tego samego uczucia - miłości. Miłości trudnej, zaborczej i bezkompromisowej. To też niezrównane studium ludzkiej natury - pełnej sprzeczności, świateł i cieni, uczuć zarówno pozytywnych, jak i niszczących. Dowodzi, że nie ma ludzi bez skazy. Dowodzi, że nawet w najgorszych łotrach możemy dostrzec coś dobrego.
"Oboje dążyli do wspólnego celu, bo on kochał i pragnął ją wielbić - a ona kochała i pragnęła być uwielbiana."



"Sherlock"
"Sherlock" był w tej kategorii właściwie jedynym moim wyborem, gdyż już od dłuższego czasu krucho u mnie z oglądaniem seriali. Mimo to w pełni zasłużył sobie na tę pozycję. "Sherlock" został mi polecony i przyznam, że już od pierwszego odcinka był to strzał w dziesiątkę. Przeniesienie najbardziej znanego detektywa na świecie do czasów współczesnych przebiegło bardzo naturalnie, fabuła okazała się bardzo ciekawa, a doszukiwanie się nawiązań do powieści Doyle'a stanowi dodatkowy smaczek. No i oczywiście jest jeszcze grający naszego detektywa Benedict Cumberbatch. Wszystko to razem sprawia, że z niecierpliwością wyczekuję nowego sezonu.



"Code Geass: Hangyaku no Lelouch"
Anime znane i cenione przez wielu, jak się okazuje, nie bez powodu. Interesujące, bardzo dobrze przemyślane, pełne nagłych zwrotów akcji i ciekawych bohaterów... Można by było tak długo wymieniać. Drugi sezon uważam za lepszy od pierwszego, choć oba są na naprawdę wysokim poziomie i potrafią wywołać sporo emocji (napisałabym więcej, ale nie chcę nikomu spojlerować). Do tego dochodzi również świetna ścieżka dźwiękowa, chociażby "COLORS" w wykonaniu FLOW, "Yuukyou Seishunka"  i "Waga Routashi Aku no Hana" Ali Project oraz "02~O-Two~" Orange Range.

To adaptacja sześciu klasyków literatury japońskiej. Są historie, które roztaczają wokół siebie pewną aurę niezwykłości, które nieuchronnie do siebie przyciągają i nawet już po zapoznaniu się z nimi przez dłuższy czas nie dają myślom odpocząć. Są jednak też te  z początku niepozorne czy zwyczajne historie, których treść należy najpierw przetrawić, poświęcić więcej czasu na rozmyślania, by w pełni docenić ich wartość. Zarówno jedne, jak i drugie znalazłam w "Aoi Bungaku Series" i serdecznie zachęcam, abyście i Wy się z nimi zapoznali. Uważam, że naprawdę warto.
Za projekty postaci odpowiedzialni byli dobrze znani ze swoich dzieł Takeshi Obata ("Death Note", "Bakuman"), Kubo Tite ("Bleach") i Konomi Takeshi ("Prince of Tennis").

"Mushishi"
Anime tak odmienne od wielu popularnych obecnie serii - nieśpieszne, bardzo klimatyczne, pozbawione wszelkiego fanserwisu. Porusza ważne, często trudne tematy z niezwykłą szczerością i prostotą, skłania do przemyśleń, niekiedy też do poszukiwania drugiego dna. Również świat mushi - tajemniczy, znany jedynie nielicznym, zarówno piękny, jak i niebezpieczny - został wspaniale wykreowany. Co prawda praktycznie wszyscy poboczni bohaterowie wyglądają tak samo, jednak biorąc pod uwagę epizodyczność tego anime i wszystkie jego zalety, można to twórcom wybaczyć. A opening, choć niepozorny, może naprawdę mocno zapaść w pamięć.

"Haikyuu!!"
Na koniec tej kategorii coś zdecydowanie lżejszego. Cóż, siatkarze z Karasuno i pozostałych szkół bezsprzecznie podbili moje serce. To naprawdę przesympatyczna seria, przy której świetnie się bawiłam. Warto też zaznaczyć, że trudno tu znaleźć bohatera, którego nie można by było polubić. Co tu więcej pisać? Z niecierpliwością czekam na kolejną część. ;)



Tetsuya Tsutsui "Prophecy"
Po "Prophecy" sięgnęłam bez jakiegoś większego powodu, bez konkretnych oczekiwań, jednak muszę przyznać, że manga ta mnie zaskoczyła. Pod pewnymi względami przywodzi na myśl "Death Note", jednak jest to dość mylne skojarzenie. Mimo to warto zwrócić na ten tytuł uwagę.
I jak na razie na tym zakończę, by wrócić do tematu "Prophecy" przy okazji recenzji.

Ha Il-kwon "Annarasumanara"
Właściwie jest to raczej komiks internetowy, no ale nie czepiajmy się szczegółów. Nie martwcie się za bardzo, jeśli nie możecie zapamiętać tytułu. Mi też było trudno, jednak ostatecznie dałam radę. Nie będę się teraz wgłębiać w fabułę (może zrobię to kiedyś przy okazji recenzji). Wspomnę jednak, że jest to historia nietypowa, bardzo klimatyczna i niejednoznaczna. Magia (o ile w ogóle uwierzycie w jej istnienie) nie jest tym, czym by się wydawała. Może zarówno zachwycać, jak i prowadzić do rozczarowań. Pełno tu smutku, niezrozumienia i cierpienia, jednak jest również iskierka nadziei - czasami bardzo słaba, innym razem jaśniejąca pomimo wszelkich problemów. Pozostaje jednak pytanie, które usłyszycie tam nieraz: "Czy wierzysz w magię?".
Do przeczytania tutaj.



Ling Tosite Sigure (凛として時雨)
Tego zespołu po prostu nie mogło tu zabraknąć. Ich opening do "Tokyo Ghoul" ("Unravel", pierwsza piosenka) jest obecnie moim ulubionym utworem i wygląda na to, że jeszcze przez dłuższy czas tak pozostanie. Chociaż pozostałe ich piosenki też są świetne. Ostatnio nałogowo słucham zwłaszcza "White Silence" (druga piosenka).





ONE OK ROCK
Nie do końca pamiętam, kiedy zaczęłam ich słuchać, jednak na pewno zaczęło się od przeczytania o nich paru słów u Aiko. Tak oto w pewnym momencie zaczęłam się bardziej interesować ich twórczością i tak mi już zostało. Ich piosenki zdecydowanie mają coś w sobie. Poniżej utwór "Liar" (choć do posłuchania reszty też zachęcam).



Placebo "Loud Like Love"
Najnowsza płyta Placebo (bądź co bądź mojego ulubionego zespołu) rozbrzmiewała w moich głośnikach naprawdę często. Znajdujące się na niej utwory szybko wpadają w ucho i nie dają tak po prostu o sobie zapomnieć. Poniżej piosenka tytułowa, czyli "Loud Like Love". A w wolnej chwili nie zapomnijcie przesłuchać reszty. ;)



I na tym zakończę moje podsumowanie. Znacie coś z tego, co wybrałam? A może macie jakieś własne typy? ;)

czwartek, 25 grudnia 2014

KattLett "Exitus Letalis" #1


Wydawnictwo: Kotori
Ilość stron:186
Tom: 1

Z internetowymi komiksami KattLett, chociażby "theRacist", miałam styczność już jakiś czas temu i polubiłam je. Miałam też okazję przeczytać pierwszy rozdział "Exitus Letalis", obecnie już na centrum mangi niedostępny i wyczekiwałam na możliwość poznania dalszej części. Jednak czas mijał, a po papierowym wydaniu ani śladu. Właśnie dlatego decyzja Kotori o wydaniu komiksu KattLett była dla mnie takim zaskoczeniem. I oczywiście nie mogłam nie skorzystać z tej okazji.

Eva Monroe pomimo bardzo młodego wieku jest już wykwalifikowanym psychologiem pracującym dla tajnej organizacji międzynarodowej KZU. W ramach swojego pierwszego zadania została wysłana do Norwegii, gdzie miała się zająć grupką mężczyzn, których przeżycia związane z wojną mocno odbiły się na ich psychice. A jednak na miejscu zamiast nieco trudnych w obejściu starszych panów zastała cały wianuszek młodych przystojniaków. Choć trudne charaktery to oni rzeczywiście mają. Każdy przyzna, że miała prawo czuć się zdezorientowana. Jak się wkrótce okazało, większość informacji na temat jej nowych pacjentów jest ściśle tajnych, zwłaszcza niezbywalny fakt ich nieśmiertelności. Co więcej nie wszyscy są zachwyceni jej przybyciem, nie wspominając już o jawnej niechęci co najmniej jednego z nich. Czy Eva poradzi sobie z powierzonym jej zadaniem pomimo niezliczonych przeciwności, które na nią czekają? A może da za wygraną już na starcie?

W rezydencji "Niflheim" zdecydowanie nie ma miejsca na nudę, a to wszystko za sprawą jej bardzo nietypowych mieszkańców. Podopieczni zarządzającego wszystkim Hrabiego cierpią na cały szereg chorób i przypadłości, zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Mamy więc schizofrenika, homo-sadystę, rozdwojenie jaźni (notoryczny podrywacz lub małe dziecko) i gościa nie odczuwającego bólu. To wciąż nie wszyscy, jednak schorzenia pozostałych nie są mi jeszcze do końca znane. Jest też charakterna kucharka, zaprzyjaźniona pani doktor i jej kłopotliwy młodszy brat.

Nasza główna bohaterka również nie należy do grona całkiem zwyczajnych ludzi. Po pierwsze, jest uznawana za geniusza, po drugie, cierpi na narkolepsję, a jej umiejętności retrokognicji stanowią nadzieję na rozwiązanie tajemnicy otaczającej mieszkańców "Niflheim". Poza tym ma za sobą ciężkie przeżycia.

Język, jakim posługuje się autorka nie każdemu przypadnie do gustu - ja sama mam co do niego wątpliwości - jednak jest on charakterystyczny dla prac KattLett. Jest bardzo swobodny. Nie brakuje tu wulgaryzmów i zwrotów skrajnie potocznych. Dość ordynarne żarty też nie są rzadkością. Poza tym autorka potrafi w ciągu jednej chwili przejść od wydarzeń poważnych do tych lekceważących czy wręcz prześmiewczych. Autorka czerpie całymi garściami z najróżnorodniejszych źródeł - religia, mitologia, medycyna, psychologia... Widać, że nie brak jej inspiracji ani odwagi do stosowania mniej lub bardziej kontrowersyjnych zagrań (dość irytujące było dla mnie zrobienie z księdza kompletnie oszalałego czarnego charakteru), a tworzenie tej historii stanowiło dla niej pewien rodzaj zabawy.

Kreska może i nie jest idealna, jednak mi bardzo się podoba. Poza tym jest to istny raj dla miłośniczek bishów (pięknych panów), a i panie są tu całkiem urodziwe. W środku znajdziemy również kolorową stronę. Tła bywają dość oszczędne, często też są po prostu białe. A pod względem technicznym? Tomik jest porządnie wydany w powiększonym formacie, bez obwoluty. Właściwie przyczepić się mogę jedynie do rozmazanego w paru miejscach tuszu, który nieco psuł całokształt.

"Exitus Letalis" (po polsku oznaczające śmierć) to prawdziwa mieszanka wybuchowa, która nie jest przeznaczona dla każdego. Z tego powodu potencjalnym czytelnikom proponuję najpierw przyjrzeć się dostępnym na centrum mangi komiksom KattLett i dopiero wtedy podjąć decyzję. Ja sama polubiłam tę historię i z chęcią zapoznam się z dalszymi losami bohaterów, dlatego też zachęcam do dania autorce szansy.

7/10

sobota, 20 grudnia 2014

M. Musierowicz "Wnuczka do orzechów"


Wydawnictwo: Akapit Press
Ilość stron: 265
Seria: Jeżycjada (20)

Minęło już trochę czasu, odkąd miałam okazję spędzić czas w towarzystwie rodziny Borejków. Wiązało się z tym sporo oczekiwań, a także i obawa, że to już nie będzie to samo. Jak się okazało - całkiem niepotrzebna, gdyż po początkowym zdezorientowaniu spowodowanym pojawieniem się nowej bohaterki, na scenę wkroczyła Ida, która z marszu rozwiała wszystkie moje wątpliwości.

A więc co tym razem wymyśliła nasza rudowłosa (obecnie już nie tak młoda) pani doktor? No cóż, po nabawieniu się kontuzji postanawia zaszyć się gdzieś w leśnej głuszy i w miłym towarzystwie spędzić cały swój urlop. A ponieważ Dorocie, jej młodej, tryskającej pozytywną energią wybawicielce (w dodatku szczerze zainteresowanej medycyną) najwyraźniej brakuje towarzystwa, Ida (z nadzieją na zapewnienie siostrze idealnej synowej) postanawia sprowadzić tam również Ignacego. Ale czy wciąż przeżywający niedawny zawód miłosny chłopak w ogóle dostrzeże intencje ciotki? I czy aby na pewno ta dwójka do siebie pasuje?

Teraz czas na parę słów na temat tytułowej bohaterki. Dorota to sympatyczna, odpowiedzialna i pewna siebie realistka, której od dziecka wpajano zachowanie dystansu do relacji damsko-męskich. Nie dla niej wszelkie nowinki techniczne, ona woli pracę w gospodarstwie i obcowanie z naturą, która na każdym kroku daje powody do zachwytu. Stanowi więc całkowite przeciwieństwo nieporadnego, cechującego się ogromnym sentymentalizmem i uczuciowością Ignacego, który w dodatku bywa nieco zadufany w sobie. Ta diametralna różnica nie tylko niechybnie prowadzi do wielu zabawnych sytuacji, ale i daje Ignasiowi możliwość pewnych zmian na lepsze (na całe szczęście, bo bywał irytujący).

"Czasem, widzisz, wystarczy, że jeden człowiek nie zapomni jak to jest: być człowiekiem."

Nie zabraknie oczywiście innych, znanych nam z poprzednich części bohaterów. Znajdzie się okazja, by dowiedzieć się co nieco o obecnym życiu wielu z nich, jeśli nie bezpośrednio, to z relacji pozostałych członków rodziny. Nie mogłabym też nie wspomnieć o Józefie, który we "Wnuczce do orzechów" odegra sporą rolę. Jaką? Hm... Może jednak pozwolę Wam odkryć to samodzielnie. Sporo do powiedzenia będzie miała oczywiście Ida - wzorowa lekarka oraz kochająca, choć nieco szurnięta żona, matka i siostra, która pomimo upływu lat nie straciła nic ze swojej dawnej żywotności.

Zakończenie uważam za lekko przesłodzone. Cała seria nie jest pozbawiona szczęśliwych zbiegów okoliczności czy lekkiego wyidealizowania niektórych postaci, jednak towarzyszący temu wszystkiemu humor (Ida, mój mistrzu!) sprawnie odwraca od tego uwagę. Pod koniec mi tego zabrakło, przez co nie obyło się bez pewnego przedramatyzowania. Mimo to dwudzieste już spotkanie z rodziną Borejków było dla mnie bardzo przyjemnym doświadczeniem. A teraz pozostaje mi cierpliwie czekać na kolejną część serii - "Feblik".

"Fatum to złośliwe bydlę."
7/10

piątek, 12 grudnia 2014

M. Quick "Niezbędnik obserwatorów gwiazd"


Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 313

Pełne zagrożeń Bellmont, którym rządzi przestępczy półświatek z pewnością nie jest miejscem, w którym chciałoby się spędzić resztę swojego życia. Dlatego też Finley i Erin od zawsze marzyli, by się stamtąd wyrwać. I tak też planują zrobić, gdy tylko skończą szkołę. A tymczasem spędzają razem mnóstwo czasu i wytrwale trenują koszykówkę, w której dziewczyna upatruje swoją przyszłość. Pewnego dnia trener prosi Finley'a o przysługę. Tak oto rozpoczyna się jego znajomość z Russem,  wschodzącą gwiazdą koszykówki, który z powodu przeżytej traumy wciąż obstaje przy swoim pozaziemskim pochodzeniu.

Już sam pomysł, by to biali byli mniejszością jest dość niespodziewany i przyznam, że sprawdził się tu świetnie. Cały ten półświatek, mafijne zatargi, rządzące tam bezwzględne zasady, którym każdy musiał się podporządkować - wszystko to stanowiło nie tylko wyśmienite tło do tej historii, ale i czynnik warunkujący wiele spośród cech naszych bohaterów. Miałam jednak wrażenie, że te wydarzenia rozgrywają się gdzieś obok, nie do końca odczuwałam ich powagę. Przyczyną mogło być po części naprawdę lekkie pióro autora (to oczywiście jak najbardziej na plus), które znacznie ułatwia odbiór powieści, pomimo poruszanych w niej tematów. A te do najlżejszych nie należą. Nie brakuje też humoru, a i niektóre z zachowań Russa potrafią znakomicie rozładować napięcie.

Bohaterom nie mam właściwie nic do zarzucenia - byli realni i dobrze wykreowani. Od razu polubiłam Russa pomimo całego jego zachowania. Było widać, że to naprawdę sympatyczny, choć z powodu swojej sytuacji mocno zagubiony chłopak. Erin nie brakuje zdecydowania i pewności siebie. A Finley? O nim można by było napisać całkiem sporo, gdyż na jego osobowość składa się naprawdę wiele czynników. Ostatecznie ten zwykle cichy i ustępliwy chłopak potrafi być również uparty i zdecydowany. Nie brakuje mu też pewnych wad.
"Milczenie zawsze było moim »trybem domyślnym« - najlepszą obroną przed resztą świata."
Finley nie chce przyznać, że doskonale wie, dlaczego to właśnie jego trener poprosił o opiekę nad Russem. Będzie też musiał stoczyć walkę ze sprzecznymi uczuciami - wie, że powinien pomóc nowemu przyjacielowi, a jednak wciąż obawia się straty swojego miejsca w drużynie. Czasami nie dowierza Russowi, innym razem dziwi się, jak oddanym jest przyjacielem. Wie, że gdy chodzi o koszykówkę zachowuje się wobec niego nie w porządku, a jednak nie potrafi inaczej. Czy w końcu znajdzie rozwiązanie? Jak bardzo może się to wszystko skomplikować?

Jakoś trudno było mi zacząć pisać o tej książce. W głowie kłębiły mi się różne myśli, jednak nie chciały układać się w słowa. Nie mogłam się też zdecydować, jaką ocenę jej wystawić. Bo czytało mi się naprawdę przyjemnie, a bohaterów dało się lubić, zwłaszcza Russa, który od razu zaskarbił sobie moją sympatię. Znalazło się też sporo ciekawych cytatów. A jednak książka nie wywarła na mnie jakiegoś znacznego wpływu, nie pozostawiła ogromnych wzruszeń. Mimo to szczerze ją polecam. Przeczytanie jej było dobrą decyzją i pozostawia nadzieję na kolejne miło spędzone chwile przy pozostałych powieściach autora. Oby jak najprędzej.

"Nie zawsze można wybrać rolę, jaką będzie się odgrywać w życiu, lecz cokolwiek by ci się trafiło,
 dobrze tę role grać najlepiej, jak się potrafi."
7+/10

piątek, 5 grudnia 2014

A. C. Doyle "Znak czterech"


Wydawnictwo: REA-SJ
Seria: Sherlock Holmes (2)
poprzednia część: "Studium w szkarłacie"

Czym można zastąpić narkotyk? Dla Sherlocka Holmesa odpowiedź jest prosta - zagadką. Najlepiej taką, którą rozwiązać mógłby tylko on. Tajemnicza śmierć, nigdy niewyjaśnione zniknięcie, otrzymywane co roku perły, enigmatyczny znak czterech na miejscu zbrodni, bezcenny skarb, zdrada, niewyrównane rachunki i wiele innych z pozoru nieskładnych szczegółów - coś takiego powinno się nadać. A to wszystko za sprawą Mary Morstan, która pewnego dnia zapukała do ich drzwi.

Co się zmieniło od czasu "Studium w szkarłacie"? Jak na razie niewiele. Watson wciąż nie może wyjść z podziwu dla niezwykłych umiejętności Holmesa i oburza go myśl o tym, że zasługi jego przyjaciela mają przypaść w udziale komuś innemu. Martwi się również o jego zdrowie, gdyż z braku zagadek, które mogłyby go na dłuższy czas zająć, Holmes bez żadnego skrępowania sięga po kokainę czy morfinę. Ujawnia się też nadmierne zainteresowanie Sherlocka rozwiązywanymi zagadkami - nie potrafi zaznać spokoju, dopóki sprawa całkowicie się nie wyjaśni. Nabiera również skłonności do filozofowania na różne tematy. Przy okazji próbuje nakłonić Watsona, by i on spróbował sztuki dedukcji, którą przecież tak podziwia.

Pojawia się również wątek romantyczny z Watsonem i Mary w roli głównej. A jednak nasz doktor obawia się, że ludzie posądzą go o chęć wzbogacenia się kosztem panny Morstan, która przecież wkrótce może się stać posiadaczką połowy bezcennego skarbu. Przynajmniej o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem. Czy fortuna stanie na drodze do szczęścia tej dwójki? I czy oboje odwzajemniają swoje uczucia? Przy okazji ujawnia się tu spora różnica w światopoglądzie Holmesa i Watsona - chłodna, analityczna postawa i opanowanie tego pierwszego oraz skłonność do uczuciowości i łatwość w okazywaniu emocji doktora. Ale czy to nie dowodzi jedynie tego, że razem stanowią świetny duet?

Nie będzie nam dane samemu rozwiązać zagadki, gdyż Holmes praktycznie wszystkie informacje podaje nam jak na tacy. Mimo to znajdzie się parę szczegółów, które i jego wprawią w zaskoczenie. Pojawią się pewne okoliczności, które utrudnią śledztwo, możemy też liczyć na to, że bohaterowie uprzyjemnią nam chwile spędzone na lekturze, a i sama historia kryjąca się za całą tą intrygą wypada całkiem nieźle. Nieco przeszkadzało mi pozostawienie niektórych zwrotów, chociażby w języku niemieckim, nieprzetłumaczonych, bez żadnych przypisów - ostatecznie wolałabym przecież wiedzieć, o co chodziło w cytatach przytaczanych przez bohaterów. "Znak czterech" to bardzo dobra kontynuacja przygód Sherlocka Holmesa, która zdecydowanie zachęca do zapoznania się z kolejnymi dziełami autora.
"Zauważył, że choć pojedynczy człowiek stanowi zagadkę nie do rozwiązania, w większej grupie staje się matematycznym pewnikiem."
8/10

środa, 26 listopada 2014

A. Michaelis "Dopóki śpiewa słowik"


Wydawnictwo: Dreams
Ilość stron: 416

Zajrzyj do lasu przepełnionego pięknem, zajrzyj do kryjącego się pośród jego gałęzi domu pełnego luster i tajemnic. Odważysz się? Ale uważaj. Może się okazać, że zostaniesz tu na dłużej. Może się okazać, że nie będziesz już tą samą osobą. Lub nawet już nigdy nie powrócisz...

Jari Cizek, czyżyk, postanowił na pewien czas oderwać się od swojego zwyczajnego życia. Jego celem było zawędrować do lasu mieszczącego się gdzieś na granicy trzech państw - Polski, Czech i Niemiec. Zanim to nastąpiło poznał jednak Jaschę o przyciągającej wzrok, jednak niezbyt atrakcyjnej powierzchowności. Mimo to miała w sobie coś, co nie pozwalało mu tak po prostu odejść. Co więcej, po tym, jak weszli do lasu okazała się najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział. Następnie dostaje zaproszenie do domu w środku lasu. Domu pełnego piękna, tajemnic i niebezpieczeństw. Las powoli zdradza swoje sekrety, jednak nigdy wszystkie naraz. Czy Jari zdoła przetrwać w grze, której zasad nie zna? Co go tu trzyma? Miłość, pragnienie piękna, czy może jeszcze coś innego? Jaka przeszłość kryje się za głębokimi, ciemnymi oczami Jaschy? Kim są trzy małe dziewczynki, które nie mają nikogo oprócz siebie nawzajem?

Uwielbiam styl pisania tej autorki. Choć czasami mogłabym stwierdzić, że jednak go nienawidzę. Bywa, że oba te uczucia oddziela bardzo cienka linia. Granica między snem a jawą jest tu niemal niedostrzegalna, gdzieś pośród wieczornych, nieprzeniknionych mgieł wraz z orientacją w terenie znika także poczucie czasu. Pozostają pułapki ze słów, ignorowane ostrzeżenia, dobrowolna izolacja i nieustanne próby odkrycia prawdy. Akcja rozgrywa się dwutorowo - poznajemy obecne losy Jariego oraz pewne wydarzenia z przeszłości, które raz rzucają na całą historię nowe światło, by następnie wszystko jeszcze bardziej zagmatwać i trzymać nas w niepewności do samego końca.
"No, przyjdź teraz, czekam - wyszeptał. Mówił do piękna, do złudy, do świata utworzonego przez las. - Przyjdź wreszcie i zrób ze mnie co chcesz. Teraz naprawdę jestem na to gotowy."
Jari to dość zwyczajny chłopak, nieustannie porównujący się do swojego przebojowego, bardzo żywiołowego przyjaciela, Mattiego, który pod wieloma względami jest jego całkowitym przeciwieństwem. W pewien sposób polubiłam ich obu, choć tego drugiego poznawałam głównie ze wspomnień Cizeka. A Jascha? O niej można by było sporo pisać. Tak bliska, a jednocześnie tak zdystansowana. Zaradna i przepełniona pewnością siebie, a jednak czasami tak bezbronna. To jedna wielka, urocza, utalentowana i pełna sprzeczności zagadka. Ale czy aby na pewno jedna?

Jest parę szczegółów, do których można by się było przyczepić - coś mogło  być mało prawdopodobne, mniej lub bardziej naciągane, coś mogło nawet graniczyć z niemożliwością. A jednak wszystkie tego typu myśli szybko ulatywały mi z głowy, gdyż bezsprzecznie dałam się omotać urokowi, jaki w swojej powieści roztacza Antonia Michaelis. Tej baśniowości podszytej mrokiem, melancholią i cierpieniem. Niejednoznaczności, która ostatecznie nie pozostawia praktycznie żadnych niedopowiedzeń. Pięknej otoczce, która skrywa za sobą brutalną rzeczywistość.

To powieść niezwykła, a jednak czasami tak przytłaczająca, że nachodziły mnie wątpliwości, czy rzeczywiście może się podobać. I nadal nie wiem, co o tym myśleć. Mimo to trudno nie docenić książki, która wywołuje tyle sprzecznych emocji. Wiem, że nie każdemu przypadnie ona do gustu, jeśli jednak chcecie się przekonać, co takiego kryje w sobie ta leśna gęstwina, serdecznie zachęcam.
"Ale kto umie patrzeć, widzi nie tylko piękno, widzi też cierpienie. Może lepiej być ślepym?"
8/10

sobota, 22 listopada 2014

J. Green, L. Myracle, M. Johnson "W śnieżną noc"


Wydawnictwo: Bukowy Las
Ilość stron: 335

Podejrzewam, że nie rozminę się za bardzo z prawdą, jeśli stwierdzę, że dla większości to właśnie Green był powodem do sięgnięcia po tę książkę. I tak też było w moim przypadku. Ale przecież nie tylko jego twórczość składa się na tę książkę. A więc jak wypadła całość?

Najpierw "Wigilijna podróż" Maureen Johnson. Jubilatka (tak, to właśnie jej imię) miała spędzić Wigilię ze swoim idealnym chłopakiem - inteligentnym, uprzejmym, popularnym... mam wymieniać dalej? Tymczasem dowiaduje się, że jej rodzice za sprawą, hm... nadmiernego zaangażowania w swoje hobby zostali zatrzymani w areszcie, a ona sama ma natychmiast wyjechać do dziadków na Florydę. I te plany zostają jednak pokrzyżowane, tym razem za sprawą wielkiej śnieżycy. Sama w obcym mieście? Do tego bez wsparcia ze strony chłopaka, który najwyraźniej znajduje czas na wszystko, tylko nie zainteresowanie własną dziewczyną. Czy może być jeszcze gorzej? A może jednak odtąd będzie tylko lepiej?

Z kolei John Green w "Bożonarodzeniowym cudzie pomponowym" znów sięga po motyw drogi, tym razem poprzez śnieżyce, a jej calem jest dotarcie do pełnego cheerleaderek Waffle House. Poznajemy Tobina, JP oraz Diuk, w której obaj chłopcy nie dostrzegają dziewczyny, a świetną kumpelę. Ale czy pozostanie tak na zawsze? Nie obejdzie się oczywiście bez pewnych utrudnień i to nie tylko w postaci ogromnych zasp śnieżnych, a cała wyprawa może zaowocować czymś więcej niż wątpliwą radością z przebywania pośród idealizowanych przez JP cheerleaderek. Na całe szczęście. Ale czy będzie łatwo?
"To, co dla jednych jest obłędem, dla innych stanowi gwarancję zdrowia psychicznego."
Całość zamyka "Święta patronka świnek" autorstwa Lauren Myracle. Addie wystarczyło małe nieporozumienie, trochę rozgoryczenia i za dużo alkoholu, by zepsuć coś naprawdę ważnego. Jak jej się wydawało, bezpowrotnie. Już samo to wprawiło ją w parszywy nastrój. Następnie usłyszała parę niedwuznacznych sugestii na temat swojego egocentryzmu, których nie chciała przyjąć do wiadomości. I w pewnym momencie zadała sobie pytanie: jeśli anioły istnieją, to gdzie się podziewa mój? A może jednak spotka na swojej drodze kogoś, kto pomoże jej się zmienić na lepsze? Nawet jeśli będzie to wyglądało inaczej, niż przypuszcza. Do czegoś przecież musi się przydać ta cała magia świąt, prawda?

Przyznam, że spodobała mi się koncepcja opowiadań różnych autorów połączonych ze sobą kilkorgiem bohaterów i nie obraziłabym się za kolejne tego typu książki. Zamieć, pełno ozdób i innych szczegółów świetnie wprowadza w zimowo-świąteczną atmosferę - to trzeba przyznać. Nie są to historie szczególnie odkrywcze, w pewnych momentach są mocno przewidywalne, zwłaszcza druga, gdzie finału można się było domyślić na samym początku. Mimo to czyta się je całkiem przyjemnie, w czym spory udział miała duża dawka humoru i bohaterowie, których da się lubić. A jednak nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że każde kolejne opowiadanie jest gorsze od poprzedniego.
"Kiedy masz szesnaście lat, musisz być geniuszem w sztuce niedopowiedzeń."
Najlepiej wypadła więc "Wigilijna podróż" - ciepła, choć nie zawsze przepełniona optymizmem opowieść z sympatycznymi bohaterami i nieco zwariowanymi rodzicami w tle. Greena dostajemy niewiele, a jego opowiadanie jest nieco krótsze od dwóch pozostałych. Tym, co najbardziej mi w nim przeszkadzało były ciągłe wzmianki na temat cheerleaderek (nabijanie się z nich naprzemiennie z zachwytami ze strony innych to taki do bólu amerykański schemat). Co więcej, tym razem autor nie wykazał się niczym szczególnym. W trzecim opowiadaniu prawie wcale nie wspomniano o cheerleaderkach, co nie zmienia faktu, że podobało mi się najmniej. Głównie ze względu na dość irytującą, użalającą się nad sobą bohaterkę. Końcówka była jednak naprawdę sympatyczna (bardzo lubię momenty, gdy okazuje się, że wszyscy bohaterowie w jakimś stopniu są sobie nawzajem znani lub dopiero się poznają), co nieco poprawiło mi odbiór całości.

Podsumowując, nie mamy co liczyć na niezwykle oryginalne historie. Mimo to wszechogarniający świąteczny klimat i (w większości przypadków) sympatyczni bohaterowie, których losy niejednokrotnie się krzyżują zdecydowanie umilają czas spędzony przy lekturze. Może nie jest to szczyt moich marzeń, może i oczekiwałam czegoś więcej, jednak nie jestem zawiedziona i nie zamierzam odradzać tej książki zainteresowanym.

6/10

sobota, 15 listopada 2014

Stosik 07/2014

Nie spodziewałam się, że tyle się tego uzbiera, a jednak stało się. Ale teraz już koniec. Wszem i wobec ogłaszam, że dopóki nie zmniejszę ilości nieprzeczytanych książek piętrzących się na półkach, nie będę kupować kolejnych (no, w przyszłym tygodniu zrobię wyjątek dla Greena). I mam nadzieję, że uda mi się wywiązać z postanowienia. Przecież tacy chociażby "Tancerze burzy" czekają na swoją kolej niemal od roku... Czas coś z tym zrobić.

Na początek zakładki mangowe, które dostałam gratis do zamówienia. Spodziewałam się, że będą większe, jednak nie narzekam, bo prezentują się całkiem nieźle.
Karakarakemuri "Śmiech w chmurach" (1) - Jakoś tak zainteresowała mnie ta manga, no to kupiłam. Jak na razie trudno powiedzieć coś więcej o fabule, jednak zapowiada się nieźle. Poza tym muszę pochwalić śliczne wydanie, matową obwolutę i  lekko mieniące się na złoto detale. Po prostu aż chce się na to patrzeć! Dołączony do preorderu plakat niestety dotarł do mnie nieco przetarty na zagięciach.
Kazue Kato "Ao no Exorcist" (7) - Jak zwykle miło się czytało, a obwoluta z Konekomaru otoczonym tymi wszystkimi maneki neko wygląda naprawdę uroczo. ;3
Nokuto Koike "6000" (4) - Ostatni tom. Właściwie nie wiem, czego się spodziewałam, jednak szału nie było. Poza tym niektóre słowa były przycięte
Shirow Miwa "DOGS" (8) - Ostatnio było sporo poplątania, jednak wydaje mi się, że sytuacja powoli się klaruje. Co prawda nie jest to już lekka akcja rodem z pierwszych tomików, kiedy to wciąż zapoznawaliśmy się z bohaterami, jednak wciąż jest całkiem nieźle
Yana Toboso "Kuroshitsuji" (17-19) - Ostatnio trochę zaniedbałam Kurosza, jakoś nie chciało mi się go nawet czytać, jednak byłam ciekawa nowego wątku (choć najpierw czekało na mnie jeszcze zakończenie poprzedniego), więc postanowiłam to nadrobić. Zaczęło się całkiem nieźle, a obwoluta z Cielem świetnie wygląda.
Akino Matsuri "Pet Shop of Horrors" (4) - Miło było znów powrócić do Hrabiego D i detektywa Orcota, a pełna róż obwoluta całkiem nieźle się prezentuje.
Chihiro Tamaki "Walkin' Butterfly" (4) - Nie wiem czego się spodziewałam po ostatnim tomiku, jednak jak dla mnie było tu nieco za dużo słodzenia. Mimo to perypetie Michiko z pewnością będę miło wspominać.
Kaoru Mori "Opowieść panny młodej" (2) - Ach ta piękna, dokładna kreska! Do tego jeszcze przesympatyczni bohaterowie i ich codzienne życie. Ja chcę więcej! :3

Joanna Chmielewska "Lesio" - już od dawna planowałam znów sięgnąć po twórczość Chmielewskiej, a że akurat trafił się "Lesio", którego jeszcze nie czytałam i to za jedyne 5,99... Przecież nie mogłam przepuścić takiej okazji
Joanna Chmielewska "Wszyscy jesteśmy podejrzani" i "Krokodyl z kraju Karoliny" - nie planowałam kupować kolejnych książek z tej serii wydawniczej, jednak te dwie zawdzięczam mamie, która je zauważyła i uznała, że kupi ;3
M. Strandberg, S. B. Elfgren "Krąg" - z wymiany
A. Pilipiuk "Oko Jelenia: Droga do Nidaros" - z biblioteki, już od jakiegoś czasu planowałam zapoznać się z twórczością tego autora. Co prawda chciałam zacząć od "Kronik Jakuba Wędrowycza", ale akurat nie znalazłam ich w bibliotece. Może lepiej było poczekać...
Antonia Michaelis "Dopóki śpiewa słowik" - z Targów, zakup planowany już od dawna, ale jakoś nie było okazji, przeczytane, już niedługo recenzja
Leonardo Patrignani "Wszechświaty" - z Targów, zakup całkowicie spontaniczny, po prostu uznałam, że jednak skuszę się na książkę podpisaną przez autora
Matthew Quick "Niezbędnik obserwatorów gwiazd" - zakup planowany od dawna, przeczytane

sobota, 8 listopada 2014

H. Murakami "Kronika ptaka nakręcacza"


Wydawnictwo: Muza
Ilość stron: 621

Problemem przy opisywaniu tej powieści jest brak jakiegokolwiek konkretnego punktu zaczepienia. Jest sobie bohater, prowadzi swoje zwyczajne życie, przez które przewijają się różne zdarzenia i osoby - raz zwyczajne, a innym razem już całkiem przeciwnie - ale nie ma tu czegoś, czym już na wstępie można by było zainteresować potencjalnego czytelnika. Co prawda ja nie miałam z tym problemu, skoro i tak sięgam po książki Murakamiego w ciemno. W każdym razie nie ma się co na wstępie zrażać. Na początek spróbuję nieco przybliżyć Wam fabułę.

Zaczęło się od rezygnacji z pracy. A może od zniknięcia kota? Tak czy inaczej, od tego momentu życie Toru Okady stawało się coraz dziwniejsze, aż w końcu pewna dziewczyna z sąsiedztwa i jego uznała za dziwaka. W międzyczasie z jego życia zniknęła żona (i nie chciała lub nie mogła wrócić), pojawiła się Kreta Kano i jej siostra, emerytowany porucznik Mamiya oraz wiele innych osób, wprowadzając do jego codzienności coraz więcej zamętu. Czy uda mu się dostrzec sens tego wszystkiego? Czy odzyska żonę? I gdzie się podział ptak nakręcacz, który do tej pory z taką wytrwałością codziennie nakręcał sprężynę świata?

Jak dobrze można poznać drugiego człowieka? Jak wiele sekretów może skrywać osoba, u boku której przeżyliśmy ostatnie sześć lat? I jak bardzo powierzchowna może to być znajomość? To niektóre z pytań, które mogą nam się nasunąć podczas czytania. A jednak z czasem pojawia się tak wiele nowych niewiadomych, o wiele bardziej zagmatwanych, że wręcz nie sposób ich wszystkich zliczyć. Będzie też okazja, by dowiedzieć się nieco więcej na temat wojny japońsko-chińskiej. Pojawiające się od czasu do czasu (często obszerne) wzmianki na temat działań wojennych mogą nużyć osoby niezainteresowane tematem. A jednak są one w pewien sposób ważne dla fabuły, choć zawierają sporo dodatkowych faktów. Miłym zaskoczeniem była krótka wzmianka na temat Tony'ego Takitaniego, którego miałam okazję poznać w jednym z opowiadań w "Ślepej wierzbie i śpiącej kobiecie".

"[...] ludzki los to coś, co się wspomina, gdy już minie, a nie poznaje naprzód."

Autor balansuje na granicy jawy i snu, rzeczywistości i wydarzeń, które teoretycznie nie powinny mieć miejsca. W wielu przypadkach zdrowy rozsądek nie ma tu racji bytu. To historia pełna niedopowiedzeń, zbiegów okoliczności i niedomkniętych wątków, co dla wielu może stanowić zasadniczy problem. I sama przyznam, że tym razem mogło być tego wszystkiego nieco za wiele. Raz nawet na dłuższy czas zaprzestałam czytania. Po prostu nie mogłam się do tego zabrać, a jednym z powodów mogły być właśnie te przydługie opisy działań wojennych. Wszystko (lub prawie wszystko) jest ze sobą w pewien sposób powiązane. W sposób zawiły, nieoczywisty, który w wielu przypadkach ujawnia się dopiero po dłuższym czasie. Nawet mając przed sobą jedynie ostatnie kilkadziesiąt stron, nadal nie miałam pojęcia, do czego autor dąży. I to było ciekawe. Pewne zdezorientowanie, efekt zaskoczenia, który nie wymaga zawrotnych zwrotów akcji, a to wszystko w oprawie z pozoru zwykłej codzienności.

"A może przedmioty nieożywione stają się jeszcze bardziej nieożywione, gdy ludzie odwrócą od nich wzrok."

Występujących tu bohaterów (przynajmniej w większości przypadków) trudno zakwalifikować do jakiegoś określonego typu osobowości. Część z nich jawi nam się jako osoby dość zwyczajne, inni jako prawdziwi ekscentrycy, czy też po prostu dziwacy, jednak tak naprawdę trudno ich określić. Ale po co właściwie tak szufladkować?

W powieściach Murakamiego lubię między innymi to, że potrafi zaskakiwać. W wielu przypadkach nie miałam pojęcia, co jeszcze może się zdarzyć, a przecież akcję trudno byłoby nazwać szczególnie dynamiczną. Wydarzenia mają swoje własne tempo, a mimo to autor do końca trzymał mnie w niepewności. A może raczej nadal to robi? Przecież ostatecznie sporo wątków pozostało otwartych. Bezpośrednio po skończeniu lektury miałam raczej dość mieszane uczucia, jednak po pewnym czasie stwierdziłam, że "Kronikę ptaka nakręcacza" mimo wszystko wspominam pozytywnie. Było sporo zagmatwania i dziwów, jednak nie mam nic przeciwko temu. I za jakiś czas z pewnością sięgnę po kolejną książkę Murakamiego.

"Na świecie jest mnóstwo niezrozumiałych rzeczy i ktoś musi tę pustkę wypełnić. I jeśli tak ma być, lepiej, żeby to robili ludzie, którzy są interesujący, a nie nudziarze, prawda?"
7/10

niedziela, 2 listopada 2014

E. Brontë "Wichrowe Wzgórza

Wydawnictwo: Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Ilość stron: 350 (nie licząc szczegółowego opracowania)

Ta niepozorna książka (wydanie z 1990r.) już od dłuższego czasu leżała sobie na jednej z półek domowej biblioteczki. Od dawna też planowałam ją przeczytać, ale zawsze odkładałam ją na później. Aż w końcu się doczekała. Pierwszy raz z "Wichrowymi Wzgórzami" miałam styczność przypadkiem, gdy natrafiłam na ich ekranizację (a było to już dawno), czego z początku żałowałam, bo z chęcią zagłębiłabym się w tą powieść, nie znając już na wstępie historii w niej przedstawionej. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak niewielkie miałam pojęcie na jej temat.

Miłość przybiera różne oblicza. Od miłości platonicznej, poprzez silne uczucie, chęć dzielenia z drugą osobą każdej chwili, radości i smutków, aż po miłość szaleńczą, trudną, zaborczą, bezkompromisową czy nawet toksyczną. Uczucie, jakie połączyło Katarzynę i Heathcliffa z pewnością zalicza się do ostatniej kategorii, co pociąga za sobą szereg konsekwencji, które wpłyną nie tylko na nich, ale i na całe ich otoczenie.
Czarnowłosy przybłęda staje się oczkiem w głowie ojca rodziny, najlepszym przyjacielem psotnej Katarzyny i największym wrogiem jej brata, Hindley'a. Chłopiec, choć często dręczony, potrafił umiejętnie wykorzystać swoje wpływy u ojca, a z Katarzyną wkrótce stał się nierozłączny, zwłaszcza w trudnych czasach, gdy to Hindley przejął opiekę nad młodszym rodzeństwem. A jednak przyszła chwila, gdy dziewczyna z niesfornej, nieobytej panienki stała się prawdziwą młodą damą i wkrótce przyjęła oświadczyny. Tymczasem Heathcliff, zdruzgotany odrzuceniem ze strony Katarzyny, którą przecież kochał z wzajemnością, ucieka bez słowa. A co potem? Cóż, jest spokojnie. Przynajmniej do czasu, gdy na horyzoncie znów pojawia się Heathcliff, powoli szykując swoją zemstę...

"Oboje dążyli do wspólnego celu, bo on kochał i pragnął ją wielbić - a ona kochała i pragnęła być uwielbiana."

Zaledwie ko kilku stronach nie mogłam już pojąć, dlaczego tak długo zwlekałam z sięgnięciem po "Wichrowe Wzgórza". Czytało mi się naprawdę świetnie (między innymi ze względu na czarujący styl wypowiedzi) i z żalem przerywałam lekturę choćby na chwilę. Przy tej opowieści nie da się zachować całkowitego opanowania. W obliczu mających tam miejsce niegodziwości nie da się nie współczuć osobom na nie wystawionym, choć bywa, że odczucie to zostaje szybko zastąpione przez gniew czy nawet nienawiść, gdy opada maska pozorów. Nawet osoby przepełnione pewnością siebie mogą mieć swoje chwile słabości, nawet draniom można w pewnych momentach współczuć, tak samo, jak można mieć chęć potrząsnąć kimś, kto przecież zwykle jawi nam się jako ofiara, nie łotr. Nieraz miałam też ochotę czymś rzucić (choć nie książką, za bardzo obawiałam się o jej późniejszy stan), nie mogąc znieść pewnych sytuacji. Wyraźna granica między dobrem a złem? Na pewno nie tutaj.

"Nasze dusze są jednakowe, niezależnie od tego, co w nich tkwi."

Bohaterowie "Wichrowych Wzgórz" nie są bez wad. Wręcz przeciwnie - mają ich całą masę, jednak właśnie to świadczy o ich autentyzmie i sprawia, że są pełni życia, jakby byli prawdziwymi ludźmi wciągniętymi na karty powieści. Świetnie sprawdził się również sposób, w jaki autorka przedstawiła całą tę historię - nie jako bezpośredni opis zdarzeń, ale opowieść snutą przez osobę dobrze zorientowaną w przeszłych wydarzeniach i zaznajomioną z wszystkimi, których dotyczy. "Wichrowe Wzgórza" z pewnością są lekturą ponadczasową, pełną skrajnych emocji, często wynikających z tego samego uczucia - miłości. Bezsprzecznie zaskarbiła sobie moje uznanie i... właściwie nie wiem, co miałabym jeszcze pisać. Z pewnością jeszcze do niej powrócę, może wtedy dodam na jej temat coś więcej. A więc, jeśli jeszcze macie jakieś wątpliwości, proponuję szybko się ich pozbyć i sięgnąć po "Wichrowe Wzgórza".

"Gość, który nie zamierza więcej powrócić, bywa mile widziany."
10/10

poniedziałek, 27 października 2014

Anime "Aoi Bungaku Series"

Ja serio napisałam tak dużo na temat tego anime? Sama jestem w szoku (a wciąż mogłabym napisać nieco więcej). Mam jedynie nadzieję, że nie przerazicie się za bardzo ilością tekstu i jednak zdecydujecie się przebrnąć przez moje nieco przydługie wywody.

Tytuł: Aoi Bungaku Series
Ilość odcinków: 12
Rok produkcji: 2009
Ocena: 9

Klasyka literatury to coś, co pasowałoby znać. Przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce różnie z tym bywa. Nie oszukujmy się, nie każdy czyta. A nawet jeśli, to nie zawsze uśmiecha mu się wizja przebrnięcia przez niektóre uznane za narodowe arcydzieła historie. Twórcy "Aoi Bungaku" postanowili wyjść naprzeciw współczesnemu społeczeństwu i zaproponować całkiem inny sposób na interakcję z kilkoma utworami wywodzącymi się z Kraju Kwitnącej Wiśni.

"Aoi Bungaku" to adaptacja sześciu klasyków literatury japońskiej. Nie czytałam, więc niewiele wiem na ich temat, jednak samo anime zainteresowało mnie już jakiś czas temu. Zaczyna się od krótkiego wprowadzenia, w którym prezenter Sakai Masato (będący jednocześnie seiyuu kilku występujących tu postaci) informuje nas o aktualnie przedstawianej historii, dopowiada nieco o autorze czy okolicznościach towarzyszących ich pracy. Poznawanie dziejów tych dzieł, losów ich autorów oraz występujących między nimi zależności - już samo to było dla mnie ciekawym doświadczeniem, a przecież nadal nie wspomniałam nawet o wydarzeniach mających miejsce w poszczególnych historiach. Ale teraz czas to nadrobić.

Pierwszą i najdłuższą z historii jest "Koniec człowieczeństwa" autorstwa Osamu Dazai - zdaniem prezentera opowieść, która nigdy się nie starzeje. To tragiczna historia człowieka, który nie potrafi sobie radzić w społeczeństwie. Pragnie żyć jak każdy zwyczajny człowiek, jednak szansa na to nieustannie wymyka mu się z rąk. Youzou Oba, bo tak mu właśnie na imię, z początku jawi się nam jako wyrachowany manipulant, jednak maska, jaką przybrał szybko pryska. Zostaje nieszczęśliwy, zagubiony człowiek ze zwichrowaną osobowością, który w swoim prawdziwym ja upatruje potwora, a który próbuje chwytać swoje szanse na szczęście. Otoczony przez osoby, które upatrują sobie w nim możliwość łatwego zarobku, nie będzie miał łatwo. Ile błędów zdąży w tym czasie popełnić? I czy osiągnie to, czego pragnie? Charakteryzujący "Koniec człowieczeństwa" niepokojący klimat, dodatkowo wzmacniany dzięki klimatycznej muzyce, jest wręcz namacalny i nie pozwala o sobie zapomnieć. Poza tym zawarty tu ładunek emocjonalny - niespełnione nadzieje, szaleństwo, chwile radości, ale i wiele cierpienia - może wprowadzić w dość parszywy nastrój. Youzou od początku przywodził mi na myśl Lighta z "Death Note" i nie ma się co dziwić, skoro za projekt postaci odpowiadał Takeshi Obata. Kreska bardzo przypadła mi do gustu, podobnie jak stonowana kolorystyka, w odpowiednich momentach przybierająca jednak na intensywności, oraz ciekawa gra świateł.

"Las Skryty Pod Gałęziami Wiśni w Pełnym Rozkwicie" Sakaguchiego Ango inspirowany był pewnym prawdziwym wydarzeniem, które wstrząsnęło autorem. Czy można uznać kwitnące wiśniowe drzewo za straszne? Najwyraźniej tak. Właśnie takie odczucia żywi nieustraszony (nie licząc wspomnianej dopiero co słabości) bandyta Shigemaru, mieszkający w lesie wraz z grupką swoich żon. Dla niego spadające z drzewa płatki stały się zapowiedzią mających mieć wkrótce miejsce krwawych wydarzeń, zła stopniowo wypełniającego przestrzeń wokół. Wkrótce zaślepiony miłością do pięknej, pewnej siebie, nawykłej do luksusów, cynicznej kobiety, która wykorzystuje jego uległość na każdym kroku, będzie musiał wiele dla niej poświęcić. Jak wiele jej zachcianek zdoła spełnić? Jak bardzo ceni jej wątpliwą miłość? I jaki jest sekret "Lasu Skrytego Pod Gałęziami Wiśni w Pełnym Rozkwicie", którego tak się obawia? Tym razem za projekt postaci odpowiadał Kubo Tite, znany głównie z "Bleacha". W związku z tym historia ta roztacza całkiem inny klimat - zdecydowanie mniej przytłaczający, pełen humoru, choć i tutaj znajdzie się trochę dramatyzmu, zwłaszcza pod koniec. Irytowało mnie wtrącanie do dialogów angielskich zwrotów, a muzyka, choć było jej całkiem sporo, nie wydawała mi się zbyt interesująca. Jakoś nie moje klimaty.

Jak podpowiada prezenter, Natsume Souseki napisał "Kokoro" z wściekłości na egoizm i morale ludzkości. Projektem postaci ponownie zajął się Takeshi Obata. Sensei (jego imienia nie znamy) mieszka w domu pewnej dziewczyny (od dawna mają się ku sobie) i jej matki. Pewnego dnia decyduje się zapewnić dach nad głową swojemu przyjacielowi, żyjącemu w bardzo rygorystyczny sposób. Pragnie pokazać mu, że ludzie potrafią być życzliwi, jednak wkrótce nachodzą go wątpliwości. Czy był to dobry pomysł? Czy jego obawy dotyczące bezpieczeństwa dziewczyny są uzasadnione? Do czego doprowadzi cała ta sytuacja?
Wersja anime została wzbogacona o przedstawienie tej historii z perspektywy wspomnianego przyjaciela, K. Przyznam, że zaskoczyła mnie. Wydawała mi się odmienna od tego, co przedstawiał oryginał, w pewien sposób bardziej bezwzględna. Z jednej strony ta niezgodność nieco mnie drażniła, z drugiej brałam pod uwagę to, że mógł to być całkowicie subiektywny sposób postrzegania tej sytuacji przez K. A jednak przebieg akcji, choć podobny, w obu wersjach różni się pewnymi szczegółami, chociażby porą roku. Z początku nie wiedziałam co o tym myśleć, jednak ostatecznie wszystko stało się bardziej klarowne. Przynajmniej w pewnym stopniu. Perspektywa K była ciekawym dodatkiem, choć nie potrafię stwierdzić, czy rzeczywiście... właściwym? I tak pewnie pozostanie, skoro nie miałam okazji przeczytać pierwowzoru. To dwa całkowicie różne, w pewien sposób sprzeczne, spojrzenia na tę samą historię, jednak nawet gdyby pominąć drugą część wydaje mi się, że nie udało mi się do końca zrozumieć intencji autora/twórców.

Inne dzieło Osamu Dazai, "Biegnij, Melosie", powstało w czasie, gdy twórczość autora wciąż miała jeszcze pozytywny wydźwięk. "Trudno jest temu, który czeka? A może trudniej jest temu, który każe komuś czekać?" Właśnie to pytanie okazało się tu kluczowe. Takada zostaje poproszony o napisanie scenariusza do wystawianej na scenie opowieści o Melosie, dla którego przyjaciel postawił swoje życie na szali. Od początku nie był do niej przekonany, jednak wziął to zlecenie. Nie spodziewał się jednak, że starożytna historia obudzi w nim własne, bolesne wspomnienia, o których wolałby zapomnieć. Czy zdoła na czas napisać scenariusz? Czy w jakiś sposób będzie to miało związek z jego przeszłością? Czy pozwoli mu się z nią rozliczyć? To historia pełna wątpliwości, żalu, zniechęcenia, straconego zaufania, którego iskierka wciąż jeszcze tli się gdzieś w człowieku. Uraza, jaką od dawna żywi Takada jest jednocześnie bezgłośną prośbą o poznanie powodu, prawdy kryjącej się za rozczarowaniem, którego doznał. Czy pozna odpowiedź na przytoczone wcześniej pytanie? Za projekt postaci odpowiedzialny był Konomi Takeshi znany z "Prince of Tennis".

Na dwie ostatnie historie przeznaczono po jednym odcinku. Autorem obu jest Akutagawa Ryuunosuke, a za projekt postaci znów odpowiedzialny był  Kubo Tite i o ile w "Lesie...", nie budził we mnie ten fakt większych zachwytów, to tym razem przyznam, że była to świetna decyzja, a żywa kolorystyka idealnie pasuje do tych historii. Pierwsza z nich to "Pajęcza nić", której bohaterem jest bezwzględny, nie zważający na nic i nikogo złodziej i zabójca Kandata, który pewnego dnia uznał, że nie zabije napotkanego przypadkiem pająka. Nie chcę jednak zdradzać na ten temat za wiele. Czy pajęcza nić może w niedalekiej przyszłości stać się dla niego szansą na ratunek? Na koniec dostajemy jeszcze "Obraz piekła", czyli, krótko mówiąc, opowieść o człowieku, który poświęca wszystko dla swojej sztuki.

Są historie, które roztaczają wokół siebie pewną aurę niezwykłości, które nieuchronnie do siebie przyciągają i nawet już po zapoznaniu się z nimi przez dłuższy czas nie dają myślom odpocząć. Według mnie należy do nich "Koniec człowieczeństwa". Są jednak też te  z początku niepozorne czy zwyczajne historie, których treść należy najpierw przetrawić, poświęcić więcej czasu na rozmyślania, by w pełni docenić ich wartość. I przykładem takiej historii jest dla mnie "Las…". A "Kokoro"? Nie dawało mi spokoju i skłaniało do ponownego roztrząsania tej historii, gdyż czułam, że wciąż nie uchwyciłam czegoś ważnego, że coś wciąż mi umykało, nawet po ponownym obejrzeniu. To jednak stanowi o jego sile - nie pozostawia widza obojętnym. Podobnie z "Biegnij, Melosie", gdzie rzeczywistość miesza się z grą na scenie, a przeszłość z teraźniejszością. Cienka granica pomiędzy nimi nadaje tej historii ulotnego czaru, a i kreska całkiem nieźle się tu prezentuje.

Przeszło mi przez myśl, że zamiast obejrzeć anime wolałabym te powieści przeczytać. Nie dlatego, że mi się nie podobało - wręcz przeciwnie, po prostu dzięki temu mogłabym spędzić przy nich więcej czasu. I właśnie dlatego tym bardziej żałuję, że żadna z nich nie została wydana w Polsce, z cichą nadzieją oczekując chwili, w której to się zmieni. Choć minęło dość sporo czasu odkąd obejrzałam tę serię, to moje odczucia względem niej, nawet jeśli zbledły, to jedynie nieznacznie i wciąż pozostają żywe. Wciąż pamiętam emocje, jakie mi towarzyszyły, a czytając to, co wcześniej napisałam, dalej znajduję tematy, o których mogłabym rozprawiać i wiem, że jeszcze do tej serii powrócę.

Pisząc tę recenzję, na nowo rozpatrując poszczególne historie, kompletnie zatraciłam poczucie czasu (kolejny powód, by zapoznać się z tą serią). Mało w tym wszystkim krytycznych uwag? Może i tak, jednak to również kolejny dowód na to, że poświęcony temu anime czas nie uważam za stracony. Czy ktoś jeszcze ma jakieś wątpliwości? Niezależnie od odpowiedzi zapraszam przed ekrany.

środa, 22 października 2014

E. Schmitt "Małżeństwo we troje"


Wydawnictwo: Znak
Ilość stron: 313

Tym razem Schmitt bierze na warsztat związki i relacje międzyludzkie (choć i pies się znajdzie). Z wnikliwością przedstawia ludzkie troski, słabości, ale i silne strony oraz moc uczuć. Sam autor wspomina, że są to historie niewidzialnych miłości.

W dzień ślubu Genevieve i Edouarda w tej samej kaplicy, gdzieś na uboczu miała miejsce o wiele bardziej kameralna, ale równie ważna uroczystość. W cieniu jednej z kolumn Jean i Laurent również wymówili sakramentalne tak, choć nie miało ono żadnego znaczenia dla nikogo poza nimi. Bohaterowie opowiadania "Dwóch panów z Brukseli" z sentymentem wspominali o tym, wówczas młodym małżeństwie, które traktowali jako swoją bliźniaczą parę. I rzeczywiście mieli ku temu pewien powód, gdyż ich losy, choć całkowicie odseparowane, niespodziewanie się krzyżowały, wpływały na siebie. Zarówno wzloty, jak i upadki ich bliźniaczej pary przyczyniały się do wzmocnienia łączących mężczyzn więzi. Zmuszały ich jednak również do refleksji nad własnym życiem, gdyż los nie zawsze bywał łaskawy. Jak bardzo losy kogoś praktycznie obcego, kto nie zdaje sobie nawet sprawy z naszego istnienia mogą wpłynąć na nasze własne życie? Która para okaże się szczęśliwsza - ta zaakceptowana przez społeczeństwo, czy ta nieustannie kryjąca się przed niepożądanymi spojrzeniami?
W opowiadaniu "Pies" dane nam będzie poznać tajemnicę życia skrytego mężczyzny, któremu praktycznie od zawsze towarzyszył ten sam pies. Czy raczej pies tej samej rasy, któremu zawsze dawał na imię Argos. Zwykły kaprys, niezrozumiałe dziwactwo, czy może coś więcej? Jak wielką rolę w życiu człowieka może odegrać pies? Jakie wydarzenia ukształtowały tę nie zawsze pochwalaną przez innych postawę?
Dalej mamy tytułowe "Małżeństwo we troje". Konstancja, młoda jeszcze wdowa z dwójką dzieci, w końcu znalazła kogoś, kto się nią zainteresował, kto mógł wyciągnąć ją z kłopotów finansowych. I choć długo to trwało, w końcu mogła z dumą nazwać się jego żoną, ale! No właśnie, ale. Jej Duńczyk, jak zwykła go nazywać, interesuje się nie tylko nią. Jest pod wrażeniem twórczej działalności jej zmarłego męża, którego nieustannie idealizuje. Kobieta, mimo szczerych chęci, nie może więc wyrzucić z ich życia byłego, choć ten wcale taki święty nie był. Czy da się żyć w małżeństwie we troje?
Umiejscowione w odizolowanej od reszty świata, wystawionej na łaskę nieprzejednanego żywiołu Islandii "Serce w popiele" jest historią kobiety, która była dla swojego chorego siostrzeńca jak druga matka, podczas gdy z własnym synem nie potrafiła się dogadać. Ten układ nie mógł jednak trwać wiecznie. W pewnej chwili czegoś zabrakło, a Alba, zaślepiona żalem i źle ulokowanymi emocjami, całkowicie zmieniła swoje dotychczasowe nastawienie. Czy zdąży się opamiętać, zanim dojdzie do kolejnej tragedii?
Jak bardzo może poróżnić dziecko, które nigdy się nie narodziło? Czy może się to zdarzyć także parze uważanej za wzór idealnego małżeństwa? Czy jest możliwe, by z trudem odzyskane szczęście niespodziewanie prysło jak bańka mydlana? W "Dziecku upiorze" możemy być świadkami właśnie takiej sytuacji.

Z całego tego zbioru najbardziej spodobało mi się pierwsze opowiadanie - chyba najbardziej uczuciowe ze wszystkich, co więcej, poruszające kilka ważniejszych tematów. Dochowywanie wierności, troska o drugą osobę, a przede wszystkim trwanie przy niej - na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie. Dostrzegamy tu również pewną zależność od innych, ludzką ciekawość i chęć działania, a jednocześnie usuwanie się w cień, gdy sprawy nie idą po naszej myśli. Szczerze mówiąc, o tej historii z chęcią napisałabym osobno i może jeszcze tak kiedyś zrobię.

Również "Pies" zasługuje na więcej uwagi. Nikt, nawet rodzona córka starego doktora, nie miał pojęcia, co tak naprawdę siedzi mu w głowie. Nikt nie wiedział, jak zaczęła się jego niezwykła miłość do psów i jak wiele im zawdzięcza, przynajmniej do czasu, gdy sam nie postanowił tego ujawnić. A kryje się za tym naprawdę ciekawa, choć niekoniecznie łatwa historia, której szczegółów wolę w tej chwili nie zdradzać. W "Małżeństwie we troje" autor kolejny raz pozwala sobie na napisanie o, jak sam twierdzi, "najważniejszym człowieku jego życia". Od razu widać fascynację, jaką go darzy, choć mnie samą nie zachwyciło jakoś szczególnie. "Serce w popiele" było dość przewidywalne, jednak po przeczytaniu tego, co autor miał na ten temat do powiedzenia, fakt ten już mi tak bardzo nie przeszkadzał. A "Dziecko upiór"? No cóż, wypadło po prostu nieźle, zwłaszcza początek, choć bez fajerwerków.

Na całe szczęście nie obeszło się również bez paru słów od autora, notatek pisanych wraz z powstawaniem powyższych opowiadań. Ciekawie było zapoznać się bliżej z okolicznościami, które zainspirowały Schmitta do ich stworzenia, przeczytać jego wyjaśnienia, lepiej poznać jego sposób myślenia. Całość czytało mi się bardzo przyjemnie i choć nie wszystkie historie były równie dobre, będę je miło wspominać. Do niektórych może nawet jeszcze powrócę.

"-I tak mi nie wmówicie, że to nie jest podejrzane tak bardzo kochać psy.
-Tak bardzo kochać psy czy tak mało kochać ludzi?"
7/10

wtorek, 14 października 2014

Gong Ji-Young "Nasze szczęśliwe czasy"

Wciąż mam wrażenie, że nie udało mi się w pełni odzwierciedlić tego, co zamierzałam. Wciąż czegoś brakuje. Cóż, może gdy przeczytam tą książkę kolejny raz (a na pewno to zrobię)...


Wydawnictwo: Kwiaty Orientu
Ilość stron: 314

Tak, jak już kiedyś wspomniałam, najpierw miałam okazję zapoznać się z mangą na podstawie tej powieści, a dopiero później dowiedziałam się o pierwowzorze. Oczywiście miałam pewne obawy odnośnie tego, jak znajomość mangi (więc i zakończenia oraz ogólnego przebiegu akcji) wpłynie na mój odbiór powieści, jednak chęć jej przeczytania była większa. Poza tym, czy od samego początku nie przewidywałam, że finał może być tylko jeden?

Yu-jeong ma trzydziestkę na karku, a za sobą już trzy próby samobójcze. Po tej ostatniej dostała wybór - mogła przez miesiąc uczęszczać na terapię lub towarzyszyć cioci Monice, zakonnicy, w jej cotygodniowych spotkaniach ze skazanymi na śmierć. Wybrała to drugie i tym oto sposobem poznała Yun-su oskarżonego o gwałt i trzy zabójstwa. Była pewna, że będzie do niego czuć niechęć i tak też z początku było. A jednak wraz z kolejnymi spotkaniami coraz trudniej było jej wykrzesać z siebie wrogość, zamiast której coraz częściej pojawiały się o wiele przyjaźniejsze emocje. Yun-su okazał się całkiem inny, niż przypuszczała - zamiast bezwzględnego łotra stał przed nią skruszony, wciąż jeszcze dość młody chłopak pozbawiony chęci do życia i jakiejkolwiek nadziei, któremu nie obce były próby samobójcze, choć już i tak został skazany na śmierć. Nie daje jej też spokoju myśl, że więzień jest w pewien sposób do niej podobny. Jak wielki wpływ na ich życie może wywrzeć ta znajomość? Czy będzie to zmiana na lepsze?

"Po raz pierwszy zrozumiałam, że zbrodnia, jak słowa, które zostaną wypowiedziane, nigdy nie znika. Nie przemija jak powiew wiatru, który pojawia się nagle, pozostawiając jedynie znikomy ślad."

Miesiąc mija, a jednak Yu-jeong przez splot pewnych wydarzeń nie przestaje odwiedzać seulskiego więzienia. Stawia jednak warunek - nie interesują jej żadne grzeczności czy omawianie pogody, oczekuje prawdziwej rozmowy. Szczerość za szczerość. W ten sposób ich relacja stopniowo się pogłębia, a spotkania przybierają coraz bardziej osobisty charakter. A nie tylko Yun-su ma swoje demony. Coś przecież musiało sprawić, że Yu-jeong od wszystkich się odcięła i trzykrotnie targnęła na własne życie. Coś, co odebrało jej wiarę w ludzi i chęć do dalszego życia.

Czy piękna i bogata, jednak zgorzkniała kobieta i zrezygnowany więzień mogą stać się dla siebie nawzajem oparciem? Czy zdołają rozliczyć się ze swoją przeszłością? Obojgu było ciężko, oboje doświadczyli czegoś, co w dużym stopniu ukształtowało ich obecne ja. Tu nic nie jest czarno-białe. Każdy ma swoje racje, swoje winy, może zarówno ranić, jak i być ranionym. Zasługiwać na współczucie, jednocześnie będąc obiektem czyjeś nienawiści. To historia do bólu prawdziwa, pełna różnego rodzaju niesprawiedliwości i właśnie przez to tak okrutna i wzruszająca. Czy właściwym jest na nowo rozpalić chęć życia w skazanym na śmierć? I czy prawo to jest w ogóle słuszne? Na to odpowiedzcie sobie sami.
Powieść Gong Ji-young potrafi wywołać wiele emocji - smutek, współczucie, żal, rozgoryczenie, ale także radość i pełno wzruszeń. Znajdziemy tu sporo przemyśleń obojga naszych bohaterów, których sposób myślenia został świetnie odwzorowany. Jest też mowa o wierze, karze śmierci i wielu innych tematach.

Książka składa się z występujących naprzemiennie rozdziałów z perspektywy Yu-jeong, różnorodnych, wpasowujących się w jej tematykę cytatów oraz niebieskich karteczek, z których dowiadujemy się, jak wyglądało życie Yun-su. Bardzo spodobał mi się ten nietypowy układ treści. Było to moje pierwsze spotkanie z literaturą koreańską i z pewnością nie ostatnie. To prawdziwy powiew świeżości pośród tak wielu podobnych do siebie zachodnich powieści, którymi jesteśmy obecnie zalewani. Smutek, radość, nadzieja, ale także jej brak oraz cała gama innych emocji, a to wszystko bez zbędnego moralizatorskiego tonu. "Nasze szczęśliwe czasy" to książka, z którą z pewnością warto się zapoznać.

"Tylko ktoś, kto był kochany, potrafi kochać. Tylko ktoś, komu wybaczono, potrafi wybaczyć. Teraz to rozumiem."
10/10

czwartek, 9 października 2014

Podsumowanie anime na lato 2014

W tym sezonie znalazło się sporo serii z naprawdę ciekawą oprawą muzyczną, tak więc zachęcam do posłuchania wskazanych utworów. A jakość całej reszty? Na to też za bardzo nie narzekałam.



Aldnoah.Zero
Ilość odcinków: 12
Ocena: 7

Nie miałam jakiegoś konkretnego powodu, by zdecydować się na to anime, jednak planowałam przekonać się do mechów, a że akurat ta seria się trafiła... Ostatecznie okazało się, że był to dobry wybór. Niewzruszona postawa Inaho może denerwować, jednak da się to przeżyć. Spodobało mi się z kolei zachowanie księżniczki, która, choć z początku nieco denerwująca, nie robiła sobie żadnych wymówek, zamiast tego po prostu akceptując rzeczywistość i swoje przewinienia.
Z początku losy bohaterów śledziłam ze średnim zainteresowaniem, ale wraz z rozwojem akcji robiło się coraz ciekawiej. Zakończenie przywodzi mi na myśl to z Hamatory - tutaj też twórcy postanowili zostawić nierozwiązane wątki, by zachęcić widzów do obejrzenia drugiej serii.  Cóż, trochę to irytujące, ale mam nadzieję, że będzie warto.
Podoba mi się kreska. Muzyka też jest niczego sobie, zwłaszcza opening w wykonaniu Kalafiny i drugi ending, w którym zaskoczeniem były dla mnie niemieckie zwroty.



Ao Haru Ride
Ilość odcinków: 12
Ocena: 7-

Shojo to raczej nie moja bajka, jednak uznałam, że to anime mogłabym obejrzeć. I muszę przyznać, że się nawet wciągnęłam. Zachowanie bohaterów jest naturalne i dobrze uzasadnione, przynajmniej z początku, bo potem mogłabym się już nieco spierać. Poza tym kreska jest całkiem ładna, a pastelowe kolory bardzo dobrze tu pasują. A muzyka? Mogło być lepiej, ale i tak nie narzekam, opening wpada w ucho.






Barakamon
Ilość odcinków: 12
Ocena: 7

Zapowiadała się całkiem sympatyczna obyczajówka i taka też właśnie była. Charakteryzujący tą serię humor bardzo przypadł mi do gustu, niejednokrotnie zaśmiewałam się z wydarzeń których uczestnikami byli nasi przesympatyczni bohaterowie. Poza tym znalazło się też sporo okazji do bardziej życiowych rozważań, naturalnie wplecionych w akcję. Także w tej serii na uwagę zasługuje dobrze dobrana muzyka - wpadający w ucho opening i całkiem niezły ending.
niby taka mała mieścina, a nawet fujoshi się znalazła (chociaż towarzyszący temu humor nie wydawał mi się już taki zabawny, jak w innych sytuacjach) ;P





Gekkan Shoujo Nozaki-kun
Ilość odcinków: 12
Ocena: 8

Prawdopodobnie nie zdecydowałabym się na to anime, gdyby przy gatunku nie widniał napis shounen, co pozwalało mi sądzić, że nie będzie to całkiem naiwna, przesłodzona historyjka, choć mimo to nie obyło się bez pewnej dozy tępoty. Na początek kolejny raz pochwalę opening i humor, który i w tym przypadku był świetny. Znalazło się też trochę informacji o tworzeniu mangi. Co prawda Sakura pozwalała sobie od czasu do czasu wyobrażać sobie nie wiadomo co, jednak Nozaki nieustannie sprowadzał ją na ziemię. Kolejnym atutem są bohaterowie - zabawni, nietypowi i bardzo sympatyczni, bez których cała ta seria straciłaby sens.



Haikyuu!!
Ilość odcinków: 25
Ocena: 8

kontynuacja poprzedniego sezonu
Haikyuu!! wciąż świetnie się oglądało, a że niejednokrotnie nie mogłam się doczekać polskich napisów, to decydowałam się na angielskie. Przesympatyczni bohaterowie sprawiali, że ciężko było się z nimi rozstać.
Muzyka nie podobała mi się już tak bardzo jak poprzednio, jednak nadal była całkiem niezła. Z chęcią obejrzałabym kontynuację.






Kuroshitsuji: Book of Circus
Ilość odcinków: 10
Ocena: 7

Z początku miałam wątpliwości, jednak im bliżej było pierwszego odcinka, tym bardziej rosła moja ciekawość. Miło było znów zobaczyć znanych już bohaterów, jednak od czasu do czasu twórcy przesadzali z przypominaniem widzom, jaki to Sebastian jest idealny i niezastąpiony. -,- Na szczęście mamy naszych cyrkowców, którzy również potrafią skupić na sobie uwagę.
Od strony graficznej może nie zachwyca, ale jest całkiem poprawnie. Poza tym soundtrack również jest niczego sobie, a i animacja z openingu (endingu w sumie też) jest mocną stroną tego anime. Teraz tylko czekać na Book of Murder.



Love Stage!!
Love Stage!!
Ilość odcinków: 10
Ocena: 5

Czytałam mangę, więc wiedziałam czego się mniej więcej spodziewać. No i byłam ciekawa, co z tego wszystkiego wyjdzie. Sporo scen zostało dodanych - i to raczej dobrze, bo urozmaiciło to tą produkcję, choć mnie nie zachwyciły. I... właściwie nie wiem, co jeszcze mogłabym na temat tego anime dodać. Ot, obejrzałam i nie zapisało się jakoś szczególnie w mojej pamięci.
W tym sezonie znalazło się sporo anime z dobrą ścieżką dźwiękową, tak więc "Love Stage!!" nie wyróżnia się zbytnio na tym tle, jednak przyznam, że opening i ending wpadają i ucho.




Persona 4 the Golden Animation
Ilość odcinków: 12
Ocena: 4

Co prawda słyszałam, że ta seria nie ma wiele wspólnego z poprzednią i równie dobrze można ją obejrzeć nie znając "Persona 4 The Animation", jednak nie zmienia to faktu, że z początku byłam dość zdezorientowana. Poza tym po tej całej historii z wejściem do telewizora zrobiło się dość zwyczajnie i przez dłuższy czas tak pozostało (nie licząc marnych prób odzyskania wspomnień Marie), a i bohaterowie nie zachwycali. Zwłaszcza Marie była dość niemrawa.
Rozpoczęcie tego anime bez znajomości pierwszej części, czy choćby założeń fabuły (względnie gry) było jednak kiepskim pomysłem. Nie tego się spodziewałam, więc byłam nieco rozczarowana. Jak dla mnie po prostu wiało nudą (nawet jeśli od czasu do czasu coś się jednak działo), a gdy już coś zaczynało się dziać, to często nie mogłam zorientować się w sytuacji.


Sailor Moon Cristal
Ilość odcinków: 26

Od razu zaznaczam, że do Sailor Moon nie żywię żadnego sentymentu. Oczywiście zdaję sobie sprawę ze sławy tego tytułu, jednak do tej pory obejrzałam tylko jeden odcinek tego anime i nie planowałam kolejnych. Gdy dowiedziałam się o nowej, odświeżonej wersji, zgodnej ze starszą, postanowiłam po prostu skorzystać z okazji i zapoznać się z tym tytułem.
Co prawda (sama nie wiem dlaczego) myślałam, że będzie miało tylko 12 odcinków, no ale mówi się trudno. Chwilami bardziej przypominało amerykańskie animacje, w niektórych momentach, np. przy przemianie bardzo przypominały chociażby Winx.
Tę serię wolę pozostawić bez oceny.




Space☆Dandy 2nd Season
Ilość odcinków: 13
Ocena: 6+

Dość przyjemnie oglądało mi się pierwszą serię (choć nie obyło się bez nudnawych momentów), nawet fanserwis mi szczególnie nie przeszkadzał, więc zdecydowałam się i na kontynuację. I tym razem odcinki były dość nierówne - raz lepsze, raz gorsze, jednak pośród kilku dennych historii znalazły się też te ciekawsze. Muzyka została ta sama, a że podobała mi się, to nie miałam nic przeciwko.
Co mnie tym razem zaskoczyło? To anime miało koniec! Spodziewałam się, że fabuła pozostanie całkowicie epizodyczna, tymczasem w ostatnim odcinku twórcy porwali się na pewien wysiłek, a nawet spletli pewne wcześniejsze wątki. I przyznam, że było to całkiem pozytywne zaskoczenie.




Tokyo Ghoul
Ilość odcinków: 12
Ocena: 7

Co tu wiele pisać? Po prostu zapowiadało się ciekawie. W głównej mierze po prostu uległam całemu temu szumowi wokół tej serii. Ale było warto.
W międzyczasie zaczęłam czytać też mangę i choć z początku starałam się nie wyprzedzać za bardzo, ostatecznie nie wytrzymałam i zawędrowałam z fabułą o wiele dalej niż w anime. Gdyby nie to, oceniłabym je pewnie nawet lepiej, a tak widzę, że zwłaszcza końcówka została potraktowana nieco po macoszemu, pominięto pewne fragmenty i całość skończyła się nagle, co niezbyt mi się podoba.
Tak czy inaczej, anime wypadło całkiem nieźle. Zarówno kreska, jak i soundtrack bardzo mi się spodobały, a "Unravel" zasłużyło na miano mojego ulubionego openinu w tym sezonie. Świetnie prezentuje się też ending - zarówno pod względem graficznym jak i muzycznym.



Yami Shibai Second Season
Ilość odcinków: 13
Ocena: 5

Oglądałam pierwszy sezon i choć nie wszystkie historie były straszne , to i tak było całkiem ciekawie. Poza tym każda z nich trwa tylko cztery minuty, a więc niewiele. Skończyło się na tym, że niecierpliwie wyczekiwałam pierwszego odcinka, a że nie doczekałam się go po polsku, ostatecznie całą serię obejrzałam po angielsku.
Kreska jest dość nietypowa, a animacja bardzo oszczędna, ale podoba mi się. Pasuje to do przedstawianych historii. Podobnie jak głos narratora, Tsudy Kanji. Żałuję, że nie występuje w innych seriach, bo chętnie bym go posłuchała.




Zankyou no Terror
Ilość odcinków: 11
Ocena: 7

Całkiem ciekawy pomysł na anime. Podobało mi się też wykorzystanie motywów mitologicznych, jednak ostatecznie spodziewałam się po tej produkcji nieco więcej. Mimo to nie narzekam, z chęcią spędziłam przy niej czas. Sama historia była niczego sobie, nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że wybrany przez bohaterów sposób na ujawnienie prawdy był przesadzony, niepotrzebny, choć zdecydowanie widowiskowy.
Lisa bywa dość lekkomyślna, sama podejmowała decyzje, nie przypuszczając, że mogą wyrządzić więcej szkód niż pożytku, co nie działało na jej korzyść w moich oczach.
Opening bardzo klimatyczny, jeden z lepszych, a i ending w wykonaniu Aimer ma coś w sobie. Kreska też była niczego sobie.


Serie porzucone


Free! 2: Eternal Summer
Ilość odcinków: 1/13

Cóż, miałam się za drugą serię nie zabierać, ale po zobaczeniu obrazków i gifów z pierwszego odcinka wprost nie mogłam się powstrzymać. A potem ot tak mi przeszło i pomimo myśli o kontynuowaniu oglądania, która od czasu do czasu przychodziła mi do głowy, na pierwszym odcinku postanowiłam zakończyć.






Re:  Hamatora
Ilość odcinków: 1/12

Z pewnością nie byłam jedyną osobą, która zdecydowała się na drugi sezon Hamatory jedynie przez wzgląd na niespodziewane zakończenie pierwszej serii. A jednak ostatecznie okazało się, że to dla mnie za mało, by dalej brnąć w to anime. Może jednak kontynuacja okazała się lepsza? Tego nie miałam okazji sprawdzić, ponieważ uniemożliwił mi to całkowity brak chęci na obejrzenie chociażby jednego odcinka więcej.