piątek, 26 sierpnia 2016

Asumiko Nakamura "Utsubora. The story of a novelist"

Wydawnictwo: Vertical  |  Ilość stron: 460 (wydanie 2w1)
manga w języku angielskim
"I'd thought only two things existed in this world. Here and There. And that I stood Here at all times - I'd always thought so. But without Here, there's no There. Without There, no Here. When I realized the two couldn't exist without each other, I lost sight of the boundary of the world."
Poznajcie Shuna Mizorogi, znanego i cenionego pisarza, który już od dłuższego czasu przeżywał kryzys twórczy. To już na szczęście przeszłość, a jego najnowsze dzieło, "Utsubora", stanowiące niejako powrót do korzeni, zostało powitane z niemałym entuzjazmem. Z tym właśnie Shunem Mizorogi kontaktuje się policja w celu identyfikacji zwłok. Okazuje się, że młoda samobójczyni (przypuszczalnie Aki Fujino) miała w swoim telefonie jedynie dwa kontakty - jeden z nich należał do niego, drugi do Sakury Miki, podającej się za jej siostrę bliźniaczkę (i rzeczywiście, jak zauważa Mizorogi, podobieństwo jest zdumiewające). Problem w tym, że po samobójczym skoku głową w dół jedynie dolna część ciała pozostała we względnie nienaruszonym stanie, co znacznie utrudnia (czy może wręcz uniemożliwia) jednoznaczną identyfikację (chociaż dziwi mnie, że nie było mowy o testach DNA... no trudno).

Cała ta sytuacja pociąga za sobą wiele pytań. Policja ma wątpliwości co do tożsamości Sakury Miki, wiele wskazuje na to, że osoba o takim imieniu może wcale nie istnieć. Kim w takim razie jest piękność, która podaje się za bliźniaczkę zmarłej i czy to rzeczywiście Aki skoczyła z budynku? Zastanawia również relacja między Aki a Mizorogim - dlaczego niemłody już autor utrzymywał kontakt z jedną ze swoich czytelniczek, pięknością, która sprawiała wrażenie, jakby dopiero co wyszła z kart jego powieści? Pewne wnioski - trafne czy też nie - nasuwają się same.

To jednak dopiero początek tego, co na nas czeka. Mogłabym teraz zacząć coś kręcić, ale jako że ta kwestia i tak szybko wychodzi na jaw, wolę postawić sprawę jasno: nowe dzieło Mizorogiego to tak na prawdę plagiat pracy Aki Fujino. Zdesperowany człowiek może się uciec do najróżniejszych przekrętów (i odnosi się to do nich obojga), ale co będzie z dalszym ciągiem "Utsubory" po śmierci jej oryginalnego twórcy? W celu wybadania sytuacji Mizorogi postanawia spotkać się z Sakurą i wkrótce przekonuje się, że obie siostry są równie tajemnicze... Tylko czy aby na pewno ma do czynienia z całkiem inną osobą? Są chwile, gdy sam nie jest pewien, z kim ma tak naprawdę do czynienia...
Między Mizorogim a Sakurą wywiązuje się niepisana umowa. Wciąż nie ma jednak pojęcia, jakie motywy kierowały bliźniaczkami ani czego od niego oczekują. Dlaczego Aki popełniła samobójstwo? Jaki jest cel Sakury? Czy wypełnia ostatnią wolę siostry? A może jednak za tą pokręconą sytuacją kryje się znacznie więcej? Cała intryga, na której opiera się ta manga jest mocno zagmatwana. Niewiadomych wciąż przybywa, a odpowiedzi są dawkowane bardzo oszczędnie, często jedynie w postaci wskazówek, które mają nas naprowadzić na właściwy trop. Jeśli o mnie chodzi, wciąż czuję, że coś mi umknęło, że nie zdołałam zrozumieć wszystkiego, co z jednej strony jest mocno frustrujące, ale z drugiej skłania do tego, by próbować szukać dalej, a więc, przynajmniej dla mnie, zdecydowanie nie jest to historia na jeden raz.

Twórczość Nakamury Asumiko jako całość tak naprawdę trudno jednoznacznie zdefiniować. Autorka sięga po tak wiele różnorodnych tematów i gatunków, że właściwie nie sposób pisać o nich wszystkich na raz. Tutaj chodzi jednak o "Utsuborę", historię tajemniczą, pełną specyficznego uroku roztaczanego od samego początku aż do ostatniej strony. Wszystko zaczyna się od Mizorogiego, ale szybko pojawia się wiele innych wątków i choć kwestia Sakury, Aki oraz samego pisarza pozostaje najważniejsza, poznamy wiele innych postaci. Wśród nich jest Koyomi, mieszkająca u niego siostrzenica, która pełni niejako rolę pani domu, a także mający do niej słabość edytor, który domyśla się plagiatu i nie ma pojęcia, co w tej sprawie robić, zwłaszcza że sam jest wielkim fanem twórczości Mizorogiego. Poznajemy też innego cenionego pisarza, a jednocześnie wieloletniego przyjaciela Mizorogiego; z kolei Kaiba, młodszy ze śledczych z pewnych względów zaczął podchodzić do śmierci Aki zbyt osobiście. Wszystkie te wątki oraz kilka innych splatają się ze sobą, prędzej czy później wychodząc na wierzch. Tym samym autorka zadbała o to, by postaci poboczne nie były jedynie tłem, ale miały swój własny wkład, odpowiednio dopełniały całą historię i rozwijały się wraz z jej trwaniem. Moim zdaniem wypadło to naprawdę świetnie.
W kresce Nakamury Asumiko jestem zakochana już od dawna, nie dziwcie się więc temu, jak wiele przeczytacie tu pochwał na jej temat. Przede wszystkim jest niezwykle charakterystyczna. Całość wydaje się być narysowana bardzo swobodnie, śmiałymi, a jednocześnie lekkimi liniami. Niezwykle podoba mi się wygląd postaci i to praktycznie wszystkich - Aki i Sakura to prawdziwe piękności, ale i Koyomi nie ustępuje im urokiem, choć może nieco innego, bardziej subtelnego typu; Mizorogi, chociaż już niemłody, wciąż roztacza wokół siebie pewną aurę dystyngowania i wyniosłości, w dalszym ciągu może się podobać. Wygląd pozostałych postaci również bardzo do nich pasuje, każdy ma w sobie coś charakterystycznego. Autorka nie ma też problemu z ukazaniem ich emocji. I oczywiście oczy. Niezwykłe, mające w sobie coś tajemniczego, a świetnym na to przykładem jest już sama okładka. Nie obyło się bez sporadycznych przekłamań anatomicznych, jednak nie są one kwestią braku umiejętności, ale specyficznego stylu autorki, która w pewnych sytuacjach pozwala sobie na znacznie więcej swobody w kreowaniu swoich postaci.

Ograniczeniom wiekowym (+18) nie ma się co dziwić - już na pierwszej stronie pojawia się sylwetka nagiej dziewczyny (Aki? Sakury?), a w całej historii seksualność odgrywa znaczną rolę (zasłużenie czy nie? sama zadaję sobie czasem to pytanie, ale wciąż nie udało mi się dojść do żadnego wniosku) i jest dość specyficznym jej elementem, a wręcz charakterystycznym dla części prac Nakamury (szczególnie tych psychologicznych). Do tego sam Mizorogi. Choć jest spokojny, czasami wręcz mrukliwy, o jego dziełach mówi się jako o pełnych zmysłowości (o czym możemy się przekonać jedynie z relacji innych).
Pierwotnie dwutomowa manga została połączona w całość, a druga okładka powędrowała do tyłu. Czerwone i niebieskie tło zniknęło na rzecz bieli, która w ciekawy sposób uwydatniła spoglądającą z okładki postać. Jeśli chodzi o format, jest zbliżony na przykład do tego z Jednotomówek Waneko. Papier jest żółtawy, a onomatopeje, chociaż przetłumaczone, w większości nie zostały wyczyszczone. Ogólnie jestem jednak zadowolona z wydania.

Pozostaje jeszcze kwestia tytułu. Co więc może znaczyć "Utsubora"? Tak naprawdę nic, przynajmniej nie bezpośrednio. To pisane w katakanie słowo u osób dobrze zaznajomionych z japońskim może jednak wywołać pewne skojarzenia, brzmieniem przypominać inne słowa, nieco naprowadzając na odpowiedni trop. Cała ta kwestia została objaśniona na końcu przez tłumacza, podobnie jak kilka innych kwestii, które mogą się przyczynić do lepszego zrozumienia mangi.

Polecić czy nie? Właściwie nie jestem pewna. "Utsubora" to bardzo specyficzna manga, przez co nie każdemu przypadnie do gustu. W dużej mierze skupia się na aspekcie psychologicznym postaci oraz tajemnicy, która, przynajmniej dla mnie, nawet po ponownym przeczytaniu wciąż pozostaje nie do końca jasna (w związku z tym dalej będę próbować w pełni ją zrozumieć). Mimo to mogę Was zapewnić, że nie żałuję jej zakupu.
"I am, and so are you. But the you I see is a you I see through my eyes. The voice I hear is a voice I hear through my ears. Can we be sure that there is no trace of fabrication on my part? Couldn't I be seeing what I want to see and hearing what I want to hear? In the end, could I really know that the you in front of me is perfectly you and not adulterated?"

***************
Jak widać dość konkretnie się rozpisałam... No ale inaczej po prostu nie potrafiłam. Właściwie wciąż mogłabym dodać co nieco do recenzji, ale na tym poprzestanę. Na koniec chciałabym jeszcze dodać, że na Centrum Mangi po długiej przerwie pojawiły się kolejne rozdziały "Utsubory" (już połowa mangi), co było dla mnie sporym zaskoczeniem (zwłaszcza że po angielsku wcale nie mogłam ich znaleźć i właśnie to przekonało mnie do kupienia "Utsubory") i pozwala mieć nadzieję, że ukaże się całość. A skoro tak, to może zerkniecie? ;)

niedziela, 21 sierpnia 2016

A. Christie "Małe szare komórki. Poirot w cytatach"

Wydawnictwo Dolnośląskie  |  Liczba stron: 190
Postać Herkulesa Poirota jak na razie jest mi znana jedynie z kilku powieści Agaty Christie, kolejne mam dopiero w planach. Kiedy jednak zobaczyłam tak pięknie wydany i jednocześnie niezbyt drogi zbiór jego cytatów, nie wahałam się długo. Książka opatrzona została wstępem napisanym przez Agatę Christie. Autorka opowiada między innymi o tym, jak powstał Poirot oraz o swoim osobistym stosunku do tej postaci. Pomiędzy znajdziemy cytaty podzielone na najróżniejsze kategorie tematycznie.
"Widzi pan, jedną z zalet (lub wad) zawodu detektywa jest kontakt z kryminalistami. A od nich można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy."
Jak już pisałam, "Małe szare komórki" zostały pięknie wydane. Twarda oprawa, tak charakterystyczne dla Poirota wąsy na okładce (wypukłe, więc można je pomiziać :P), a i w środku nie brakuje ozdobników, choć całość pozostaje raczej minimalistyczna. Cieszy również lista wszystkich powieści, w których pojawia się Poirot. Twórcy tej książki zdecydowanie nie szczędzili miejsca, a mimo to nie jest tego tak wiele. Czcionka jest naprawdę spora, a na stronie znajdziemy nie więcej niż jeden cytat (wraz z informacją, z której książki pochodzi). Co ciekawe, przy każdym z nich znajduje się ten sam fragment po angielsku. Podoba mi się ta możliwość porównania, jednak z przykrością muszę przyznać, że mając przed oczami oryginalny tekst, miewałam zastrzeżenia do tłumaczeń. Wychwyciłam też parę literówek. A coś więcej o samych cytatach? Są lepsze (podobały mi się zwłaszcza te o tematyce kryminalnej) i gorsze, co nie zmienia faktu, że miałam problem z wybraniem tylko kilku, które tutaj umieszczę.
"Oczywiście, można się czegoś domyślać i taki domysł sprawdza się albo nie sprawdza. Jeżeli się sprawdza, nazywamy go intuicją. Jeżeli nie - zazwyczaj o nim nie mówimy."
Nie jest to pozycja obowiązkowa, jednak może stanowić ciekawy dodatek dla miłośników twórczości Agaty Christie. Jednych może zmobilizować do bliższego poznania Poirota, dla innych może być dobrą okazją do powspominania znanych im już poczynań tego przemądrzałego, małego Belga. Tak czy inaczej, ja swojego zakupu nie żałuję.
"To prawda, potrafię mówić dokładną, idiomatyczną angielszczyzną. Ale czy wie pan, przyjacielu, że kiepska angielszczyzna jest wielkim atutem? Ludzie takim pogardzają. Mówią: cudzoziemiec, nawet po angielsku porządnie mówić nie umie. [...] I wie pan, co się dzieje? Ludzie przy mnie przestają mieć się na baczności. Poza tym weszło mi to w zwyczaj."

wtorek, 16 sierpnia 2016

S. Lem "Solaris"

Kolekcja Gazety Wyborczej  |  Liczba stron: 185
Po długim locie kosmicznym Kris Kelvin zgodnie z planem przybywa na planetę Solaris, badaną już od lat, a jednak wciąż dostarczającą więcej pytań niż odpowiedzi. Na stacji nie zostaje jednak przyjęty tak, jak tego oczekiwał. Żadnego komitetu powitalnego, nawet jednoosobowego, puste korytarze, niektóre wręcz w nieładzie. O co chodzi? Zachowanie Snauta, pierwszego człowieka, jakiego tam spotkał, dezorientuje go jeszcze bardziej. Skąd ta podejrzliwość i wymijające odpowiedzi? Jakby tego było mało pierwszą rzeczową informacją, jaką otrzymał była ta o śmierci swojego przyjaciela Gibariana. Tylko w jakich okolicznościach?

Coś w tym miejscu wyraźnie nie gra. A może to dwaj naukowcy, z których dotąd spotkał tylko Snauta, poszaleli? Nie mogąc liczyć na ich wyjaśnienia, uraczony jedynie niezrozumiałymi przestrogami, próbuje na własną rękę wybadać sytuację. Nie jest to jednak sprawa łatwa, zwłaszcza w obliczu dziwnych wydarzeń, których wkrótce staje się świadkiem. Czy to wpływ mieszkańca Solaris? A może sam zaczął popadać w obłęd? Kiedy jednak i jego odwiedza "gość", powoli zaczyna rozumieć, przed czym ostrzegał go Snaut. Ale co dalej?
"Człowiek wyruszył na spotkanie innych światów, innych cywilizacji, nie poznawszy do końca własnych zakamarków, ślepych dróg, studni, zabarykadowanych, ciemnych drzwi."
Tym, co wyróżnia "Solaris" (choć nie twierdzę, że jakoś bardzo się na tym znam) jest kwestia podejścia do obcych form życia. Jedyny byt zamieszkujący tytułową planetę nie jest żadnym humanoidalnym ufoludkiem. To coś, co trudno opisać. Galaretowata breja pokrywająca znaczną część planety, z pozoru całkowicie prymitywna, a jednak to właśnie za jej sprawą Solaris jest w stanie niezmiennie trwać, okrążając swoje dwa słońca. To, co dzieje się na powierzchni i w głębi tego przedziwnego oceanu, pozostaje dla ludzi wielką zagadką, z którą mierzyli się już niezliczeni naukowcy. Czy myśli? Czy ma własną wolę? Czy da się nawiązać z nim kontakt?

Książka nie skupia się jednak wyłącznie na tym przedziwnym bycie. Przede wszystkim chodzi tu o ludzi. Ludzi pragnących odkryć to, co nieznane, którzy wierzą w to, że wszystko zdołają pojąć swoim rozumem i właśnie dlatego z taką zawziętością próbują zrozumieć to, co dzieje się na Solaris. Tymczasem to, co miało miejsce do tej pory, niespodziewana, niezrozumiała aktywność oceanu wystarczyła, by doprowadzić do śmierci Gibariana i wywrócić do góry nogami funkcjonowanie całej stacji. Autor przedstawia spotkanie z czymś niepojętym, przekraczającym ludzkie pojęcie, stawia bohaterów w sytuacji ekstremalnej, dając im tym samym możliwość spojrzenia wgłąb siebie, co może być zarówno darem, jak i przekleństwem. Jednocześnie intencje niepojętego bytu (o ile w ogóle jakieś żywi) wciąż pozostają nieznane.

Lem stworzył naprawdę interesującą powieść z rozbudowanym wątkiem psychologicznym oraz bogatą historią solarystycznych wypraw. Możemy z niej wyciągnąć całą masę szczegółowych obserwacji zachodzących na powierzchni planety zjawisk (tak tego wiele, że w chwilach słabości rozważałam pominięcie choć paru akapitów), teorii na ten temat oraz ludzi, którzy zasłynęli w tej dziedzinie. Świat stworzony przez Lema jest więc bardzo szczegółowy i przemyślany, przez co może i nie najłatwiejszy w odbiorze, jednak warty poznania. Sama nie wiem, dlaczego do tej pory tak uparcie ignorowałam jego twórczość, jednak cieszę się, że w końcu się przemogłam, nawet jeśli science fiction nie jest szczególnie mi bliskim gatunkiem. Warto od czasu do czasu poszerzyć horyzonty.
"Wcale nie chcemy zdobywać kosmosu, chcemy tylko rozszerzyć Ziemię do jego granic. Jedne planety mają być pustynne jak Sahara, inne lodowate jak biegun albo tropikalne jak dżungla brazylijska. Jesteśmy humanitarni i szlachetni, nie chcemy podbijać innych ras, chcemy tylko przekazać im nasze wartości i w zamian przejąć ich dziedzictwo. Mamy się za rycerzy świętego Kontaktu. To drugi fałsz. Nie szukamy nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster. Nie wiemy, co począć z innymi światami. Wystarczy ten jeden, a już się nim dławimy."

czwartek, 11 sierpnia 2016

Anime "Doukyuusei"

Czas trwania: 1h  |  Ocena: 10/10  |  recenzja mangi
LET'S FALL IN LOVE. A SLOW, SERIOUS LOVE
Tak długo wyczekiwałam na Doukyuusei! Jak dotąd obejrzałam to anime już cztery razy, za pierwszym bez napisów, które wtedy nie były jeszcze dostępne. Jakiś czas temu pisałam o jego mangowym pierwowzorze, więc nie będę się za wiele rozpisywać na temat samej historii (chociaż mogłabym, oj, mogłabym ♥) i skupię się na innych kwestiach.

Szkolny festiwal, konkurs chórów, przypadkowe spotkanie oraz spontaniczna decyzja - właśnie tak w telegraficznym skrócie rozpoczyna się znajomość dwóch całkowicie różnych chłopców, którzy do tej pory znali się jedynie z widzenia. Jest to też początek pięknego, stopniowo rozwijającego się uczucia. Jeśli chcecie poznać więcej szczegółów, serdecznie zapraszam do przeczytania recenzji mangi (link u góry) albo i samych "Kolegów z klasy", a tymczasem przejdę do kolejnej kwestii.
Przede wszystkim mogę z zadowoleniem stwierdzić, że wersja anime zdołała zachować charakterystyczny klimat pierwowzoru. Specyficzna kreska Nakamury Asumiko świetnie prezentuje się również w kolorze, a do tego zachowane zostały różne jej dziwactwa (dla mnie samej bardzo ujmujące) - komiczne miny (zwłaszcza paru nauczycieli…  no i oczywiście ta wyprana z emocji twarz Tani-kuna! Uwielbiam tego gościa!) czy sytuacje, czasami brak oczu lub nawet całej twarzy. Wiele z tych rzeczy pojawia się w tle, łatwo je przeoczyć, dlatego tym większą radość sprawia mi wyszukiwanie ich przy okazji ponownego oglądania. W przypadku wielu postaci stosowane są pewne  uproszczenia, ale - jak już wspomniałam - to także jedna z cech stylu autorki. Z kolei tła potrafią być naprawdę szczegółowe, co w połączeniu z pastelowymi kolorami i charakterystyczną fakturą (powiedziałabym, że przypomina papier kredowy) daje naprawdę fenomenalny efekt. Poza tym w Doukyuusei został wykorzystany dość specyficzny sposób kadrowania (nie żebym się na tym jakoś szczególnie znała, tak tylko wspominam), a ekran czasami dzielony jest na kilka paneli (zwykle nie za bardzo lubię tego typu zabiegi, ale tu wypada to raczej nieźle).
No i oczywiście muzyka. W pierwszej kolejności Koutarou Oshio i Yuuki Ozaki ze wspaniałym tytułowym utworem, który można usłyszeć na samym końcu. Naprawdę go uwielbiam. Poza tym "Moyuru Wakaba" - piosenka śpiewana przez klasę naszych bohaterów podczas konkursu, ta, która sprawiła, że po raz pierwszy się do siebie odezwali. Muzyka w tle to głównie spokojne gitarowe melodie, ewentualnie pianino (plus nieodłączny od czasu do czasu dźwięk cykad), odpowiednio budujące klimat anime i pasujące do jego głównego hasła. Dodatkowym plusem jest też możliwość posłuchania zespołu, w którym gra Kusakabe, zamiast gdybania, jaką to oni muzykę zwykle grają.
Dobór seiyuu bardzo mi odpowiada. Nojima Kenji jako Sajou, Kamiya Hiroshi w roli Kusakabe, a do tego Ishikawa Hideo jako Harasen - w moim odczuciu wszystkie te głosy świetnie pasują do poszczególnych osób (choć może to być kwestia tego, że zdążyłam się do nich przyzwyczaić), a intonacja odpowiednio oddaje ich charaktery i emocje. Trochę żałuję, że w filmie pominięty został jeden z rozdziałów - pierwsze spotkanie Sajou i Harasena (czy też - jak to widnieje w polskim wydaniu "Kolegów z klasy" - Haracza), jednak widzę też, że w ten sposób anime zachowuje większą ciągłość fabuły (albo po prostu tak to sobie tłumaczę). Ogólnie uważam, że studio A-1 Pictures spisało się na medal i mam ogromną nadzieję, że pokuszą się także o kontynuację.
Myślę, że "Doukyuusei" jest na tyle lekkie, by przypaść do gustu nie tylko fanom gatunku. Historia Sajou i Kusakabe jest dobrze przemyślana i chociaż znajdzie się parę momentów, które można by było posądzić o pewną przesadę, większość z nich potrafię sobie wytłumaczyć (w razie potrzeby służę pomocą ;p). Uważam też, że będzie to świetny wybór dla osób, które do tej pory z shounen-ai nie miały styczności i chcą to zmienić. A na koniec podrzucam Wam jeszcze trailer z nadzieją, że choć w pewnym stopniu uda mi się zarazić Was moim uwielbieniem dla tego anime. ♥

czwartek, 4 sierpnia 2016

J. Austen "Rozważna i romantyczna"

Wydawnictwo: Świat Książki  |  Liczba stron: 350  |  Seria: Angielski Ogród
Jakiś czas po śmierci męża pani Dashwood wraz z córkami przeprowadza się do nowego miejsca. Tam panie zostają wciągnięte przez swoich dobroczyńców w wir towarzyskiego życia i choć tęsknią za dawnym domem, z ulgą opuściły jego nowych właścicieli, co więcej, już wkrótce zadomowiły się w Barton. Powieść skupia się przede wszystkim na dwóch z panien Dashwood, Eleonorze i Mariannie, ukazując również towarzyskie konwenanse, obłudę pewnych zachowań oraz to, jak skomplikowane potrafią być uczucia.

Eleonora to postać, do której od razu czuje się sympatię - bystra, dobrze wychowana i pełna zdrowego rozsądku. Również Mariannę trudno nie polubić, choć jej marzycielska postawa i skłonność do uniesień potrafi namieszać. Nie podoba mi się natomiast, jak bardzo zepchnięta na margines została Małgorzata, najmłodsza z sióstr Dashwood. Po co było ją w ogóle tworzyć, skoro dla powieści nie miała praktycznie żadnego znaczenia, a najkonkretniejsze zdanie na jej temat dawało jedynie do zrozumienia, że nie dorównuje żadnej z sióstr? No i na koniec pani Dashwood, po której Marianna odziedziczyła swoją marzycielską naturę. Może i brak jej rozsądku Eleonory, jednak to całkiem sympatyczna postać. Czego by o niej nie mówić, nie można zaprzeczyć, że jest naprawdę kochającą matką, która dla dobra swoich córek zrobiłaby praktycznie wszystko.

I na tym zakończę przedstawienie poszczególnych postaci, o reszcie wyrażając się ogólnie lub wcale. Prawda jest taka, że większość stworzonych przez Austen bohaterów irytuje w ten czy inny sposób. Znajdziemy tu obłudników, osoby płytkie, dbające jedynie o pozory oraz te całkiem płytkie, które poza skrzętnie budowaną fasadą nie mają nic do zaoferowania. Autorka pokazuje też, że człowiek to skomplikowana istota, której prawdziwych intencji czasem nie sposób odgadnąć, a priorytety bywają zmienne. Uświadamia, jak mylne mogą być nasze sądy na temat innych oraz jak ranić potrafią słowa, nawet te zdaniem mówiącego całkowicie nieszkodliwe. Poza tym bardzo podoba mi się to, jak autorka prowadzi wątek romantyczny, jakby niepozornie, pozwalając, by przysłaniały go inne sprawy, jednocześnie nie dając o nim całkowicie zapomnieć.

Zarówno w "Dumie i uprzedzeniu", jak i tutaj z początku miałam autorce nieco za złe, że swoje główne bohaterki kreuje na tak przykładne, dobrze wychowane i w ogóle pełne zalet, przez co czasami zdają się być aż nazbyt idealne. Doszłam jednak do wniosku, że musząc znosić obecność tylu innych, o wiele mniej czarujących (czytaj: irytujących) osób, naprawdę ciężko byłoby czytelnikowi mieć za główną bohaterkę kogoś ich pokroju.

Jako że to pierwsza powieść z serii Angielski ogród, jaką recenzuję, chcę też poruszyć kwestię wydania. O ile z zewnątrz książka prezentuje się świetnie i cena również nie jest wygórowana, tak środek może pozostawiać nieco do życzenia. Nie zobaczymy tu żadnych dodatkowych ozdobników, a papier nie jest najlepszej jakości. To jednak nie musi być problem, zwłaszcza dla mniej wymagających. Najbardziej irytowały mnie pewne niedoróbki, na przykład, gdy jakiś list (a więc tekst pisany kursywą) zaczynał się na jednej stronie, na kolejnej powracał do zwykłej czcionki i tylko niektóre litery były pochyłe, co po prostu wyglądało źle. Zdarzały się też sporadyczne literówki. Nie wiem, czy ten sam problem występuje w innych powieściach tej serii. Mimo tych mankamentów nie odradzam tego wydania, chyba że osobom bardzo pedantycznym w tej kwestii, a samą powieść jak najbardziej polecam. Naprawdę miło spędziłam przy niej czas i z chęcią sięgnę po inne książki Jane Austen.