czwartek, 30 kwietnia 2015

A. Christie "Morderstwo w Orient Expressie"

Wydawnictwo Dolnośląskie  |  Ilość stron: 264
Zimową porą niezastąpiony detektyw Herkules Poirot wyrusza w drogę powrotną po kolejnej rozwiązanej sprawie. Pogoda nie skłania do podróży, tak więc pociągi są opustoszałe, a jednak gdy zostaje pilnie wezwany do powrotu, udaje mu się dostać do najbliższego pociągu jedynie dzięki wpływom napotkanego tam przyjaciela. W tytułowym Orient Expressie napotyka niezwykle różnorodną mieszankę pasażerów, spośród których praktycznie każdy reprezentuje inną klasę społeczną. Jeden z nich, starszy mężczyzna, któremu źle z oczu patrzy, proponuje Poirotowi zatrudnienie przekonany, że ktoś czyha na jego życie. Detektyw odmawia, pociąg zostaje zatrzymany ze względu na złe warunki, a niedoszły pracodawca wkrótce zostaje odnaleziony w swoim przedziale martwy, wielokrotnie dźgnięty nożem z różną siłą. Poszlaki prowadzą donikąd, nietypowe okoliczności coraz bardziej komplikują sprawę i żaden z pasażerów nie wydaje się mieć dość dobrego powodu, by popełnić morderstwo. W tej sytuacji pozostaje tylko jedno rozwiązanie - zdać się na nieprzeciętne zdolności Poirota. Przesłuchanie czas zacząć...

"Aha - mruknął detektyw, - Więc to tak. Wyzwanie. Świetnie. Podejmuję je."

Sprawa wydaje się już na wstępie przegrana - praktycznie wszyscy pasażerowie mają alibi, a ponieważ pociąg utknął gdzieś w śnieżnych zaspach, nie sposób jest zweryfikować podawanych przez nich informacji. Przynajmniej niektóre z poszlak wydają się być fałszywe, pasażerowie zgodnie twierdzą, że są dla siebie nawzajem całkowicie obcy, choć Poirot ma powody sądzić, że jest inaczej. Jedynym wyjściem pozostają więc kolejne przesłuchania i wyciągnięcie z nich odpowiednich wniosków - kto kłamie i w jakiej kwestii. A kto jak kto, ale Herkules Poirot nadaje się do tego zadania idealnie. Z zainteresowaniem podążałam za jego tokiem rozumowania, byłam świadkiem tego, jak ze znanych mi już wypowiedzi i reakcji pozostałych bohaterów potrafił wyciągnąć o wiele więcej niż ja. A inne postacie? Spośród tej barwnej mieszanki również można było wyłowić kilka naprawdę ciekawych osobowości, które wiele wniosły do powieści - w końcu bez ich mniejszych lub większych intryg cała ta sprawa nie byłaby tak zagmatwana.

"Ma to swoje zalety - oświadczył Poirot. - Gdy osobę, która kłamie, postawi się w obliczu prawdy, zwykle się przyznaje, często przez czyste zaskoczenie. Należy więc tylko prawidłowo odgadnąć, by osiągnąć spodziewany rezultat."

Powieść ta została skonstruowana w taki sposób, by dać czytelnikom jak największe pole do popisu. Najpierw zostają nam więc przedstawione poszczególne wydarzenia, mamy też czas nieco bliżej przyjrzeć się pasażerom, chociażby ofierze we własnej osobie, podróżującemu z nim McQueen'owi, hrabi i hrabinie Andrenyi, czy lubiącej być w centrum uwagi pani Hubbard. Następna jest zbrodnia, a po niej przesłuchania poszczególnych osób, jedynie sporadycznie uzupełniane spostrzeżeniami Poirota. Dostajemy szansę na poprowadzenie własnego śledztwa, wspomagając się mniej lub bardziej oczywistymi podpowiedziami naszego detektywa. Taki sposób prowadzenia akcji naprawdę dobrze się sprawdza, choć nie musi oznaczać rozwiązania zagadki na własną rękę.

Już od dawna planowałam bliżej zapoznać się z postacią Poirota (znanego mi już z "Pięciu małych świnek" i kilku opowiadań), więc cieszę się, że w końcu miałam okazję przeczytać "Morderstwo w Orient Expressie". Powieść wywarła na mnie bardzo dobre wrażenie, myślę nawet, że jest to jedna z lepszych książek Agathy Christie. Jestem pewna, że jeszcze nieraz zdarzy mi się obserwować metody śledcze Herkulesa Poirota.

"To dobre zdanie! - pochwalił go Poirot. - Niemożliwe nie może się zdarzyć, wobec tego pozornie niemożliwe musi być możliwe."

sobota, 25 kwietnia 2015

T. Canavan "Łotr"

Wydawnictwo: Galeria Książki  |  Ilość stron: 567  |  Seria: Trylogia Zdrajcy (2)
Cały czas nie mogę wyjść z podziwu nad tym, jak swobodnie autorka kreuje stworzony przez siebie świat, jak niepostrzeżenie wciąga w niego czytelnika i pozwala kompletnie zatracić poczucie czasu. Właśnie tak wygląda każde moje kolejne spotkanie z twórczością Trudi Canavan, za co bardzo ją sobie cenię i niezmiennie będę polecać. W "Łotrze" właściwie trudno wskazać jeden główny wątek, dlatego też postaram się bez zbędnego przedłużania i zdradzania zbyt wielu istotnych szczegółów przedstawić Wam nadchodzące wydarzenia.

Na początek sytuacja w Imardinie. Sonea w dalszym ciągu dość bezskutecznie próbuje schwytać dzikiego maga, który wciąż stanowi ważną figurę w przestępczym półświatku. Cery'emu pozostaje życie w ukryciu, chociaż Anyi coraz bardziej nuży bezczynność. W mieście na dłużej pojawia się Dorrien, niedoszła miłość Sonei, którego córka ma wkrótce wstąpić do Gildii. Czy sytuacja ta w jakiś sposób zmieni ich dotychczasową relację? Problemem wciąż pozostaje także gnil, rosnąca liczba uzależnionych oraz lekceważenie, z jakim podchodzi do tego tematu wielu magów.

Tak jak kiedyś autorka postanowiła wprowadzić (i całkiem nieźle rozwinąć) wątek miłości między mężczyznami, tak teraz przyszedł czas na związek kobiet, dwóch nowicjuszek. Ten, niestety, okazał się niezbyt fortunny (delikatnie mówiąc) dla oszołomionej nową znajomością Lilii i doprowadził do szeregu konsekwencji, mających duże znaczenie dla dalszego rozwoju fabuły. Sama Lilia nie była zbyt imponującą postacią - niby rozsądna, a jednak straciła głowę i dała się wplątać w poważne kłopoty. Odznaczyła się sporą naiwnością, jednak pod wpływem kolejnych wydarzeń znacznie się zmieniła - na lepsze. A tak swoją drogą, dość pretensjonalne wydaje mi się to, że imię bohaterki jest jednocześnie nazwą kwiatu stanowiącego symbol miłości między kobietami.

"Celem życiowym dzieci jest przysparzanie nam zmartwień."

Tymczasem do Sachaki w roli ambasadora Elyne przybywa Tayend, czym nieco zbija z tropu byłego kochanka, którego badania nad historią magii po raz kolejny stanęły w miejscu, a poważanie wśród wpływowych Sachakan spadło po tym, jak Lorkin dołączył do Zdrajców. Przez dłuższy czas miałam wrażenie, że problemy Dannyla w znacznej mierze koncentrują się na miłosnych perypetiach, a zwłaszcza kuszącej, choć pełnej niewiadomych perspektywy związania się z sachakańskim magiem, Achatim. Spostrzeżenie to przyjmowałam jednak raczej z nieco ironicznym uśmiechem, niż irytacją, a ostatecznie przekonałam się, że nie tylko miłostki będą zaprzątać głowę Ambasadora Gildii.

A wspomniany już wcześniej Lorkin? Doświadcza wad i zalet życia w Azylu, który wcale nie jest taki idealny i sprawiedliwy, jak chciałyby Zdrajczynie. Różnica polega na tym, że to mężczyźni są dyskryminowani, nie pobierają nauk magicznych, o ile nie jest to konieczne, a już na pewno nie poznają tajników wyższej magii. Lorkin radzi sobie całkiem nieźle, posłusznie dostosowując się do panujących tam reguł, jednak brakuje mu towarzystwa Tyvary, a bardzo nieprzychylnie nastawiona do niego Kalia potrafi mocno uprzykrzyć życie. Przed magiem wciąż jeszcze sporo kłopotów i dylematów, jednak nie wszyscy w Azylu są przeciwko niemu. Przyznam, że Lorkin jest dość imponującą postacią - rozsądny, inteligentny, pracowity, rzeczywiście czuje się, że jest synem Sonei i Akkarina, również reprezentujących szereg cech, za które można, a nawet należy ich podziwiać.

Jak zwykle z przyjemnością pozwoliłam się wciągnąć w wykreowany przez autorkę świat i z żalem opuściłam go wraz z przeczytaniem ostatniej strony. Nie bez powodu zaliczam Trudi Canavan do moich ulubionych powieściopisarzy. Koniec następuje nagle, co jeszcze bardziej wzmaga ciekawość odnośnie kolejnej części. Jedyne, co mnie martwi, to fakt, że z każdą kolejną książką zmniejsza się ilość jej powieści, których wciąż jeszcze nie znam. To jest jednak nieuniknione i będę się musiała z tym pogodzić.

"Wśród buntowników także są buntownicy"
poprzednia część: "Misja Ambasadora"

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Stosik 2/2015

Tym razem do mojej kolekcji zawitało sporo mang od Hanami i wygląda na to, że tendencja ta jeszcze przez jakiś czas się utrzyma. Poza tym trochę się tych nowych tomów nagromadziło od ostatniego stosiku. Z książkami trochę gorzej (część poprzednich wciąż czeka na półce na swoją kolej, co mnie trochę hamuje; poza tym mangi, zwłaszcza te od Hanami, pochłaniają sporo funduszy).

Makoto Kobayashi "Cześć, Michael!" (2) - Manga o mocno nadwyrężonym nakładzie (za to o bardzo zachęcającej cenie), dlatego zamiast pierwszego tomu na mojej półce pojawił się od razu drugi. Sama historia jest jednak na tyle epizodyczna, że niekompletna znajomość pozostałych przygód Michaela nie jest problemem. Tomik jest naprawdę malutki, a czyta się go od lewej do prawej, co mnie trochę zaskoczyło. Opisane tam historie są naprawdę zabawne, więc z chęcią sięgnę po kolejny.
Hiromu Arakawa "Fullmetal Alchemist" (9) - Powolne, ale konsekwentne uzupełnianie kolekcji. ;)
Ono Fuyumi, Yamamoto Kotetsuko "Przekleństwo siedemnastej wiosny" (2) - Już kilka razy przymierzałam się do kupienia tego tomiku, ale jakoś nie było okazji. Zaprezentowana przez ten duet historia była ciekawa, wciągająca i pełna tajemnic (mimo że co nieco można się było domyślić). Miło spędziłam przy niej czas.
Yamamoto Kotetsuko "Bezsenne noce" (1) - Miałam nie kupować, ale ostatecznie zmieniłam zdanie, bo lubię twórczość Kotetsuko, w tym także charakterystyczną dla niej kreskę.
Kazue Kato "Ao no Exorcist" (9-10) - Wątek Nieczystego Króla zakończony, zwiedzanie Kioto było, Kraken pokonany, a w następnym tomiku czas na powrót do szkoły, nawiązanie nowej znajomości i odkrywanie tajemnic szkoły. W końcu doczekałam się obwoluty z Amaimonem! ♥
Kazue Kato "Timekillers" - Już od chwili, gdy pierwszy raz o niej usłyszałam, wiedziałam, że będzie moja. Przedstawione tam historie może nie zachwycają, jednak graficznie przedstawia się naprawdę dobrze (ta obwoluta!), mamy tu naprawdę sporo kolorowych stron oraz historię, którą można uznać za pierwowzór AnE.
Takano Ichigo "Orange" (1) - Długo wahałam się nad zakupem tej mangi, ale ostatecznie uległam wszechobecnym pozytywnym opiniom i nie żałuję, bo "Orange" czyta się naprawdę miło i potrafi wciągnąć. Kreska jest całkiem ładna, a to całe igranie ze zmianą przyszłości i związane z tym wątpliwości wychodzą mandze na dobre. Nieco przeszkadzał mi fakt, że okładka jest niewiele grubsza od pozostałych stron (najwyraźniej również cieńszych niż zwykle). Znalazłam też nieliczne skazy w druku.
Akino Matsuri "Pet Shop of Horrors" (5) - W tym tomie znajdziemy m.in. jedną z historii zaprezentowanych w anime i poznamy młodszego brata naszego detektywa.
Natsume Ono "Ristorante Paradiso" - Specyficzna kreska, sympatyczni bohaterowie, ogółem całkiem przyjemna manga, która szybko przypadła mi do gustu.
KattLett "Exitus Letalis" (2) - Drugi tom jest trochę krótszy od poprzedniego, tajemnic wciąż przybywa.
Kiriko Nananan "Dynia z majonezem" - Kupiona głównie za sprawą Sasy. Myślę, że było warto, a więcej na ten temat będziecie mogli przeczytać przy okazji recenzji, którą już szykuję.
Inio Asano "Osiedle Promieniste" - Jeszcze nie przeczytane, jednak zapowiada się interesująco.
Lee Hyeon-sook "Savage Garden" (3) - Bardzo cieszę się ze wznowienia wydawania tej manhwy. Przyznam, że jakoś brakowało mi tej historii i na pewno kupię kolejne tomy.
Osamu Tezuka, Naoki Urasawa "Pluto" (1) - Od dłuższego czasu się nad nią zastanawiałam. Teraz mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że chciałabym jak najszybciej skompletować wszystkie tomiki. A gdy już do tego dojdzie, może zabiorę się za "Monster"?  Kreska jest naprawdę dobra i pełna szczegółów, a projekt postaci ciekawy, bardzo polubiłam te nieco pulchne twarze bohaterów. Duży format mangi świetnie się tu sprawdza. A co z przedstawioną historią? Chyba wystarczy wspomnieć, że nie mogę się doczekać sięgnięcia po kolejny tom.
Motoro Mase "Ikigami" (1) - Kupiona dość spontanicznie, jeszcze nieprzeczytana.
Kaoru Mori "Opowieść panny młodej" (3-4) - Czas na małe nadrobienie zaległości (choć te robią się coraz większe). Jeśli chodzi o wydanie, najbardziej rzuciła mi się w oczy widoczna na grzbiecie 4 tomu zmiana loga wydawnictwa na całą nazwę. Kreska w dalszym ciągu zachwyca.
Kaoru Mori "Emma" (1) - Ta manga kusiła mnie już od jakiegoś czasu, aż w końcu dość spontanicznie postanowiłam ją kupić. Wyraźnie widać różnicę w kresce Kaoru Mori, która w "Emmie" nie jest tak dopracowana i niezwykle szczegółowa, jednak historię tą czyta się równie przyjemnie, co "Opowieść...". Trochę zdziwiło mnie pozostawienie niektórych "krzaczków" niewyczyszczonych, jednak nie tak bardzo, jak pozostawienie japońskiej pisowni tytułu na drugiej stronie.

H. Murakami "Norwegian Wood" - Z wymiany. Przeczytane już dawno, jednak postanowiłam sprawić sobie swój własny egzemplarz (chociaż w wersji kieszonkowej).
S. Jio "Marcowe fiołki" - Z wymiany. Kompletnie nie wiem, czego się po tej książce spodziewać.
J. Chmielewska "Romans wszech czasów", "Boczne drogi", "Nawiedzony dom" - Kolekcjonowania Chmielewskiej ciąg dalszy. Co prawda niezależnie ode mnie, ale nie narzekam. "Boczne drogi" już kiedyś czytałam.
F. Dostojewski "Zbrodnia i kara" - Z biblioteki. Lektura szkolna, jedna z tych, których byłam ciekawa. Co prawda ostatecznie omawialiśmy ją na podstawie filmu, jednak skoro książki i tak były już u mnie, postanowiłam je przeczytać.
"Japoński. Kaligrafia" - Czyli nauki japońskiego ciąg dalszy. Tyle już mi się uzbierało tego typu książek, że pasowałoby coś na ich temat napisać. I tak też planuję w najbliższym czasie zrobić.
O. Rudnicka "Drugi przekręt Natalii" - Z biblioteki. "Natalii 5" wywarło na mnie naprawdę dobre wrażenie, więc z chęcią jeszcze raz dam się wkręcić w szalone perypetie sióstr Sucharskich.
A. Pilipiuk "Kroniki Jakuba Wędrowycza" - Z biblioteki. Od dawna planowałam się zapoznać z twórczością Pilipiuka, jednak "Droga do Nidaros" była nietrafionym wyborem i nie doczytałam jej. Mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej.
T. Canavan "Łotr" - Z biblioteki, już przeczytane. Zatęskniłam za Imardinem i bohaterami poznanymi w "Misji Ambasadora" oraz wcześniejszych książkach autorki, więc z chęcią zabrałam się za kolejną część. I wciąż mi mało.
S. Simukka "Czerwone jak krew" - Już przeczytane. Zaciekawiła mnie już jakiś czas temu, więc gdy tylko zobaczyłam ją w promocji za niecałe 9zł, nie mogłam przepuścić takiej okazji. Nawet jeśli jest to wersja elektroniczna (do której swoją drogą zaczynam się coraz bardziej przekonywać).

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

S. Simukka "Czerwone jak krew"

Wydawnictwo: YA!  |  Ilość stron: 256  |  Seria: Lumikki Andersson (1)
Gdy Lumikki jak co dzień weszła do szkolnej ciemni, jej oazy spokoju, nie była przygotowana na to, co tam zastała. Widok ociekających rozwodnioną już krwią banknotów był dla niej szokiem. A to tylko pierwsze z wydarzeń prowadzących do uwikłania się w pewną niebezpieczną historię. Czy dziewczyna będzie w stanie wyjść z tego bez szwanku?

Skąd na podwórku szkolnej piękności wzięła się torba pełna zakrwawionych pieniędzy? Trafiła na niewłaściwy trawnik? A może jednak to ukochany tatuś Elisy, szanowany policjant jest zamieszany w szemrane interesy? Gdy staje się jasne, że Lumikki dowiedziała się o pieniądzach, Elisa korzysta z okazji, by podzielić się z nią swoimi obawami. Z kolei nasza dotąd unikająca kłopotów jak ognia bohaterka nie potrafi odmówić tak bezpośredniej prośbie i tym samym brnie coraz dalej w nieswoje sprawy, wystawia się na niebezpieczeństwo dużo większe niż troje znajomych, którzy znaleźli pieniądze. Podejmuje ryzyko dla osób, z którymi do tej pory nie zamieniła praktycznie ani słowa.

"Była sobie raz dziewczynka, która nauczyła się bać."

Książkę czyta się szybko i sprawnie, po części dzięki krótkim rozdziałom. Nie znajdziemy tu też przydługich opisów. Poza tym potrafi wciągnąć, a rozgrywające się wydarzenia mamy okazję poznawać z różnych perspektyw. Warto wspomnieć o tym, że autorka inspirowała się bajką o Królewnie Śnieżce, choć nie na tyle, by powieść stała się przewidywalna. Znajdziemy tu kilka jej fragmentów, a także bezpośrednie nawiązanie, jakim jest imię głównej bohaterki, ponieważ Lumikki jest właśnie odpowiednikiem naszej Śnieżki. Mroźna zima jest dla tej historii ciekawym tłem. Śnieg nadaje pewnego klimatu, utrudnia ucieczkę, zabarwia się na czerwono.

Spotkałam się z porównaniem Lumikki do Holmesa. Przyznam, że jest w tym trochę prawdy, jednak nie potrafię się z tym całkowicie zgodzić. Lumikki wykształciła pewien mechanizm obronny, z którego do tej pory korzystała jedynie dla własnych potrzeb i nie uległoby to zmianie, gdyby nie została wmieszana w tę sprawę. Można powiedzieć, że jej umiejętności są przesadzone. Można to też zrzucić na karb przystosowania do niesprzyjających warunków, do których niewątpliwie można zaliczyć dręczenie, jakiego doznawała w przeszłości. Jedno jest pewne - gdyby Lumikki choć trochę bardziej przypominała rozpieszczoną Elisę, jej szanse na wyjście cało z tej niespodziewanej sytuacji drastycznie by spadły. Poza tym jej działania wcale nie były tak doskonałe, popełniała błędy jak każdy.

"Nie zbieraj sił, aby się mścić. Zbieraj siły, aby uniknąć sytuacji, po której mogłabyś szukać zemsty."

To dziewczyna nieco pesymistycznie nastawiona do świata, a jednak bardzo wytrwała i pewna siebie. Nie jest osobą, która pogrąża się w beznadziei. Zamiast poddawać się, walczy do końca i zawsze szuka rozwiązania, jednak widać, że przeszłe zdarzenia mocno odcisnęły na niej swoje piętno. Choć jest silna, brzydzi się przemocą, ponieważ sama jej doświadczyła. Można się zastanawiać, dlaczego Lumikki nie powiedziała nikomu o swoich problemach, jednak właśnie takie nastawienie panuje w jej domu, gdzie o złych rzeczach się po prostu nie rozmawia. Ale dlaczego? Czyżby nie tylko ona ukrywała dramatyczne wydarzenia? Odpowiedź na to mogą przynieść dopiero kolejne tomy.

Do "Czerwone jak krew" podchodziłam z pewnym przymrużeniem oka chociażby ze względu na nieco zbyt wymyślne niebezpieczeństwa, z którymi musiała się zmierzyć Lumikki. Wciąż jest to jednak ciekawa i wciągająca lektura z wartką akcją i inteligentną główną bohaterką, na której przeczytanie nie zaszkodzi się skusić. Chętnie zapoznam się także z pozostałymi częściami "barwnej" trylogii.

"W domu wytapetowanym milczeniem nie można ni stąd, ni zowąd zaczynać generalnego remontu."

piątek, 3 kwietnia 2015

Podsumowanie anime na zimę 2014/15

Planowałam jeszcze obejrzeć "Durarara! x2 Shou", jednak jakoś tak się złożyło, że wciąż nie dokończyłam pierwszej serii. No cóż, to się jeszcze nadrobi. Poza tym uznałam, że od teraz w podsumowaniach będę na końcu wymieniać utwory, które najbardziej przyciągnęły moją uwagę.

Akatsuki no Yona
Ilość odcinków: 24
Ocena: 8
* kontynuacja poprzedniego sezonu

Wydarzenia wciąż toczą się swoim własnym rytmem, w sam raz, by w ciągu tych 24 odcinków spotkać wszystkie cztery smoki. Bardzo polubiłam Yonę (innych bohaterów z resztą też), a zmiana, jaka w czasie całej serii w niej zaszła została świetnie ukazana. No i ten płomienny wzrok, który może strwożyć nawet skończonego łotra (chyba nigdy mi się to nie znudzi :D). Bywa jednak dość nieuważna i nie dostrzega tego, co czuje do niej Hak. Poza tym muszę przyznać, że Soo-won mi w pewien sposób zaimponował.
Przechodząc do kwestii muzyki, opening jest ciekawy, choć zdecydowanie odmienny od poprzedniego, jednak to bardzo klimatyczny ending zwrócił moją uwagę.
Przyznam, że z początku nie spodziewałam się po tym anime wiele, a jednak dostałam przyjemną, niebanalną serię, z którą szkoda było mi się rozstawać. Z tego też powodu postanowiłam dalej śledzić losy Yony, tym razem za sprawą mangi. Już pod koniec kusiło mnie, żeby przeczytać mangę zamiast czekać na kolejny odcinek, jednak ostatecznie wolałam najpierw skończyć anime. Nie obraziłabym się też za kontynuację.

Aldnoah.Zero 2
Ilość odcinków: 12
Ocena: 7

No cóż, powrót wydawał mi się nieco naciągany, pełen szczęśliwych zbiegów okoliczności. Bywało pretensjonalnie, a Inaho stał się jeszcze większym ważniakiem niż dotychczas, ale jakoś przestało mi to przeszkadzać. Co więcej, okazało się, że dalsze wydarzenia przybrały naprawdę ciekawy obrót. Jeśli chodzi o Slaine'a, przez długi czas nie wiedziałam, co myśleć o jego postawie, decyzjach, których nie zamierzał odwoływać bez względu na wszystko. Następnie Inaho ze swoim zaawansowanym technicznie okiem, dzięki któremu mógł działać jeszcze lepiej niż dotąd (i jakoś mnie to nie denerwowało). Postać Lemriny, naszej zastępczej księżniczki, była dość ciekawa, a jako ciekawostkę dodam, że jeden z Rycerzy Orbity Versu nazywał się Mazurek. :D
Muzyka i tym razem robi wrażenie, zarówno opening, jak i ending, a całość bardzo przyjemnie się ogląda. Myślę, że kontynuacja była lepsza od poprzedniej części. Co do zakończenia... było w porządku, chociaż przyszło jakoś tak... zwyczajnie? Tak czy inaczej, nie narzekam.

Ansatsu Kyoushitsu
Ilość odcinków: 22
Ocena: 7
*trwające

Z początku nie planowałam zabierać się za to anime, więc bardzo się cieszę, że jednak zmieniłam zdanie. Ostatecznie obejrzałam pierwszy odcinek, a wraz z kolejnym spodobało mi się jeszcze bardziej. Sama chciałabym mieć takiego nauczyciela. Moim pierwszym skojarzeniem było "Danganronpa", jednak szybko stwierdziłam, że "Ansatsu Kyoushitsu" jest lepsze. Nie brakuje tu zarówno humoru, jak i nieco poważniejszych tematów, a Koro-sensei, pomimo swoich niezliczonych dziwactw, jest świetnym przykładem na to, jaki powinien być nauczyciel z pasją. Do tego dochodzi jeszcze sama koncepcja wyszydzanej przez wszystkich klasy wyrzutków, której istnienie ma motywować pozostałych uczniów do jeszcze cięższej pracy. Poza tym sam Koro-sensei, jego przeszłość i cele, są owiane tajemnicą. Mogę więc uznać "Ansatsu Kyoushitsu" za bardzo pozytywne zaskoczenie. Opening z początku wydawał mi się dość dziwny, jednak szybko wpada w ucho, a jego stylistyka dobrze pasuje do tej serii. Ending bardzo polubiłam, przyjemnie się go słucha.
"Zabijanie kieruje się tymi samymi zasadami co uczenie: wyćwicz podstawy, a dobrze ci one posłużą."

Death Parade
Ilość odcinków: 12
Ocena: 8

OVA "Death Billiards" było ciekawe, więc gdy tylko dowiedziałam się o tym anime wiedziałam, że na pewno je obejrzę. Pośmiertne wyroki wydawane na podstawie gier, ujawniające największe słabości - to tematy, z których można wiele wyciągnąć. W przeciwieństwie do OVA, tutaj jest nam dane bliżej poznać zarówno bohaterów, jak i zasady panujące w tym tajemniczym miejscu. Również osądy nie będą tak niejednoznaczne, choć wciąż pojawiają się kwestie sporne.
Dość niespodziewany okazał się kontrast między tematem śmierci a wesołym (i moim zdaniem naprawdę udanym) openingiem. Ending (również warty uwagi) był już bardziej w klimacie tej serii. Kreskę (nie wspominając już o szczegółowych, bardzo klimatycznych tłach) i fioletową kolorystykę zdecydowanie oceniam na plus.
"Death Parade" z powodzeniem balansuje gdzieś na granicy serii rozrywkowej a tej pretendującej do miana ambitnej. I ja to kupuję! Jedyną wpadką był według mnie odcinek, w którym  zapoznajemy się z metodami osądu Gintiego - tam było zdecydowanie za dużo fanserwisu. Tak czy inaczej, anime to porusza sporo poważnych tematów - nie tylko zachowanie ludzi pod ogromną presją, ale i natury samych osądów, ich słuszności i prawa do nich. Nie jest to jednak seria całkowicie epizodyczna, w całość łączy ją Decim oraz sprawa kryjąca się za obecnością tam jego asystentki. Jedne odcinki mogą przynieść naprawdę wiele wzruszeń, inne już trochę mniej, jednak myślę, że warto dać temu anime szansę.

Garo: Honoo no Kokuin
Ilość odcinków: 24
Ocena: 7
* kontynuacja poprzedniego sezonu

Sprawy przybrały dość niespodziewany obrót, zwłaszcza jeśli chodzi o głównego bohatera, jednak nie uważam tego za minus. Wciąż też zastanawiałam się, o co dokładnie chodzi z nowym zadaniem Hermana, cały czas wierzyłam, że musi się za tym kryć coś więcej. Znajdziemy tu sporo postaci, które naprawdę da się lubić, i kilka mocnych, kobiecych charakterów (czego przykładem jest chociażby Ema). Anime to roztacza wokół siebie dość nietypowy klimat, co sprawia, że nawet jeśli nie jest ono pozbawione chwytów typowych dla japońskich produkcji, nie rzuca się to tak bardzo w oczy.
Bardzo dobrze widoczna jest wewnętrzna przemiana Leona - stopniowa i wiarygodnie przedstawiona. Nie jest już tym narwanym, wiecznie naburmuszonym i przepełnionym chęcią zemsty chłopakiem, wyraźnie dorósł, choć nie obyło się bez tragedii.
Zaskoczył mnie nowy opening (w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu). Ending też brzmi całkiem nieźle. Cieszy mnie też to, że seria będzie kontynuowana, naprawdę szkoda byłoby mi się rozstawać z tymi wszystkimi bohaterami. Poza tym trochę przykro jest mi zauważyć, że w przypadku tego anime odcinki z polskimi napisami są dodawane z dużym opóźnieniem (aktualnie jest ich tylko 15).

Kiseijuu: Sei no Kakuritsu
Ilość odcinków: 24
Ocena: 8
* kontynuacja poprzedniego sezonu

To anime naprawdę przypadło mi do gustu. Współpraca człowieka z pasożytem (a przez to ich wyjątkowość), stopniowe wpływanie na wzajemne postrzeganie świata, walka z naprawdę niebezpiecznymi przeciwnikami w celu ochrony najbliższych, a do tego sporo dylematów moralnych. Na brak akcji nie ma co narzekać. Co więcej, była chwila, gdy nie mogłam się doczekać następnego odcinka tak bardzo, że obejrzałam go bez jakichkolwiek napisów. Niewykluczone, że za jakiś czas napiszę na temat "Kiseijuu" pełną recenzję, więc nie będę się teraz za bardzo rozpisywać.
Miałam wrażenie, jakby pod koniec seria spuściła nieco z tonu. Także ostatni odcinek zapowiadał się bardzo spokojnie. Przynajmniej do czasu, bo wkrótce akcja znacznie się ożywiła, dzięki czemu mogłam zachować dobre wrażenie względem tej serii do samego końca. Cieszę się, że opening i ending pozostały bez zmian, szkoda by mi było zwłaszcza tego drugiego.

Kuroko no Basket 3
Ilość odcinków: 26
Ocena: 7
* trwające

Szał na to anime już dawno mi przeszedł, a jednak okazało się, że wciąż dość miło się je ogląda. Pojawił się były rywal Kise z gimnazjum. W końcu można było też dowiedzieć się czegoś więcej o dotąd owianym tajemnicą Akashim. Swoją drogą, jego umiejętność uważam za mocno przesadzoną. No ale cóż, kapitan pokolenia cudów musiał się przecież wyróżniać... No i te pogaduszki na boisku, jakby czas gry wcale nie mijał. Z kolei więcej sympatii poczułam do Kise, który do tej pory był mi raczej obojętny. Openingu słucha się całkiem przyjemnie.


Shigatsu wa Kimi no Uso
Ilość odcinków: 22
Ocena: 7
* kontynuacja poprzedniego sezonu

Widmo nadchodzącej straty cały czas czai się gdzieś w pobliżu. Trójkąt miłosny, którego tak się do tej pory obawiałam, rzeczywiście się pokazał, jednak wbrew moim obawom nie był wcale irytujący. Akcja nie skupia się jedynie na Kouseiu czy Kaori (choć nie ulega wątpliwości, że jest tak w dużej mierze), dając tym samym szansę innym bohaterom na swoje pięć minut. Seria ta ukazuje też prawdziwą, zdrową rywalizację - tą pozwalającą się stale rozwijać, nie życząc przy tym przeciwnikom wszystkiego, co najgorsze.
No i oczywiście muzyka. Dużo muzyki, nie tylko tej klasycznej (której słuchało się naprawdę przyjemnie). Opening szybko wpada w ucho. Z kolei ending z początku wydawał mi się nieco przedramatyzowany, jednak wrażenie to wkrótce minęło. Spory plus mogę przyznać za znaczenie tytułu, które można odkryć dopiero pod sam koniec. Pełno tu dramatu, jednak całość przyjemnie się ogląda i nie brakuje tu także ciepła, zwłaszcza gdy w grę wchodzi muzyka, dlatego też "Shigatsu wa Kimi no Uso" będę naprawdę miło wspominać.

Tokyo Ghoul √A
Ilość odcinków: 12
Ocena: 6

Wiedziałam, że ta seria ma się różnić od mangi, jednak kompletnie nie spodziewałam się tego, że Kaneki wstąpi do Aogiri. Ostatecznie jakoś to przebolałam, jednak wciąż wolę mangę. Mimo to miło było zobaczyć kolejne postacie z TG w kolorze, zwłaszcza Suzuyę, którego jakiś czas temu szczególnie sobie upodobałam. Poza tym całkiem nieźle przedstawia się Akira. Trochę zmieniło się w kwestii cenzury, której ilość w poprzedniej części zdecydowanie była przesadzona. Pojawiło się mniej scen, które by jej wymagały, poza tym czasami zamiast czerni obraz jest po prostu zamazany.
Jak się okazuje, pomimo odmiennego przebiegu akcji, anime zmierzało do wydarzeń podobnych to tych z mangi. Nie pogodzę się z pominięciem wielu wątków, jednak muszę przyznać, że w anime wyjaśniło się parę szczegółów, które w oryginale pozostały bez odpowiedzi, choć niektóre zostały całkiem zmienione. Dlatego też myślę, że osoby znające oryginał wyniosą z tej serii o wiele więcej.
Co mnie zaskoczyło, to moja reakcja na opening - za pierwszym razem wciąż na niego narzekałam (może po prostu nie mogłam przeboleć braku Ling Tosite Sigure), wydawał mi się zbyt cukierkowy do tej serii, myślałam o nim niemal wszystko, co najgorsze; a potem nie mogłam już wykrzesać z siebie tego oburzenia, co więcej, pewnego dnia przyłapałam się na tym, że nuciłam tę piosenkę. Tak więc ostatecznie muszę przyznać, że mi się podoba. Z endingiem nie miałam takiego problemu, gdyż od początku mi się podobał. Dodatkowo mogę pochwalić pojawiające się w jego trakcie panele z bohaterami. Poza tym cieszę się z lecącego w tle ostatniego odcinka "Unravel".

Serie porzucone:

Binan Koukou Chikyuu Bouei-bu Love!
Ilość odcinków: 1/12

Cóż, od samego początku nie pokładałam w tym anime żadnych nadziei. Po prostu byłam ciekawa, jak wypadnie seria magical boys i postanowiłam to sprawdzić. I przyznam, że wyszło nie najgorzej, całkiem nieźle parodiowało magical girls (do którego to gatunku jakoś nie mogę się przekonać), choć na więcej niż jeden odcinek się nie zdecydowałam.






Muzyka:

"Akatsuki no Yona" ED - Akiko Shikata "Akatsuki"


"Ansatsu Kyoushitsu" ED - moumoon "Hello, shooting-star"


"Death Parade" ED - NoisyCell "Last Theater"


"Garo: Honoo no Kokuin" OP - JAM Project "B.B."


"Kiseijuu: Sei no Kakuritsu" ED - Daichi Miura "IT'S THE RIGHT TIME"


"Tokyo Ghoul √A" - "Glassy Sky"