poniedziałek, 31 marca 2014

Stosik 3/2014

Tak jak podejrzewałam, tym razem więcej mang niż książek. Tych drugich mam na półce jeszcze kilka do przeczytania.

Yana Toboso "Kuroshitsuji" (15). No i oczywiście musiało się skończyć w takiej chwili, bo jakże by inaczej...
Lee Hyeon-sook "Savage Garden" (2), pierwszy tomik mi się spodobał, więc z chęcią sięgnęłam po kolejny. Cóż, robi się coraz ciekawiej. Są też "Kwiaty grzechu" (1), choć początkowo nie planowałam ich zakupu.
Chihiro Tamaki "Walkin' butterfly" (2), ten tom jest zdecydowanie dłuższy od poprzedniego i, co za tym idzie, większy objętościowo. To z kolei może przeszkadzać osobom, dla których ważne są podobne wymiary tomików. Dla mnie nie stanowi to jednak problemu.
Akino Matsuki "Pet shop of horrors" (1). Ciekawość zwyciężyła i po obejrzeniu anime postanowiłam zaryzykować również z mangą. Co prawda kreska jest dość specyficzna, ale szybko się przyzwyczaiłam.
H. Murakami "Ślepa wierzba i śpiąca kobieta", kolejny zbiór opowiadań Murakamiego, tym razem zdecydowanie dłuższy od "Wszystkie boże dzieci tańczą". Zobaczymy jak będzie z treścią.
C. R. Zafon "Światła września", z biblioteki, już przeczytane.
T. Canavan "Ostatnia z dzikich", czyli drugi tom Ery Pięciorga. Z biblioteki. Uznałam, że pasowałoby w końcu poznać dalszy ciąg.
I na koniec magazyn "Otaku" (48).

Przy okazji chciałam Was poinformować, że szykuję małe zestawienie moich ulubionych autorów, czy też tych, którzy mieli duży wpływ na rozwój mojej czytelniczej pasji. :D

czwartek, 27 marca 2014

Anime "UN-GO"



Tytuł: UN-GO
Długość odcinków: 24 min.
Ilość odcinków: 11

(+ 48-minutowy prequel)
Rok produkcji: 2011
Ocena: 6/10


Ostatnio jakoś często decyduję się na krótkie serie. Wiem, że po tego typu produkcjach raczej trudno spodziewać się niezwykle rozbudowanej fabuły, czy czegoś naprawdę szczególnego, ale nie przeszkadza mi to. Przecież nie zawsze o to chodzi. W każdym razie, może dzieje się tak dla zrównoważenia kilku tych znacznie dłuższych anime, za które się zabrałam? No ale że nie ma to jakiegoś większego znaczenia, pozwolę sobie przejść już do recenzji...

Już jakiś czas temu zauważyłam dziwną zależność występującą w tego typu kryminalnych produkcjach, a mianowicie to, że w pierwszym odcinku praktycznie zawsze zostaniemy uraczeni jakąś banalnie łatwą zagadką. Nawet jeśli znajdzie się parę trudności, to wiele spostrzeżeń naszego genialnego detektywa jest tak oczywistych, że to aż po prostu kole w oczy. A jednak wszyscy inni bohaterowie uważają to za coś odkrywczego. Może w ten sposób twórcy chcą nieco podnieść morale widza? Może chcą żeby poczuł się wyjątkowy, niezwykle mądry? Albo to sposób na zachęcenie do oglądania mniej domyślnych widzów? No cóż, na to nic nie poradzimy, mogę jedynie stwierdzić, że kolejne odcinki są już na lepszym poziomie.

Przenosimy się do częściowo wyniszczonej niedawno zakończonym konfliktem zbrojnym Japonii. Choć nie wiemy na ten temat zbyt wiele, widmo wojny i jej skutki w sposób zauważalny ciążą nad całym krajem. Ważną rolę w jego odbudowie odgrywa Kaishou Rinroku - Przewodniczący Sieci Japońskich Systemów Sprawiedliwości (JJ Systems). Jest człowiekiem bardzo wpływowym, cieszącym się dużym uznaniem w oczach społeczeństwa. Jest znany ze swoich niezwykłych zdolności detektywistycznych. Ponoć wszelkie zagadki rozwiązuje nie ruszając się nawet z domu. No i jest też nasz główny bohater, często nazywany Pokonanym Detektywem, Yuuki Shinjuurou. Pomiędzy tą dwójką istnieje wyraźnie widoczny konflikt. Tylko kto tu zawinił? Córka przewodniczącego Kaishou, Rie już wkrótce za sprawą zrządzenia losu przekonuje się, że człowiek, którym dotąd pogardzała, naprawdę zna się na swoim zajęciu, a tym, który niejednokrotnie tuszuje zbrodnie i wprowadza w błąd opinię publiczną jest jej ojciec. A to wszystko, oczywiście, dla wyższych celów, takich jak zaprowadzenie ładu w powojennej Japonii. Od tego czasu Rie, trochę wbrew wszystkim wokół, zaczyna popierać działania Yuukiego, coraz częściej zwracając się do niego po pomoc. Ale czy walka z władzami skorumpowanymi do tego stopnia ma jakiś sens?

Jest to już pewien zarys fabuły, jednak wciąż nie oddaje pełnego obrazu sytuacji. Przeszłość naszego Pokonanego Detektywa owiana jest tajemnicą, wiemy jednak, że w swoim życiu zaznał piekła, jakim była dla niego wojna. Jego życiową misją jest odkrywanie prawdy, a kompanem Inga - dość pokręcony chłopiec o żółtawych białkach oczu (nie mogłam o tym nie wspomnieć). A przynajmniej tak jest zwykle ukazywany. Inga ma bowiem swoje drugie wcielenie, które bierze nad nim górę, gdy rozwiązanie zagadki jest już bliskie. Zmienia się wtedy w dość specyficzną femme fatale o niezwykłej mocy, pozwalającej jej zadać jedno pytanie, na które wskazana osoba musi odpowiedzieć, nie ma innego wyjścia. Zwykle nie podejmuje tych decyzji sama, tylko czeka na polecenie Yuukiego (choć bywa też inaczej). Zdobyte w ten sposób informacje często są przełomowe dla prowadzonego śledztwa lub też pozwalają na zdobycie niepodważalnych dowodów. Co więcej, najwyraźniej nikt się nie domyśla, że mały chłopiec i klejąca się do naszego bohatera kobieta to jedna i ta sama osoba. Yuuki z kolei przedstawia ją jako swoją szefową. Zawarty między nimi układ (bo ten niewątpliwie istnieje) również pozostaje dla widzów tajemnicą, choć dostaniemy kilka okazji, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Dodam też, że wkrótce do ich zespołu dołączy jeszcze jedna osoba.

Każdy odcinek zainspirowany jest opowieściami kryminalnymi z epoki Meiji (1868-1912) autorstwa Ango Sakaguchiego. Nie znam pierwowzoru, więc nie mam na ten temat dużo do powiedzenia, jednak wydaje mi się, że wyszło to całkiem nieźle. Niemal każdy odcinek to inna historia kryminalna (niektóre są dłuższe). Każdy z nich pozwala nam lepiej poznać bohaterów, z każdą kolejna zagadką dostrzegamy między nimi coraz więcej powiązań, które ostatecznie kumulują się w ostatnich odcinkach. Czyli tak jak zazwyczaj. Ale czy to błąd? Dla mnie nie robi to większej różnicy, przecież wielu twórców decyduje się na podobny schemat.

Oczywiście musiało się znaleźć również coś, co przynajmniej do pewnego stopnia odróżniłoby ta serie od wielu jej podobnych produkcji. Tutaj po serii zagadek kryminalnych, które pozwalają nam zapoznać się zarówno z bohaterami, jak i otaczającą ich rzeczywistością pojawia się ktoś, kto próbuje namieszać, zrobić z naszego bohatera marionetkę realizującą jego plan. Co więcej, wspomniany antagonista również ma na swoich usługach istotę o nadprzyrodzonych mocach. Wkrótce akcja zaczyna przyspieszać, coraz bardziej dezorientując widza (bohaterów w sumie też). Mistrzostwo może to i nie jest, ale na pewno urozmaiciło tą serię.

Teraz parę słów na temat bohaterów. Yuuki może i nie jest wymarzonym protagonistą, czasami też wydawał mi się jakiś zarozumiały, jednak wszystko to można zrzucić na karb jego tajemniczej przeszłości (tylko czy może to być wytłumaczenie na wszystko?). Od czasu do czasu lubił wygłosić jakieś pompatyczne przemowy, takie niby idealistyczne, ale jednak traktujące o marności człowieka i jego chęci trzymania się życia za wszelką cenę. Najwyraźniej w tego typu chwilach dawał upust swojemu zgorzknieniu - następstwu przykrych doświadczeń z czasów wojny, o których nie będę się rozpisywać, aby nie psuć Wam niespodzianki. Mamy też enigmatycznego Ingę, zwykle podchodzącego do wszystkiego na luzie i Rie, częściowo rozdartą pomiędzy ojcem a Yuukim, powszechnie przyjmowanym fałszem a zatajaną prawdą. Nie można zapomnieć również o przewodniczącym Kaishou i jego własnej wizji sprawiedliwości, czy kilku pobocznych postaciach, chociażby prokurator Izumi Koyamie.

Sporo na temat przeszłości bohaterów i początkach ich znajomości możemy dowiedzieć się z prequelu serii (który jednak powinien stanowić jej dopełnienie, a nie początek naszej przygody z tym tytułem). Akcja prowadzona jest dwutorowo - dawne losy Yuukiego przeplatane są ze śledztwem, w którym pomagał już po spotkaniu Ingi, jednak oba watki są ze sobą ściśle powiązane i tworzą spójną całość. Historia ta wyjaśnia wiele poruszonych we właściwej serii kwestii, chociażby genezę konfliktu miedzy Pokonanym Detektywem a Kaishou Rinroku, stanowiącego jeden z głównych filarów tego anime.

"UN-GO" ma swoją charakterystyczną kreskę - postaci są bardzo smukłe, często wręcz chorobliwie szczupłe, fryzury są z kolei dość sztywne, praktycznie niezmienne. To dobrze, czy źle? To już zależy od gustu. Dla mnie było to nieco zbyt nienaturalne, jednak szybko przywykłam. Z tłami było różnie, jednak nie narzekam.  Nie odpowiadało mi tez przedstawianie poszczególnych postaci za pomocą pojawiających się na ekranie napisów, choć ostatecznie pogodziłam się z ich obecnością. Muzykę, przyjemną i dość chwytliwą, oceniam na plus. Podobał mi się zwłaszcza ending "Fantasy" w wykonaniu zespołu LAMA (znanego głównie z openingu do anime "No.6").

Osoby, które lubią na własna rękę prowadzić śledztwo, mogą być nieco rozczarowane, ponieważ widz niejednokrotnie otrzymuje zbyt mało informacji, aby samodzielnie rozwiązać zagadkę. Ja jednak nie narzekam, bo mimo wszystko lubię tego typu produkcje. Z pewnością nie jest to szczególnie ambitna rozrywka, raczej typowy średniak, co nie zmienia faktu, że "UN-GO" oglądało mi się całkiem przyjemnie. A na zakończenie z góry uprzedzam, że jeszcze nieraz będziecie mieli okazję przeczytać tu co nieco na temat serii detektywistycznych.

piątek, 21 marca 2014

P. Ness "Siedem minut po północy"



Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 216

Sztuka umierania. Ars moriendi. Pojęcie znane już od tak dawna i wykorzystywane także dziś. Ale jak żyć, gdy przy nas, z dnia na dzień, ktoś bliski powoli umiera?

"Siedem minut po północy" to powieść na podstawie pomysłu Siobhan Dowd, która nie zdążyła go zrealizować z powodu przedwczesnej śmierci. Sama koncepcja jednak pozostała, aż w końcu za sprawą Patricka Ness'a mogła otrzymać drugie życie. Co z tego wyszło?

Conora od pewnego czasu nęka stale powtarzający się koszmar, po którym budzi się z krzykiem. Pewnej nocy, zamiast tego śni mu się potwór, który jeszcze przed chwilą był rosnącym nieopodal cisem. A przynajmniej myślał, że był to sen. Tak czy inaczej, chłopiec nie przestraszył się go. Co więcej, twierdził, że widział już straszniejsze rzeczy. A jaki był powód tej niezwykłej wizyty? Trzy historie. Historie niebanalne, niosące ze sobą pewne prawdy. W pewien sposób zaskakujące. Historie mające czegoś Conora nauczyć, pomóc mu. Bo taki właśnie jest ponoć cel potwora. A potem chłopiec ma być w stanie opowiedzieć pewną historię. Swoją własną. Historię, która będzie prawdą. Cokolwiek to znaczy...

Mama Conora od dłuższego czasu choruje. Pomimo coraz to nowszych terapii, po których zwykle następuje poprawa, nieubłaganie zbliżający się finał jej zmagań jest wręcz pewny. A jednak chłopiec wciąż nie chce przestać wierzyć w jej wyzdrowienie. Sytuacja zmusiła go do większej samodzielności, gdyż jego ojciec ma już nową rodzinę. W szkole prawie nikt nie zwraca na niego uwagi, a nauczyciele zawsze patrzą na niego przez pryzmat tego, przez co przechodzi. Jest też babcia, pod której opiekę trafił, a której wręcz nie znosi. Przybycie potwora wymusiło na nim przemyślenie wielu spraw. Powoli zaczął dostrzegać, że wad powinien szukać nie tylko w swoim otoczeniu, ale i w sobie samym. I nie było to wcale przyjemne. Ale czy ostatecznie zdoła przyznać się przed sobą do swoich największych lęków?

"Nie zawsze musi istnieć jakiś dobry bohater. Tak jak i nie zawsze musi istnieć zły.
Większość ludzi plasuje się gdzieś pośrodku."

Pomysł z potworem był naprawdę świetny. Opowiadane przez niego historie są całkiem ciekawe. Niby dość proste, jednak przyjemnie się je czyta. Autor pisze o rzeczach ważnych, nie popadając przy tym w banały. Nie zabrakło też odrobiny czarnego humoru. Potwór poucza Conora, jednak nie w sposób nachalny ani przesadnie moralizatorski. Ale co ja Wam będę dalej pisać? Lepiej sami przekonajcie się jak to było, bo zdecydowanie warto.

Nie można zapomnieć również o oprawie wizualnej książki (i tu ukłony w stronę Jima Kay'a), która wprost zachwyca - i to nie tylko samą okładką. W środku znajdziemy wiele klimatycznych, czarno-białych ilustracji, niektóre z nich zajmują całe strony. Z czymś takim już dawno się nie spotkałam i muszę przyznać, że byłam wprost oczarowana. Ponadto książka została wydana na grubym papierze i w dość niestandardowym formacie. To wszystko bardzo do niej pasuje i pozytywnie wpływa na odbiór lektury.

Miałam spory problem z wystawieniem oceny. Siedziałam i myślałam. A w głowie miałam pustkę. Bo "Siedem minut po północy" bardzo mi się podobało, ale w ten specyficzny sposób, gdy trudno jest umiejscowić książkę w jakimś punkcie na skali. W tej chwili ważne jest jedno: naprawdę polecam.

"Niekiedy ludzie muszą najmocniej okłamywać właśnie samych siebie."
8/10

sobota, 15 marca 2014

N. Gaiman "Nigdziebądź"


Wydawnictwo: MAG, Nowa Proza
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 318

Richard Mayhew żył sobie spokojnym życiem zwykłego człowieka. Miał pracę, mieszkanie, narzeczoną. Potem uratował ranną dziewczynę o imieniu Drzwi, poszukiwaną przez dwóch podejrzanych typków, panów Croup'a i Vandemara. A już następnego dnia przestał istnieć. Przynajmniej dla mieszkańców Londynu Nad. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że jest też Londyn Pod, rządzący się własnymi prawami, będący skupiskiem różnorodnych indywiduów o niekoniecznie przyjaznym nastawieniu; miejsce, w którym zjawiska dziwne i nieprawdopodobne są na porządku dziennym. A wracając do naszej historii, Richard, nie mając lepszych perspektyw, postanowił odnaleźć Drzwi i jakimś bliżej nieokreślonym sposobem odzyskać swoje dawne życie. Jednocześnie nasz bohater wplątuje się w niebezpieczną przygodę, w czasie której jego dotychczasowe postrzeganie świata zostanie wywrócone do góry nogami, a on sam również zmieni się nie do poznania.
Zaczęło się od zamordowania niemal całej rodziny. Od podzielenia ich losu uchroniła się jedynie Drzwi, jednak teraz jest ścigana. I mogłoby być już po niej gdyby nie bezinteresowna pomoc Richarda. Następnie dziewczyna postanawia poznać powód, dla którego ktoś pozbył się jej bliskich, członków znanego i szanowanego w Londynie Pod rodu. Wraz z Richardem, markizem de Carabas i dzielną Łowczynią u boku oraz Croup'em i Vandemarem siedzącym im na ogonie decyduje się na podróż w poszukiwaniu prawdy.

Zacznę od tego, że Richard jest mało wyrazisty, z resztą nie on jeden. Z wszystkich postaci ciekawszym charakterem może się poszczycić głównie otoczony sporą dozą tajemniczości markiz de Carabas. No i Croup i Vandemar też nieźle dają sobie radę jako czarne charaktery. Jest trochę tak, jakby bohaterowie mieli być jedynie dodatkiem do wykreowanego przez Gaimana niezwykłego, zarówno mrocznego, jak i magicznego świata. A ten z kolei wyszedł autorowi naprawdę dobrze. Z pewnością jest oryginalnie, nie uświadczymy tu typowych nadprzyrodzonych istot, jak chociażby wampiry. Znajdzie się za to sporo innych, o wiele bardziej tajemniczych, niespotykanych w innych powieściach istot.

"Każdą chwilę należy przeżywać. Czekanie to grzech przeciw czasom, które dopiero nadejdą, jak również przeciw obecnym, zlekceważonym chwilom."

Bywało śmiesznie, czasem nieco strasznie, choć nieszczególnie, ale przede wszystkim było nietypowo, co poczytuję tej powieści na plus. Autor postanowił dać nam szansę rozwikłać zagadkę na własną rękę, stawiając przed bohaterami sporo pytań. Kto wynajął ścigających ich zabójców? Dlaczego? Czy Drzwi rzeczywiście może ufać wszystkim swoim towarzyszom? Będziemy mogli szukać odpowiedzi na te pytania, jednocześnie dobrze się bawiąc. Czasami brakowało mi jednak związków przyczynowo-skutkowych, jakby niektóre wydarzenia miały miejsce tylko dlatego, że tak miało być. A może w świecie, gdzie logika niejednokrotnie jest pojęciem abstrakcyjnym, tego typu zabiegi tracą swój pierwotny sens?

Muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś więcej. Miałam nadzieję, że dzieło Gaimana wywrze na mnie większe wrażenie, tymczasem dostałam pomysłową i całkiem ciekawą historię, która jednak nie wciągnęła mnie na tyle, na ile na to liczyłam. I chociaż nie żałuję, że poświęciłam jej swój czas, wciąż odczuwam pewną gorycz, bo gdyby nieco bardziej popracować nad kreacją bohaterów (i może jeszcze kilkoma innymi szczegółami), mogłaby to być naprawdę genialna historia. Jednak, jako że był to powieściowy debiut Gaimana, tym razem nieco przymknę oko, by przy następnej okazji przekonać się, czy sprosta moim wymaganiom.

"(...) wydarzenia to tchórze. Nie lubią występować pojedynczo, lecz zbierają się w stada i atakują wszystkie naraz."
7/10

wtorek, 11 marca 2014

O filmach co nieco: Edward Nożycoręki + Liebster Award


Tytuł: Edward Nożycoręki
Reżyseria: Tim Burton
Scenariusz: Tim Burton, Caroline Thompson
Rok: 1990
Czas trwania: 1h 45 min.
Produkcja: USA
Gatunek: dramat, fantasy
Ocena: 8/10

Peg Boggs, po wielu nieudanych wizytach w sprawach służbowych, postanawia spróbować szczęścia w znajdującym się nieopodal wielkim zamczysku. Zamiast klienteli znajduje tam jednak Edwarda, opuszczonego chłopca-cyborga z nożycami zamiast rąk. Po śmierci jego twórcy został całkiem sam, więc przejęta jego losem Peg postanawia zabrać go ze sobą. Czy była to dobra decyzja? Tak oto Edward zaczyna życie w miasteczku i wkrótce staje się miejscową atrakcją. Pomimo początkowych trudności zdobywa sympatię większości mieszkańców. Dzięki swoim umiejętnościom w posługiwaniu się nożyczkami, zmysłowi artystycznemu i wrażliwości szybko staje się znanym fryzjerem - zarówno psów jak i ludzi, choć debiutował strzygąc żywopłoty. Zdaje się, że pomimo swojej odmienności jest szczęśliwy w nowym środowisku. Znalazł się też ktoś, kogo darzy szczególną sympatią. Tylko czy każdy w miasteczku jest dla niego tak życzliwy? Nie, to zbyt piękne, by było prawdą. Niektórzy zrobią wszystko, aby pozbyć się niechcianego przybysza. Czy w takim przypadku inni rzeczywiście w pełni go zaakceptują? A może odwrócą się od niego po pierwszych niepowodzeniach? Jak zakończy się historia Edwarda?
Od czasu do czasu pojawiają się retrospekcje na temat jego życia w zamku, z których możemy się dowiedzieć, jaka była geneza jego powstania. Jest wiele postaci, przez które aż nóż (nożyce?) otwiera się w kieszeni. Sam Edward mówi niewiele i jedynie sporadycznie, taki już jest. Są jednak osoby, które pragną skorzystać na jego naiwności. Łatwo da się zauważyć ogromny kontrast pomiędzy nim, a mieszkańcami, przy czym to właśnie on wypada w tym porównaniu lepiej, budząc w nas zarówno sympatię, jaki i współczucie.
Jest to historia o odmienności i jej akceptacji, jak również ludzkiej przewrotności. Film ma ciekawy, nieco baśniowy klimat (w sumie zaczyna się właśnie jako bajka na dobranoc), do którego przyczyniła się także odpowiednia muzyka. Poza tym, czego innego można się było spodziewać po Timie Burtonie? I do tego Johnny Depp w roli głównej. ;) Jeśli po powyższych słowach czujecie się zainteresowani i chcecie się dowiedzieć dlaczego pada śnieg, jak najbardziej zachęcam. :)




"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za dobrze wykonaną robotę. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."


Tym razem nominację zawdzięczam Gosi K. (Isil), a oto pytania:

1. Gdybyś miał/a możliwość zamieszkania w domu z wybranej książki, np. dom hobbitów, muminków etc. Jaki byś wybrał/a? Oczywiście współlokatorów dostajesz gratis;)
Hm... to może Biblioteka im. Koumura [czy jakoś tak] z "Kafki nad morzem"? Pierwotnie była domem mieszkalnym i znajdzie się tam też kilka nieużywanych pokoi, więc myślę, że nie byłoby z tym problemu. A sama biblioteka wydawała mi się naprawdę niezwykle czarującym miejscem [bohaterowie mogą to potwierdzić]. Towarzystwo też miałabym całkiem sympatyczne. ;)

2.Jesteś zwolennikiem/zwolenniczką książek w wersji papierowej czy elektronicznej? Wybór uzasadnij.
Zdecydowanie książek papierowych. Zwykle tak jest mi po prostu wygodniej, przyzwyczaiłam się do nich i próby zmiany tego nawyku wychodzą mi raczej średnio. Nie mam nic przeciwko ebookom i nie neguję ich funkcjonalności, jednak nadal nie do końca im ufam. Poza tym do niedawna nie miałam ich nawet na czym czytać, a komputer nie jest najlepszą opcją. Teraz też nie korzystam z czytnika, tylko z tabletu. Może to też wynikać z faktu, że trafiam na jakieś felerne aplikacje.

3. Bohater lub bohaterka literacka, która swoją postawą zainspirowała Cię do zmiany/stworzenia czegoś? Kto to jest i w czym Cię zainspirował?
Oj nie wiem, nie wiem. 

4. Jaki gatunek literatury preferujesz?
Fantastykę, kryminały, thrillery, obyczajówki... Trudno byłoby mi wybrać jeden konkretny.

5. Jeśli pracujesz, to czy Twoja praca również związana jest z książkami, czy ogranicza się to raczej do hobby? Jeśli jeszcze się uczysz... czy książki pomagają Ci w nauce czy raczej stanowią odskocznię i czasem pretekst do zaniedbywania jej? ;)
Zwykle są raczej odskocznią. Bywa też, że czytam coś po angielsku i w ten sposób się uczę. Chociaż to, że na widok książek nie uciekam gdzie pieprz rośnie z pewnością ma swoje korzyści również w nauce. Zazwyczaj także do lektur staram się podchodzić z dobrą myślą.

6. Twoja ulubiona książka z dzieciństwa.
Hm... Oj, nie wiem. Pamiętam jednak, że "Ten obcy" było pierwszą szkolną lekturą, którą przeczytałam z prawdziwym entuzjazmem. Myślę więc, że można ją podpiąć pod tą kategorię.

7. Czytasz w ciszy czy lubisz słuchać muzyki w trakcie czytania? Jeśli tak, to jakiej najczęściej?
Zwykle wolę czytać w ciszy. Czasami włączam piosenki, o których jest mowa w akurat czytanych przeze mnie książkach - trochę z ciekawości, a trochę żeby lepiej wczuć się w klimat.

8. Czy po przeczytaniu książki dzielisz się swoimi odczuciami i spostrzeżeniami tylko na blogu? czy rozszerzasz to na jakieś koła dyskusyjne/ rozmowy ze znajomymi?
Głównie na blogu, jednak niektórych znajomych też od czasu do czasu uraczę paroma zdaniami na temat przeczytanej książki.

9. Miejsce, w którym najbardziej lubisz czytać, np. ławka w parku, łóżko..
Łóżko. :)

10. Czy jest książka, w której nie podobało Ci się zakończenie i chętnie byś je zmienił/a? Np. zginął ulubiony bohater. Jaka to książka i jakie wydarzenie byś zmienił?
Pewnie coś by się znalazło, ale w tej chwili nic nie przychodzi mi do głowy

11. Co spowodowało, że zacząłeś/zaczęłaś prowadzić bloga? To była spontaniczna decyzja czy raczej była w planach  od dawna?
Raczej spontaniczna. Wcześniej zdarzało mi się pisać o różnych głupotach, no i o stardoll. Potem raz, czy dwa wspomniałam o książkach, aż z czasem kilku zdaniowe wypowiedzi zaczęły się przekształcać w recenzje. I jakoś to tak wyszło.

Jak na razie nie nominuję nikogo. Może następnym razem. ;)

piątek, 7 marca 2014

V. C. Andrews "Kto wiatr sieje"



Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 460
Seria: Dollanganger (cz. 4)

Po tak wielu już latach Cathy i Chris znów przestępują próg Foxworth Hall. Z tą jednak różnicą, że teraz jest on własnością Barta. Nie jest to już ten sam budynek, w którym niegdyś byli więźniami. Tamten dawno strawił ogień, teraz jest to ich dom. Zebrała się cała rodzina, niedługo mająca się powiększyć o kolejnego członka - dziecko Jory'ego i Melodie. A jednak nad Foxworth Hall wciąż zbierają się ciemne chmury... Dzięki fachowej pomocy Bart może normalnie funkcjonować w społeczeństwie. W każdym razie w pewnym stopniu, bo nadal bywa nieobliczalny i podatny na niewłaściwe wpływy. Sytuacji nie poprawia również niespodziewane odnalezienie się wujka Joela, brata Corrine, dotąd uważanego za zmarłego. Tak oto u boku Barta pojawił się kolejny starzec mącący mu w głowie i podburzający go przeciwko własnej rodzinie. Kolejnym nieszczęściom wprost nie było końca. A jedno z nich całkowicie zmieniło dotychczasowe życie Jory'ego...

Znając położenie tej rodziny było mi po prostu przykro. Są chwile, gdy żadne z wyjść nie jest dostatecznie właściwe, jednak w Foxworth Hall zdarzały się one nadzwyczaj często. Było mi szkoda Cathy, świadomej całej sytuacji, rozdartej pomiędzy miłością do swoich dwóch synów, których wzajemne interesy tak często bywały sprzeczne. Jak spełnić marzenie o pogodzeniu zwaśnionych członków rodziny, gdy wszystko sprzysięga się przeciwko nim? Z pewnością nie będzie to łatwe.

"Nadzieja... w tym ponurym domu zawsze czepialiśmy się nadziei, malowaliśmy ją na żółto - jak rzadko oglądane słońce."

To historia pełna bólu i rozpaczy, jednak nie zabrakło też miejsca na nadzieję. Razem z bohaterami doświadczymy wiele złych chwil, często przysłaniających im cały świat i wszystkie pozytywne aspekty życia. A jednak wciąż istniała dla nich nadzieja, jakiś powód, aby wciąż dawać z siebie wszystko. Znajdziemy tu zarówno kilka naprawdę silnych, godnych naśladowania osobowości, z Cathy na czele, jak i osoby mniej odporne na przeciwności losu, chociażby Melodie, która dotąd żyła jak księżniczka. Wyraźnie widać tworzący się między nimi kontrast. W chwilach wystawienia cierpliwości na próbę ujawniają się ciemne strony charakteru.

W wielu przypadkach sama nie wiedziałabym po czyjej stronie stanąć, nie dziwiłam się więc Cathy, jednak w pozostałych sytuacjach dla wielu była wzorem do naśladowania i bezpieczną ostoją. Również Chris pozostawał silny, jednak irytowały mnie niektóre jego postawy, chociażby przeświadczenie o nieszkodliwości Joela. Autorka naprawdę świetnie wykreowała postać Barta - ze skrytego, problematycznego, wręcz destrukcyjnego chłopca z kompleksem Edypa stał się równie problematycznym, jednak pewnym siebie, poszukującym własnego miejsca, zaradnym mężczyzną. Pokazał tu zarówno swoje złe, jak i dobre strony, czego próżno było szukać w "A jeśli ciernie". Bardzo dobrze wyszło również ukazanie Jory'ego, który po swojej osobistej tragedii musiał znaleźć dość siły, by dalej żyć. Znalazły się też osoby, którymi nieraz miałam ochotę potrząsnąć, chociażby błądząca jak cień Melodie oraz intensywnie przeżywająca swój okres buntu Cindy. Oczywiście, takie właśnie miały charaktery, jednak trudno było powstrzymać się od tego typu myśli.

"Taki jest właśnie Foxworth Hall. Gdy ktoś raz tu się znajdzie, trudno mu stąd uciec."

Przed snem wprost nie mogłam oderwać się od lektury. Następnie długo nie mogłam zasnąć, wciąż rozpamiętując losy bohaterów. Nieraz miałam w oczach łzy. Uważam, że z przeczytanych do tej pory książek z tej serii, to właśnie "Kto wiatr sieje" najbardziej dorównuje "Kwiatom na poddaszu". Naprawdę warto było ją przeczytać. W pewien sposób obawiam się tego, co mogę zastać w ostatniej części. A jednak jestem zdecydowana, by dokończyć to, co zaczęłam. Przecież już tak niewiele brakuje. Ale jeszcze nie teraz. Najpierw muszę to wszystko przetrawić. Muszę nabrać dystansu.

9/10
Kwiaty na poddaszu | Płatki na wietrze | A jeśli ciernie | Kto wiatr sieje | Ogród cieni

niedziela, 2 marca 2014

O. Rudnicka "Cichy wielbiciel"


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 440

Kolejne podejście do polskiej literatury, tym razem o wiele bardziej udane.

Julia lubiła swoje dotychczasowe życie. Mieszkanie wynajmowane z przyjaciółkami, stała praca, która, choć niezbyt ambitna, odpowiadała jej, od pewnego czasu była też w związku i choć ze względu na charakter pracy Pawła nie mogli się zbyt często widywać, była szczęśliwa. Do czasu aż zjawił się ON. Zaczęło się niewinnie - kwiaty przysyłane do pracy i romantyczne wiadomości. Znajomi twierdzili, że posiadanie cichego wielbiciela jest słodkie. Problem w tym, że z czasem stawał się coraz bardziej natarczywy, obserwował każdy jej krok i nie dawał spokoju. Julia nie mogła skupić się na pracy, czuła się coraz bardziej osaczona i osamotniona. Spotkała się z brakiem zrozumienia ze strony bliskich, długo nie mogła się zdecydować na podzielenie się problemem z Pawłem. Cichy Wielbiciel zaczynał być coraz bardziej śmiały, często wpadał też w gniew. A jednocześnie nadal pozostawał całkiem anonimowy i bezkarny. Co mogła zrobić w sytuacji, gdy praktycznie w nikim nie miała oparcia, a policja z politowaniem traktowała jej zgłoszenia?

Śledząc tok myślenia jej prześladowcy, z każdą chwilą narastała we mnie irytacja. Bo w swoim zachowaniu nie widział nic niewłaściwego. Bo brnął coraz dalej. Bo od razu krytykował wszystkich, którzy ośmielili się zbliżyć do jego idealnej Julii. Bo miał wrażenie, że ona też jest nim zainteresowana. Bo z czasem robił się coraz bardziej nieprzewidywalny. Bo przez niego Julia stała się jednym, wielkim kłębkiem nerwów. Choć jesteśmy w tej uprzywilejowanej sytuacji, że możemy śledzić kolejne zdarzenia także z perspektywy stalkera, jego osoba przez dłuższy czas pozostaje dla nas tajemnicą. Kolejne fakty z jego życia są przed nami stopniowo ujawniane, dając coraz wyraźniejszy jego obraz.

"Oczekiwanie na kolejny ruch prześladowcy było gorsze niż same telefony i wiadomości. 
Wtedy przynajmniej wiedziała, co robił."

Autorka zdecydowała się poruszyć temat często bagatelizowany przez otoczenie ofiary. Prawda jest taka, że niewielu w pełni zdaje sobie sprawę z tego, co przeżywa osoba nękana. W przypadku Julii, dopiero po dłuższym czasie bliscy zaczęli ją wspierać. Do tego momentu zdążyła już bardzo się zmienić - stała się nieufna, nerwowa i zamknięta w sobie, straciła chęć do życia. Ona już nigdy nie będzie taka sama jak wcześniej. Przy okazji autorka daje rady również czytelnikom, przytaczając fachowe opinie i zaznaczając, gdzie można szukać pomocy.

"Cichy wielbiciel" przedstawia dwa całkiem odmienne oblicza miłości (choć kwestią sporną byłoby uznanie uczuć stalkera za miłość). Z jednej strony mamy nagłą, obsesyjną fascynację - zaborczą i nieobliczalną, która w jednej chwili może przekształcić się w nienawiść. Z drugiej jest miłość Pawła, która przez dłuższy czas stopniowo się rozwijała. Jest jego troska, chęć ochrony kochanej osoby. A pomiędzy tym wszystkim Julia - pełna obaw i niepewności. Autorka bardzo wiarygodnie przedstawiła jej rozterki oraz całą sytuację. Udowodniła też, jak ważną rolę odgrywa tutaj wsparcie rodziny. Po tym wszystkim stwierdzam, że jest to książka, którą warto przeczytać. A z twórczością Olgi Rudnickiej z chęcią spotkam się ponownie.

"Jak to możliwe, że to samo uczucie może mieć tak różne oblicza? Jedno wzbudza strach i odrazę, drugie wdzięczność."
8/10