czwartek, 28 listopada 2013

Chang-Rae Lee "Kiedy ulegnę"


Kiedy ulegnę - Chang-Rae Lee

Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 492

June jeszcze będąc dzieckiem doświadczyła okrucieństwa związanego z wojną, co w dużej mierze zaważyło na jej dalszym życiu. Szukając ratunku w ogarniętej wojną Korei, straciła całą swoją rodzinę. Po wielu latach stała się zaradną, pewną siebie, choć od pewnego czasu nie cieszącą się najlepszym zdrowiem kobietą z New Jersey, która po latach rozłąki postanawia odnaleźć swojego syna. Hector Brennan z kolei z powodu pewnych wydarzeń z przeszłości zdecydował się wstąpić do wojska i wziąć udział w wojnie koreańskiej. Wiele tam przeszedł, a jego obecne życie w Fort Lee wielu uznałoby za osobistą porażkę, jednak on sam na nie nie narzeka. Jest też Sylvie, żona pastora, którą oboje poznali podczas swojego pobytu w Korei, a która dla obojga wiele znaczyła. Jej również będzie nam dane przyjrzeć się bliżej. Co łączy tą trójkę i jakie były ich wzajemne relacje? Przekonajcie się sami.

Wróćmy teraz na chwilę do poszukiwań syna, które również odgrywają tu ważną rolę. Wspominając pewne swoje decyzje, June ma wrażenie, że zaniedbała swoje relacje z Nicholasem. Chciałaby też poznać powód, dla którego zerwał z nią kontakt - po wyjeździe do Europy pisał do niej listy, następnie same pocztówki, ale i te znaki życia stopniowo zanikały. Po wynajęciu prywatnego detektywa dowiedziała się, że najprawdopodobniej był zamieszany w liczne przestępstwa, ale i to jej nie powstrzymało. Może decydująca była również chęć ponownego spotkania w obliczu prześladującego ją widma śmierci? W każdym razie jest bardzo zdeterminowana, a do swojej wyprawy spróbuje przekonać także Hectora. Tylko po co? I czy aby na pewno jest gotowa na to, jakie mogą być jej rezultaty?

To opowieść o okrucieństwie wojny i ich następstwach, trudnych wyborach, cierpieniu, poświęceniu, śmierci, a także miłości, której często nie potrafimy okazać. Ukazuje jedne z najgorszych aspektów świata, jednak pozwala wierzyć, że wciąż istnieją w nim zalążki dobra, choć i ono często ma swoją cenę. Jest pełna rozmaitych uczuć i emocji, a użyty na okładce zwrot "Miłość może zranić bardziej niż wojna" znalazł się na niej nie bez powodu. "Kiedy ulegnę" ukazuje też walkę z chorobą, własnymi ograniczeniami i oswajanie się bohaterów ze śmiercią, której obecność trudno jednak tak po prostu zaakceptować.
Autor skupia się głównie na zapoznaniu nas z bohaterami, ich osobowością i przeżyciami, jednak dawkuje je stopniowo, ukazując subtelne powiązania między poszczególnymi z nich. Dzięki temu naszym oczom ukazuje się coraz dokładniejszy portret psychologiczny danych postaci - znając ich przeszłość i tok myślenia możemy lepiej zrozumieć ich postępowanie, wczuć się w ich sytuację. Jednocześnie, chcąc poznać dalszy ciąg konkretnego wątku, musimy mimowolnie zapoznać się z kolejnymi rozdziałami, by ostatecznie dopasować wszystkie elementy tej misternie opracowanej układanki.

Akcja jest bardzo rozłożona w czasie i niekoniecznie chronologiczna, co jednak nie wprowadza większego zamętu. Bohaterowie są ciekawi i barwni. Mają na sumieniu większe lub mniejsze przewinienia, nie są czarno-biali. Autor nikogo tu nie ocenia, pozostawiając tą kwestię do rozstrzygnięcia czytelnikom, a idąc za jego przykładem wolałabym również nie zdradzić za wiele. Do tej książki robiłam trzy podejścia, jednak cieszę się, że ostatecznie ją przeczytałam. Chang-Rae Lee stworzył historię przejmującą, dopracowaną pod względem psychologicznym i oddziałującą na czytelnika całą gamą emocji. Naprawdę warto było się z nią zapoznać.

"Dobrze wiedział, że nie ma gorszej odmiany samotności niż ta, która wynika z użalania się nad własnym losem."
8/10

niedziela, 24 listopada 2013

O filmach co nieco: O dziewczynie skaczącej przez czas, Bejbi blues


Toki wo Kakeru Shoujo

Tytuł: O dziewczynie skaczącej przez czas
(Toki wo Kakeru Shōjo)
Reżyseria: Mamoru Hosoda
Scenariusz: Satoko Okudera
Rok: 2006
Czas trwania: 1h 38 min.
Produkcja: Japonia
Gatunek: melodramat, przygodowy, sci-fi
Ocena: 7/10

Pewnego dnia Makoto odkrywa, że jest w stanie cofać się w czasie. Swoją umiejętność wykorzystuje, by uniknąć wcześniej popełnionych błędów, gaf i niezręcznych sytuacji, oraz z innych swoich egoistycznych pobudek (chociażby dla możliwości wielogodzinnej zabawy przy karaoke), przy czym nie przejmuje się praktycznie niczym, uzasadniając to możliwością ponownego skoku (dosłownie) w czasie. Za nic ma też uwagi ciotki (która o dziwo nie jest szczególnie zaskoczona jej umiejętnościami) o możliwych szkodliwych skutkach tych działań, jednak wkrótce przekona się, że jest w tym sporo racji. Poza tym bywają sytuacje, których nie da się tak łatwo naprawić, nawet jeśli bardzo się tego pragnie. Makoto będzie musiała poradzić sobie z irytacją i własnymi uczuciami. Przekona się, że manipulacja przeszłością może przynieść wiele niepożądanych skutków, następnie będzie próbować zapobiec im za sprawą kolejnych podróży. Do czego to wszystko doprowadzi?
Poza kreacją postaci, która bynajmniej na kolana nie powala, kreska jest całkiem ładna, jednak bez większych zachwytów. Muzyka też jest w porządku. Ogólnie rzecz biorąc otrzymujemy całkiem przyzwoitą historię, z której obejrzenia możemy czerpać przyjemność. Nie spodziewajcie się jednak niezwykle głębokich portretów psychologicznych bohaterów, bo tu ich nie znajdziecie. Właściwie Makoto wydała mi się dość płytką postacią, lekkoduchem, który dość rzadko zastanawia się nad konsekwencjami swoich działań. Co prawda wraz z kolejnymi wydarzeniami zmienia swoje nastawienie, jednak nie ma co oczekiwać od niej cudów. Ostatecznie, ta historia mi się podobała. Jeśli nie macie zbyt wygórowanych oczekiwań, śmiało możecie obejrzeć to anime, jednak jeśli spodziewacie się czegoś więcej niż lekki film, może lepiej zrezygnować. Decyzja należy do Was. ;)


Tytuł: Bejbi blues
Reżyseria: Katarzyna Rosłaniec
Scenariusz: Katarzyna Rosłaniec
Rok: 2012
Czas trwania: 1h 45min.
Produkcja: Polska
Gatunek: dramat obyczajowy
Ocena: 5/10

Katarzyna Rosłaniec, reżyserka kultowych i wielokrotnie nagrodzonych "Galerianek", przedstawia historię niedojrzałej 17-latki, która zostaje matką. Chciała mieć dziecko, bo fajnie jest mieć dziecko. Wszystkie młode gwiazdy jak Britney Spears czy Nicole Richie mają dzieci. Ale dlaczego tak naprawdę Natalia zdecydowała się na macierzyństwo w tak młodym wieku? Może odpowiedź kryje się w tym co piszą nastolatki na internetowych forach? Chcą mieć dziecko, żeby w końcu ktoś je naprawdę kochał, żeby same miały kogoś do kochania.
(opis i plakat z filmweb.pl)

Natalia postanowiła zostać matką. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ma dopiero 17 lat. Dostała, co chciała i przyszedł czas zmierzyć się z rzeczywistością, do której podchodzi dość swobodnie. Po tym, jak jej matka się wyprowadziła, dziewczyna zamieszkała razem z Kubą, ojcem dziecka, jednak ogólnie rzecz biorąc bywało różnie. Mają swoje wzloty i upadki, próbują sprostać obowiązkom, jednak z tej dwójki to Natalia wydaje się bardziej odpowiedzialna. Przynajmniej do czasu...
Można wymyślać wiele usprawiedliwień dla jej zachowania (z brakiem zainteresowanie ze strony matki na czele), jednak dziewczyna ta jest po prostu niedojrzała, odniosłam wrażenie, że dziecko jest dla niej dodatkiem i zwyczajnie nie pojmuje (lub nawet nie próbuje pojąć) powagi sytuacji. Wciąż najważniejsze są dla niej jej własne potrzeby, choć na swój własny sposób stara się być dobrą matką. Również Kuba nie jest lepszy - chce się widywać z synem, jednak w końcu odpuszcza. Co z tego wyniknie?
Można mówić, że "Bejbi blues" porusza ważną kwestię i ja temu nie przeczę, jednak do mnie po prostu nie przemawia. Rozumiem przesłanie, że dziecko to nie zabawka i w ogóle, jednak przedstawiona tu rzeczywistość wydaje mi się bardzo odległa, a odczucie to jedynie wzmacniają krzykliwe stroje Natalii, czy jazda na rolkach podczas prowadzenia wózka z dzieckiem. A może to ja jestem dziwna? O muzyce nie będę się wypowiadać, bo poza scenami w klubie, czy na imprezach praktycznie jej nie było. Mogę jednak pochwalić to, że film kręcony był z ręki, co było dobrym wyborem. Jak dla mnie za dużo kiczu. Jeśli jesteście go ciekawi, droga wolna, może odbierzecie go inaczej niż ja.

wtorek, 19 listopada 2013

A. Christie "Śmiertelna klątwa"


Śmiertelna klątwa - Agatha Christie

Wydawnictwo Dolnośląskie
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 108

Nie czarujmy się, po "Śmiertelną klątwę" sięgnęłam ze względu na jej nieznaczną objętość, czasami po prostu lubię przeczytać coś krótkiego. Tak oto wypożyczyłam ją z biblioteki i... dopiero w domu zorientowałam się, że jest to zbiór opowiadań. No ale nie narzekam, w końcu nie ma tego, co by na dobre nie wyszło, czy jakoś tak. Więc co ostatecznie mam do powiedzenia na ten temat? Już spieszę z wyjaśnieniami.

W tej niewielkiej książeczce znajdziemy osiem różnych opowiadań, z których nie każde dotyczy zbrodni. Co je łączy? W sześciu z nich pojawia się osoba, bez której trudno byłoby o rozwiązanie tych zagadek, a mianowicie panna Jane Marple. O ile w powieściach Agaty Chrisie ta postać przypadła mi do gustu, o tyle w opowiadaniach nieco mnie irytowała - wciąż na nowo przedstawiana jako świetny detektyw (czego się oczywiście wypierała, skromnie tłumacząc, że po prostu zna się na ludziach), w co trudno było uwierzyć samym zainteresowanym, do tego nieustannie porównywała osoby, których dotyczyła zagadka do członków własnej rodziny, tym samym wyjaśniając ich postępowanie (co z czasem przestało być tak zauważalne). Ostatnie dwa opowiadania są całkiem inne i zawierają pewne wątki paranormalne, przy czym to właśnie jedno z nich - "Lalka krawcowej" najbardziej przypadło mi do gustu.
Jeśli chodzi o poruszane zagadnienia, bywa różnie - morderstwa, poszukiwania ukrytego spadku, domniemana klątwa. Opowiadania mają po kilka, kilkanaście stron, więc i intryga nie może być zbyt skomplikowana. Poza tym z początku może nie być łatwo spamiętać kto jest kim (na co nie mamy wiele czasu). To wszystko sprawia, że trudno w pełni wczuć się w sytuację i zainteresować śledztwem, które kończy się już po kilku stronach. Do tego jedno z opowiadań oparte jest na angielskim powiedzeniu, które będzie prawdopodobnie nie do końca zrozumiałe dla polskiego czytelnika (tak też było ze mną). Mimo to część z nich była ciekawa - takie lekkie czytadło.

"Śmiertelna klątwa" nie zachwyca, jednak można poświęcić jej chwilę - w końcu tych sto stron, to nie jest wiele (zwłaszcza w przypadku formatu wydania kieszonkowego). Mimo wszystko nie żałuję, że sięgnęłam po ten zbiór. Teraz przynajmniej wiem, że wolę skupić się na pełnowymiarowych powieściach tej autorki, co i Wam proponuję. Przeczytać, czy nie? Tą kwestię będziecie musieli rozstrzygnąć sami.

5/10

czwartek, 14 listopada 2013

Y. Toboso "Kuroshitsuji" #1-3


Kuroshitsuji Tom 1 - Yana Toboso


Wydawnictwo: Waneko
Rok wydania: 2011, 2012
Ilość tomów: +13 (seria wychodząca)
Ilość stron: 3x194
Recenzowane: 1-3

Jakiś czas temu pisałam o anime powstałym na podstawie tej mangi, teraz przyszedł czas na pierwowzór. Uznałam, że nie ma sensu rozpisywać się osobno o każdym z tomów, więc zacznę od razu od pierwszych trzech (oczywiście bez zdradzania istotnych szczegółów). :)

XIX-wieczna Anglia. Posiadłość rodu Phantomhive, a w niej dwunastoletni Ciel będący głową rodziny. Pomimo tak młodego wieku przejął po ojcu wiążące się z tym obowiązki - zarówno zarządzanie firmą Funtom, jak i wierną służbę królowej jako jeden z czołowych przedstawicieli tzw. mrocznej arystokracji. Powierzane mu zadania nie należą do łatwych i często dotyczą eliminacji niepożądanych w społeczeństwie jednostek. Nie jest jednak sam - przy jego boku wiernie trwa niezwykle utalentowany kamerdyner o iście diabelskim pochodzeniu...

Dwa pierwsze rozdziały stanowią właściwie wprowadzenie do całej historii. Mamy okazję zapoznać się z bohaterami i poczuć klimat panujący w posiadłości. Przekonamy się też jak niesamowitym kamerdynerem jest Sebastian, potrafiący znaleźć rozwiązanie w każdej sytuacji. Dowiemy się trochę o mieszkańcach posiadłości i ich zwyczajach, a także będziemy świadkami kameralnego balu, którego inicjatorką zostanie młoda lady Elisabeth (Lizzie), narzeczona Ciela.
Reszta pierwszego tomu upłynęła na rozprawianiu o brudnych interesach i porwaniu. Kogo? Z jakiego powodu? Możecie sami sprawdzić. Tutaj Sebastian wreszcie miał szansę się wykazać i wyjaśnił też co nieco na temat wiążącego go z paniczem kontraktu.

"Jestem kamerdynerem rodziny Phantomhive. Byłoby hańbą nie znać czegoś tak elementarnego."

Drugi tom rozpoczynają kolejne perypetie mieszkańców znanej nam już posiadłości. Cóż, Sebastian nie ma lekko, jednak nawet kłopotliwa służba i taki, a nie inny panicz nie przeszkodzą mu w wypełnianiu swoich obowiązków. Następne rozdziały dotyczą śledztwa w sprawie Kuby Rozpruwacza, którego okrutne poczynania nakłoniły królową do powierzenia tej sprawy Cielowi. Panicz oczywiście przystaje na to i wkrótce wyrusza do Londynu w poszukiwaniu winnego. Czy odkryje tożsamość sprawcy? Ile będzie go to kosztować? Przy tej okazji warto zauważyć, że Yana Toboso świetnie kreuje swoje postaci - nic nie dzieje się samo z siebie, każda ich decyzja ma swoje przyczyny, bohaterami kierują różnorodne motywy.
Na koniec autorka serwuje nam rozdział lżejszy od poprzednich, bo dotyczący wizyty ciotki Francis, matki Lizzie. Ta charakterna, lubiąca się rządzić kobieta potrafi wprowadzić wiele zamieszania, jednak nie ma złych intencji. Autorka podpowiada nam też, że w kolejnym tomie możemy spodziewać się pewnych egzotycznych przybyszów...

"Bezużyteczna służba. Przebiegły panicz. Nie jest łatwo być kamerdynerem."

W dwóch pierwszych tomikach są jeszcze krótkie dodatki od autorki - "Pod schodami Kuroshitsuji", z których możemy (w bardzo humorystyczny sposób) dowiedzieć się jak wyglądała praca nad tą mangą, oraz "Lekcja, jak być damą" (w tym przypadku nie będę Wam psuła niespodzianki). Pomysł, moim zdaniem, bardzo trafiony.
Kreska jest przyjemna dla oka, zwykle dość oszczędna, jeśli chodzi o tła, jednak pozwala dostrzec przepych pięknych, dziewiętnastowiecznych strojów. Choć nie brakuje scen typu super-deformed, nie miałam wrażenia, że było ich za wiele. Tomiki (z obwolutą) są porządnie wydane, a na wszystkich trzech okładkach widnieje Sebastian.  Z kolei na właściwych okładkach znajdziemy parodie naszego kamerdynera (np. mroczny host, czy też lekarz) - bo przecież trochę humoru nie zaszkodzi. Choć w pierwszych tomach nie widać tego tak bardzo, manga i anime znacznie się od siebie różnią, jednak właśnie dzięki temu można ją czytać już po obejrzeniu anime, nie obawiając się niezliczonych powtórzeń. Ładna kreska, ciekawi bohaterowie, interesująca fabuła, dużo zabawnych sytuacji - nie pozostaje nic innego, jak tylko zabrać się za czytanie. Ja w każdym razie na pewno sięgnę po kolejne tomy. ;)

"Demon ze mnie, nie kamerdyner."
8/10
(w przypadku niezrozumiałych pojęć proponuję zajrzeć do słowniczka)

niedziela, 10 listopada 2013

Jesteś pewny, że wiesz co czytasz?

Zaciekawiona zapoczątkowaną przez Jenny L. zabawą, postanowiłam pójść za jej przykładem i spróbować w pewnym stopniu określić, co ja właściwie czytam. Na początek parę informacji o samej akcji...

"Cała zabawia polegać więc będzie na zrobieniu zdjęcia książek, reprezentujących mniej więcej twój gust. NIE BÓJMY SIĘ POKAZAĆ CO CZYTAMY! Miło by było, gdybyś i Ty, potencjalny uczestniku zabawy, widniał na tym zdjęciu. W końcu są to książki opisujące właśnie Ciebie! Nie mniej jednak, jeśli nie masz ochoty udostępniać swojej twarzy w internetach, nie będę mieć nic przeciwko.

Przepis na Twoje zdjęcie:
1. Wstań z tego, na czym właśnie siedzisz
2. Rozejrzyj się po swoim pokoju/domu/mieszkaniu/biblioteczce w poszukiwaniu książek, które lubisz bardzo, lubisz tak zwyczajnie i takich, które czytasz od czasu do czasu
3. Wybierz te, które najbardziej pasują do akcji (nie ma konkretnych kryteriów. jedna książka może opisywać kilka kategorii na raz, ale również jeden gatunek może być rozdrobniony do tego stopnia, że opisywać go będzie kilka książek, bo każda ma coś, czego nie ma ta druga. tylko od Ciebie zależy, co chcesz pokazać)
4. Zgromadź je w jednym miejscu
5. Zrób zdjęcie (możesz również poprosić innych o pomoc, kiedy sam będziesz ustawiać się do zdjęcia)
6. Stwórz nowy post na blogu, w który wkleisz zdjęcie
7. Opisz książki, które się na nim znajdują (tytuł, autor, powód dlaczego właśnie ta książka). Może mieć to formę listy, tekstu ciągłego, komentarzy na zdjęciu - co tylko sobie wymarzysz.
8. Wyzwij kolejnych blogerów! Opublikuj. I ciesz się rezultatami."


Po głębszym zastanowieniu udało mi się uformować właśnie taki stosik. "Na południe od granicy, za zachód od słońca" ma reprezentować twórczość Murakamiego (wybrałabym "Norwegian Wood", jednak nie pochodzi ona z mojej domowej biblioteczki), którego uwielbiam za jego charakterystyczny styl, humor, trafne cytaty i takie tam. Następnie Z. Marriott i "Cienie na Księżycu", czyli książki z wątkami magicznymi/magicznopodobnymi, a w tym przypadku także powiązane z Japonią. Jakiś przyjemny wątek miłosny też nie zaszkodzi (byle nie był zbyt przesłodzony). "Gwiazd naszych wina" reprezentuje twórczość J. Greena, bo choć do tej pory poznałam tylko dwie jego książki, z pewnością na tym nie poprzestanę. "Brulion Bebe B." wybrałam na przedstawicielkę Jeżycjady autorstwa M. Musierowicz. Książki z tej serii były jednymi z pierwszych, po jakie sięgnęłam i mam do nich spory sentyment. Poza tym niektóre z nich chętnie przeczytałabym jeszcze raz. Przy okazji "Emilki ze Srebrnego Nowiu" wspomnę o twórczości L. M. Montgomery, która również jest mi bliska. Do tej pory przeczytałam jakieś sześć jej powieści, choć w przypadku serii o Ani jestem dopiero przy drugiej części - "Ania z Avonlea". Nic straconego, jeszcze to nadrobię. Nie można zapomnieć też o "Harrym Potterze", ale akurat tego wyboru chyba nie muszę tłumaczyć. Recenzowane niedawno "Zatrute pióro" niech będzie przykładem powieści królowej kryminałów - A. Christie - po które sięgam z chęcią. W ich przypadku zdaję się jednak na bibliotekę, na szczęście całkiem nieźle zaopatrzoną pod tym kątem. Nie przedłużając, jest jeszcze "Kiedy moja siostra śpi" B. Delinsky, czyli ciepła i przyjemna powieść obyczajowa oraz "Jak kamień w wodę" C. Stevens'a jako przykład thrilleru (dodatkowo znajdziemy tu wątek kryminalny). Jakoś niewiele tu fantastyki, jednak nie miałam pod ręką odpowiednich przykładów (tak na marginesie wspomnę chociażby o "Trylogii Czarnego Maga" T. Canavan). A jednak mimo wszystko mam wrażenie, że nie udało mi się we właściwy sposób przekazać tego, co chciałam. Trochę jakby to był dopiero początek. No ale już kończę.

Mam nadzieję, że Was zbytnio nie zanudziłam swoimi wywodami... ;) Na koniec zachęcam Was do zrobienia podobnego rozeznania we własnej biblioteczce. Tak jak ja przekonajcie się, że to naprawdę ciekawe doświadczenie. :)

wtorek, 5 listopada 2013

A. Christie "Zatrute pióro"


Zatrute pióro - Agatha Christie

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 1999
Ilość stron: 200

Jerry Burton, z zawodu lotnik właśnie przechodzi rehabilitację po dość poważnym wypadku. Lekarze są dobrej myśli, jednak, jak powszechnie wiadomo, w takich sytuacjach ważny jest spokój. Ze względu na to wraz z siostrą wyprowadza się na wieś, gdzie pośród małomiasteczkowej społeczności ma się poddać rekonwalescencji. Wszystko pięknie, jednak spokojną aurę mieściny zakłócają pełne niewybrednych oszczerstw anonimy skierowane do poszczególnych mieszkańców. Co rozsądniejsi puszczają te listy mimo uszu, jednak są również tacy, którzy w mniejszym lub większym stopniu biorą sobie owe słowa do serca. A w takim przypadku nietrudno o tragedię... Samobójstwo? Morderstwo? Co wydarzy się w Lymstock?

Klasyczne, małe miasteczko wraz z występującymi w nim uprzedzeniami, różnorodnymi charakterami mieszkańców oraz utartymi stereotypami to świetne miejsce na tego typu intrygę. Czytelnik nie może narzekać na brak ludzi podejrzanych - tutaj niemal każdy mógłby się kwalifikować na domniemanego sprawcę, co dodatkowo utrudnia jego identyfikację. Niejednokrotnie towarzyszyło mi przeświadczenie, że sytuacje przemawiające na niekorzyść bohaterów byłyby zbyt oczywistą wskazówką. Nie wiedziałam, które z nich mam uznać za ważne, a które spróbować zignorować lub zinterpretować inaczej - gdyby skupić się na wszystkich, u każdego z mieszkańców można by dopatrzeć się motywu, sposobności i tym podobnych. Więc co nam pozostaje? Cierpliwie zbierać kolejne informacje i mieć nadzieję, że w końcu zdołamy wyciągnąć odpowiednie wnioski.
Narracja została poprowadzona w typowo pamiętnikarski sposób, całą historię poznajemy dzięki relacjom Jerry'ego. Łatwo też zauważyć, że opowiada ją, znając już jej finał, przytaczając przy tym pewne wnioski, pozornie mało ważne szczegóły, nad którymi powinien zastanowić się już wcześniej, a których znaczenia nie zauważył.
Jerry jest osobą, która nie da sobie w kaszę dmuchać, jednak pewne typy osobowości nieco go przytłaczają. Joanna to silna, pewna siebie kobieta, która pomimo początkowych trudności szybko przystosowuje się do życia w miasteczku. Jeśli chodzi o resztę mieszkańców, będziecie się musieli zadowolić moimi zapewnieniami o ich barwnych osobowościach (lub zawierzyć zdolnościom autorki). Interesujące było zapoznawanie się z tymi wszystkimi "teoriami spiskowymi", jakie powstawały w umysłach mieszkańców, możliwość spojrzenia na rozgrywające się wydarzenia z kilku całkiem różnych (niekiedy nieco absurdalnych) perspektyw. Ciekawie wypadła również konfrontacja poglądów pochodzących z Londynu Jerry'ego i Joanny z poglądami pozostałych bohaterów.

Agatha Christie jak zwykle mnie nie zawiodła. Całą intrygę poprowadziła ciekawie i sprawnie, nie zaniedbując przy tym bohaterów i wydarzeń w niewielkim stopniu związanych z samą zbrodnią. Co więcej, miłym zaskoczeniem było dla mnie niespodziewane pojawienie się jak zwykle niezawodnej panny Marple, którą miałam okazję poznać przy okazji "4.50 z Paddington". Książkę jak najbardziej polecam, zwłaszcza tym, którzy zechcą przy okazji rozwiązywania tej zagadki poczuć panujący w "Zatrutym piórze" sielski klimat.

"Co my w ogóle wiemy? Znacznie więcej, aniżeli wiemy, że wiemy."
8/10