wtorek, 20 czerwca 2017

J. Ćwiek "Kłamca 2,5. Machinomachia"

Wydawnictwo: SQN  |  Liczba stron: 192  |  Seria: Kłamca (2,5)
Po dość sporej już przerwie przerwie postanowiłam sprawdzić, jak radzi sobie Loki na usługach aniołów, tym razem w opowiadaniach z tomu połówkowego. Dwie pierwsze historie rozgrywają się gdzieś pomiędzy wydarzeniami z pierwszego tomu. "Handlarz snów" to opowiadanie króciutkie, właściwie niewiele wnoszące. Na szczęście "Swat" przedstawia się już ciekawiej. Gniewny anioł zakochany w ludzkiej dziewczynie? Czy to się może udać? Cóż, z pomysłowością Kłamcy może nawet coś by z tego mogło wyjść, ale jak wpłyną na to inne czynniki?

Ostatnie i najdłuższe z opowiadań, tytułowa "Machinomachia", rozgrywa się już po tym, jak do drużyny Kłamcy dołączyło dwóch greckich bogów. Współpraca nie układa im się może jeszcze najlepiej, ale to przecież kwestia czasu, prawda? Czego tak poza tym możecie się spodziewać? Cóż, twierdząc, że praktycznie wszystkiego, właściwie nie rozminęłabym się za bardzo z prawdą. Coś o greckich bogach, mechaniczni ninja, zastępy aniołów, a na dodatek całkiem spory szum w mediach. Wyraźnie widać, że autor dał się ponieść wyobraźni po całości. A! Pojawi się też Jenny.

Tych, którzy poznali i polubili Kłamcę, pewnie nie będzie trzeba specjalnie przekonywać. Ten tom to po prostu dobra okazja, żeby znów zobaczyć Lokiego w akcji i dowód na to, że wyobraźnia autora pracuje pełną parą. Doceniam również puszczanie oczka do czytelników w tak drobnych sprawach jak na przykład pewien rudowłosy motocyklista ("Chłopcy" się kłaniają) przewijający się gdzieś w tle, czy - o ile się nie mylę - Tom Hiddlestone (marvelowski Loki) pozdrawiający naszego Kłamcę. Na końcu znajdują się jeszcze zasady Kłamcianki (dołączanej do książki gry karcianej), jednak ze względu na to, że ja swój egzemplarz mam z biblioteki, nie miałam okazji ich wypróbować.

"Kłamca 2,5. Machinomachia" nie jest może arcydziełem i nie wnosi wiele do głównej akcji, więc można by było ten tom pominąć, jednak dla spragnionych kolejnych przygód Lokiego będzie w sam raz. Jeśli znacie już poprzednie części i macie ochotę na coś lekkiego do poczytania, nie wahajcie się sięgnąć po tę książkę.

wtorek, 13 czerwca 2017

Serie anime, które chciałabym obejrzeć jeszcze raz

Ostatnio dość spontanicznie przyszło mi na myśl, żeby stworzyć listę anime, do których chciałabym jeszcze wrócić. Uznałam, że właściwie czemu nie i zabrałam się do pisania. Gdyby bardziej zagłębić się w ten temat, pewnie znalazłoby się ich więcej, jednak postanowiłam poprzestać na tych, które jako pierwsze wpadły mi w oko.

Baccano!
Anime, które może i oglądałam nie tak jeszcze dawno, jednak jestem pewna, że muszę do niego kiedyś wrócić. Jest tak bardzo pokręcone i pogmatwane, że czasami ciężko się połapać co i jak. Teraz, mając już pewne rozeznanie w tym, o co tam chodziło, chcę spróbować jeszcze raz, postarać się wyłapać szczegóły, które za pierwszym razem mi umknęły czy też po prostu nie umiałam ich do niczego dopasować.

Barakamon
Seria zabawna i pełna ciepła, którą po prostu bardzo przyjemnie się ogląda i aż ma się nadzieję, że się nie skończy. Biorąc to wszystko pod uwagę miałam nadzieję, że jej prequel "Handa-kun" będzie w podobnym klimacie, tymczasem są to kompletnie różne serie. W tym wypadku pozostaje mi dalej wspominać "Barakamon". Tak, kiedyś zdecydowanie do tej serii wrócę.

Darker than Black  ~recenzja~
Obejrzane już dwa razy, ale na tym zdecydowanie nie poprzestanę! To wciąż jedna z moich ulubionych serii. Uwielbiam raz pogodnego, raz pełnego rezerwy Heia, który wyróżnia się pośród innych kontraktorów, lubię też wiele innych postaci (choć nie wszystkie), jak i samą fabułę. Aaach, zdecydowanie obejrzałabym ponownie, choćby od razu! Taka myśl nachodzi mnie praktycznie za każdym razem, gdy przyuważę jakąś wzmiankę czy kadr z tej serii.

Devil May Cry
Właściwie jedno z pierwszych moich anime (a przynajmniej tak mi się wydaje). Nie było jakieś niesamowite, a do tego raczej proste i pewnie teraz oceniłabym je niżej, jednak pamiętam, że naprawdę dobrze mi się tę serię oglądało i bardzo podobał mi się jej klimat. Kto wie, może jeszcze tego pożałuję, jednak chciałabym jeszcze kiedyś zerknąć na to anime.

Garo: Honoo no Kokuin
Seria dość specyficzna, która przeszła (jak mi się wydaje) raczej bez większego echa. Sama też nie uważam jej za jakiś fenomen, ale bardzo dobrze mi się ją oglądało i od razu spodobał mi się jej klimat, bohaterowie (choć Leon potrafił czasem być irytujący) oraz charakterystyczna kreska (nawet jeśli ma swoje niedoróbki i bywa dość koślawa). Nie zniechęcił mnie nawet pewien wielki plot twist gdzieś w połowie, a pod koniec znalazłam nawet ciekawy pairing. Jeśli w końcu obejrzę tę serię jeszcze raz, postaram się naskrobać pełną recenzję.

Hyouka  ~recenzja~
Bardzo spontaniczny wybór, po prostu uznałam, że w sumie fajnie byłoby sobie tę serię odświeżyć. Zastanawiam się tylko, czy to wciąż będzie to samo, skoro w pewnej części opiera się na zagadkach, z których wciąż mogę coś jeszcze pamiętać. No cóż, spróbować nie zaszkodzi. ;)

Kiseijuu: Sei no Kakuritsu  ~recenzja~
Kolejna seria obejrzana już dwa razy, której wciąż mi mało. Bardzo lubię takie wątki, kiedy z pewnych względów dwie istoty (bo akurat tu trudno mówić o osobach) muszą nauczyć się żyć w zgodzie, a w międzyczasie ścierają się ich odmienne poglądy na wiele spraw. Poza tym w "Kiseijuu" sporo się dzieje i po prostu ciekawie się to wszystko ogląda.

Strike the Blood
Co do tego anime… sama się dziwię, że jakimś sposobem trafiło na tę listę. Nie dość, że reprezentuje gatunki, za którymi nie przepadam (a więc haremówkę i ecchi), to jeszcze samo w sobie nie jest czymś szczególnym (dostało ode mnie 5/10) i dość regularnie irytuje typowo tsundere zachowaniami. Mimo to jakoś zapadło mi w pamięć i właściwie nie miałabym nic przeciwko, żeby obejrzeć je jeszcze raz. Na początek jednak pewnie przyjrzę się kontynuacji, która nie tak dawno się zakończyła.

Trigun
Seria, która ma już swoje lata i jest naprawdę świetna. Długo (za długo) się za nią zabierałam, ale tak to już ze mną bywa. Podana bardzo lekko i humorystycznie, a jednak niosąca ze sobą poważniejsze tematy. No i sam główny bohater owiany legendą, który pomimo mistrzowskiego posługiwania się bronią ma pewną zasadę - nigdy nie zabija. Aaaach, zdecydowanie obejrzałabym jeszcze raz!

Yahari Ore no Seishun Love Comedy wa Machigatteiru.
Mocno sarkastyczna, pełna ciętego humoru i specyficznych poglądów seria szkolna z głównym bohaterem, który najchętniej nie miałby z nikim nic wspólnego. Życie towarzyskie? Po co to komu? I tak by sobie pewnie po cichu żył, gdyby pewna nauczycielka nie postanowiła się wtrącić i przypisać go do działalności klubowej.

A jakie serie trafiłyby na Waszą listę? :)

środa, 7 czerwca 2017

C. Carmack "Coś do ukrycia"

Wydawnictwo: Jaguar  |  Liczba stron: 368  |  Seria: Coś do stracenia (2)
Bliss i Garrick są w szczęśliwym związku, a Cade wciąż udaje, że wszystko z nim w porządku, podczas gdy wcale tak nie jest. Nie dość, że złamane serce boli jak cholera, to jeszcze musi być świadkiem szczęścia ukochanej z innym. Nie może przestać o niej myśleć, jest w kropce. Jest też Max, czerwonowłosa, wytatuowana, grająca w zespole, który jest jej największą pasją. Tylko z rodzicami ma problem, bo oni wciąż chcą w niej widzieć grzeczną, ułożoną dziewczynkę. Właśnie dlatego Max przed nimi udaje, przez telefon mówi o chłopaku, którego poznała w bibliotece. Tym razem biorą ją jednak z zaskoczenia, przyjeżdżają bez zapowiedzi i oznajmiają, że za parę minut zjawią się w kawiarni. I kogo ma im przedstawić? Osiłka, który do biblioteki chyba nawet by nie trafił? W życiu! Widząc więc siedzącego samotnie przy stoliku Cade'a, decyduje się na desperacki krok. Podchodzi i pyta, czy nie odegra przed rodzicami jej chłopaka. Cade postanawia się zgodzić, choć - ku niezadowoleniu dziewczyny - na rozmowie w kawiarni się nie kończy.

Po przeczytaniu "Czegoś do stracenia" byłam ciekawa kolejnej części serii. Cade - bądź co bądź porządny facet - miał nieszczęście być tym trzecim w historii miłosnej Bliss i Garricka, a teraz dostał swoją własną szansę na happy end. Chciałam dowiedzieć się co i jak, a jednak nie rwałam się do tego. Swego czasu naczytałam się opinii głoszących, że po "Czymś do stracenia" to już nie to samo, że humor już nie ten, co trochę mnie wstrzymało. Jak jednak widać, ostatecznie uległam, w czym niewątpliwie udział miała okazyjna cena. I jak?

Faktycznie, "Coś do ukrycia" ma już trochę inny charakter, jednak nie uważam, że to coś złego. Chociaż wciąż znajdziemy masę zabawnych momentów, nie są to już brane nie całkiem na serio perypetie fajtłapowatej Bliss (mimowolnie porównując ją do Max, momentami dziwiłam się, że do tej pory nie grała mi za bardzo na nerwach). To historia o ludziach, którzy sporo przeszli, którzy doświadczyli straty najbliższych, którzy wytworzyli własne mechanizmy obronne. Autorka poświęciła całkiem sporo miejsca po to, abyśmy dobrze ich poznali. Max i Cade wydają się całkowicie różnić. Tak bardzo, że nie uważają, żeby mogli być dla siebie dobrą partią. Chemię między nimi da się jednak wyczuć błyskawicznie, a ich wzajemne docinki sprawiają, że jest jeszcze ciekawiej. Tak, czasami może zalatywać zbytnim dramatyzmem i bywało, że miałam serdecznie dość tych całych podchodów naszych bohaterów, przekonanych nawzajem, że drugie ich nie zaakceptuje, że do siebie nie pasują, ale jako całość powieść odebrałam bardzo pozytywnie.

"Coś do ukrycia" podchodzi do sprawy zdecydowanie inaczej niż poprzednia część, więc trzeba się nastawić na coś bardziej na serio, a jednak wciąż można się przy tej książce świetnie bawić. Tym bardziej, jeśli w pierwszej części polubiliście Cade'a i chcecie się dowiedzieć o nim czegoś więcej.