czwartek, 28 lutego 2013

M. Zych "Siedem szklanek"


Siedem szklanek - Magdalena Zych


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 263

"Skrajność charakterów, zaskakujące wydarzenia, oczarowania i frustracje - to wątki pełnej humoru i trafnych obserwacji społecznych powieści o odkrywaniu samego siebie, o niebezpieczeństwie utknięcia wśród szablonów i komunikatów, o odwadze przełamywania tabu i eksponowania odmienności. Powieść o fascynacji niespodziewaną metamorfozą, o mozolnym tworzeniu własnego świata i wyzwalaniu się z objęć jednych stereotypów, by z impetem wpaść w kolejne.
Kuba - wycofany, niepozorny facet, kontra Emil - otoczony chmarą znajomych egocentryczny i ekscentryczny artysta. Ich spotkanie na szalonej imprezie staje się początkiem niezwykłego związku, z którego każdy z nich wyjdzie odmieniony..."

Na początku zaciekawiła mnie okładka, potem przeczytałam opis, który sprawił, że moje zainteresowanie książką wzrosło i uznałam, że koniecznie muszę po nią sięgnąć. Teraz już wiem, że był to dobry wybór. Poza tym byłam trochę zaskoczona (oczywiście w pozytywnym sensie), że jest to polska książka.
Na wstępie autorka przytacza nam fragment z "Akademii Pana Kleksa", który niewiele nam mówi i nabierze znaczenia dopiero później, choć i tak nie jest to zbyt jasny przekaz.

Do ich spotkania doszło przez przypadek na imprezie. Kuba już wtedy wiedział, że Emil całkowicie zmieni jego życie, choć nie zdawał sobie sprawy w jaki sposób i co z tego wyniknie. Wkrótce nawiązali znajomość, zaprzyjaźnili się, aż w końcu okazało się, że łączy ich coś więcej. Jak zareagował na to Kuba, który do tamtej pory był pewien swojej orientacji? Czy to prawdziwe uczucie?

„Na świecie w ogóle nie ma heteryków. Są tylko źle podrywani biseksualiści”

Emil to postać bardzo wyrazista, może i trochę przekoloryzowana, ale wcale nie przeszkadzało mi to podczas czytania. Nie wstydził się swojej odmienności - wręcz przeciwnie, a jego sposób bycia sprawiał, że ludzie garnęli się do niego. A Kuba? Kuba był dość niepozornym studentem anglistyki. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, nie zwracał na siebie większej uwagi. Bohaterowie przeżywali swoje wzloty i upadki. W żadnym wypadku nie można powiedzieć, że byli wyidealizowani. Mieli swoje wady i zalety - jak każdy człowiek, byli po prostu ludzcy. "Siedem szklanek" to historia pełna nie tylko humoru, ale i pewnego przekazu, historia o akceptacji samego siebie i innych, o uczuciach, stereotypach i wielu innych.

Drażnił mnie język powieści, który, zwłaszcza na początku, był mocno stylizowany na slang młodzieżowy (później nie było to już takie zauważalne). Muszę przyznać, że sama nie byłam pewna co do znaczenia niektórych zwrotów. Poza tym jest tu sporo obcojęzycznych zwrotów (głównie cytatów z piosenek). Te angielskie mi nie przeszkadzały, jednak dość uciążliwe były te francuskie. Pomimo tego książka szybko wciągnęła mnie w swój świat i z przyjemnością poznawałam dalsze losy Kuby i Emila, a uśmiech nierzadko sam cisnął mi się na usta.

„To bardzo dziwne i trudne nie wiedzieć, gdzie się jest, nie wiedzieć, kim i jak się jest, jeśli się nie zostanie wywołanym, określonym, zdefiniowanym jak Kochanie, Miś Kubuś, Bejbe albo Skarb”

Wydarzenia z książki co jakiś czas przeplatane były marzeniami sennymi Kuby i jego przemyśleniami na różne tematy, często całkowicie oderwane od treści poprzednich rozdziałów. Z pewnością obyłoby się bez tego, ale odebrałam to jako dość ciekawe urozmaicenie. Dodatkowo autorka przytacza wiele cytatów z piosenek i podaje ich tytuły. W ten sposób możemy stworzyć sobie cały (bardzo różnorodny) podkład muzyczny do słuchania w trakcie lektury. Nie jest to konieczne i nie zawsze do mnie przemawiało. Pod koniec ostatecznie z tego zrezygnowałam, bo ciągłe wyszukiwanie kolejnych utworów za bardzo mnie rozpraszało.

A o co chodzi z tymi siedmioma szklankami? Już wyjaśniam. W ważnych momentach bohaterom towarzyszyły szklanki - po jednej na każdy z nich. Muszę przyznać, że kilka z nich przegapiłam, ale mam nadzieję to nadrobić. Jak? "Siedem szklanek" spodobało mi się do tego stopnia, że za jakiś czas chętnie do nich powrócę. Książkę polecam, jednak wiem, że nie każdemu przypadnie do gustu. W końcu ostateczna decyzja należy do was. :)

5/6

sobota, 23 lutego 2013

O filmach co nieco: Piękne istoty, Motyl i skafander, Geneza: Wolverine



Tytuł: Piękne istoty
Reżyser: Richars LaGravenese
Rok: 2013
Czas trwania: 2h 4 min.
Produkcja: USA
Gatunek: fantasy, melodramat
Ocena: +4/6

"»Piękne istoty« to film oparty na pierwszej części powieści autorstwa Kami Garcii oraz Margaret Stohl. Opowiada historię szesnastoletniego Ethana Wate'a, który mieszka na południu Stanów Zjednoczonych. W małym miasteczku Gatlin w Karolinie Południowej czas stanął w miejscu, a ludzie ciągle postrzegają wojnę secesyjną poprzez pryzmat »północnej agresji«. Jednakże pierwszego dnia kolejnego roku szkolnego Wate (Alden Ehrenreich) spotyka tajemniczą Lenę Duchannes (Alice Englert), siostrzenicę lokalnego odludka (Jeremy Irons), a także... dziewczynę swoich marzeń. Ethan szybko odkrywa, że Lena nie jest typową nastolatką, a ich rodzący się związek nie opiera się tylko i wyłącznie na fizycznym przyciąganiu, lecz również na tajemniczej więzi, która już niedługo zmieni ich życie."
(plakat i opis z filmweb.pl)

Z jednej strony jestem zadowolona z filmu, a z drugiej rozczarowana nim. To może najpierw o plusach... Jeremy Irons świetnie pasował do roli Macona, a Thomas Mann idealnie odzwierciedlał moje wyobrażenia co do Linka. Co do głównych bohaterów, Lena też mi pasowała, ale mam pewne wątpliwości co do Ethana. Efekty specjalne nie były jakieś spektakularne, ale było w porządku. Co do ścieżki dźwiękowej nie mam zastrzeżeń. Moje rozczarowanie wynikło przede wszystkim z tego, jak bardzo film różnił się od swojego pierwowzoru - losy Ethana i Leny są tu całkiem inne i nie mogłam się opędzić od ciągłego doszukiwania się różnic, co było uciążliwe. Poza tym nie ma tu Marian, czego bardzo żałuję, jej rolę bibliotekarki przejęła Amma (prawdę mówiąc wyobrażałam ją sobie całkiem inaczej). No i coś jeszcze... W filmie była mowa o czymś, czego z książkowej wersji dowiedziałam się dopiero w drugiej części serii. Gdyby to jeszcze miało jakieś znaczenie dla akcji, zrozumiałabym, ale pojawiło się to ot tak, właściwie bez powodu. Może i jestem przewrażliwiona, ale naprawdę mnie to drażniło. Niewtajemniczeni prawdopodobnie i tak nie zorientują się o który moment mi chodzi.
Zwykle mówi się "najpierw książka, potem film", ale w tym przypadku skłonna jestem stwierdzić, że może lepiej byłoby zmienić kolejność. Film nie zdradza zbyt wiele odnośnie fabuły z książki, a ciągłe porównywanie może zepsuć przyjemność z oglądania. Mimo wszystko cieszę się, że obejrzałam "Piękne istoty" i ostateczny wybór pozostawiam wam. :)



Tytuł: Motyl i skafander
Reżyser: Julian Schnabel
Rok: 2007
Czas trwania: 1h 52 min.
Produkcja: Francja, USA
Gatunek: biograficzny, dramat
Ocena: 5/6

"Prawdziwa historia redaktora francuskiego czasopisma "Elle", Jean-Dominique'a Bauby, który w wieku 43 lat zostaje sparaliżowany w wyniku udaru. Paraliż obejmuje całe jego ciało z wyjątkiem lewego oka. Mogąc posługiwać się jedynie okiem do komunikowania się z bliskimi, Bauby próbuje odtworzyć wspomnienia i opisać wszystkie aspekty swojego wewnętrznego świata - poczynając od psychicznego udręczenia spowodowanego uwięzieniem we własnym ciele, po wyimaginowane opowieści ze światów, które odwiedził w swoim umyśle."
(plakat i opis z filmweb.pl)

Na ten film trafiłam przez przypadek, zaciekawił mnie, więc postanowiłam go obejrzeć. Powstał on w oparciu o książkę napisaną właśnie przez jej głównego bohatera, której jestem bardzo ciekawa.
Po udarze Jean-Dominique Bauby (Mathieu Amalric) myślał o sobie jak o kimś uwięzionym w skafandrze nurka. Początkowo nie wyobrażał sobie życia w ten sposób, choć wokół niego było wielu życzliwych ludzi gotowych do pomocy. Historię tą poznajemy z jego perspektywy - śledzimy postępy w jego rehabilitacji, towarzyszymy w podróżach, które odbywał w wyobraźni i poznajemy niektóre wydarzenia z jego przeszłości. Choć może poruszać jedynie lewym okiem, z pomocą innych znalazł sposób na kontaktowanie się ze światem, a dzięki Claude (Anne Consigny) udało mu się napisać książkę. W jaki sposób? Sprawdźcie sami. Dopiero w obliczu tragedii Bauby zrozumiał ile błędów popełnił do tej pory, ilu szans nie wykorzystał wcale i uświadomił sobie co w życiu jest naprawdę ważne. Mimo wszystko nie ma tu zbyt wiele miejsca na sentymenty i wielkie wzruszenia. Jeśli spodziewacie się ckliwej historii, możecie się trochę rozczarować, choć moim zdaniem była to dobra decyzja. Myślę, że warto poświęcić chwilę na ten film, albo przeczytać książkę, co sama mam w planach. Polecam.
"Wszyscy jesteśmy dziećmi i wszyscy potrzebujemy uznania."


Tytuł: X-Men Geneza: Wolverine
Reżyser: Gavin Hood
Rok: 2009
Czas trwania: 1h 37 min.
Produkcja: USA
Gatunek: akcja, sci-fi
Ocena: +4/6

"Hugh Jackman po raz kolejny wciela się w postać Wolverina - tym razem żąda zemsty! Ten wypełniony mocnymi wrażeniami thriller zatopi ostre jak brzytwa pazury z adamantium w tajemniczym początku historii Logana/Wolverina. Zobacz jego pełną przemocy i zarazem romantyczną przeszłość, złożone relacje łączące go z Victorem Creedem/Sabertooth (Liev Schreiber) oraz złowieszczy program Broń X, który wyzwala w uczestnikach dziką furię. W swojej podróży Wolverine stawia również czoło legendarnym mutantom, takim jak Deadpool (Ryan Reynolds) i Gambit (Taylor Kitsch). Przygotuj się na głęboką, mroczną i niesamowicie widowiskową część sagi X-Menów!"
(plakat i opis z filmweb.pl)

Czy jest ktoś, kto nie zna tego bohatera posiadającego zdolność do natychmiastowej regeneracji i szkielet z niezniszczalnego adamantium? Przecież to najbardziej znany z mutantów. Ale czy znacie jego przeszłość, która owiana jest tajemnicą nawet dla niego samego? Jeśli nie, ten film może wam ją przybliżyć. Choć o jego dzieciństwie wiele się nie dowiemy, to jednak o dalszych losach usłyszymy co nieco.
Już w czołówce (i to całkiem udanej) możemy zobaczyć, jak wraz z bratem udzielał się w walkach w obronie ojczyzny. Po pewnym czasie wyszły na jaw ich niezwykłe zdolności, co nie zostało powitane z entuzjazmem, jednak nie tak łatwo można się ich pozbyć. Po rzuconym na wstępie „Zostaliście rozstrzelani” otrzymali propozycję wstąpienia do zespołu z wyjątkowymi przywilejami, na co chętnie przystali. Tylko czy właśnie takiego życia chciał Logan? Najwyraźniej nie, bo po kolejnym wybryku swojego brata Wiktora odszedł ze służby. Chciał normalnego życia i choć przez jakiś czas właśnie takie było, nie mógł się nim cieszyć zbyt długo…
Co stało się potem? Co sprawiło, że nie ma szkieletu z kości a z niezwykłego metalu?
Jakiś czas temu miałam okazję ten film obejrzeć, jednak niewiele z niego zapamiętałam. Teraz chętnie do niego powróciłam, bo to właśnie Wolverine jest moją ulubioną postacią spośród X-Men’ów. Kiedyś film wydawał mi się lepszy, choć może było to spowodowane tym, że nie wiedziałam wtedy nic o przeszłości tego bohatera.
Moim zdaniem w filmie mogło być więcej scen z wątkiem psychologicznym, ale i tak dobrze go oceniam i z chęcią obejrzę kontynuację, która ma trafić do kin jeszcze w tym roku.


wtorek, 19 lutego 2013

K. Garcia, M. Stohl "Piękne istoty"


Piękne Istoty - Kami Garcia


Niektórym pisana jest miłość...
Innym przekleństwo...
Wydawnictwo: Łyński Kamień
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 531
Seria: Kroniki Obdarzonych (cz. 1)

"Ethan marzy o wyjeździe z Gatlin w Karolinie Południowej, gdzie ostatnim wielkim wydarzeniem była wojna secesyjna. Chłopak od miesięcy śni o dziewczynie, której nigdy wcześniej nie widział. Kiedy po wakacjach spotyka ją na szkolnym korytarzu, od razu się w niej zakochuje. Lena ukrywa jednak klątwę, która od pokoleń ciąży na jej rodzinie. Czy Ethan zmieni przeznaczenie i uratuje Lenę przed nią samą? W mieście bez przyszłości jedna tajemnica zmieniła wszystko..."

Tą książkę czytałam już jakiś rok temu, jednak chciałam ją sobie odświeżyć przed sięgnięciem po kontynuację. Z tego powodu to, co piszę może być trochę, hm... chaotyczne. ;)

Witajcie w Gatlin - mieście, w którym od lat nic się nie zmieniło. Mieście, w którym wszyscy się znają i wszystko o sobie wiedzą, a wielu mieszkańców ma obsesję na punkcie wojny secesyjnej. Wciąż ci sami ludzie, te same stereotypy, codzienna rutyna. To miejsce, gdzie książki czyta się w sekrecie przed znajomymi, bo to nie wypada, bo "książki i koszykówka nie idą w parze". Wszystko się zmienia za sprawą jednej dziewczyny, która niemal dla wszystkich jest po prostu siostrzenicą tego starego, szurniętego Ravenwood'a, który nigdy nie wychodzi z domu. Nagle okazuje się, że nawet w taka dziura jak Gatlin ma swoje sekrety...

"Może Amma rzeczywiście miała rację? Może trafiłem w dziurę w niebie i cały wszechświat zawali mi się na głowę."

Gdy Ethan poznał Lenę, przestał przejmować się opinią innych, nie zastanawiał się już jak zareagują na takie, a nie inne zachowanie. To wszystko przestało się dla niego liczyć. Najważniejsza była ona. Choć wszyscy byli temu przeciwni, a w stosunku do niej wręcz wrodzy, on kontynuował tą znajomość. Jednak Lena skrywa tajemnicę, klątwę, która od pokoleń ciąży na jej rodzinie. I ma to jakiś związek z jej szesnastymi urodzinami. Dlaczego tak się ich obawia? Co to za sekret? Wspomnę tylko, że wywróci to jego życie do góry nogami.

Tajemnicze sny, piosenka, która przez chwilę pojawiła się na iPodzie, równie zagadkowa dziewczyna, która w jakiś sposób potrafi zbić szyby w klasie, medalion wywołujący wizje z czasów wojny secesyjnej, a do tego stara posiadłość, w której wystrój zmienia się całkowicie z dnia na dzień. Wkrótce później zjawili się także krewni Leny, których również nie można zaliczyć do zwyczajnych ludzi. Dla Ethana Gatlin już nigdy nie będzie takie samo jak wcześniej. I pomyśleć, że jeszcze jakiś czas temu miał wrażenie, że to jego rodzina jest dziwna...

"To, co słuszne, i to, co łatwe, to dwie różne rzeczy."

W paranormal romance zazwyczaj poznajemy historię dziewczyny, która zakochuje się w chłopaku skrywającym jakiś swój sekret. W tym przypadku było na odwrót, co z pewnością wyszło na dobre. Poza tym standardowo - wielka miłość, tajemnica i sporo magii. Jakiego rodzaju? Tego dowiecie się już z książki. Bohaterowie wydają mi się trochę zbyt wyidealizowani, trudno jest doszukać się u nich jakichś poważniejszych wad, przez co tracą na wiarygodności. Mam nadzieję, że zmieni się to w kolejnych częściach.

Mamy tu dość sporo porównań do powieści "Zabić drozda" Harpera Lee (nie miałam okazji przeczytać) i kilku innych książek. Poza tym jest też Marian - sympatyczna bibliotekarka, która zawsze ma w zanadrzu jakiś trafny cytat i szybko zdobyła moją sympatię. Trochę irytował mnie często używany zwrot "pszepani", ale jakoś to przebolałam. Książka mi się podobała, choć nie aż tak, jak za pierwszym razem. Mimo to przeczytałam ją chętnie i już zabieram się za kontynuację. Na podstawie książki powstał film o tym samym tytule, który niedawno trafił do kin. Na ten temat nie mam wiele do powiedzenia, bo dopiero planuję go obejrzeć. Książkę polecam, zwłaszcza miłośnikom paranormal romance. Na koniec wspomnę jeszcze, że druga część zapowiada się o wiele ciekawiej... ;)

Książka przeczytana w ramach wyzwań czytam fantastykę i paranormal romance. :)
-5/6
Piękne istoty | Istoty ciemności | Istoty chaosu

niedziela, 17 lutego 2013

C. Stevens "Jak kamień w wodę"


Jak kamień w wodę - Chevy Stevens

Przypominające zabawę w kotka i myszkę zmagania ofiary z psychopatą
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 367

"Annie O'Sullivan, trzydziestodwuletnia agentka handlu nieruchomościami, postawiła sobie tego dnia trzy cele: sprzedać dom, zapomnieć o kłótni z matką i nie spóźnić się na randkę z ukochanym. Akcja »Otwarty dom«, którą prowadzi, przyciąga niewielu chętnych, kiedy więc pod ganek zajeżdża furgonetka, w Annie wstępuje nadzieja, że to jednak będzie jej szczęśliwy dzień. Nie mogła wiedzieć, że to będzie najstraszliwszy dzień w jej życiu."

Bardzo spodobało mi się wydanie książki, które już od pierwszej chwili (przynajmniej w moim wypadku) przyciąga wzrok. Choć okładka jest raczej niepozorna, to ma w sobie "to coś".

Każdy rozdział to kolejna sesja terapeutyczna Annie, która po traumatycznych przeżyciach próbuje znów zacząć normalnie funkcjonować. Pierwszoosobowa narracja jest prowadzona w pewien specyficzny sposób. Annie dość otwarcie opowiada o tym, co się zdarzyło, choć nie potrafi tego zrobić jednym ciągiem. Pomiędzy kolejnymi częściami jej historii dowiadujemy się też trochę o teraźniejszości - o jej strachu, przez który noce spędza w szafie, o niechęci do wychodzenia z domu, bo wszyscy przyglądają się jej tak, jakby była niezwykłym zjawiskiem. Tak właśnie toczy się akcja - naprzemienne historie z życia pod jednym dachem z psychopatą i wywody Annie na temat tego, co działo się po jej powrocie.

"I jeszcze jedno... Gdyby to pani przyszło do głowy... Nie, nie zawsze byłam taką bezwzględną suką."

Annie była więziona gdzieś w odciętym od świata zewnętrznego domku w górach. Wszystkie szafki były zamknięte na kłódki, zasłoniętych okien nie dało się otworzyć, wszelkie naczynia były nietłukące, nie miała dostępu do niczego, co mogłoby okazać się niebezpieczne. Musiała przyzwyczaić się do rygorystycznych zasad narzucanych przez Davida, a pory dnia mogła rozróżnić tylko wtedy, gdy Świr (bo właśnie tak go nazywała) postanowił powiedzieć jej która godzina. Codziennie mieli swój rytuał, w którym biernie uczestniczyła, a gdy coś szło nie tak, jej porywacz stawał się naprawdę brutalny. Wkrótce zdominował ją strach o najbliższych, który wymusił na niej pewne zachowania. Wydawało się, że z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Jak więc w końcu udało jej się uciec? Co jeszcze zdarzyło się podczas jej pobytu w górach?

„Świr to szaleńców król, rajcuje go strach i ból. Świr to szaleńców król, rajcuje go strach i ból.”

Jako ciekawostkę wspomnę, że jest tu mowa o kilku książkach, ponieważ porywacz je uwielbiał. Zdaniem Annie miał dobry gust, codziennie musiała mu czytać. Lubiła te chwile, bo miała szansę zapomnieć o tym, co ją spotkało przynajmniej na chwilę. Mogła z nim szczerze podyskutować. Jak przyznała: "Ilekroć krążył nerwowo, rozprawiając o jakiejś postaci albo zwrocie akcji, robił wrażenie tak elokwentnego i przejętego, że jego nastrój udzielał się mnie i mimowolnie ujawniałam własne przemyślenia. [...], a że nigdy nie wpadał w szał, nawet wtedy, gdy się z nim nie zgadzałam, z czasem zaczęłam swobodnie traktować te nasze dyskusje literackie."

Książka nie kończy się jednak wraz z wyjaśnieniem okoliczności powrotu Annie. Wciąż pozostało wiele spraw, które trzeba wyjaśnić, doprowadzić do końca. Dlaczego Świr wybrał właśnie ją? To tylko jedno z pytań. Annie próbuje na nowo nawiązać relacje z najbliższymi, z rodziną, przyjaciółką, narzeczonym, choć zdaje sobie sprawę, że Annie, która została porwana, a kobieta, którą stała się po powrocie, to wręcz dwie różne osoby. Nawiązuje też nowe znajomości, choć z początku czysto zawodowe. Wkrótce dowiaduje się, jak bardzo była jej potrzebna ta terapia.

"Zastanawiam się tylko, czemu nikogo nie obchodzi to, co jest potem, jakby na tamtej historii wszystko się zakończyło.
Chciałabym, żeby tak było."

Już od dłuższego czasu żadna książka tak mnie nie wciągnęła. Na początku myślałam, że autorka skupi się niemal wyłącznie na chwilach, które Annie spędziła w domku w górach, jednak z czasem ten wątek zaczynał mnie lekko nudzić i zastanawiałam się jak dotrwam do końca. Nagle okazało się, że ta książka to coś więcej, a terapia nie zakończyła się zaraz po tym, jak bohaterka opowiedziała o swojej ucieczce. Możemy zagłębić się w śledztwo prowadzone już po jej powrocie. Jesteśmy świadkami rozterek Annie, tego jak uświadamia sobie, że już nie wie komu ufać. Co dalej?

Teraz jeszcze coś o zakończeniu. Podczas czytania snułam wiele teorii - bardziej lub mniej prawdopodobnych, ale wyjaśnienie całej tej sytuacji było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, a po doczytaniu do końca na chwilę zaszkliły mi się oczy. Podsumowując, "Jak kamień w wodę" to naprawdę świetna książka, którą zdecydowanie mogę polecić, zwłaszcza jeśli macie ochotę na ciekawy thriller psychologiczny z wątkiem kryminalnym. Książkę tą z pewnością mogę zaliczyć do moich ulubionych i bardzo się cieszę, że miałam okazję ją przeczytać.

6/6
Książka przeczytana w ramach wyzwania z półki.

środa, 13 lutego 2013

H. Borowiec "Piosenka spod ziemi"


Piosenka spod ziemi - Hieronim Borowiec


Wydawnictwo: Wydawnictwo Pi
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 188

"Życie fotoreportera nie jest łatwe, a już los wyrzutka pozbawionego dobrego imienia, bez możliwości podjęcia stałej pracy, nie może nastrajać optymistycznie. W takiej właśnie sytuacji znalazł się Edgar Damski, toteż nie mogą dziwić jego próby imania się najbardziej nawet dziwacznych i podejrzanych zajęć. Gdy o pomoc w wyjaśnieniu śmierci narzeczonego zwraca się do niego piękna Sara, nie wypuści już tej sprawy z rąk. Tropy wiodą do willi starszego pana, konesera żołnierskich pieśni. Sęk w tym, że kolekcjoner znika, a zachowanie jego opiekunów zaczyna być co najmniej zastanawiające..."


Edgar Damski to fotoreporter z powołania, który w wyniku nieporozumienia stracił dobre imię i pracę. Jak się okazało, odzyskanie zarówno tego pierwszego, jak i drugiego nie było sprawą prostą. Okoliczności te zmusiły go do odsunięcia na bok swoich ambicji i znalezienia sposobu na zarobek.

Olga i Stefan znaleźli się w niespodziewanej sytuacji - pewnego ranka znaleźli leżącego na podłodze starszego mężczyznę, od którego wynajmowali mieszkanie. Już nie żył. Naturalnym odruchem byłoby wezwanie pogotowia, czego jednak nie uczynili. Postanowili wykorzystać okazję i żyć jak gdyby nigdy nic za pieniądze zmarłego, którego wkrótce sami pochowali. Sprawa nieoczekiwanie się komplikuje, gdy odsłuchują wiadomość pozostawioną przez Nicolasa na automatycznej sekretarce. Cudzoziemiec wyraża chęć zapoznania się z wujem i zapowiada swoją wizytę. Choć Stefan zaczął panikować, Olga zachowała zimną krew i znalazła rozwiązanie - muszą odszukać kogoś, kto zgodziłby się wcielić w rolę emerytowanego oficera. Łatwo powiedzieć… Tylko czy wszystko pójdzie zgodnie z planem?

Z początku są to dwie różne historie, jednak zaczynają łączyć się w jedną całość, gdy Sara prosi Damskiego o pomoc w wyjaśnieniu przyczyny śmierci jej narzeczonego, który, zdaniem policji, przedawkował. Dla niej sprawa ta nie jest taka oczywista. Pomimo początkowej niechęci fotografa, postanawia on pomóc i to nie z pobudek finansowych, a raczej sympatii do swojej zleceniodawczyni. Tak właśnie rozpoczyna się ich znajomość i prywatne śledztwo.

"Mieszkamy w Polsce. Tu wszystko jest możliwe. Pytanie, za ile."

Edgar nie był człowiekiem bez skrupułów, więc zadania takie jak szantaż często wywoływały u niego wyrzuty sumienia. Mimo wszystko musiał jakoś zarabiać – miał na utrzymaniu nie tylko siebie, ale i swoją babcię, a z czynszem zalegali już trzy miesiące. Zaskakiwało mnie to, jak śmiały potrafił być w sytuacjach kryzysowych i wtedy, gdy trzeba było podjąć szybką decyzję. Bohater ten zdobył moją sympatię, a w dużej mierze przyczyniło się do tego jego zamiłowanie do fotografii, które i ja podzielam. Ponadto fotograf świetnie sprawdził się w roli detektywa-amatora.

Dobrym wyborem było umiejscowienie akcji w Polsce, a nie gdzieś za granicą. Dzięki temu mamy szansę bardziej utożsamić się z bohaterami, a Warszawa stanowi ciekawe tło. Co do zakończenia, wydało mi się ono trochę niedopracowane – ot, ni stąd ni zowąd docieramy do finału historii i musimy się pogodzić z tym, że stało się tak, a nie inaczej. Brakowało mi tu możliwości prowadzenia własnego śledztwa wraz z bohaterami, kilku zwrotów akcji, jednym słowem napięcia.

„Piosenka spod ziemi” to czwarty tom z serii super kryminał. Było to moje pierwsze spotkanie zarówno z tą serią, jak i z twórczością Hieronima Borowca. Nie wiedziałam czego się spodziewać, więc nie miałam zbyt wygórowanych wymagań. Ostatecznie ta niepozorna książka była dla mnie miłym zaskoczeniem, choć nie wyróżnia się niczym szczególnym. Czyta się szybko i muszę przyznać, że miło spędziłam czas z jej bohaterami, a jeśli będę miała okazję, chętnie zapoznam się z innym kryminałem z tej serii. Jeśli spodziewacie się bardziej ambitnej lektury, „Piosenka spod ziemi” nie jest dla was, jednak jeśli szukacie lekkiego czytadła na jedno popołudnie, polecam. :)

4/6

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję portalowi nakanapie.pl :)

piątek, 8 lutego 2013

Płyta "The voice of Poland"

okładka z empik.com
ta którą posiadam jest odrobinę inna


Tytuł płyty: The Voice of Poland
Autor: różni wykonawcy
Liczba utworów: 16
Gatunek: (różne)
Nośnik: CD
Rok wydania: 2011
Pochodzenie: Polska
Ocena: 4/6


Najpierw coś o samym programie... The Voice of Poland to polski program telewizyjny emitowany w 2011r. przez TVP2. Funkcję jurorów i trenerów objęli: Adam "Nergal" Darski, Ania Dąbrowska, Andrzej Piaseczny i Katarzyna "Kayah" Rooijens. Jest to adaptacja holenderskiego "The Voice of Holland". Celem programu było odkrycie talentów wokalnych w Polsce, a główną nagrodę stanowiła propozycja kontraktu fonograficznego z wytwórnią muzyczną Universal Music Polska. Finał odbył się 10 grudnia 2011r., a zwycięzcą został Damian Ukeje. Kolejna edycja programu planowana jest na wiosnę 2013r.

Płyta "The Voice of Poland" to składanka z nagraniami kilkunastu uczestników programu w coverach znanych artystów. (Swoją drogą, niby the voice of  Poland, a mamy tu tylko jedną polską piosenkę... ;P)

Piosenka "Use Somebody" pojawia się dwa razy - w wykonaniu Damiana Ukeje i Antka Smykiewicza, co uważam za lekkie niedopatrzenie, zwłaszcza, że tego pierwszego chętniej usłyszałabym śpiewającego "Smells Like Teen Spirit". No ale to jest już mój własny wymysł. ;) Byłam też trochę zawiedziona, że wśród wykonawców nie ma Piotrka Niesłuchowskiego, który, nie ukrywam, był moim faworytem. Po pierwszych żalach nadszedł czas na wysłuchanie płyty...
Za pierwszym razem moją uwagę przyciągnęły następujące wykonania: "Bleeding Love" (4.), "Tell Me 'Bout It" (8.), "Lost" (10.) i "California King Bed" (14.). Reszta nie zapadła mi zbytnio w pamięć. Ponadto miałam wrażenie, że płyta została nagrana, że tak powiem, "na odwal". Wydawało mi się, że piosenki mogłyby być lepsze technicznie, ale zawiniło czyjeś niedbalstwo, choć z czasem przestałam to dostrzegać. Nie odnalazłam w niej nic szczególnego, jednak nie poprzestałam tylko na jednym odsłuchaniu.
Później spodobało mi się też m.in. "Ain't No Sunshine" (5.) i "Empire State Of Mind" (16.), poza tym zaczęłam doceniać świetne głosy wokalistów. Bardzo przyjemnie słuchało mi się tej płyty, choć nie jest jakaś wybitna. Gdyby nie promocja, na którą trafiłam, pewnie bym z niej zrezygnowała, a tak będę ją sobie puszczać co jakiś czas. ;)
Jeśli chodzi o piosenki, które niezbyt mi się spodobały, zalicza się do nich "The Lazy Song" (11.), którą w oryginale bardzo lubię, jednak nijak nie pasuje mi do niej głos Gabriela Fleszara, utwór wydaje mi się przekrzyczany.
Płytę polecam przede wszystkim tym, którzy oglądali "The voice...". Nie jest ona jakaś wybitna, ale miło jest znów usłyszeć głosy uczestników. ;)

Lista piosenek:
  1. Damian Ukeje – Use Somebody (Kings Of Leon)
  2. Monika Urlik – I Say A Little Prayer (Aretha Franklin)
  3. Rafał Brzozowski – Everything (Michael Buble)
  4. Karolina Leszko – Bleeding Love (Leona Lewis)
  5. Adam Miroszczuk – Ain’t No Sunshine (Bill Withers)
  6. Kasia Jaźnicka – Lost (Anouk)
  7. Filip Sałapa – Alive (Pearl Jam)
  8. Edyta Strzycka – Tell Me ‘Bout It (Joss Stone)
  9. Ares Chadzinikolau – No Woman No Cry (Bob Marley)
  10. Kasia Klimczyk – Lost (Anouk)
  11. Gabriel Fleszar – The Lazy Song (Bruno Mars)
  12. Marta Florek – Testosteron (Kayah)
  13. Maciej Moszyński – You Are The Sunshine Of My Life (Stevie Wonder)
  14. Ewa Kłosowicz – California King Bed (Rihanna)
  15. Antek Smykiewicz – Use Somebody (Kings Of Leon)
  16. Ewelina Kordy – Empire State Of Mind (Alicia Keys)
Utwory te możecie przesłuchać tutaj.

poniedziałek, 4 lutego 2013

A. Niffenegger "Lustrzane odbicie"


Lustrzane odbicie - Audrey Niffenegger


Wydawnictwo: Nowa Proza
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 522

"Po oszałamiającym sukcesie bestsellerowych »Zaklętych w czasie«, Audrey Niffenegger powraca z »Lustrzanym odbiciem«, niepokojącą powieścią o skomplikowanej miłości, tożsamości i rywalizacji między bliźniętami. Powieść rozpoczyna się śmiercią Elspeth Noblin, która zapisuje swoje londyńskie mieszkanie swym siostrzenicom - bliźniaczkom. Te dwudziestoletnie, niedoświadczone dziewczyny chętnie przeprowadzają się do Anglii, by przymierzyć się do nowego życia, tak samo jak przymierzają swoje identyczne stroje. Zabytkowy cmentarz Highgate - obok którego stoi dom Elspeth - służy za znakomite tło, na którym siostry wplątują się w losy swych sąsiadów: dawnego partnera Elspeth, Roberta, a także Martina, chorego na agorafobię specjalisty od krzyżówek, i wreszcie ducha Elspeth, która rozpaczliwie próbuje się odnaleźć w swoim nowym 'życiu po życiu'. Niffenegger nadaje swym nękanym licznymi problemami postaciom cudowną głębię, a historia zmierza do nieoczekiwanego zakończenia."

Na tą książkę miałam ochotę już od dłuższego czasu, więc nie wahałam się ani chwili, gdy znalazłam ją w sklepie w bardzo atrakcyjnej cenie. :)
Historia ta rozpoczyna się końcem. I to dosłownie, bo taki właśnie tytuł ma pierwszy rozdział. Elspeth przegrywa walkę z chorobą i odchodzi z tego świata. Czy jednak na zawsze? Jeszcze przed śmiercią napisała do swojej siostry bliźniaczki, którą kochała, choć ta najwyraźniej nie chciała mieć z nią nic wspólnego. W liście poinformowała ją, że dom zapisuje w spadku swoim siostrzenicom - też bliźniaczkom, dodając, że w ten sposób chce przeprowadzić pewien eksperyment. Na czym ma on polegać?

Julii i Valentiny nie można nazwać zwykłymi bliźniaczkami. Są ze sobą niezwykle zżyte i stanowią swoje lustrzane odbicia. Nie byłoby to tak zaskakujące, gdyby nie to, że ich podobieństwo nie odnosi się jedynie do ich powierzchowności - Valentina nawet narządy wewnętrzne ma po przeciwnej stronie niż normalny człowiek, stanowi więc idealne odbicie swojej starszej (o sześć minut) siostry. To właśnie Julia gra w tym duecie pierwsze skrzypce i często się rządzi, a jej bliźniaczka (często nazywana Myszką) godzi się na to, choć powoli zaczyna się w niej rodzić cichy bunt. Jak potoczą się ich losy w nowym miejscu?

"Wiesz, żeby być sobą, nie trzeba się starać, nie trzeba robić nic."

Teraz przejdźmy do innych mieszkańców tej części Londynu. Robert nie może się pozbierać po śmierci ukochanej, a gdy w końcu przyjeżdżają jej siostrzenice, obawia się spotkania z nimi, chociaż bardzo chciałby je poznać. Czy któraś z nich wypełni pustkę pozostałą po Elspeth? Poza tym już od dłuższego czasu pisze pracę na temat pobliskiego cmentarza, lubi też odwiedzać go w nocy.
Martin od wielu lat zmaga się ze swoją chorobą, która objawia się w dręczących go natręctwach. Do tego opuściła go zmęczona już takim życiem Marijke. Samotność jedynie pogłębia jego wyobcowanie. Mimo wszystko Julia poczuła do niego sympatię i pewną nić porozumienia. Czy to mu w jakiś sposób pomoże? Czy pokona swoje lęki, by wrócić do żony?
Z całkiem innymi problemami zmaga się Elspeth, która, choć już umarła, nadal błąka się po swoim mieszkaniu jako zjawa i próbuje zrozumieć sytuację, w jakiej się znalazła. Pragnie zostać zauważoną, choć z marnym skutkiem. Jedynie Valentina zdaje się wyczuwać jej obecność. Poza tym zmarła ciotka sprawdza w jaki sposób może wpłynąć na to, co ją otacza.

"Elspeth miała wrażenie, że znalazła się na progu przełomu. Od jakiegoś czasu bardzo poważnie zastanawiała się nad straszeniem. Istnieje pewna równowaga między jego estetyczną i praktyczną stroną."

"Lustrzane odbicie" to opowieść o siostrzanej miłości i konfliktach, o życiu po śmierci i stracie bliskiej osoby, a także o skrywanej przez lata tajemnicy. Właśnie. Co takiego zdarzyło się w przeszłości? Co doprowadziło do tego, że Elspeth i Edie przestały się ze sobą kontaktować? Czy tą samą drogą nie podążają Julia i Valentina? Tego możecie się dowiedzieć już z książki.
Muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś innego, choć sama nie potrafię określić czego dokładnie. Myślałam, że będzie bardziej magicznie, jednak zamiast tego było bardziej życiowo. Valentina chciała rozpocząć życie na własny rachunek, natomiast Julia nawet nie chciała o tym słyszeć. Tak narodził się niecodzienny, bardzo ryzykowny plan. Do czego doprowadzi?

"Mhm, pamiętaj tylko, że to zwykle nieśmiali zaskakują nas najbardziej."

Autorka wykreowała barwne, ciekawe postacie, a Londyn i cmentarz Highgate stanowiły świetne tło dla tej historii. Co do nieoczekiwanego zakończenia, nie do końca takie było. Do pewnego stopnia domyślałam się co może się stać. Mimo wszystko reszta była zaskoczeniem i cieszę się, że w końcu sięgnęłam po "Lustrzane odbicie". Tą książkę z pewnością będę miło wspominać.

5/6