niedziela, 29 marca 2015

J. Cohen "Drogie Maleństwo"

Wydawnictwo: Filia  |  Ilość stron: 466
Jak wiele można zrobić dla ukochanego mężczyzny? Czy można wciąż bez mrugnięcia okiem stać u jego boku, nawet jeśli jest już mężem innej kobiety? Jaki w tym sens? I czy aby na pewno warto?

Claire i Ben to para idealna, także po ślubie. Do pełni szczęścia brakuje im jednak dziecka, które pomimo usilnych starań wciąż jest poza ich zasięgiem. Po kolejnym nieudanym zapłodnieniu in vitro Claire ma dość, nie chce kolejny raz żyć nadzieją, która w każdej chwili może prysnąć. Ben swoimi smutkami postanawia podzielić się z przyjaciółką podczas jednego z ich regularnych wypadów do baru. I właśnie wtedy swoje trzy grosze do tej historii dodaje Romily. Kobieta, podobnie jak Ben już zaprawiona większą niż zwykle ilością alkoholu, w przypływie chwili proponuje urodzenie dziecka zaprzyjaźnionemu małżeństwu. Nawet na trzeźwo nie zmienia decyzji. Nie potrafi. Nie po ujrzeniu bezgranicznego szczęścia malującego się na twarzy Bena.

Romily kocha się w Benie od czasów studiów, jednak nigdy mu tego nie wyznała. Dobrze wie, że dla niego liczy się tylko Claire, a ją uważa za najlepszą przyjaciółkę. Gdyby nie on, nie miałaby teraz siedmioletniej córki. Gdyby nie on, zdecydowałaby się wtedy na aborcję. Gdyby nie on i Claire, byłoby jej naprawdę trudno wychować małą Possie, co dobrze widać po przywiązaniu dziewczynki do tych dwojga. Córka jest dla niej powodem nie tylko do dumy, ale i trosk - czy jest dobrą matką, czy Possie nie wolałaby rodziców takich, jak Claire i Ben? Choć Romily uznała, że oddanie im dziecka nie będzie rzeczą trudną (przecież mało brakowało, by nie miała dziecka w ogóle), niespodziewanie nawet dla niej samej do głosu dochodzą uczucia, miłość do wciąż jeszcze nienarodzonego maleństwa. Czy będzie w stanie je oddać? W międzyczasie zjawia się ojciec Possie, który o jej urodzeniu nie miał najmniejszego pojęcia. Co zrobi? Zignoruje córkę, czy może wejdzie w należną mu rolę rodzica?

"Nic nie jest z góry przesądzone czy nieuniknione."

W tym układzie jedynie Ben był szczęśliwie pochłonięty mającym się narodzić dzieckiem. Romily wciąż wypominała sobie fakt, że po porodzie to nie ona będzie u jego boku, jednocześnie czując się jak zdrajczyni, która bez skrupułów wykorzystuje sytuację. Z kolei Claire nie mogła pogodzić się z tym, że to nie ona nosi dziecko swojego męża. Ale jak mogły odmówić mężczyźnie, którego obie kochają? Co więcej, pomimo pewnej urazy (i poczucia winy z tego powodu) między między kobietami, ciąża Romily niespodziewanie zbliżyła je do siebie. Mimowolnie wspierały się nawzajem, miały wspólne, małe sekrety, coraz swobodniej czuły się w swoim towarzystwie. Pomimo kryjących się za tym niedopowiedzeń, naprawdę miło się o tym czytało. Taki układ nie mógł jednak trwać wiecznie. W końcu nadszedł moment, który rzucił światło na wiele spraw, jednocześnie wszystko komplikując. Wciąż pozostało jednak dziecko. Co będzie dalej?

"Drogie Maleństwo" nie jest jedynie historią o miłości rodzicielskiej i trwającym całymi latami, niegasnącym uczuciu. Opowiada o odnajdywaniu własnej tożsamości, przełamywaniu konwenansów, postępowaniu według własnej, nieprzymuszonej woli, nie zważając na odgórnie narzucone powinności. Trudne wybory, rozterki, konfrontacja z rzeczywistością, ale i dążenie do szczęścia - znajdziemy tego naprawdę sporo, a pełne czułości listy pisane do jeszcze nienarodzonego dziecka są bardzo ciekawym dodatkiem.

niedziela, 22 marca 2015

O filmach co nieco: Kotonoha no Niwa, Wilcze dzieci, Ja, robot

Tym razem mogę Wam polecić dwa anime i film, bardzo różne, jednak wszystkie na swój sposób warte uwagi. Dodam jeszcze, że w sierpniu ma zostać wydany pierwszy tomik mangi "Wilcze dzieci", a więc pierwowzoru drugiego z omawianych przeze mnie tytułów. Pewna jeszcze nie jestem, ale może i na mangę się zdecyduję. ;)

Tytuł: Kotonoha no Niwa
(Ogród słów)
Reżyser: Shinkai Makoto
Rok: 2013
Czas trwania: 46 min.
Produkcja: Japonia
Gatunek: romans, anime
Ocena: 8/10

Spotkali się przypadkiem w pewien deszczowy dzień. Oboje usiedli na ławce w parku bez jakiegoś konkretnego powodu. On nie poszedł do szkoły, ona - do pracy. On szkicował nowe projekty butów. Ona piła piwo i jadła czekoladę. Następnego deszczowego poranka cała sytuacja się powtórzyła. I kolejnego też. I tak od słowa do słowa zaczęli się po trochę poznawać. Czy może raczej coraz lepiej czuć w swoim towarzystwie, bo o ile chłopak jej jako pierwszej opowiedział o zamiarze zostania szewcem, to kobieta wciąż pozostawała dla niego zagadką. Mimo to oboje z niecierpliwością wyczekiwali deszczowych dni, które stały się dla nich tak cenne. Te jednak nie mogą trwać wiecznie, tak samo jak otaczająca ich nietypową znajomość aura niewiedzy, niedoinformowania. Jak dalej potoczą się losy tych dwojga?

Już sama historia ma w sobie sporo uroku, jednak Shinkai Makoto oferuje nam o wiele więcej - dopracowaną w każdym szczególe, niebywale urzekającą oprawę graficzną oraz niezwykle klimatyczną muzykę, która towarzyszy nam na każdym kroku. Od przedstawionych tam scen naprawdę trudno tak po prostu odwrócić wzrok. Już samo to uważam za wystarczająco dobry powód, by zapoznać się z tą produkcją.
Dużą rolę odgrywa tu przedstawiony na tak wiele sposobów deszcz - to on jest pretekstem do kolejnych spotkań, w pewnych momentach wręcz współgra z uczuciami bohaterów, a przede wszystkim w dużej mierze buduje klimat całości. A ten ma w sobie pewną czarującą w swojej prostocie ulotność.


Tytuł: Wilcze dzieci
(Ōkami Kodomo no Ame to Yuki)
Reżyser: Mamoru Hosoda
Rok: 2012
Czas trwania: 1h 57 min.
Produkcja: Japonia
Gatunek: fantasy, anime
Ocena: 8/10

Hana poznała go na uczelni, choć nie był studentem. Był inny od wszystkich i już od pierwszej chwili wzbudził jej zainteresowanie. Zakochali się w sobie. Pewnego dnia zdradził jej swój sekret - był wilkołakiem. Hana zaakceptowała go takim, jakim był. Wiedli spokojne, szczęśliwe życie, urodziła im się dwójka dzieci i wszystko było dobrze do dnia, w którym go zabrakło, a Hana została sama z pełną życia Yuki i spokojnym Ame. Mimo to nie załamała się i starała się z uśmiechem stawić czoła wciąż narastającym problemom. A wychowywanie dzieci, które w każdej chwili mogły zmienić się w wilczki do łatwych zadań z pewnością nie należało. Po pewnym czasie Hana wraz z dziećmi przeprowadza się do odosobnionego domu wśród wzgórz i zieleni, choć i tam życie nie będzie lekkie.

Jedną z pierwszych rzeczy, jakie rzucają się w oczy jest niezłomna postawa Hany, która dzielnie stawiała czoła rzeczywistości niezależnie od tego, jak trudne miałoby to być. A przecież niejedna osoba załamałaby się w takiej sytuacji. Nigdy nie zwątpiła w słuszność swoich wysiłków, wykazała się przy tym wielkim zdecydowaniem, poświęceniem i siłą woli. I oczywiście ogromną miłością zarówno do dzieci, jak i nieobecnego już z nią ukochanego. Nie narzekała, najlepiej jak potrafiła próbowała wychować Ame i Yuki, zarówno jako ludzi, jak i wilki. To wszystko naprawdę robi wrażenie.

Tła są bardzo ładne i szczegółowe, jednak projekty postaci charakteryzowała prostota, przez co nieco odcinały się od całej reszty. Nie uważam tego jednak za wadę, bo całość i tak wygląda zjawiskowo. Nie brakuje tu wzruszeń i pociesznych momentów, których Ame i Yuki dostarczali naprawdę wiele, jednak nie obeszło się bez smutku. Był przecież sekret ich drugiej natury, którego nie można było nikomu zdradzić. I o ile nie było trudno o ewentualne porady na temat wychowania dzieci, o tyle w przypadku rozwoju wilków nie było u kogo zasięgnąć jakichkolwiek wskazówek. Kiedyś przyjdzie im również wybrać, która strona ich natury weźmie górę, co prowadzi do wielu rozterek i niepewności.

To słodko-gorzkie anime, które w przeciągu chwili może rozweselić lub wpędzić w przygnębienie. To piękna i prosta, choć jednocześnie niebanalna historia przepełniona emocjami. To piękna opowieść o trudnych wyborach, wytrwałości i wielkich pokładach miłości rodzicielskiej, która ujmuje swoją prostotą i na długo nie daje o sobie zapomnieć.


Tytuł: Ja, robot
Reżyser: Alex Proyas
Rok: 2004
Czas trwania: 1h 55 min.
Produkcja: Niemcy, USA
Gatunek: thriller, sci-fi
Ocena: 7/10

Zgodnie z trzema prawami robotyki roboty mają obowiązek chronić ludzi i być im posłuszne, chyba że wydane polecenia będą równoznaczne ze złamaniem prawa o ochronie ludzi. Mają też prawo do ochrony własnej, o ile nie odbywa się to kosztem ludzkiego bezpieczeństwa. Te trzy zasady są niezbędne do zachowania ładu w obecnym świecie, w którym roboty niemal dla każdego stały się nieodzowną częścią codzienności. Niemal, gdyż jest jeszcze detektyw Del Spooner, który z powodu pewnych wydarzeń zaczął patrzeć na otaczające go maszyny całkowicie inaczej. I oczywiście nikt wokoło nie popiera jego poglądów. Nawet wtedy, gdy zostaje wezwany na miejsce zagadkowej śmierci czołowego producenta robotów i wszystko wskazuje na to, że sprawcą całego zajścia jest jedno z dzieł naukowca... Jest to jednak dopiero początek dla kolejnych niepokojących wydarzeń, pierwsza wskazówka na wyboistej drodze do rozwikłania tajemnicy, jaką pozostawił detektywowi  Lanning.

Wartka akcja, trochę zabawnych dialogów i parę innych czynników sprawiło, że ani przez chwilę się nie nudziłam. Co więcej, wręcz nie zwróciłam uwagi, jak szybko mijał mi przy tym filmie czas. Choć został tu poruszony dość poważny temat, nie jest to produkcja w żaden sposób przytłaczająca, a to dzięki bardzo dobrze wyważonym proporcjom między sprawami poważnymi, wydarzeniami pełnymi spektakularnych efektów specjalnych a humorem, który w sporej mierze zawdzięczamy pewnemu nieprzeciętnemu robotowi. Co do samego Spoonera, jego postawa początkowo może razić - jest bardzo nieprofesjonalny, wyraźnie widać, że przemawiają przez niego uprzedzenia i nie zamierza silić się na żadne uprzejmości. To jednak ma związek z wydarzeniem, które wciąż prześladuje go w koszmarach. Czy mimo to uda mu się na czas rozwikłać zagadkę? Film ten stanowi świetną, niekoniecznie wymagającą, jednak niebanalną rozrywkę i z pełnym przekonaniem mogę go polecić.

poniedziałek, 16 marca 2015

J. Chmielewska "Wszyscy jesteśmy podejrzani"

Wydawnictwo: Olesiejuk | Ilość stron: 250 | Kolekcja: Królowa Polskiego Kryminału (2)
Joanna od zawsze chciała napisać powieść, jednak tworzone przez nią ewentualne scenariusze z reguły nie przebiegały tak, jak by sobie tego życzyła. Bujna wyobraźnia z powodzeniem działała bez udziału jej świadomości, stawiając wyimaginowanych bohaterów w sytuacjach, które trudno następnie rozwinąć. Mówiąc krótko, była ofiarą swojej własnej wyobraźni.

Pewnego razu stanęła jej przed oczami niespodziewana scena - jeden ze współpracowników duszony paskiem od fartucha. Zaintrygowana nietypową wizją, opowiada o niej kolegom z pracy, prosząc następnie o ich opinie na temat owej zbrodni i ewentualnych sprawców. Ostatecznie w całą historię zostaje wtajemniczona niemal cała pracownia, wliczając w to Tadeusza - ofiarę ewentualnej zbrodni. Już i tak nietypowa codzienność zespołu kompletnie wywraca się do góry nogami w chwili, gdy Tadeusz zostaje odnaleziony w sali konferencyjnej martwy, z paskiem owiniętym wokół szyi...

Wezwani na miejsce przedstawiciele władzy będą mieli twardy orzech do zgryzienia. Popełniona w zamkniętej przestrzeni zbrodnia, o której jeszcze niedawno rozprawiało niemal całe biuro, a do tego około dwudziestu zżytych ze sobą podejrzanych, z których, jak się okazuje, praktycznie każdy mógł mieć motyw. Sprawy nie ułatwia także panująca w pracowni absurdalna atmosfera, która niejednego wyprowadziłaby z równowagi oraz liczne, choć niekoniecznie znaczące, machlojki, których podejrzani nie mają najmniejszego zamiaru ujawniać. Poza tym na  cały personel składają się niezwykle barwne, zdrowo pomylone osobowości.

"Ostatnim przebłyskiem świadomości pomyślałam jeszcze, że skoro nie mogę dyskutować z Alicją, to niech będzie, podyskutuję z diabłem. I rzeczywistość skończyła się definitywnie."

Joanna, bez której ingerencji cała sprawa nie byłaby tak niezwykła, nie mogła oczywiście siedzieć z założonymi rękami. Zaczęła działać niejako na dwa fronty, prowadząc własne śledztwo i służąc pomocą przedstawicielom władzy, od których mogła w ten sposób wyciągnąć nieco informacji. Poza tym osoba przystojnego prokuratora z pewnością pozytywnie wpływała na chęć współpracy... Joanna (uznana za względnie niewinną, choć nie do końca oczyszczona z podejrzeń) z powodzeniem zbierała kolejne, często poufne informacje od współpracowników i nie bez pewnych trudności wysilała swoje szare komórki, w czym to pomagała jej koleżanka oraz wyglądający dziwnie znajomo diabeł (wytwór bujnej wyobraźni, czy rzeczywisty twór? To zostawiam już pod Waszą rozwagę). Ale czy zdoła w pełni racjonalnie ocenić sytuację, skoro wmieszani są w nią tak bliscy jej ludzie? Czy będzie w stanie przekazać policji najważniejsze informacje, nie tracąc przy tym zaufania kolegów z pracy?

I to jest właśnie Chmielewska, którą lubię! Po rozczarowaniu, jakim mimo wszystko był "Lesio" mogę już odetchnąć z ulgą, bo szalony (i jednocześnie nie tak głupawy) humor autorki wraz z nieobliczalnymi zwrotami akcji powrócił. Co prawda przedstawionych nam już na samym początku bohaterów trudno spamiętać, jednak wraz z rozwojem akcji umieszczone na samym początku opisy nabierają coraz więcej sensu. Jeśli chodzi o wątek romantyczny, podobał mi się. Był widoczny, czasami nawet mocno akcentowany, jednak nie przyćmiewał głównych wydarzeń. Poza tym polubiłam dialogi między prokuratorem i Joanną (inne jej wypowiedzi, zwłaszcza te najbardziej cięte, z resztą też). "Wszyscy jesteśmy podejrzani" jak najbardziej mogę polecić.

wtorek, 10 marca 2015

Trochę na temat "Lalki" Bolesława Prusa


Nie nazwałabym tego recenzją. Będzie to raczej trochę moich luźnych uwag na ten temat.


"Marionetki!... Wszystko marionetki!... Zdaje im się, że robią, co chcą, a robią tylko,
co im każe sprężyna, taka ślepa jak one..."
"Nienawidzić się wolno - dodała z gorzkim uśmiechem - kraść, zabijać... wszystko, wszystko wolno, tylko nie wolno kochać... Ach, moja mamo, jeżeli ja nie mam racji, więc dlaczegóż Jezus Chrystus nie mówił ludziom: bądźcie rozsądni, tylko - kochajcie się?"

Na początek: jak przebiegało u mnie czytanie? Zaczęłam z dobrymi chęciami, jednak za pierwszym razem przeczytałam tylko dwa rozdziały i moje chęci gdzieś uleciały. Dalsza lektura szła dość opornie, choć bywało, że przynosiła pewną przyjemność. Bardziej na poważnie zainteresowałam się fabułą może około 200 strony i pomimo chwil zwątpienia byłam ciekawa dalszych wydarzeń. Od tego momentu szło mi coraz lepiej.

"Lalkę" z pewnością trudno uznać za lekturę na jeden wieczór. Spędziłam przy niej sporo czasu, a jednak nie żałuję, bo po przebrnięciu przez pewną ilość stron, po wciągnięciu się w tę historię okazuje się, że to całkiem niezła ksiażka. Bywa, że niemiłosiernie się dłuży, czasami jednak dużo się dzieje, a spory między bohaterami śledziłam z niekłamanym entuzjazmem. A skoro już o bohaterach mowa...

Wokulski jest bardzo złożoną postacią o wielu obliczach - znakomity kupiec, który z powodzeniem zbił majątek, oddany adorator panny Izabeli, miłośnik nauki, filantrop i wiele więcej. Prus pozwolił sobie na stworzenie bardzo skrupulatnego, niebanalnego portretu psychologicznego. To człowiek potrafiący działać zarówno bardzo dokładnie według przemyślanego planu, jak i dający się w pewnych sytuacjach ponieść chwili. Targające Wokulskim sprzeczności były pełne gwałtowności - uczuciowość raz po raz zagłuszała zdrowy rozsądek, by jakiś czas później to pozytywistyczna strona jego natury przytłumiła wciąż tlące się w nim idee romantyzmu.
A panna Izabela? Przyznam, że z początku wywarła na mnie dość dobre wrażenie, choć z czasem miałam coraz bardziej mieszane uczucia. Trudno ją jednak winić za to, jak została wychowana, prawda?
Co do Rzeckiego, właściwie od samego początku uważałam go za sympatycznego starszego pana, który bardzo ceni swojego Stacha, lubi sobie pogawędzić (co z początku było nieco denerwujące, jednak przywykłam) i ma przy tym skłonność do ciągłego zbaczania z tematu. Ostatecznie mogę stwierdzić, że miło było czytać jego wywody.
Urodziwa pani Stawska jawiła się jako ideał nękany masą kłopotów i osoba, która dla nikogo nie potrafi być nieuprzejma. Miała swój naturalny urok, który przyciągał niemal każdego, a i na nieszczęśliwie zakochanego Wokulskiego działał kojąco. Pomimo nieciekawej sytuacji wciąż pozostawała sobą i z całych sił starała się wiązać koniec z końcem. Myślę, że to taka w pełni nieszkodliwa postać, do której nie można nie poczuć chociaż odrobiny sympatii.
Teraz może trochę o pani Wąsowskiej? Przyznam, że nieco mi zaimponowała. Może i bawiła się mężczyznami, jednak jako nieliczna z kobiet w "Lalce" wykazywała się silnym charakterem i śmiałością. Dobrze wiedziała, jak działa na mężczyzn i potrafiła to odpowiednio wykorzystać.
Z kolei Starski od początku mi się nie podobał i tak też zostało do końca. Ten interesowny uwodziciel bez krzty skrupułów nieustannie działał mi na nerwy. No cóż, najwyraźniej taka jego rola.

Co do interpretacji tytułu, właściwie od początku nie skłaniałam się do twierdzenia, jakoby tytułową lalką miała być panna Izabela. Zdecydowanie bardziej warte uwagi jest podobieństwo opisanych przez Prusa wydarzeń do rozważań Rzeckiego na temat nakręcanych zabawek, które tak lubił wprawiać w ruch. A zakończenie? Myślę, że jego niejednoznaczność jest ciekawym rozwiązaniem, które pozwala czytelnikom opowiedzieć się za jedną ze stron - finał godny bohatera epoki romantyzmu lub dalsze życie - szczęśliwe albo i nie, ale jednak życie. Jeśli o mnie chodzi, skłaniałabym się ku podróży po świecie.

A co Wy sądzicie na ten temat? Z chęcią poznam Wasz punkt widzenia? ;)

środa, 4 marca 2015

M.Quick "Wybacz mi, Leonardzie"


Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 408

Leonarda Peacocka poznajemy w dniu jego osiemnastych urodzin, o których nikt nie pamiętał. W dniu, który ma być jego ostatnim. Wtedy to pakuje do plecaka trzy prezenty i pistolet, a następnie wychodzi. Plan jest prosty: dostarczyć wspomniane podarunki, odebrać życie najbardziej znienawidzonej osobie, a następnie samemu pójść w jego ślady. Szalone? Może i tak, jednak Leonard jest już na to zdecydowany. A przynajmniej tak sobie wmawia.

W rzeczywistości chłopak wciąż się waha. Powoli wprowadza swój plan w życie, jednocześnie cały czas mając nadzieję, że ktoś go powstrzyma. Igra z losem i już po chwili zaczyna się obawiać, że ktoś w końcu połapie się w jego zamiarach. I skrycie właśnie na to liczy, choć szybko by się wycofał, gdyby tylko stanął przed taką możliwością. Łże jak z nut, decyduje się na fałszywe deklaracje, choć już w tym samym momencie tego żałuje.

Co skłoniło Leonarda do tak drastycznej decyzji? Tego przez długi czas nie będzie nam dane się dowiedzieć. Na początku możemy się jedynie domyślać, że ma to związek z chłopakiem, który niegdyś był jego najlepszym przyjacielem. Leonard roztrząsa wydarzenia z przeszłości oraz te całkiem nowe, przy czym umiejętnie unika głównego tematu. Z czasem dostajemy wskazówki, które naprowadzają nas na właściwy trop, choć autor wielu rzeczy nie podaje nam wprost, pozostawiając miejsce na niedopowiedzenia i własne domysły.

"Kiedy zrozumiemy, w jaki sposób system kontroluje dorosłych, manipulowanie nimi staje się banalnie proste."

Portret psychologiczny bohatera wygląda bardzo wiarygodnie. Przyznam, że Leonard rzeczywiście nie potrafił przystosować się do otaczającej go rzeczywistości. Z jednej strony wydawał się nieco zbyt arogancki, jednak w dużej mierze przemawiał przez niego żal. Był inteligentny i kompletnie odstawał od reszty przedstawionych w powieści rówieśników. Miał przy tym pewne swoje dziwactwa, chociażby wtapiane się w tłum beznamiętnie zmierzających do pracy dorosłych, a następnie podążanie za najsmutniejszym z nich. Dlaczego? To może Wam wyjaśnić już sam Leonard.

Z pozostałych bohaterów postanowiłam napisać jedynie o dwóch, najbardziej bliskich Leonardowi, bardzo pozytywnych postaciach. Pierwszym jest sąsiad Walt. Nieco podstarzały wielbiciel filmów z Bogartem jest dla Leonarda jak ojciec. Następny to Herr Silverman, prowadzący w szkole lekcje na temat holocaustu - zdaniem chłopaka jeden z nielicznych przykładów pozytywnie nastawionego do życia dorosłego, który nie traktuje uczniów jak zło konieczne, co więcej, do każdego odnosi się z uwagą i szacunkiem. To świetny, niezwykle pozytywny człowiek, którego nie sposób nie lubić. Chociażby przez wzgląd na niego cieszę się, że przeczytałam tę książkę.

Powieść czyta się w ekspresowym tempie, co po części jest zasługą dość swobodnego układu tekstu, który w pewnych momentach sam w sobie służy wyrażaniu emocji. Ciekawy element stanowią również obszerne przypisy (niektóre z nich zajmują ponad stronę), które służą Leonardowi za okazję do licznych dygresji. To dość niepozorna, jednak głęboko zapadająca w pamięć powieść i choć były momenty, w których nie wiedziałam co o niej sądzić, nie mogłam przestać o niej myśleć. Najważniejsze pytanie: czy Leonard zrealizuje swój plan? Pewne szczegóły pozwalały mi przypuszczać, że mimo wszystko poniecha samobójstwa, a jednak z czasem nie byłam już tego taka pewna. Do już i tak wątpliwych zapewnień zaczęły się wkradać niepasujące elementy, przez co moja niepewność jeszcze bardziej wzrastała.

"Wybacz mi, Leonardzie" to prawdziwa huśtawka uczuć - raz po raz wywołuje uśmiech na twarzy, by chwilę później bez ostrzeżenia wylać nam na głowę kubeł zimnej wody. To historia pełna cierpienia i samotności, także wśród tłumu, która jednak pokazuje, że nie warto się poddawać, bo są ludzie, którym na nas zależy, jest nieodgadniona przyszłość, która może przynieść wiele szczęśliwych chwil. Z chęcią przeczytam kolejne książki autora.

"Jesteś inny. Ja też jestem inny. Inność to cecha pozytywna. Ale inność jest również trudna. Uwierz mi, wiem."
8/10