Dawno nie recenzowałam żadnego anime, a więc czas to nadrobić. Tym razem przychodzę do Was z jedną z nowszych serii, na którą czekałam już od dłuższego czasu. Jakoś od początku wiedziałam, że mi się spodoba, a w pewnym momencie uznałam, że mam na jej temat tyle do powiedzenia, że nie zadowolę się kilkoma zdaniami w zwyczajowym podsumowaniu sezonu. Na ostatni odcinek przyszło mi długo czekać, jednak było warto. ;)
Kekkai Sensen (Front Krwawej Blokady) | Ilość odcinków: 12 | Emisja: wiosna 2015
Witajcie w Jerusalem's Lot, parszywym mieście cudów, którego mieszkańcy dzielą się na ludzi w miarę normalnych, tych posiadających pewne szczególne umiejętności oraz istoty, które ludźmi wcale nie są, chociażby kosmitów. Dziwne? Nie dla nich. Nie od czasu, gdy otwarła się Brama, przejście do innego świata, a miasto oddzieliła od całej reszty bariera z nieprzeniknionej mgły. Właśnie w takim miejscu przyszło mieszkać Leonardowi, z pozoru zwyczajnemu, niezbyt pewnemu siebie chłopakowi. Chociaż… właściwie nie tak całkiem z pozoru, gdyż nawet to, co wyróżnia go spośród reszty jest dziełem przypadku. Również przez serię zbiegów okoliczności trafia do Libry, tajnej organizacji czuwającej nad względnym spokojem w mieście, której szukał już od dłuższego czasu. Dlaczego? Ponieważ koniecznie chciał dowiedzieć się, jakie znaczenie miało wydarzenie sprzed sześciu miesięcy, kiedy to wraz z rodziną zjawił się w niegdysiejszym Nowym Jorku (a więc obecnym Jerusalem's Lot). Choć żadne z nich nie mówiło tego głośno, mieli nadzieję, że w tym niezwykłym mieście, gdzie nawet cuda mają rację bytu, młodsza siostra Leonarda wyzdrowieje, będzie mogła chodzić. Coś rzeczywiście miało miejsce, lecz na to rodzeństwo nie było przygotowane. To właśnie wtedy Leo zyskał wszechwidzące Oczy Boga, a Michelle już na zawsze straciła wzrok.
Ale o co tak naprawdę chodzi? Jakie są zasady rządzące tym miastem? Co było przyczyną tak drastycznej zmiany? Mogę was zapewnić, że szybko się tego nie dowiecie. Twórcy wrzucają nas praktycznie w sam środek akcji i nie dają wiele czasu na zorientowanie się w sytuacji. Nie znaczy to jednak, że "Kekkai Sensen" ogląda się źle - wręcz przeciwnie, takie rozwiązanie wzmaga ciekawość i chęć obejrzenia kolejnych odcinków. Dostajemy jedynie skrawki informacji, które możemy stopniowo łączyć w całość, mając nadzieję, że nasza układanka wkrótce zacznie nabierać odpowiedniego kształtu. Pozostaje nam więc śledzić kolejne działania członków Libry, gdyż o ile ich krok po kroku poznajemy coraz lepiej, o tyle na temat antagonistów przez dłuższy (czy nawet cały) czas możemy głównie snuć domysły na podstawie szczątkowych informacji, jakie otrzymujemy. I znowu - świetnie wzmaga to ciekawość.
Czas więc wspomnieć coś więcej o bohaterach. Na pierwszy ogień idzie oczywiście mój nowy ulubieniec - Leonardo Watch, który praktycznie od samego początku zaskarbił sobie moją sympatię. To uczciwy i prostolinijny chłopak, który na pierwszy rzut oka kompletnie nie pasuje do wciąż niezbadanego, pełnego niebezpieczeństw, socjopatycznych ekscentryków i najróżniejszych dziwów Jerusalem's Lot. A jednak, by poznać powód, dla którego jego siostra musiała poświęcić swój wzrok i sposób by to odwrócić, decyduje się stawić czoła czekającym go tam przeciwnościom. Nie uważa się za nieomylnego czy niepokonanego, wręcz przeciwnie - często brakuje mu pewności siebie, a jednak mimo to, gdy trzeba, potrafi wziąć sprawy w swoje ręce. Nie poddaje się bez walki, jednak wie, kiedy należy odpuścić. Jak z oburzeniem stwierdził jeden z antagonistów, Leo jest zwyczajny i może właśnie za tę jego zwyczajność tak go polubiłam.
Dalej mamy Klausa von Reinherz, sprawującego w Librze funkcję szefa. Ten nieco niedźwiedziowaty z postury bohater jest silny, odważny i cierpliwy, dzięki czemu cieszy się szacunkiem innych (może poza Zapp'em, który stanowi szczególny przypadek). Jest świetnym strategiem o dużej wytrzymałości, czego dowiódł w trzecim odcinku ("Rozgrywka między dwoma światami") przy okazji gry w nietypową wersję szachów. Klaus praktycznie nikomu nie odmówi pomocy, między innymi dlatego, że jest łatwowierny aż do przesady (w czym przypomina nieco dziecko). Choć ta jego cecha może przysporzyć trochę kłopotów, po prostu nie da się go nie lubić.
Inaczej sprawy się mają w przypadku Zapp'a Renfro. Myślę, że należy on do tych postaci, które się uwielbia, nienawidzi lub (tak jak w moim przypadku) ma się do nich mocno mieszane uczucia. Z jednej strony jest to całkiem utalentowany w walce, cenny sprzymierzeniec, który, gdy chce, potrafi się wysilić, a nawet wykazać czy zaimponować, a jednak jego dobrze zapowiadający się wizerunek psuje codzienny styl życia. Zapp zwykle jest bowiem patentowanym leniem i beznadziejnym kobieciarzem z niezbyt przyjemną osobowością i skłonnościami do bezcelowej brutalności.
Ciekawy duet stanowi również rodzeństwo nazywające siebie White i Black. Przebywająca stale w szpitalu White sprawia wrażenie naprawdę pozytywnie zakręconej osoby, a ponieważ i Leonardowi ostatnio dość często zdarza się trafiać do tej instytucji, szybko się zaprzyjaźniają. Dziewczyna za swoją beztroską postawą skrywa jednak pewne wydarzenia z przeszłości. Podobnie zachowuje się jej brat, mający jednak znacznie więcej do ukrycia. Innych bohaterów jest jeszcze sporo (w tym biała, superszybka małpka o imieniu Sonic, o której po prostu musiałam wspomnieć). Oni również zostali przedstawieni całkiem ciekawie, jednak na tym pozwolę sobie zakończyć przedstawienie postaci.
Czyżby koniec tych wszystkich pochwał? Zdecydowanie nie, gdyż "Kekkai Sensen" może się poszczycić także świetną ścieżką dźwiękową, na czele z openingiem "Hello, world!" w wykonaniu zespołu BUMP OF CHICKEN i endingiem "Sugar Song to Bitter Step" Unison Square Garden. Choć oba uwielbiam właściwie tak samo, to nad tym drugim proponuję zatrzymać się chwilę dłużej, a to wszystko ze względu na towarzyszącą temu utworowi przezabawną, genialną wprost animację. Spośród pozostałych utworów szczególną uwagę zwróciłam na "Catch Me If You Can", "White Gloves" czy "World Goes Round". Wspomnę też, że tekst openingu świetnie pasuje do tej historii, o czym w pełni można się przekonać po obejrzeniu całości. Również przy kresce nie obejdzie się bez dalszego słodzenia, gdyż ta od samego początku niezwykle przypadła mi do gustu. Animacja jest płynna, co wraz z ciekawym wykorzystaniem kolorów - czasami stonowanych, innym razem intensywnych - sprawia, że liczne walki stają się jeszcze bardziej spektakularne.
A skoro już o potyczkach mowa, warto również wspomnieć o stylu walki, jakim posługują się chociażby Klaus i Zapp. Jest to manipulacja krwią, której można używać na wiele różnych sposobów, zależnie od tego, w jakim jej typie specjalizuje się jej użytkownik. "Kekkai Sensen" utrzymuje dość ciekawe proporcje między powagą a scenami typowo komediowymi, które zwykle przeplatają się ze sobą tworząc spójną, zazwyczaj sensowną całość. Jedynie w ósmym odcinku ilość niesmacznych komentarzy (których przyczyną był oczywiście Zapp) trochę psuła mi przyjemność oglądania. Niektóre epizody są jedynie w nieznacznym stopniu powiązane z głównym wątkiem i stanowią dobrą okazję do przyjrzenia się bliżej charakterom bohaterów. Spośród nich najbardziej zapadł mi w pamięć odcinek szósty ("Nie zapomnij o mnie nie zapomnieć") o przyjaźni Leonarda z pewnym dyskryminowanym, przypominającym grzyb kosmitą. Jest jeszcze coś, o czym chciałabym wspomnieć - twórcą tej historii jest Nightow Yasuhiro, któremu zawdzięczamy także inną, świetną produkcję, a mianowicie "Trigun". Z początku sama nie zdawałam sobie z tego sprawy, kiedy jednak już to do mnie dotarło, "Kekkai Sensen" jeszcze bardziej zyskało w moich oczach.
Teraz jeszcze parę słów o zakończeniu, z którym było nieco problemów (nie pod względem fabuły, ale emisji). Zaczęło się od opóźnień uzupełnionych odcinkiem specjalnym (recap odcinków 1-10 "Soresaemo Saitei de Saikou na Hibi") i programem powiązanym z tą produkcją, by ostatecznie zawiesić emisję finałowego odcinka na bliżej nieokreślony czas. Powód? Twórcy uznali, że zwyczajowe 24 minuty nie wystarczą na zakończenie tej historii. Przyznaję, z początku byłam zawiedziona, jednak uznałam, że nie będę narzekać - lepsze czekanie, niż kiepski finał. To sprawiło, że moje oczekiwania jeszcze bardziej wzrosły. Czy nieco ponad 40-minutowa końcówka zdołała je spełnić?
Nie miałam pojęcia, czego się tak właściwie spodziewać. Ostatni odcinek ponownie dostarcza nam sporo dziwów i szaleństwa. Z jednej strony akcja toczy się naprawdę szybko, a z drugiej pełno tu humorystycznych wstawek, które raz po raz rozładowywały napięcie. Przyznam, że byłam nieco zdezorientowana, jednak ostatecznie sporo spraw się wyklarowało. Widać, że Leo naprawdę dobrze zadomowił się w Librze i ma większe pojęcie o tym, jak może wykorzystać swoje oczy, a pozostali w niego wierzą. Co ważne, do końca zdołał pozostać sobą, jednocześnie udowadniając, że nie jest bezsilny. Wciąż pozostało sporo elementów, o których chętnie dowiedziałabym się coś więcej, jednak nie narzekam za bardzo, zwłaszcza że twórcy pozostawili sobie możliwość kontynuowania losów Libry i pozostaje mi liczyć na to, że z niej skorzystają. A żeby nie było, że cały czas tylko słodzę, dodam, że twórcom, zwłaszcza w zakończeniu, zdarzało zahaczyć o przedramatyzowanie, wiele wątków zostało jedynie pobieżnie przedstawionych i dobrze byłoby je jeszcze rozwinąć. Inna sprawa, że w moim uwielbieniu dla tej serii nieco to zbagatelizowałam. Poza tym z chęcią zabrałabym się za mangę, ale dostępnych jest jedynie kilka rozdziałów (tak, chcę "Kekkai Sensen" w Polsce).
Nie wiem czy dobrze rozumuję, bo jak później sobie to przemyślałam to moja teoria zaczynała z lekka podupadać, ale był taki moment, kiedy Hashiba nie zgadzając się ze zdaniem Kobayashiego (chyba tak to jakoś było, pamięć lubi zawodzić) w pewnym momencie sam stał się dla niego tym "zielonym ludkiem". Dla mnie wyglądało to jak prywatna selekcja Kobayashiego, który widział to co chciał widzieć, dołączał do swojego kręgu osoby pomocne czy bezpośrednio związane z niektórymi sprawami, co więcej zdawał się je w większym lub mniejszym stopniu rozumieć i uważać za interesujące - w końcu jak on sam powiedział, jego życie było nudne i bezwyrazowe. Hashiba nie podzielał jego entuzjazmu do zagadek, które rozwiązywali, a kiedy zaczął krytykować jego nieobecności w szkole - poof! Hashiba powoli oddala się od Kobayashiego stając się osobą "niepotrzebną". Tak samo było przecież w pierwszych odcinkach, kiedy ten dopiero poznawał Akechiego, detektywa Kagamiego i innych. Przypomnę jeszcze scenę, kiedy nowa wychowawczyni "pokazała się" się Kobayashiemu dopiero wtedy, kiedy ten zobaczył jej pocięte dłonie - wówczas tylko one nie były jednolitego koloru. Główny bohater żyje w takim razie w świecie zamkniętym, do którego jedynie pozwala wpuścić innych ludzi - ot takie sobie psychologiczne zagranie twórców. Oczywiście mogę się mylić, bo sama w interpretacjach nie uważam się i nie jestem dobra, poza tym mojemu rozumowaniu pewnie jeszcze trochę brakuje do doskonałości :) Chętnie poznam Twoje zdanie na ten temat, co Ty na to? ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKusonoki Akane
PS: A recenzję "Kekkai Sense" przeczytam, jak sama obejrzę owe anime ;)
Czyli myślimy podobnie :)
UsuńWłasnie skończyłam oglądać. Recenzja pochwalna, a ja mam mieszane uczucia. Po Nightowie spodziewałam się czegoś lepszego. Postacie nie są nawet w połowie tak interesujące jak w Trigunie :C Po prostu jeden wielki standard. Gdzie takie ciekawe dylematy jak te, które miał Vash :C Do tego to anime jest po prostu zbyt efekciarskie, zakończenie zwłaszcza. Patos, łzy, wzniosłe słowa. Podoba Ci się muzyka, a dla mnie własnie tylko opening i ending są fajne, bo tło muzyczne wydarzeń to jest właśnie takie efekciarskie. Zwykle inspirowane klasycznymi, zachodnimi utworami, po prostu nie pasuje, ale to już Iwasaki i Rie Matsumoto napsuli. Tak to też porównam do Triguna, bo jestem szaloną fanką tej pozycji i napalałam się na Kekkai Sensen. Madhouse jednak to większa klasa niż Bones, choć oni też potrafią jeśli chcą. W trigunlandzie przy wzniosłej scenie leciało sobie proste, piękne Rem Song, a tu jakieś cuda wianki. Epizodyczna fabuła pierwszej części serii też nie pomaga. Trigunowa była jednak bardziej interesująca. Graficznie jest różnie, tła są super, ale postacie wypadają znacznie gorzej, wręcz czasem masakrycznie.
OdpowiedzUsuńJak tak to wszystko ujmujesz, to sama zaczynam wątpić w niektóre swoje słowa... xD
UsuńMoże wynika to trochę z tego, że z początku nawet nie przyszło mi do głowy porównywanie tego anime do Triguna, a więc z mojej perspektywy zaczynało jakby z czystą kartą. Efekciarstwo rzeczywiście się pojawia, ale jakoś pasowało mi to do całego tego miasta, tak samo muzyka. Epizodyczność nawet mi się podobała, choć pewnie lepiej wypadłaby przy dłuższej serii (podobnie jak całe anime, bo wciąż chciałabym dowiedzieć się więcej o pozostałych postaciach, z których część poznaliśmy bardzo pobieżnie). Co do ostatniego muszę się zgodzić - bywało, że staranność w wykonaniu postaci pozostawiała naprawdę sporo do życzenia.
Zaczęłam to oglądać ze względu na Triguna, więc nic dziwnego, że porównuję :D
UsuńMnie jednak na początku się podobało, potem było coraz gorzej. Wszystko zależy od rodzaju efekciarstwa, szalone tła okej, nawet muzyka okej, ale te wzniosłe banały i ach ten biedny wampir, Król Rozpaczy, któremu nie wiadomo, o co właściwie chodzi... Nie kupuję tego. W Trigunie też były wzniosłe banały, ale jednak tak poprowadzone, że pokazywały swoje prawdziwe znaczenie.
Przynajmniej teraz wiem o co chodzi w tym anime, którym wielu znajomych się zachwycało. Dzięki za reckę :D
OdpowiedzUsuńProszę bardzo. ;D
UsuńJak już wspominałam, raczej nie mam w zwyczaju oglądać sezonówek. Ta jednak wzbudziła moją ciekawość po twojej pochwalnej recenzji. Ech, moja lista Plan To Watch chyba się wydłuży o kolejny tytuł...
OdpowiedzUsuńTego typu listy mają to do siebie, że bywają bardzo pojemne. ;)
UsuńPomysł, czuję, że to główny plus produkcji. ;) Nie spotkałam się jeszcze z podobnym anime, więc dopisuje do listy. Bohaterowie ekscentryczni, nietuzinkowi, to lubię. Uwielbiam wyróżniające się postaci i z chęcią poznałabym klub i jego uczestników. ;) Widzę, że zasłuchana jesteś w utworach, nie próbę kilku spróbuję, a anime zapisuję. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Mi też się bardzo podobało, a moim ulubieńcem został Zapp. Zakochałam sie w nim. Leo jest na drugi miejscu ;> Opening i ending genialne, właśnie też zachwycam się animacją w tym drugim, potrafi rzucić na ciebie urok i gapisz się na to, nie chcąc wyłączać.
OdpowiedzUsuńNie miałam pojęcia że to anime twórców Triguna xD Czego to się człowiek dowiaduje ;P Ja byłam nastawiona po prostu na rozrywkę, nie jakieś głębokie moralne dylematy, więc w gruncie rzeczy jestem zachwycona produkcją, efekciarstwem i humorem. Jedynie ten ostatni odcinek... Tu się podpinam do komentarza Myszy, i serio nie wiadomo, o co temu Królowi Rozpaczy chodziło, i tak... troszkę jestem tym rozczarowana.
Od jakiegoś czasu czaiłam się już na to anime, ale czekałam aż wypuszczą ostatni odcinek, więc dobrze wiedzieć, że już się ukazał + Twoja pozytywna opinia również zwiększyła mój apetyt, więc chyba jeszcze dzisiaj przysiądę do tego tytułu. Zauważyłam, że ostatnio jesteś jedyną recenzentką, która sprawia, że od razu mam ochotę zabrać się za opisywane przez ciebie tytuły. xD
OdpowiedzUsuńOjej, czuję się zaszczycona. ^^
UsuńPrzeglądając sezon wiosenny zupełnie nie zwróciłam uwagi na to anime. Nie porwał mnie plakat promujący, zakładałam że jest to jakaś haremówka albo oklepany shounen. Widzę jednak że grubo się myliłam i muszę przyznać że szczerze mnie zainteresowałaś, obawiam się jednak tego zakończenia, mogli zrobić serię 25 odcinkową :D.
OdpowiedzUsuń