piątek, 12 grudnia 2014

M. Quick "Niezbędnik obserwatorów gwiazd"


Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 313

Pełne zagrożeń Bellmont, którym rządzi przestępczy półświatek z pewnością nie jest miejscem, w którym chciałoby się spędzić resztę swojego życia. Dlatego też Finley i Erin od zawsze marzyli, by się stamtąd wyrwać. I tak też planują zrobić, gdy tylko skończą szkołę. A tymczasem spędzają razem mnóstwo czasu i wytrwale trenują koszykówkę, w której dziewczyna upatruje swoją przyszłość. Pewnego dnia trener prosi Finley'a o przysługę. Tak oto rozpoczyna się jego znajomość z Russem,  wschodzącą gwiazdą koszykówki, który z powodu przeżytej traumy wciąż obstaje przy swoim pozaziemskim pochodzeniu.

Już sam pomysł, by to biali byli mniejszością jest dość niespodziewany i przyznam, że sprawdził się tu świetnie. Cały ten półświatek, mafijne zatargi, rządzące tam bezwzględne zasady, którym każdy musiał się podporządkować - wszystko to stanowiło nie tylko wyśmienite tło do tej historii, ale i czynnik warunkujący wiele spośród cech naszych bohaterów. Miałam jednak wrażenie, że te wydarzenia rozgrywają się gdzieś obok, nie do końca odczuwałam ich powagę. Przyczyną mogło być po części naprawdę lekkie pióro autora (to oczywiście jak najbardziej na plus), które znacznie ułatwia odbiór powieści, pomimo poruszanych w niej tematów. A te do najlżejszych nie należą. Nie brakuje też humoru, a i niektóre z zachowań Russa potrafią znakomicie rozładować napięcie.

Bohaterom nie mam właściwie nic do zarzucenia - byli realni i dobrze wykreowani. Od razu polubiłam Russa pomimo całego jego zachowania. Było widać, że to naprawdę sympatyczny, choć z powodu swojej sytuacji mocno zagubiony chłopak. Erin nie brakuje zdecydowania i pewności siebie. A Finley? O nim można by było napisać całkiem sporo, gdyż na jego osobowość składa się naprawdę wiele czynników. Ostatecznie ten zwykle cichy i ustępliwy chłopak potrafi być również uparty i zdecydowany. Nie brakuje mu też pewnych wad.
"Milczenie zawsze było moim »trybem domyślnym« - najlepszą obroną przed resztą świata."
Finley nie chce przyznać, że doskonale wie, dlaczego to właśnie jego trener poprosił o opiekę nad Russem. Będzie też musiał stoczyć walkę ze sprzecznymi uczuciami - wie, że powinien pomóc nowemu przyjacielowi, a jednak wciąż obawia się straty swojego miejsca w drużynie. Czasami nie dowierza Russowi, innym razem dziwi się, jak oddanym jest przyjacielem. Wie, że gdy chodzi o koszykówkę zachowuje się wobec niego nie w porządku, a jednak nie potrafi inaczej. Czy w końcu znajdzie rozwiązanie? Jak bardzo może się to wszystko skomplikować?

Jakoś trudno było mi zacząć pisać o tej książce. W głowie kłębiły mi się różne myśli, jednak nie chciały układać się w słowa. Nie mogłam się też zdecydować, jaką ocenę jej wystawić. Bo czytało mi się naprawdę przyjemnie, a bohaterów dało się lubić, zwłaszcza Russa, który od razu zaskarbił sobie moją sympatię. Znalazło się też sporo ciekawych cytatów. A jednak książka nie wywarła na mnie jakiegoś znacznego wpływu, nie pozostawiła ogromnych wzruszeń. Mimo to szczerze ją polecam. Przeczytanie jej było dobrą decyzją i pozostawia nadzieję na kolejne miło spędzone chwile przy pozostałych powieściach autora. Oby jak najprędzej.

"Nie zawsze można wybrać rolę, jaką będzie się odgrywać w życiu, lecz cokolwiek by ci się trafiło,
 dobrze tę role grać najlepiej, jak się potrafi."
7+/10

piątek, 5 grudnia 2014

A. C. Doyle "Znak czterech"


Wydawnictwo: REA-SJ
Seria: Sherlock Holmes (2)
poprzednia część: "Studium w szkarłacie"

Czym można zastąpić narkotyk? Dla Sherlocka Holmesa odpowiedź jest prosta - zagadką. Najlepiej taką, którą rozwiązać mógłby tylko on. Tajemnicza śmierć, nigdy niewyjaśnione zniknięcie, otrzymywane co roku perły, enigmatyczny znak czterech na miejscu zbrodni, bezcenny skarb, zdrada, niewyrównane rachunki i wiele innych z pozoru nieskładnych szczegółów - coś takiego powinno się nadać. A to wszystko za sprawą Mary Morstan, która pewnego dnia zapukała do ich drzwi.

Co się zmieniło od czasu "Studium w szkarłacie"? Jak na razie niewiele. Watson wciąż nie może wyjść z podziwu dla niezwykłych umiejętności Holmesa i oburza go myśl o tym, że zasługi jego przyjaciela mają przypaść w udziale komuś innemu. Martwi się również o jego zdrowie, gdyż z braku zagadek, które mogłyby go na dłuższy czas zająć, Holmes bez żadnego skrępowania sięga po kokainę czy morfinę. Ujawnia się też nadmierne zainteresowanie Sherlocka rozwiązywanymi zagadkami - nie potrafi zaznać spokoju, dopóki sprawa całkowicie się nie wyjaśni. Nabiera również skłonności do filozofowania na różne tematy. Przy okazji próbuje nakłonić Watsona, by i on spróbował sztuki dedukcji, którą przecież tak podziwia.

Pojawia się również wątek romantyczny z Watsonem i Mary w roli głównej. A jednak nasz doktor obawia się, że ludzie posądzą go o chęć wzbogacenia się kosztem panny Morstan, która przecież wkrótce może się stać posiadaczką połowy bezcennego skarbu. Przynajmniej o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem. Czy fortuna stanie na drodze do szczęścia tej dwójki? I czy oboje odwzajemniają swoje uczucia? Przy okazji ujawnia się tu spora różnica w światopoglądzie Holmesa i Watsona - chłodna, analityczna postawa i opanowanie tego pierwszego oraz skłonność do uczuciowości i łatwość w okazywaniu emocji doktora. Ale czy to nie dowodzi jedynie tego, że razem stanowią świetny duet?

Nie będzie nam dane samemu rozwiązać zagadki, gdyż Holmes praktycznie wszystkie informacje podaje nam jak na tacy. Mimo to znajdzie się parę szczegółów, które i jego wprawią w zaskoczenie. Pojawią się pewne okoliczności, które utrudnią śledztwo, możemy też liczyć na to, że bohaterowie uprzyjemnią nam chwile spędzone na lekturze, a i sama historia kryjąca się za całą tą intrygą wypada całkiem nieźle. Nieco przeszkadzało mi pozostawienie niektórych zwrotów, chociażby w języku niemieckim, nieprzetłumaczonych, bez żadnych przypisów - ostatecznie wolałabym przecież wiedzieć, o co chodziło w cytatach przytaczanych przez bohaterów. "Znak czterech" to bardzo dobra kontynuacja przygód Sherlocka Holmesa, która zdecydowanie zachęca do zapoznania się z kolejnymi dziełami autora.
"Zauważył, że choć pojedynczy człowiek stanowi zagadkę nie do rozwiązania, w większej grupie staje się matematycznym pewnikiem."
8/10

środa, 26 listopada 2014

A. Michaelis "Dopóki śpiewa słowik"


Wydawnictwo: Dreams
Ilość stron: 416

Zajrzyj do lasu przepełnionego pięknem, zajrzyj do kryjącego się pośród jego gałęzi domu pełnego luster i tajemnic. Odważysz się? Ale uważaj. Może się okazać, że zostaniesz tu na dłużej. Może się okazać, że nie będziesz już tą samą osobą. Lub nawet już nigdy nie powrócisz...

Jari Cizek, czyżyk, postanowił na pewien czas oderwać się od swojego zwyczajnego życia. Jego celem było zawędrować do lasu mieszczącego się gdzieś na granicy trzech państw - Polski, Czech i Niemiec. Zanim to nastąpiło poznał jednak Jaschę o przyciągającej wzrok, jednak niezbyt atrakcyjnej powierzchowności. Mimo to miała w sobie coś, co nie pozwalało mu tak po prostu odejść. Co więcej, po tym, jak weszli do lasu okazała się najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział. Następnie dostaje zaproszenie do domu w środku lasu. Domu pełnego piękna, tajemnic i niebezpieczeństw. Las powoli zdradza swoje sekrety, jednak nigdy wszystkie naraz. Czy Jari zdoła przetrwać w grze, której zasad nie zna? Co go tu trzyma? Miłość, pragnienie piękna, czy może jeszcze coś innego? Jaka przeszłość kryje się za głębokimi, ciemnymi oczami Jaschy? Kim są trzy małe dziewczynki, które nie mają nikogo oprócz siebie nawzajem?

Uwielbiam styl pisania tej autorki. Choć czasami mogłabym stwierdzić, że jednak go nienawidzę. Bywa, że oba te uczucia oddziela bardzo cienka linia. Granica między snem a jawą jest tu niemal niedostrzegalna, gdzieś pośród wieczornych, nieprzeniknionych mgieł wraz z orientacją w terenie znika także poczucie czasu. Pozostają pułapki ze słów, ignorowane ostrzeżenia, dobrowolna izolacja i nieustanne próby odkrycia prawdy. Akcja rozgrywa się dwutorowo - poznajemy obecne losy Jariego oraz pewne wydarzenia z przeszłości, które raz rzucają na całą historię nowe światło, by następnie wszystko jeszcze bardziej zagmatwać i trzymać nas w niepewności do samego końca.
"No, przyjdź teraz, czekam - wyszeptał. Mówił do piękna, do złudy, do świata utworzonego przez las. - Przyjdź wreszcie i zrób ze mnie co chcesz. Teraz naprawdę jestem na to gotowy."
Jari to dość zwyczajny chłopak, nieustannie porównujący się do swojego przebojowego, bardzo żywiołowego przyjaciela, Mattiego, który pod wieloma względami jest jego całkowitym przeciwieństwem. W pewien sposób polubiłam ich obu, choć tego drugiego poznawałam głównie ze wspomnień Cizeka. A Jascha? O niej można by było sporo pisać. Tak bliska, a jednocześnie tak zdystansowana. Zaradna i przepełniona pewnością siebie, a jednak czasami tak bezbronna. To jedna wielka, urocza, utalentowana i pełna sprzeczności zagadka. Ale czy aby na pewno jedna?

Jest parę szczegółów, do których można by się było przyczepić - coś mogło  być mało prawdopodobne, mniej lub bardziej naciągane, coś mogło nawet graniczyć z niemożliwością. A jednak wszystkie tego typu myśli szybko ulatywały mi z głowy, gdyż bezsprzecznie dałam się omotać urokowi, jaki w swojej powieści roztacza Antonia Michaelis. Tej baśniowości podszytej mrokiem, melancholią i cierpieniem. Niejednoznaczności, która ostatecznie nie pozostawia praktycznie żadnych niedopowiedzeń. Pięknej otoczce, która skrywa za sobą brutalną rzeczywistość.

To powieść niezwykła, a jednak czasami tak przytłaczająca, że nachodziły mnie wątpliwości, czy rzeczywiście może się podobać. I nadal nie wiem, co o tym myśleć. Mimo to trudno nie docenić książki, która wywołuje tyle sprzecznych emocji. Wiem, że nie każdemu przypadnie ona do gustu, jeśli jednak chcecie się przekonać, co takiego kryje w sobie ta leśna gęstwina, serdecznie zachęcam.
"Ale kto umie patrzeć, widzi nie tylko piękno, widzi też cierpienie. Może lepiej być ślepym?"
8/10

sobota, 22 listopada 2014

J. Green, L. Myracle, M. Johnson "W śnieżną noc"


Wydawnictwo: Bukowy Las
Ilość stron: 335

Podejrzewam, że nie rozminę się za bardzo z prawdą, jeśli stwierdzę, że dla większości to właśnie Green był powodem do sięgnięcia po tę książkę. I tak też było w moim przypadku. Ale przecież nie tylko jego twórczość składa się na tę książkę. A więc jak wypadła całość?

Najpierw "Wigilijna podróż" Maureen Johnson. Jubilatka (tak, to właśnie jej imię) miała spędzić Wigilię ze swoim idealnym chłopakiem - inteligentnym, uprzejmym, popularnym... mam wymieniać dalej? Tymczasem dowiaduje się, że jej rodzice za sprawą, hm... nadmiernego zaangażowania w swoje hobby zostali zatrzymani w areszcie, a ona sama ma natychmiast wyjechać do dziadków na Florydę. I te plany zostają jednak pokrzyżowane, tym razem za sprawą wielkiej śnieżycy. Sama w obcym mieście? Do tego bez wsparcia ze strony chłopaka, który najwyraźniej znajduje czas na wszystko, tylko nie zainteresowanie własną dziewczyną. Czy może być jeszcze gorzej? A może jednak odtąd będzie tylko lepiej?

Z kolei John Green w "Bożonarodzeniowym cudzie pomponowym" znów sięga po motyw drogi, tym razem poprzez śnieżyce, a jej calem jest dotarcie do pełnego cheerleaderek Waffle House. Poznajemy Tobina, JP oraz Diuk, w której obaj chłopcy nie dostrzegają dziewczyny, a świetną kumpelę. Ale czy pozostanie tak na zawsze? Nie obejdzie się oczywiście bez pewnych utrudnień i to nie tylko w postaci ogromnych zasp śnieżnych, a cała wyprawa może zaowocować czymś więcej niż wątpliwą radością z przebywania pośród idealizowanych przez JP cheerleaderek. Na całe szczęście. Ale czy będzie łatwo?
"To, co dla jednych jest obłędem, dla innych stanowi gwarancję zdrowia psychicznego."
Całość zamyka "Święta patronka świnek" autorstwa Lauren Myracle. Addie wystarczyło małe nieporozumienie, trochę rozgoryczenia i za dużo alkoholu, by zepsuć coś naprawdę ważnego. Jak jej się wydawało, bezpowrotnie. Już samo to wprawiło ją w parszywy nastrój. Następnie usłyszała parę niedwuznacznych sugestii na temat swojego egocentryzmu, których nie chciała przyjąć do wiadomości. I w pewnym momencie zadała sobie pytanie: jeśli anioły istnieją, to gdzie się podziewa mój? A może jednak spotka na swojej drodze kogoś, kto pomoże jej się zmienić na lepsze? Nawet jeśli będzie to wyglądało inaczej, niż przypuszcza. Do czegoś przecież musi się przydać ta cała magia świąt, prawda?

Przyznam, że spodobała mi się koncepcja opowiadań różnych autorów połączonych ze sobą kilkorgiem bohaterów i nie obraziłabym się za kolejne tego typu książki. Zamieć, pełno ozdób i innych szczegółów świetnie wprowadza w zimowo-świąteczną atmosferę - to trzeba przyznać. Nie są to historie szczególnie odkrywcze, w pewnych momentach są mocno przewidywalne, zwłaszcza druga, gdzie finału można się było domyślić na samym początku. Mimo to czyta się je całkiem przyjemnie, w czym spory udział miała duża dawka humoru i bohaterowie, których da się lubić. A jednak nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że każde kolejne opowiadanie jest gorsze od poprzedniego.
"Kiedy masz szesnaście lat, musisz być geniuszem w sztuce niedopowiedzeń."
Najlepiej wypadła więc "Wigilijna podróż" - ciepła, choć nie zawsze przepełniona optymizmem opowieść z sympatycznymi bohaterami i nieco zwariowanymi rodzicami w tle. Greena dostajemy niewiele, a jego opowiadanie jest nieco krótsze od dwóch pozostałych. Tym, co najbardziej mi w nim przeszkadzało były ciągłe wzmianki na temat cheerleaderek (nabijanie się z nich naprzemiennie z zachwytami ze strony innych to taki do bólu amerykański schemat). Co więcej, tym razem autor nie wykazał się niczym szczególnym. W trzecim opowiadaniu prawie wcale nie wspomniano o cheerleaderkach, co nie zmienia faktu, że podobało mi się najmniej. Głównie ze względu na dość irytującą, użalającą się nad sobą bohaterkę. Końcówka była jednak naprawdę sympatyczna (bardzo lubię momenty, gdy okazuje się, że wszyscy bohaterowie w jakimś stopniu są sobie nawzajem znani lub dopiero się poznają), co nieco poprawiło mi odbiór całości.

Podsumowując, nie mamy co liczyć na niezwykle oryginalne historie. Mimo to wszechogarniający świąteczny klimat i (w większości przypadków) sympatyczni bohaterowie, których losy niejednokrotnie się krzyżują zdecydowanie umilają czas spędzony przy lekturze. Może nie jest to szczyt moich marzeń, może i oczekiwałam czegoś więcej, jednak nie jestem zawiedziona i nie zamierzam odradzać tej książki zainteresowanym.

6/10

sobota, 15 listopada 2014

Stosik 07/2014

Nie spodziewałam się, że tyle się tego uzbiera, a jednak stało się. Ale teraz już koniec. Wszem i wobec ogłaszam, że dopóki nie zmniejszę ilości nieprzeczytanych książek piętrzących się na półkach, nie będę kupować kolejnych (no, w przyszłym tygodniu zrobię wyjątek dla Greena). I mam nadzieję, że uda mi się wywiązać z postanowienia. Przecież tacy chociażby "Tancerze burzy" czekają na swoją kolej niemal od roku... Czas coś z tym zrobić.

Na początek zakładki mangowe, które dostałam gratis do zamówienia. Spodziewałam się, że będą większe, jednak nie narzekam, bo prezentują się całkiem nieźle.
Karakarakemuri "Śmiech w chmurach" (1) - Jakoś tak zainteresowała mnie ta manga, no to kupiłam. Jak na razie trudno powiedzieć coś więcej o fabule, jednak zapowiada się nieźle. Poza tym muszę pochwalić śliczne wydanie, matową obwolutę i  lekko mieniące się na złoto detale. Po prostu aż chce się na to patrzeć! Dołączony do preorderu plakat niestety dotarł do mnie nieco przetarty na zagięciach.
Kazue Kato "Ao no Exorcist" (7) - Jak zwykle miło się czytało, a obwoluta z Konekomaru otoczonym tymi wszystkimi maneki neko wygląda naprawdę uroczo. ;3
Nokuto Koike "6000" (4) - Ostatni tom. Właściwie nie wiem, czego się spodziewałam, jednak szału nie było. Poza tym niektóre słowa były przycięte
Shirow Miwa "DOGS" (8) - Ostatnio było sporo poplątania, jednak wydaje mi się, że sytuacja powoli się klaruje. Co prawda nie jest to już lekka akcja rodem z pierwszych tomików, kiedy to wciąż zapoznawaliśmy się z bohaterami, jednak wciąż jest całkiem nieźle
Yana Toboso "Kuroshitsuji" (17-19) - Ostatnio trochę zaniedbałam Kurosza, jakoś nie chciało mi się go nawet czytać, jednak byłam ciekawa nowego wątku (choć najpierw czekało na mnie jeszcze zakończenie poprzedniego), więc postanowiłam to nadrobić. Zaczęło się całkiem nieźle, a obwoluta z Cielem świetnie wygląda.
Akino Matsuri "Pet Shop of Horrors" (4) - Miło było znów powrócić do Hrabiego D i detektywa Orcota, a pełna róż obwoluta całkiem nieźle się prezentuje.
Chihiro Tamaki "Walkin' Butterfly" (4) - Nie wiem czego się spodziewałam po ostatnim tomiku, jednak jak dla mnie było tu nieco za dużo słodzenia. Mimo to perypetie Michiko z pewnością będę miło wspominać.
Kaoru Mori "Opowieść panny młodej" (2) - Ach ta piękna, dokładna kreska! Do tego jeszcze przesympatyczni bohaterowie i ich codzienne życie. Ja chcę więcej! :3

Joanna Chmielewska "Lesio" - już od dawna planowałam znów sięgnąć po twórczość Chmielewskiej, a że akurat trafił się "Lesio", którego jeszcze nie czytałam i to za jedyne 5,99... Przecież nie mogłam przepuścić takiej okazji
Joanna Chmielewska "Wszyscy jesteśmy podejrzani" i "Krokodyl z kraju Karoliny" - nie planowałam kupować kolejnych książek z tej serii wydawniczej, jednak te dwie zawdzięczam mamie, która je zauważyła i uznała, że kupi ;3
M. Strandberg, S. B. Elfgren "Krąg" - z wymiany
A. Pilipiuk "Oko Jelenia: Droga do Nidaros" - z biblioteki, już od jakiegoś czasu planowałam zapoznać się z twórczością tego autora. Co prawda chciałam zacząć od "Kronik Jakuba Wędrowycza", ale akurat nie znalazłam ich w bibliotece. Może lepiej było poczekać...
Antonia Michaelis "Dopóki śpiewa słowik" - z Targów, zakup planowany już od dawna, ale jakoś nie było okazji, przeczytane, już niedługo recenzja
Leonardo Patrignani "Wszechświaty" - z Targów, zakup całkowicie spontaniczny, po prostu uznałam, że jednak skuszę się na książkę podpisaną przez autora
Matthew Quick "Niezbędnik obserwatorów gwiazd" - zakup planowany od dawna, przeczytane

sobota, 8 listopada 2014

H. Murakami "Kronika ptaka nakręcacza"


Wydawnictwo: Muza
Ilość stron: 621

Problemem przy opisywaniu tej powieści jest brak jakiegokolwiek konkretnego punktu zaczepienia. Jest sobie bohater, prowadzi swoje zwyczajne życie, przez które przewijają się różne zdarzenia i osoby - raz zwyczajne, a innym razem już całkiem przeciwnie - ale nie ma tu czegoś, czym już na wstępie można by było zainteresować potencjalnego czytelnika. Co prawda ja nie miałam z tym problemu, skoro i tak sięgam po książki Murakamiego w ciemno. W każdym razie nie ma się co na wstępie zrażać. Na początek spróbuję nieco przybliżyć Wam fabułę.

Zaczęło się od rezygnacji z pracy. A może od zniknięcia kota? Tak czy inaczej, od tego momentu życie Toru Okady stawało się coraz dziwniejsze, aż w końcu pewna dziewczyna z sąsiedztwa i jego uznała za dziwaka. W międzyczasie z jego życia zniknęła żona (i nie chciała lub nie mogła wrócić), pojawiła się Kreta Kano i jej siostra, emerytowany porucznik Mamiya oraz wiele innych osób, wprowadzając do jego codzienności coraz więcej zamętu. Czy uda mu się dostrzec sens tego wszystkiego? Czy odzyska żonę? I gdzie się podział ptak nakręcacz, który do tej pory z taką wytrwałością codziennie nakręcał sprężynę świata?

Jak dobrze można poznać drugiego człowieka? Jak wiele sekretów może skrywać osoba, u boku której przeżyliśmy ostatnie sześć lat? I jak bardzo powierzchowna może to być znajomość? To niektóre z pytań, które mogą nam się nasunąć podczas czytania. A jednak z czasem pojawia się tak wiele nowych niewiadomych, o wiele bardziej zagmatwanych, że wręcz nie sposób ich wszystkich zliczyć. Będzie też okazja, by dowiedzieć się nieco więcej na temat wojny japońsko-chińskiej. Pojawiające się od czasu do czasu (często obszerne) wzmianki na temat działań wojennych mogą nużyć osoby niezainteresowane tematem. A jednak są one w pewien sposób ważne dla fabuły, choć zawierają sporo dodatkowych faktów. Miłym zaskoczeniem była krótka wzmianka na temat Tony'ego Takitaniego, którego miałam okazję poznać w jednym z opowiadań w "Ślepej wierzbie i śpiącej kobiecie".

"[...] ludzki los to coś, co się wspomina, gdy już minie, a nie poznaje naprzód."

Autor balansuje na granicy jawy i snu, rzeczywistości i wydarzeń, które teoretycznie nie powinny mieć miejsca. W wielu przypadkach zdrowy rozsądek nie ma tu racji bytu. To historia pełna niedopowiedzeń, zbiegów okoliczności i niedomkniętych wątków, co dla wielu może stanowić zasadniczy problem. I sama przyznam, że tym razem mogło być tego wszystkiego nieco za wiele. Raz nawet na dłuższy czas zaprzestałam czytania. Po prostu nie mogłam się do tego zabrać, a jednym z powodów mogły być właśnie te przydługie opisy działań wojennych. Wszystko (lub prawie wszystko) jest ze sobą w pewien sposób powiązane. W sposób zawiły, nieoczywisty, który w wielu przypadkach ujawnia się dopiero po dłuższym czasie. Nawet mając przed sobą jedynie ostatnie kilkadziesiąt stron, nadal nie miałam pojęcia, do czego autor dąży. I to było ciekawe. Pewne zdezorientowanie, efekt zaskoczenia, który nie wymaga zawrotnych zwrotów akcji, a to wszystko w oprawie z pozoru zwykłej codzienności.

"A może przedmioty nieożywione stają się jeszcze bardziej nieożywione, gdy ludzie odwrócą od nich wzrok."

Występujących tu bohaterów (przynajmniej w większości przypadków) trudno zakwalifikować do jakiegoś określonego typu osobowości. Część z nich jawi nam się jako osoby dość zwyczajne, inni jako prawdziwi ekscentrycy, czy też po prostu dziwacy, jednak tak naprawdę trudno ich określić. Ale po co właściwie tak szufladkować?

W powieściach Murakamiego lubię między innymi to, że potrafi zaskakiwać. W wielu przypadkach nie miałam pojęcia, co jeszcze może się zdarzyć, a przecież akcję trudno byłoby nazwać szczególnie dynamiczną. Wydarzenia mają swoje własne tempo, a mimo to autor do końca trzymał mnie w niepewności. A może raczej nadal to robi? Przecież ostatecznie sporo wątków pozostało otwartych. Bezpośrednio po skończeniu lektury miałam raczej dość mieszane uczucia, jednak po pewnym czasie stwierdziłam, że "Kronikę ptaka nakręcacza" mimo wszystko wspominam pozytywnie. Było sporo zagmatwania i dziwów, jednak nie mam nic przeciwko temu. I za jakiś czas z pewnością sięgnę po kolejną książkę Murakamiego.

"Na świecie jest mnóstwo niezrozumiałych rzeczy i ktoś musi tę pustkę wypełnić. I jeśli tak ma być, lepiej, żeby to robili ludzie, którzy są interesujący, a nie nudziarze, prawda?"
7/10

niedziela, 2 listopada 2014

E. Brontë "Wichrowe Wzgórza

Wydawnictwo: Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Ilość stron: 350 (nie licząc szczegółowego opracowania)

Ta niepozorna książka (wydanie z 1990r.) już od dłuższego czasu leżała sobie na jednej z półek domowej biblioteczki. Od dawna też planowałam ją przeczytać, ale zawsze odkładałam ją na później. Aż w końcu się doczekała. Pierwszy raz z "Wichrowymi Wzgórzami" miałam styczność przypadkiem, gdy natrafiłam na ich ekranizację (a było to już dawno), czego z początku żałowałam, bo z chęcią zagłębiłabym się w tą powieść, nie znając już na wstępie historii w niej przedstawionej. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak niewielkie miałam pojęcie na jej temat.

Miłość przybiera różne oblicza. Od miłości platonicznej, poprzez silne uczucie, chęć dzielenia z drugą osobą każdej chwili, radości i smutków, aż po miłość szaleńczą, trudną, zaborczą, bezkompromisową czy nawet toksyczną. Uczucie, jakie połączyło Katarzynę i Heathcliffa z pewnością zalicza się do ostatniej kategorii, co pociąga za sobą szereg konsekwencji, które wpłyną nie tylko na nich, ale i na całe ich otoczenie.
Czarnowłosy przybłęda staje się oczkiem w głowie ojca rodziny, najlepszym przyjacielem psotnej Katarzyny i największym wrogiem jej brata, Hindley'a. Chłopiec, choć często dręczony, potrafił umiejętnie wykorzystać swoje wpływy u ojca, a z Katarzyną wkrótce stał się nierozłączny, zwłaszcza w trudnych czasach, gdy to Hindley przejął opiekę nad młodszym rodzeństwem. A jednak przyszła chwila, gdy dziewczyna z niesfornej, nieobytej panienki stała się prawdziwą młodą damą i wkrótce przyjęła oświadczyny. Tymczasem Heathcliff, zdruzgotany odrzuceniem ze strony Katarzyny, którą przecież kochał z wzajemnością, ucieka bez słowa. A co potem? Cóż, jest spokojnie. Przynajmniej do czasu, gdy na horyzoncie znów pojawia się Heathcliff, powoli szykując swoją zemstę...

"Oboje dążyli do wspólnego celu, bo on kochał i pragnął ją wielbić - a ona kochała i pragnęła być uwielbiana."

Zaledwie ko kilku stronach nie mogłam już pojąć, dlaczego tak długo zwlekałam z sięgnięciem po "Wichrowe Wzgórza". Czytało mi się naprawdę świetnie (między innymi ze względu na czarujący styl wypowiedzi) i z żalem przerywałam lekturę choćby na chwilę. Przy tej opowieści nie da się zachować całkowitego opanowania. W obliczu mających tam miejsce niegodziwości nie da się nie współczuć osobom na nie wystawionym, choć bywa, że odczucie to zostaje szybko zastąpione przez gniew czy nawet nienawiść, gdy opada maska pozorów. Nawet osoby przepełnione pewnością siebie mogą mieć swoje chwile słabości, nawet draniom można w pewnych momentach współczuć, tak samo, jak można mieć chęć potrząsnąć kimś, kto przecież zwykle jawi nam się jako ofiara, nie łotr. Nieraz miałam też ochotę czymś rzucić (choć nie książką, za bardzo obawiałam się o jej późniejszy stan), nie mogąc znieść pewnych sytuacji. Wyraźna granica między dobrem a złem? Na pewno nie tutaj.

"Nasze dusze są jednakowe, niezależnie od tego, co w nich tkwi."

Bohaterowie "Wichrowych Wzgórz" nie są bez wad. Wręcz przeciwnie - mają ich całą masę, jednak właśnie to świadczy o ich autentyzmie i sprawia, że są pełni życia, jakby byli prawdziwymi ludźmi wciągniętymi na karty powieści. Świetnie sprawdził się również sposób, w jaki autorka przedstawiła całą tę historię - nie jako bezpośredni opis zdarzeń, ale opowieść snutą przez osobę dobrze zorientowaną w przeszłych wydarzeniach i zaznajomioną z wszystkimi, których dotyczy. "Wichrowe Wzgórza" z pewnością są lekturą ponadczasową, pełną skrajnych emocji, często wynikających z tego samego uczucia - miłości. Bezsprzecznie zaskarbiła sobie moje uznanie i... właściwie nie wiem, co miałabym jeszcze pisać. Z pewnością jeszcze do niej powrócę, może wtedy dodam na jej temat coś więcej. A więc, jeśli jeszcze macie jakieś wątpliwości, proponuję szybko się ich pozbyć i sięgnąć po "Wichrowe Wzgórza".

"Gość, który nie zamierza więcej powrócić, bywa mile widziany."
10/10