Tytuł: Iron Man 3
Reżyseria: Shane Black
Scenariusz: Drew Pearce, Shane Black
Rok: 2013
Czas trwania: 2h 10 min.
Produkcja: USA
Gatunek: akcja, sci-fi
Ocena: -6/6
"Niezastąpiony Robert Downey Jr. powraca w roli miliardera i genialnego wynalazcy Tony’ego Starka w trzeciej części historii ze świata Marvela – "Iron Man 3". Świat Tony’ego Starka legł w gruzach w skutek podstępnych działań jednego z jego najpotężniejszych wrogów. W poszukiwaniu zemsty Stark wyrusza w podróż, która wystawi na próbę siłę jego charakteru i ducha walki. Przyparty do muru, znów może polegać wyłącznie na swojej pomysłowości i instynkcie. Wkrótce odkrywa odpowiedź na od dawna nurtujące go pytanie: czy to zbroja czyni superbohatera?"
(opis i plakat z filmweb.pl)
Iron Man należy do moich ulubionych superbohaterów, więc kolejnego filmu z nim w roli głównej po prostu nie mogłabym sobie odpuścić.
Tym razem Tony Stark jest zdecydowanie dojrzalszy, choć nadal zdarza mu się palnąć coś bez zastanowienia. Wiele rzeczy bierze bardziej na poważnie, a także zmaga się z pewną traumą związaną z wydarzeniami opisanymi w "Avengers". Widać, że dorósł do roli superbohatera i nie jest już tym samym człowiekiem, co na początku pierwszej części. Mimo to przeszłości zmienić się nie da, nawet jeśli bardzo się tego pragnie, zwłaszcza gdy wróg, którego nieświadomie sam stworzył wiele lat wcześniej zaczyna działać...
Jak dla mnie, postać Starka została świetnie wykreowana, podobnie jak reszta postaci. Co prawda po Mandarynie spodziewałam się czegoś innego, ale tak było nawet lepiej. Efekty specjalne były całkiem niezłe, sporo było także emocji. Tym razem uwidocznione zostały mankamenty zbroi, która okazuje się nie być niezniszczalna - to zdecydowanie na plus. Zaskoczyły mnie też pewne decyzje Starka, których po prostu się po nim nie spodziewałam. No a co do aktorstwa Roberta Downey'a Jra chyba nie muszę nić mówić (jeden z moich ulubionych aktorów :P).
Film oceniam bardzo pozytywnie i zdecydowanie polecam, zwłaszcza miłośnikom Iron Mana. :)
Tytuł: Charlie (The Perks of Being a Wallflower)
Reżyseria: Stephen Chbosky
Scenariusz: Stephen Chbosky
Rok: 2012
Czas trwania: 1h 43 min.
Produkcja: USA
Gatunek: melodramat
Ocena: 6/6
"Nastoletni Charlie (Logan Lerman) jest uczniem pierwszej klasy liceum w Pittsburgu. Nieśmiały i wyobcowany outsider nie ma lekko w nowym środowisku. Nie pasuje do żadnej grupy, a jego niekonwencjonalne poglądy nie ułatwiają mu procesu dopasowywania się do innych. Pierwsze miłosne doświadczenia, samobójstwo przyjaciela, relacje w rodzinie, narkotyki – z tym wszystkim Charlie zmaga się samotnie, aż do chwili, kiedy jego inteligencję i wrażliwość zauważają Sam (Emma Watson) i Patrick (Ezra Miller)."
(opis i plakat z filmweb.pl)
Charlie miał za sobą pobyt w szpitalu i od dłuższego czasu nie miał żadnego kontaktu z rówieśnikami. Teraz to się zmienia, bo zaczyna chodzić do liceum, gdzie poznaje kilkoro naprawdę dobrych przyjaciół. Dzięki nim zaczyna otwierać się na świat i nabierać pewności siebie, a także odnajduje w sobie siłę, by rozwijać swoje umiejętności pisarskie. Mimo to jego świat nie jest pozbawiony także tych gorszych chwil, gdy przyjaźń może zostać wystawiona na próbę, a on będzie musiał poradzić sobie z prześladującymi go traumatycznymi wspomnieniami. Także Sam i Patrick nie zawsze będą mieli lekko, ale przecież w grupie siła. Wzajemne wsparcie na pewno się przyda.
Trójkę głównych bohaterów naprawdę da się lubić, a aktorzy pasują do swoich ról. Ci w pozytywnym sensie zakręceni ludzie wprowadzają do filmu wiele humoru i radości, jednak nie przesłania to jego refleksyjnej natury, która każe nam się zastanowić nad problemami, przez które przechodzą. Pojawią się tu zagadnienia takie jak pierwsza miłość (a nie jedynie zauroczenie), konieczność ukrywania odmiennej orientacji, poczucie winy z powodu straty kogoś bliskiego, trwanie w toksycznym związku i nie tylko. Zachęcam do obejrzenia, bo naprawdę warto.
Dopiero po jego obejrzeniu zorientowałam się, że książkę, na której podstawie został nakręcony ten film, już od dawna mam w planach. Z jednej strony trochę szkoda, bo wolałabym zacząć od książki, ale nie ma się co załamywać. Wydaje mi się, że nie umniejszy mi to przyjemności z lektury, a jeśli chodzi o ekranizację, polecam z całego serca. ;)
Henry wybrał zawód zastępczego nauczyciela, by nie przywiązywać się do miejsc, czy ludzi, ponieważ z góry zakłada, że nie przyniesie to nic dobrego. Patrząc na to wszystko z jego perspektywy rzeczywiście wydaje się, że to najlepsze rozwiązanie, jednak życie lubi płatać nam figle. W podupadłej szkole, gdzie przyszło mu uczyć, znajduje dwa powody, by chociaż czasami zdjąć chroniącą go maskę obojętności, poza nią jeszcze jeden. Już samo to zmienia jego dotychczasowe życie i sprawia, że zaczyna angażować się coraz bardziej. Czy ostatecznie znów dojdzie do wniosku, że powinien trzymać się swoich dawno ustalonych zasad?
Film ukazuje nam naprawdę przygnębiającą wizję codzienności, pełną gniewu, niezrozumienia i arogancji. Wielu jego bohaterów już dawno straciło nadzieję na lepsze jutro, starając się jedynie przetrwać kolejny dzień tej ponurej egzystencji. Praktycznie żaden z uczniów nie przywiązuje wagi do podstawowych norm obowiązujących w szkołach, a co dopiero do nauki. Również nauczyciele są zniechęceni własnymi problemami i tym wszystkim, co dzieje się w ich placówce. Niektórzy z nich chwytają się rozmaitych sposobów na walkę z narastającą irytacją i stresem. Nie brzmi zachęcająco, prawda? Dodatkowo do akcji w filmie wplatane są przemyślenia głównego bohatera - poruszające wiele kwestii, gorzkie, ale prawdziwe (przynajmniej w tym przypadku). Produkcja ta nie pozwala widzowi pozostać obojętnym, a występujące tu postacie wywołują wiele, często sprzecznych emocji. Myślę, że warto znaleźć trochę czasu na ten film.
Nie będę się rozpisywać na temat aktorów, ponieważ nie czuję się kompetentna w tym temacie, jednak śmiem twierdzić, że Adrien Brody poradził sobie świetnie. Jakiś morał na koniec? No, może coś w stylu... każdy ma jakieś problemy, coś, co go przytłacza, ale co z tym fantem zrobimy - to zależy już wyłącznie od nas (w każdym razie ja to tak odebrałam).
"Akceptujemy miłość, na jaką w naszym mniemaniu zasługujemy."
Reżyseria: Tony Kaye
Scenariusz: Carl Lund
Rok: 2011
Czas trwania: 1h 40 min.
Produkcja: USA
Gatunek: dramat
Ocena: 6/6
"Film przedstawia 3 tygodnie z życia szkoły średniej, jej uczniów i nauczycieli oczami nauczyciela zastępczego Henry'ego Barthesa (Adrien Brody). Przemieszcza się on z jednej do drugiej szkoły, zdobywając coraz to nowe doświadczenie, ale nigdy nie zostaje zbyt długo w jednym miejscu, aby się zanadto nie przywiązać. Zamknięty w sobie Henry dąży do perfekcji w swoim zawodzie. Jednak tym razem kolejna szkoła stawia go w nowej sytuacji, a tajemniczy świat emocji budzi się w nim za sprawą trzech kobiet."
(opis i plakat z filmweb.pl)
Film ukazuje nam naprawdę przygnębiającą wizję codzienności, pełną gniewu, niezrozumienia i arogancji. Wielu jego bohaterów już dawno straciło nadzieję na lepsze jutro, starając się jedynie przetrwać kolejny dzień tej ponurej egzystencji. Praktycznie żaden z uczniów nie przywiązuje wagi do podstawowych norm obowiązujących w szkołach, a co dopiero do nauki. Również nauczyciele są zniechęceni własnymi problemami i tym wszystkim, co dzieje się w ich placówce. Niektórzy z nich chwytają się rozmaitych sposobów na walkę z narastającą irytacją i stresem. Nie brzmi zachęcająco, prawda? Dodatkowo do akcji w filmie wplatane są przemyślenia głównego bohatera - poruszające wiele kwestii, gorzkie, ale prawdziwe (przynajmniej w tym przypadku). Produkcja ta nie pozwala widzowi pozostać obojętnym, a występujące tu postacie wywołują wiele, często sprzecznych emocji. Myślę, że warto znaleźć trochę czasu na ten film.
Nie będę się rozpisywać na temat aktorów, ponieważ nie czuję się kompetentna w tym temacie, jednak śmiem twierdzić, że Adrien Brody poradził sobie świetnie. Jakiś morał na koniec? No, może coś w stylu... każdy ma jakieś problemy, coś, co go przytłacza, ale co z tym fantem zrobimy - to zależy już wyłącznie od nas (w każdym razie ja to tak odebrałam).
Mam w planach wszystkie części "Iron Mana" i "Charlie" :-)
OdpowiedzUsuńMandaryn rzeczywiście zaskoczył...ale jak dobrym aktorem jest Ben Kingsley, który to zagrał!;)
OdpowiedzUsuńTak, wyszło mu całkiem nieźle ;)
Usuń"Iron Mana" nigdy nie widziałam, bo cały ten Boom na superbohaterów mnie nie przekonuje. Może jak wszystko trochę ucichnie. Natomiast "Charliego" mam w planach już od dawna, dobrze, że oświeciłaś mnie, że jest książka. Wpierw sięgnę po nią.
OdpowiedzUsuń"Charlie" w ogóle mi się nie podobał, męczyłam ten film i męczyłam... Iron Mana nie oglądałam ani jednej części, wstyd!
OdpowiedzUsuńWszystkie trzy chciałabym obejrzeć!
OdpowiedzUsuńMoże jak będę miała więcej czasu to obejrzę któryś z tych filmów :)
OdpowiedzUsuńCharlie to mój priorytet na najbliższe dni, strasznie chce do obejrzeć.
OdpowiedzUsuńCzyli wszystkie na szóstkę?
OdpowiedzUsuńTak, bardzo różne, ale na szóstkę ;)
UsuńCharliego to bym obejrzała... Szczególnie, że bardzo lubię Emmę Watson :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie :)
"Charlie" jest świetny:)
OdpowiedzUsuńObejrzałam drugi z wymienionych przez ciebie filmów: nie jest to arcydzieło, ale nie żałuję czasu poświęconego na oglądanie. Zapoznałam się z nim, bo lubię Emmę (teraz zamierzam zabrać się za kolejny film, w którym wzięła udział). Myślę, że poradziła sobie w tej roli. :)
OdpowiedzUsuńNa Iron Man namawia mnie od dawna brat :D Też twierdzi, że to świetny film. Znaczy każda część.
OdpowiedzUsuń