Wydawnictwo: MUZA
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 255
"Książę Mgły" naprawdę mi się spodobał i zachwycił niepowtarzalnym klimatem. Z "Pałacem Północy" już nie było tak dobrze, jednak dalej całkiem nieźle. I choć obiło mi się o uszy kilka mniej pochlebnych opinii odnośnie "Świateł września", postanowiłam na własną rękę przekonać się, czy rzeczywiście jest to najgorsza z wymienionych wyżej książek. Jakie były moje wnioski? Przekonajcie się.
Po wielu ciężkich chwilach, jakie nastały dla rodziny Sauvelle po śmierci Armanda - męża Simone i ojca Irene oraz Doriana - wreszcie uśmiechnął się los. Dobrze płatna praca na północy Francji i zapewnione zakwaterowanie było dla nich wybawieniem. Co więcej, ich gospodarz, choć ekscentryczny, sprawia wrażenie naprawdę miłego człowieka. Również nadmorskie miasteczko wraz z wszystkimi mieszkańcami bez komplikacji przyjęło ich w swoje progi. To ich szansa na lepsze życie. Coś jest jednak nie tak, a mające wkrótce miejsce niewyjaśnione morderstwo jedynie to potwierdza. Wraz z nim zaczynają się szerzyć pogłoski o podobnej sprawie z przeszłości. Jest też pewna legenda, tytułowe światła września. Co to wszystko ma znaczyć? I co takiego kryje się w otaczającym Cravenmoore lesie oraz samej posiadłości?
Wszechwiedzący narrator potęguje baśniowość powieści, jednak jest ona podszyta mrokiem, bliżej nieokreśloną obawą, która często towarzyszy bohaterom. Wystarczyło kilka barwnych opisów posiadłości pełnej lalek i wszelkiego rodzaju rękodzieł (zwłaszcza tych groteskowych), bym pozwoliła się wciągnąć w świat tej powieści. Uwielbiam takie klimaty. Niewątpliwą zaletą jest również dość kunsztowny, choć pozbawiony zbędnego patosu język, jakim posługuje się autor.
Po latach niedostatku cała rodzina Sauvelle'ów z ulgą i wdzięcznością przyjmuje nastające w ich życiu zmiany. Dorian w końcu ma możliwość oddania się swojej pasji, Irene znajduje nie tylko przyjaciółkę, ale i swoją pierwszą, prawdziwą sympatię. Z kolei Simone powoli odnajduje się w swoich nowych obowiązkach, a także odkrywa, że Lazarus, jej chlebodawca może być świetnym kompanem do rozmów. Nie da się jednak nie zauważyć pewnych niepokojących faktów, chociażby korespondencji, która, nieotwierana, stale ląduje w płomieniach kominka. Poza tym rodząca się między nimi sympatia do niczego nie doprowadzi - ona jest wdową, on wciąż ma żonę, choć ta na skutek tajemniczej choroby od lat nie opuściła swojego pokoju. Ale czy uczucia można od tak zignorować?
Wszechwiedzący narrator potęguje baśniowość powieści, jednak jest ona podszyta mrokiem, bliżej nieokreśloną obawą, która często towarzyszy bohaterom. Wystarczyło kilka barwnych opisów posiadłości pełnej lalek i wszelkiego rodzaju rękodzieł (zwłaszcza tych groteskowych), bym pozwoliła się wciągnąć w świat tej powieści. Uwielbiam takie klimaty. Niewątpliwą zaletą jest również dość kunsztowny, choć pozbawiony zbędnego patosu język, jakim posługuje się autor.
"Na tym świecie cieni i świateł wszyscy, każdy z nas, musimy odnaleźć swoją własną drogę."
Po latach niedostatku cała rodzina Sauvelle'ów z ulgą i wdzięcznością przyjmuje nastające w ich życiu zmiany. Dorian w końcu ma możliwość oddania się swojej pasji, Irene znajduje nie tylko przyjaciółkę, ale i swoją pierwszą, prawdziwą sympatię. Z kolei Simone powoli odnajduje się w swoich nowych obowiązkach, a także odkrywa, że Lazarus, jej chlebodawca może być świetnym kompanem do rozmów. Nie da się jednak nie zauważyć pewnych niepokojących faktów, chociażby korespondencji, która, nieotwierana, stale ląduje w płomieniach kominka. Poza tym rodząca się między nimi sympatia do niczego nie doprowadzi - ona jest wdową, on wciąż ma żonę, choć ta na skutek tajemniczej choroby od lat nie opuściła swojego pokoju. Ale czy uczucia można od tak zignorować?
Czytając "Światła września" nie mogłam się powstrzymać od skojarzeń z przeczytanymi wcześniej dziełami Zafona. Miałam wrażenie, że to już było, że autor się powtarza. I tak to właśnie wygląda, bo Zafon niejednokrotnie wykorzystuje użyte już w poprzednich historiach schematy. Zwłaszcza obecność latarni morskiej nieodmiennie przywodziła mi na myśl "Księcia Mgły". Poza tym nie przypadł mi do gustu wątek miłosny między Irene i Ismaelem (głównie jego początek) - ot, widzą się pierwszy raz, razem płyną na wyspę i już się w sobie po uszy zakochują. Taka banalna i zupełnie bezpodstawna miłość od pierwszego wejrzenia. Nie twierdzę, że nie mogłoby tak być, ale pasowałoby to jakoś umiejętniej rozegrać.
Nieodmiennie powraca również motyw błędów przeszłości, które nieustannie kładą cień na życie bohaterów, w tym przypadku właśnie Lazarusa Janna, utalentowanego fabrykanta zabawek i gospodarza rodziny Sauvelle. Co takiego zdarzyło się w przeszłości i jaki miało na niego wpływ? I oczywiście, jakie skutki dawne wydarzenia wywrą w obecnej sytuacji? Tego nie zdradzę, sprawdźcie sami.
Nieodmiennie powraca również motyw błędów przeszłości, które nieustannie kładą cień na życie bohaterów, w tym przypadku właśnie Lazarusa Janna, utalentowanego fabrykanta zabawek i gospodarza rodziny Sauvelle. Co takiego zdarzyło się w przeszłości i jaki miało na niego wpływ? I oczywiście, jakie skutki dawne wydarzenia wywrą w obecnej sytuacji? Tego nie zdradzę, sprawdźcie sami.
Mimo tych kilku moich skarg książkę czytało mi się całkiem przyjemnie. Podobała mi się również sama historia, na której oparta była akcja. Kolejna książka Zafona również ma w sobie coś magicznego, choć to już nie to samo uczucie, co za pierwszym razem. Jeśli nie macie względem niej zbyt wygórowanych wymagań lub będzie to Wasze pierwsze spotkanie z twórczością autora, śmiało możecie po nią sięgnąć.
"Szkoda czasu na jakiekolwiek próby zmieniania świata, wystarczy uważać, by świat nie zmienił ciebie."
7/10
Być może się skuszę. Wydaje się ta pozycja interesująca. :)
OdpowiedzUsuńczytałam już kilka powieści Zafóna - "Książę mgły" i "Marina" juz za mną i czytało mi się wspaniale! Klimat mnie porwał! ale do "Cienia wiatru" zasiadałam już dwa razy i nie moge przebrnąć przez początek... cóż, ale będę próbować :) "światła września" są na mojej liście lektur i na pewno po nią sięgnę po klimat jaki tworzy autor nie ma sobie równych :)
OdpowiedzUsuńCiekawa historia, choć musiałabym znaleźć na nią trochę czasu - chociaż z drugiej strony 255 stron to nie dużo :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że nie miałaś okazji recenzować niczego, z zafonowskiej trylogii. Czy oznacza to, że jej nie czytałaś? Jeśli tak, wydaje mi się, że bardzo dużo straciłaś czytając Światła Września przed Grą Anioła, gdyż pierwsza z wymienionych książek nabiera szczególnego znaczenia już po przeczytaniu drugiej.
OdpowiedzUsuńTak, do tych książek było mi jakoś bardziej po drodze, a po trylogię planowałam sięgnąć w dalszej kolejności. Cóż, co się stało, to się nie odstanie, jednak skoro już jestem bogatsza o te informacje, chętnie przekonam się na czym polega to szczególne znaczenie. :)
UsuńA ja zazwyczaj słyszałem opinię, że ta jest najciekawsza z tej trylogii, ale mnie właśnie podobała się najmniej ;P Właśnie chyba przez to powtarzanie się autora, zupełnie mnie "Światła września" nie porwały.
OdpowiedzUsuń"(...) baśniowość powieści, jednak jest ona podszyta mrokiem, bliżej nieokreśloną obawą, która często towarzyszy bohaterom." - za to właśnie uwielbiam Zafona, za to, że potrafi zbudować niesamowity klimat powieści. I mimo drobnych wad i powtórzeń, tego talentu mu nie można odmówić :)
OdpowiedzUsuńCzytałam, uwielbiam!
OdpowiedzUsuńOgólnie zakochana jestem w twórczości Zafona
Lubię tego autora i moja sympatię zdobył szczególnie po przeczytaniu "Cienia wiatru", tą książkę też mam na półkach, ale obecnie zmagam się z nudną literaturą chińską, więc jeszcze sobie poczeka :)
OdpowiedzUsuńWygląda bardzo fajnie! Nie czytałam jeszcze nic od tego autora, ale chyba sięgnę
OdpowiedzUsuńMam zamiar przeczytać "Księcia...", choć trochę obawiam się tego tak zachwalanego autora :)
OdpowiedzUsuńMyslę że po pewnym czasie po prostu "przyzwyczajamy się" do autora i dlatego kolejne książki robią mniejsze wrażenie - po części wiemy czego się spodziewać. Mimo to książki Zafona zawsze czytam z ogromną przyjemnością. Równiez ta mnie nie zawiodła.
OdpowiedzUsuń