Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze mi się chciało, napisałam parę recenzji płyt. Uznałam, że znów zacznę od czasu do czasu pisać o muzyce, jednak obecnie nawet nie zamierzam się silić na uznanie mojej pisaniny za recenzje - będą to raczej dość luźne przemyślenia, bez żadnych technicznych szczegółów (chociaż i wcześniej raczej ich nie było) czy ogólnych informacjach o wykonawcy.
Panic! at the Disco słucham już od dłuższego czasu, jednak dopiero jakiś rok temu zaopatrzyłam się w jedną z ich płyt. Mój wybór padł na "Too weird to live, to rare to die!", a powodem był… interesujący tytuł i naprawdę ładna okładka (tak, wiem, świetne uzasadnienie ;D). Znałam jedynie dwie piosenki ("This is gospel" i "Girls/Girls/Boys", obie bardzo polecam) z całego albumu, więc reszta była dla mnie zagadką. ♫ poniższa piosenka ma dość... interesujący teledysk ;D
Po pierwszym odsłuchaniu byłam trochę zaskoczona. Płyta wydawała mi się jakaś… bardziej popowa niż przypuszczałam (chociaż może bardziej chodziło mi o nieco elektryczne brzmienie niektórych fragmentów), jednak powoli to wrażenie mijało (albo się przyzwyczaiłam) i z prawdziwą przyjemnością zasłuchiwałam się w kolejnych utworach. Jedną z piosenek ("Miss Jackson") Brendon Urie śpiewa razem z LOLO, o której wcześniej nie słyszałam. "Vegas Lights" ma nietypowy początek - odliczające dzieci (które słychać także w dalszej części) oraz dźwięki kojarzące się z kasynem. Co by tu więcej napisać? W tej chwili uwielbiam już wszystkie piosenki z tej płyty i właściwie nie potrafiłabym wybrać ulubionej, każda jest inna, a to, na którą się akurat zdecyduję, zależy raczej od mojego nastroju. A! Dodam jeszcze, że podoba mi się, gdy ostatnia piosenka na płycie w jakiś sposób nawiązuje do końca (podobnie jest na przykład u Placebo, o których napiszę innym razem), sama nie wiem dlaczego. W tym przypadku jest to spokojne, wręcz melancholijne "The end of all things".
Teraz z kolei marzy mi się ich najnowsza płyta - "Death of a bachelor", z której znam już kilka piosenek i każdą z nich uwielbiam. Tytułowy utwór (koniecznie posłuchajcie!) bardzo długo nie dawał mi spokoju (i wzajemnie), potem przyszedł czas na żywsze utwory, ale o tym może już napiszę kiedy indziej, o ile nowa płyta trafi w moje ręce. I już tak na koniec uraczę Was jeszcze jedną piosenką, koniecznie z teledyskiem. Bardzo podoba mi się to, że na początku został tu użyty fragment "This is gospel", dzięki czemu zespół stworzył jakby jej kontynuację w następnym utworze, "Emperor's new clothes" (również na dłuuugo wpadł mi w ucho).
O kurczę, zespół, który znam! Niezwykłe, zazwyczaj jestem nieogarnięta w tej kwestii.
OdpowiedzUsuń,,Emperor's new clothes" słuchałam namiętnie, choć teledysk troszku śmieszkowy, bo djobeł kojarzył mi się ze Sławkiem z Wielkich Konfliktów, muzyka jednak dobra, tyle w niej życia!
O! Miła niespodzianka. ^^
UsuńTeż zwykle nie znam zespołów, które pojawiają się od czasu do czasu na blogach, może w tym rzecz. ;)