Wydawnictwo: Prószyński i S-ka | Liczba stron: 608
Lucy i Mickey tworzą szczęśliwe małżeństwo. Szczęśliwe, choć stale zmagające się z problemami. Nad nią (i jej rodziną) unosi się widmo nowotworu, który co prawda raz pokonała, a jednak nie może być pewna, czy za jakiś czas nie powróci ze zdwojoną siłą. On zmaga się z chorobą afektywną dwubiegunową i zachowuje równowagę psychiczną jedynie dzięki sporej dawce leków. Balansuje na krawędzi i czasami przegrywa walkę z samym sobą. Oboje wiedzieli, na co się piszą, a jednak nie zrezygnowali ze swojego uczucia, byli dla siebie zbyt ważni, potrzebowali siebie nawzajem.
Ze względu na swoją sytuację nałożyli jednak na siebie pewne ograniczenia, zasady, których zobowiązali się przestrzegać. Jedną z nich był brak potomstwa, jednak pomimo usilnych starań, by temu zapobiec, Lucy zaszła w ciążę. I co teraz? Cieszyć się z szansy podarowanej przez los, czy może zamartwiać się tym, jak bardzo obciążone genetycznie może być ich dziecko?
"Tańcząc na rozbitym szkle" kupiło mnie już na samym początku, a to za sprawą niezwykle czarującego prologu, który pomimo smutnego wydźwięku w naprawdę piękny sposób przedstawia śmierć oraz miłość. Autorka czaruje słowami, naprawdę. Co więcej, była w tym pewna domieszka niesamowitości, która co jakiś czas występowała także w późniejszych momentach. Nie tylko prolog zaskarbił sobie jednak moje uznanie. Ka Hancock bardzo umiejętnie wykreowała realistyczny obraz małżeństwa, a także więzów rodzinnych, które czasami wykraczają poza więzy krwi. Nie zadowoliła się przy tym przypisaniem każdemu z bohaterów kilku podstawowych cech, ale stopniowo odkrywała przed czytelnikami kolejne strony ich charakterów.
"Lucy, każde małżeństwo to taniec, czasem kłopotliwy, czasem dający wiele radości, a przez większość czasu po prostu spokojny. Z Mickeyem zaś czasami będziesz musiała tańczyć na rozbitym szkle. Pojawi się cierpienie. Pod jego wpływem albo się wycofasz, albo wzmocnisz uścisk, by kontynuować taniec, aż w końcu znów będzie wam łatwo."
Wciąż pozostaję pod ogromnym wrażeniem wewnętrznej siły, jaka cechowała Lucy. Niezwykle zaimponowało mi to, jak mimo niezliczonych trudności przez całe życie stara się iść z podniesioną głową, nosząc w sercu słowa wypowiedziane przez ojca, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Podziwiam ją też za odwagę, by zawalczyć o szczęście u boku ukochanego mężczyzny, nawet jeśli jest ono okupione licznymi wyrzeczeniami. Mickey… jemu też potrzebna jest odwaga. Odwaga, aby stawiać czoła światu oraz swoim wewnętrznym demonom, aby nie zatracić się w euforii lub depresji, jakie może nieść ze sobą choroba. Bo przecież ulec byłoby tak łatwo… Ważną rolę odgrywają tu także siostry Lucy. Pełna serdeczności Lily - jej bratnia dusza - oraz Priscilla, prawdziwa kobieta sukcesu. Ten opis wydaje się jednak tak bardzo pobieżny (a i postaci przewinie się tu zdecydowanie więcej)… Możecie mi jednak wierzyć, że w powieści ich charaktery są o wiele bardziej złożone.
Tej książce od samego początku zawiesiłam poprzeczkę dość wysoko i mogę z zadowoleniem stwierdzić, że nie zawiodła moich oczekiwań. To powieść pełna emocji, niekoniecznie tych pozytywnych, często przytłaczających, a jednak wciąż niosąca ze sobą nadzieję (nawet jeśli nie zawsze znajdziemy ją tam, gdzie byśmy sobie tego życzyli). I - co ważne - jest pięknie ubrana w słowa. Zdecydowanie jedna z lepszych książek, jakie czytałam!
"Śmierć to ta łatwa część. Umieranie to już inna historia."
Ta książka jest niesamowita, nie mogę o niej zapomnieć.
OdpowiedzUsuńTwój opis mnie zaciekawił, chyba sięgnę po tę książkę. :)
OdpowiedzUsuńPiękna recenzja :)
OdpowiedzUsuńTakie książki uwielbiam - wzbudzające szereg emocji, od których nie można się oderwać. Zapisuje sobie tytuł i chętnie za tą książką się rozejrzę :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy potrafilabym przeczytac te ksiazke, bardzo nieufnie podchodze do wszystkich tworow poruszajacych temat chorob psychicznych. Pewnie irytowalabym sie wiele razy podczas lektury, ze autor nie zrobil dostatecznego riserczu, do tego widze powazne dramaty na horyzoncie. Na domiar zlego ksiazki o dwubiegunowce niepokoja mnie najbardziej, bo sama cierpie na te chorobe i znam ja z autopsji. Jak wypada realizm?
OdpowiedzUsuńGłowy za to nie dam, jednak miałam wrażenie, że całość została poprowadzona dość rzetelnie. Jeszcze w kwestii realizmu i wspomnianej przeze mnie domieszki niesamowitości, Lucy potrafiła dostrzec śmierć i to dosłownie.
UsuńNie czytałam tej książki ale chyba też jej nie przeczytam.
OdpowiedzUsuńmój blog
Myślę, że to niełatwa lektura, skoro oboje cierpią na różne choroby. Nie czytałam książki i jej nie znam, ale może nieść z sobą wiele ważnych refleksji..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Caroline Livre
Niesamowita książka ��
OdpowiedzUsuńKiedyś ją czytałam (wypożyczone z biblioteki), na prawdę popłakałam się, bardzo wzruszająca i piękna
Bardzo chciałabym przeczytać ją jeszcze raz, ale niestety nie mogę jej nigdzie znaleźć