sobota, 19 maja 2018

Natsuhiko Kyogoku & Aki Shimizu "Ubume no Natsu"

"Ubume no Natsu" poznałam już jakiś czas temu dzięki przetłumaczonej na język angielski powieści Natsuhiko Kyogoku ("The Summer of the Ubume"). To pierwsza część serii książek pełnych tajemnic i mocno nawiązujących do japońskich wierzeń i folkloru. Niestety, tylko ta jedna została przetłumaczona (a i ją aktualnie bardzo trudno dostać). Są za to powstałe na ich podstawie mangi, a ponieważ bardzo chciałabym tę serię kontynuować, postanowiłam sprawdzić, jak "Ubume no Natsu" ma się do swojego książkowego pierwowzoru.

Lata 50. XXw. Czy to możliwe, żeby kobieta od dwudziestu miesięcy była w ciąży? Właśnie z takim, wydawałoby się idiotycznym pytaniem zjawił się u swojego przyjaciela antykwariusza Sekiguchi. Nie jest to jednak pytanie całkiem przypadkowe i wiąże się z historią, o której usłyszał. Historią o mężu, który pewnej nocy w niewyjaśnionych okolicznościach znika z zamkniętego pokoju i żonie, która już dawno powinna urodzić, a jednak nawet po dwudziestu miesiącach nic na to nie wskazuje. A ponieważ plotki rozchodzą się szybko, zaczynają się spekulacje. Klątwa? Złe moce? A może duch (przypuszczalnie) zamordowanego męża chce się odegrać na niewiernej żonie? I jeszcze te niepokojące pogłoski o zaginionych noworodkach w prowadzonej przez rodzinę klinice... Jedną pełną dygresji rozmowę z Kyogokudo (wspomnianym antykwariuszem) później, Sekiguchi przechodzi od chęci zrobienia z tego kolejnej opowieści grozy do prób poznania prawdy, kiedy zdaje sobie sprawę, że zaginiony mężczyzna to ich dawny przyjaciel. Tylko czy uda mu się poskładać to wszystko w całość?

Chociaż znałam już tę historię z książki, to i tak szybko wciągnęła mnie na nowo. Z całkowicie zrozumiałych powodów w mandze trzeba było ukrócić wywody bohaterów, a i tak przy wszelkich wyjaśnieniach tekstu było sporo. Do tego ze względu na to, czego dotyczyły, manga wymaga skupienia, jednak wraz z kolejnymi wydarzeniami przybywa także akcji. I oczywiście główny powód, dla którego zainteresowałam się tą historią - youkai, japońskie wierzenia i folklor (czasami bardziej okrutne, niż byśmy się tego spodziewali). A do tego jeszcze cała masa innych tajemniczych spraw oraz ciekawostek.
W kwestii bohaterów można by było nieco ponarzekać na Sekiguchiego, który jest... po prostu dość zwyczajny, jednak i takich postaci czasem potrzeba (chociaż przyznam, że jakoś bardziej mi podszedł w wersji książkowej). Kyogokudo natomiast może to wszystko wynagrodzić. Inteligentny, sarkastyczny, bezpośredni, a do tego zna się praktycznie na wszystkim i prowadzi sklep z używanymi książkami (choć chyba głównie dlatego, że jego własna kolekcja już dawno wymknęła się spod kontroli). Możecie wierzyć, że bez jego pomocy Sekiguchi za wiele by nie zdziałał. Mamy i paru innych bohaterów. Na przykład siostrę naszego antykwariusza, Atsuko, która pomimo swojego przyjaznego nastawienia potrafi postawić na swoim i w pewnych kwestiach przypomina brata. Duży plus za potrafiącą myśleć postać kobiecą. Z kolei Ryouko, druga z córek zamieszanej w tę sprawę rodziny, przedstawiona jest bardziej jak filigranowa dama, którą należy ocalić, ale i ona nie jest głupia. Wymienię też pewnego zaprzyjaźnionego detektywa, który bardzo specyficznie podchodzi do swojego zawodu oraz energicznego policjanta (również znajomego).

A tytułowa ubume? Sama zadawałam sobie to pytanie przed sięgnięciem po książkę. To jedna z wielu istot japońskiego folkloru. Dokładnie jej jednak nie opiszę ze względu na sporą rozbieżność w tekstach, które jej dotyczą. Za to jeśli jesteście ciekawi, to zapewniam, że manga dostarczy Wam odpowiedzi.
"Ubume no Natsu" liczy sobie cztery tomy. Na okładce każdego z nich pojawia się Kyogokudo, a w środku znajdziemy po kilka kolorowych stron. Z początku dziwnie mi było widzieć bohaterów, o których do tej pory jedynie czytałam, a których wygląd wyobrażałam sobie co najwyżej mgliście. O ile z przywyknięciem do Sekiguchiego nie miałam większego problemu, tak wygląd Kyogokudo trochę zbił mnie z tropu, a dziwne miny, które dość często pojawiały się na jego twarzy, jeszcze bardziej potęgowały to wrażenie. Sama kreska jest jednak całkiem ładna i muszę przyznać, że Aki Shimizu, która była za nią odpowiedzialna, świetnie udało się oddać delikatną, porcelanową wręcz urodę Ryouko. Wygląd bohaterów jest zróżnicowany, więc nie trzeba się obawiać, że nam się pomylą. Tła wyglądają w porządku, jednak Aki Shimizu ma nieco dziwną tendencję do oddzielania postaci od tła pustą przestrzenią.

W obliczu bardzo ograniczonej dostępności powieści, jej mangowa adaptacja okazała się przyzwoitym substytutem. A skoro tak, za jej sprawą z chęcią zapoznam się z kolejnymi odsłonami serii o Kyogokudo. Następne w kolejności: "Mouryou no Hako". Ciekawe, co tym razem ma w zanadrzu autor.

2 komentarze:

  1. Niezwykle klimatyczny blog, będę tutaj zaglądać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oooo! Strasznie mnie zaciekawił ten tytuł, dodatkowo kreska wpadła mi w oko od razu *-*

    OdpowiedzUsuń

będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie jakiś ślad, dobrze wiedzieć, że są osoby które tu zaglądają ;)

i bez spamu, proszę :)