Tutaj, podobnie jak w przypadku "Lalki", nie zdecydowałam się na pełną recenzję, jednak postanowiłam wtrącić na temat tej lektury kilka słów. ;) (a o zdjęciu książki znów zapomniałam >,<)
Za "Ferdydurke" zabrałam się po obejrzeniu mniej więcej połowy ekranizacji (nie do końca z własnej woli), która nie nastawiła mnie do tego utworu zbyt przychylnie. Humor wydawał mi się denerwujący, a wydarzenia absurdalne w sposób, który mi nie odpowiadał. W końcu się przemogłam i zaczęłam czytać... I co? Pierwsze, co mnie zaskoczyło, to nietypowy styl autora (wymyślny i mocno zagmatwany), który kupił mnie już od pierwszych zdań... Przynajmniej na początku, bo później bywało różnie. Czasami wręcz zmuszałam się do tego, by czytać dalej, czasami czytało mi się lekko, a nawet z przyjemnością, przez co ostatecznie naprawdę trudno mi ocenić tą książkę.
Tytuł, który nic nie znaczy, wszechobecna groteska, która sprawia, że praktycznie nigdy nie można być pewnym, co się za chwilę stanie i dlaczego oraz absurdalność doprowadzona do granic możliwości (a może nawet dalej) - Gombrowicz zdecydowanie zaskakuje i może zainteresować, jednak "Ferdydurke" zdecydowanie nie jest powieścią dla każdego, o czym świadczy już sam mocno poplątany styl autora. A jeśli już o to chodzi, to czasami przypominał mi on twórczość Murakamiego, która również niejednokrotnie bywa niezwykle pogmatwana i przez to nie każdemu przypadnie do gustu.
No i jeszcze kwestia poruszanych przez Gombrowicza tematów oraz nietypowych symboli - pupy jako zdziecinnienia, łydki jako nowoczesności i gęby jako przybieranych przez ludzi masek. Taka symbolika tym bardziej udowadnia, że autor szokuje niemal na każdym kroku. Podejmowane przez niego tematy demaskują fałszywość i pozory, przez przerysowanie i ukazywanie rzeczywistości w krzywym zwierciadle hojnie pokrytym groteską ośmieszają pewne postawy.
A jeśli chodzi o rozdziały z Filidorem i Filibertem, no... na pewno były dziwne. W przypadku tego drugiego plusem była dość zwarta akcja (a przy tym i krótkość), jednak poprzedzający go wstęp wydał mi się kompletnym laniem wody. Jeśli chodzi o historię Filidora, choć od samego początku była podszyta sporą dozą absurdu, to już końcowe wydarzenia były tak groteskowe, że kompletnie nie wiedziałam, co o tym sądzić.
Ostatecznie "Ferdudurke" jest dla mnie ciężkim orzechem do zgryzienia i nie wiem, czy mogłabym szczerze przyznać, że mi się podobało. Zdecydowanie doceniam pomysł autora, jak i poruszane przez niego tematy, jednak taka ilość groteski to dla mnie chyba za dużo. Mimo to nie żałuję, że przyszło mi przeczytać tę lekturę i pozostaje mi się cieszyć z tych kilku momentów, które rzeczywiście śledziłam z przyjemnością.
Za "Ferdydurke" zabrałam się po obejrzeniu mniej więcej połowy ekranizacji (nie do końca z własnej woli), która nie nastawiła mnie do tego utworu zbyt przychylnie. Humor wydawał mi się denerwujący, a wydarzenia absurdalne w sposób, który mi nie odpowiadał. W końcu się przemogłam i zaczęłam czytać... I co? Pierwsze, co mnie zaskoczyło, to nietypowy styl autora (wymyślny i mocno zagmatwany), który kupił mnie już od pierwszych zdań... Przynajmniej na początku, bo później bywało różnie. Czasami wręcz zmuszałam się do tego, by czytać dalej, czasami czytało mi się lekko, a nawet z przyjemnością, przez co ostatecznie naprawdę trudno mi ocenić tą książkę.
Tytuł, który nic nie znaczy, wszechobecna groteska, która sprawia, że praktycznie nigdy nie można być pewnym, co się za chwilę stanie i dlaczego oraz absurdalność doprowadzona do granic możliwości (a może nawet dalej) - Gombrowicz zdecydowanie zaskakuje i może zainteresować, jednak "Ferdydurke" zdecydowanie nie jest powieścią dla każdego, o czym świadczy już sam mocno poplątany styl autora. A jeśli już o to chodzi, to czasami przypominał mi on twórczość Murakamiego, która również niejednokrotnie bywa niezwykle pogmatwana i przez to nie każdemu przypadnie do gustu.
"Gdyż nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę,
a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka."
No i jeszcze kwestia poruszanych przez Gombrowicza tematów oraz nietypowych symboli - pupy jako zdziecinnienia, łydki jako nowoczesności i gęby jako przybieranych przez ludzi masek. Taka symbolika tym bardziej udowadnia, że autor szokuje niemal na każdym kroku. Podejmowane przez niego tematy demaskują fałszywość i pozory, przez przerysowanie i ukazywanie rzeczywistości w krzywym zwierciadle hojnie pokrytym groteską ośmieszają pewne postawy.
A jeśli chodzi o rozdziały z Filidorem i Filibertem, no... na pewno były dziwne. W przypadku tego drugiego plusem była dość zwarta akcja (a przy tym i krótkość), jednak poprzedzający go wstęp wydał mi się kompletnym laniem wody. Jeśli chodzi o historię Filidora, choć od samego początku była podszyta sporą dozą absurdu, to już końcowe wydarzenia były tak groteskowe, że kompletnie nie wiedziałam, co o tym sądzić.
Ostatecznie "Ferdudurke" jest dla mnie ciężkim orzechem do zgryzienia i nie wiem, czy mogłabym szczerze przyznać, że mi się podobało. Zdecydowanie doceniam pomysł autora, jak i poruszane przez niego tematy, jednak taka ilość groteski to dla mnie chyba za dużo. Mimo to nie żałuję, że przyszło mi przeczytać tę lekturę i pozostaje mi się cieszyć z tych kilku momentów, które rzeczywiście śledziłam z przyjemnością.
"Koniec i bomba
A kto czytał, ten trąba!"
Tytul to odwolanie do imienia i nazwiska jednego z bohaterow ksiazek, nie pamietam juz jakich.
OdpowiedzUsuńMnie Gombrowicz nie kupuje, jest czystym grafomanem, ktory nie potrafi ujac przekazu w fabule, tylko musi wtracac monologi o swoim lopatologicznym przekazie. Autor tak dopieka Sienkiewiczowi i jego barokowej skladni, a sam pisze jeszcze gorzej. Gombrowicz po prostu autentycznie nie umie pisac, zeby lamac konwencje, trzeba najpierw zostac jej mistrzem.
Groteska? Lem, Mrozek, Wolter, Kafka. Gombrowicz? Dziekuje bardzo.
Tak, Freddy Durkee, ale znaczenia jako takiego nie ma.
UsuńKafkę rzeczywiście lepiej mi się czytało, a "Tango" Mrożka właśnie przede mną. :D
Ogólnie znam Mrożka raczej z opowiadaniach, najbardziej podobał mi się zbiór ,,Deszcz".
UsuńWstępy przed opowiadaniami o Filidorze i Filbercie był tragiczne, przeczytałam, a właściwie wymęczyłam. Groteskowość opowiadań bardzo mi się podobała. :) Z całą powieścią było różnie, bo zdarzały się momenty, kiedy wręcz musiałam się zmuszać, ale były też takie, kiedy czytałam z ciekawością. Szkoła to moim zdaniem najlepszy z trzech fragmentów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Wymęczyłam to dobre słowo w tym przypadku. ^^''
UsuńSzczerze, miałam tą lekturę jakoś w listopadzie i pamiętam z niej tyllko pupy, gęby i łydki. Nic po za tym. Nie urzekła mnie, ani nie zachwyciła. Niestety.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. :**
To lektura szkolna? Kurcze niespecjanie przepadam za takim nadmiarem groteski... :x
OdpowiedzUsuńTak. W takim razie "Ferdydurke" może Ci sprawić trochę problemów. :c
UsuńFerdydurke cały czas przede mną... Jestem ciekawa jak ja ją odbiorę. Tym bardziej, że będziemy ją pewnie analizować pod każdym możliwym kątem ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
ksiazki-inna-rzeczywistosc.blogspot.com
Przerabiałam to jako lekturę w liceum i matko, uwielbiam to. To jedna z moich ulubionych lektur, która niezwykle mi się spodobała. Podobnie miałam z "Tangiem", które nawiązuje do "Ferdydurke" i "Mistrza i Małgorzaty" to prawdopodobnie moje święte trio lektur :D
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać kiedy będziemy to czytać w szkole :D. Groteska to jest coś w czym ostatnio się zakochałam *o*.
OdpowiedzUsuń