sobota, 27 września 2014

T. Canavan "Misja Ambasadora"

Akcja rozgrywa się po wydarzeniach z Trylogii Czarnego Maga

Wydawnictwo: Galeria Książki
Ilość stron: 570
Seria: Trylogia Zdrajcy (1)

Pisanie o książkach Trudi Canavan zawsze sprawia mi pewną trudność. I to nie z powodu braku tematów, a właśnie sporej ich ilości. Prawda jest taka, że najchętniej streściłabym sporą część powieści, tymczasem muszę uwzględnić, ile wypada zdradzić osobom niezaznajomionym z danym tytułem, aby przypadkiem nie zepsuć im efektu zaskoczenia czy po prostu przyjemności z lektury. A to naprawdę spore wyrzeczenie. Tym razem zmierzę się z tym zadaniem przy okazji "Misji Amasadora".

Nie jest to już ten sam Imardin - zniesienie czystek i podziału miasta, przebudowy, zachwianie stosunków między Złodziejami, szerzące się uzależnienie od nowej używki, gnilu... Znanym nam bohaterom przybyło lat, pojawiły się też nowe twarze. Zmieniło się praktycznie wszystko. Kyralia próbuje unormować swoje stosunki z Sachaką. W Gildii zostało utworzone stanowisko Czarnego Maga piastowane przez dwie osoby. Jedną z nich jest Sonea, która musi pogodzić się z narzuconymi na nią ograniczeniami. Cery powoli się starzeje, a wysiłek nie przychodzi mu już z taką łatwością. Tymczasem jego rodzina zostaje zamordowana, prawdopodobnie przez Łowcę Złodziei, który już od jakiegoś czasu grasuje w mieście. I ponoć używa magii. Czyżby kolejny dziki mag? Czy Cery zdoła go odnaleźć i pomścić rodzinę?
Dannyl po powrocie do Kyralii zamieszkał wraz z Tayendem w Imardinie i choć stale krążą pogłoski na temat ich wzajemnej relacji, nikt nie robi im żadnych wyrzutów. Jego badania nad historią magii utknęły w miejscu. Możliwości na ich kontynuację upatruje w wyjeździe do Sachaki, gdzie planuje objąć funkcję Ambasadora. Potrzebuje jednak pomocnika, a o tego trudno ze względu na pogłoski o jego preferencjach. I tu wkracza Lorkin, syn Sonei i Akkarina, który w prowadzonych przez przyjaciela matki badaniach doszukuje się swojej szansy na wykazanie się i odnalezienie zapomnianego rodzaju magii. Ale czy jego pochodzenie nie będzie problemem? Pomimo protestów Sonei, jej syn wyrusza do Sachaki. A tam? Hm... by dalej nie przedłużać wspomnę tylko, że sporo się wydarzy.

Przed bohaterami wiele wyzwań. Cery poszukuje Łowcy Złodziei, do którego złapania będzie potrzebował pomocy Sonei. Ta z kolei chce znaleźć sposób na uświadomienie innym, jak szkodliwy jest gnil, także dla magów, którzy przez wzgląd na umiejętność uzdrawiania lekceważą problem. Jest też sprawa zmiany pewnych przepisów i oczywiście nieustanna obawa o życie Lorkina. Wraz z nim i Dannylem będzie nam dane lepiej poznać społeczeństwo sachakańskie - ich obyczaje, sposób myślenia i istniejące między nimi rozłamy, w tym jeden bardzo znaczący. Na wierzch wypłynie sprawa wiedzy o uzdrawianiu, niedotrzymane obietnice i dawne urazy. Do głosu dojdzie poczucie odpowiedzialności, wdzięczność i odwaga. Jak to wszystko wpłynie na panujący w świecie porządek? A jak na naszych bohaterów?

"Ach tak. Sachakańska roślinność bywa równie czepialska jak tutejsi ludzie."

Wspomniałam wcześniej, że nie jest to już ten sam Imardin i nie wycofuję się z tego, jednak mimo to miło było móc zarówno znów śledzić losy znanych z "Trylogii Czarnego Maga" bohaterów, jak i poznać tych nowych, którzy wiele wnieśli do tej historii. Sonea, choć z początku nieco wycofana i przesadnie ugodowa, wkrótce nabiera tak charakterystycznego dla niej zdecydowania i uporu. Widać, że Lorkin odziedziczył po swoich rodzicach sporo cech i chociażby dlatego trudno go nie polubić. Jest ambitny, czasami nieco porywczy, ale jednak rozsądny. Chce coś osiągnąć, jednak nie przesłania mu to całego świata i zdaje sobie sprawę z możliwych zagrożeń. Na uwagę zasłużyła sobie także Anyi, córka Cery'ego, choć nie znalazło się zbyt wiele okazji, by poznać ją lepiej. Mam nadzieję, że w kolejnych częściach to nadrobię. Pozytywnie zaskoczył mnie Regin, który dawno wyrósł ze swojej szczeniackiej postawy i stał się całkiem kompetentnym magiem.

Książki Trudi Canavan mają to do siebie, że można by o nich długo rozprawiać, jednak trudno jest w taki sposób dawkować informacje, by nie zdradzić za wiele osobom z nimi niezaznajomionym. Wciąż coś się dzieje, akcja jest wartka, a różnego typu sytuacje nieraz stawiają bohaterów przed trudnymi wyborami. Taki już ich urok, który bardzo sobie cenię. Jest jednak jeszcze coś - pomimo swojej niemałej objętości wciąż są za krótkie i sprawiają, że najchętniej od razu  sięgnęłabym po kolejną część (gorzej jeżeli takowej nie ma). Tak było i w tym przypadku. Czy polecam? To chyba oczywiste.

"Tylko kiedy wiesz, że twój towarzysz może cię opuścić, doceniasz to, że pozostaje.
Tylko wtedy, kiedy nie jest mu łatwiej lubić cię, niż nie lubić, doceniasz to, że cię lubi."
8/10

niedziela, 21 września 2014

K. A. Tucker "Dziesięć płytkich oddechów"


Wydawnictwo: Filia
Ilość stron: 421

Zastanawiacie się dlaczego dziesięć płytkich oddechów? Dlaczego nie głębokich? Dlaczego akurat dziesięć? Też się nad tym zastanawiałam. Podobnie jak Kacey, która wciąż bez powodzenia próbowała stosować się do rady, którą od zawsze słyszała od mamy. Aż w końcu się dowiedziała. Czy i Wy chcecie wiedzieć?

Mające miejsce kilka lat wcześniej wydarzenie zburzyło całe dotychczasowe życie Kacey. Została jej tylko młodsza siostra, z którą niedawno postanowiła uciec do Miami. I tam zacząć od nowa, bez ludzi, których dotąd znała, bez współczujących czy potępiających spojrzeń, za to z wciąż głęboko zakorzenionym gniewem i poczuciem straty. Dziewczyna najchętniej odcięłaby się od wszystkich, jednak nie może sobie na to pozwolić. Tymczasem okazuje się, że w swoim otoczeniu napotyka całkiem sporo życzliwych ludzi. A wśród nich jego, chłopaka, którego intencji wciąż nie potrafi rozszyfrować, chłopaka, który w jednej chwili likwiduje wszystkie mury obronne, jakie wokół siebie wzniosła. Ale czy może sobie pozwolić na zawierzenie komuś takiemu?

Życie w nienawiści, obawa przed porzuceniem uprzedzeń i próbą zrozumienia czyichś racji, bagatelizowanie problemu - to tylko niektóre z poruszanych tu tematów. Kacey próbuje na swój własny sposób poradzić sobie z tym, co ją trapi, nie chce pogodzić się z przeszłością, ani tym bardziej z myślą, że mogłaby wybaczyć. Zespół stresu pourazowego może objawić się w najmniej oczekiwanych momentach, jednak dziewczyna wciąż uważa, że terapia nic jej nie da. Ale i pomoc na siłę nie jest tu rozwiązaniem. Więc co? Czy w nowym miejscu, wśród bliskich jej ludzi Kacey zdoła na nowo nauczyć się, jak to jest cieszyć się z życia? A może przeszłość znów rzuci cień na wszystkie jej starania? I jakie są intencje Trenta? Dlaczego zdaje się wiedzieć o Kacey więcej niż powinien? Cóż, zapraszam do lektury.

"Nie otwiera się, nie potrafi znieść dotyku dłoni, ponieważ przypomina jej o śmierci.
Nie dopuszcza nikogo do siebie, ponieważ idzie za tym ból."

Mocną stroną powieści są bohaterowie - nakreśleni umiejętnie i z sensem. Trent to kolejny chodzący ideał, który jednak pod swoją przyprawiającą płeć piękną o palpitację serca powierzchownością skrywa wiele tajemnic. Kacey łatwo przychodzi ocenianie innych po pozorach, jest bardzo skryta i nikomu nie pozwala się zbliżyć, jednak na prośbę siostry próbuje znów upodobnić się do dawnej siebie. No i oczywiście są jeszcze pozostali bohaterowie - pewny siebie i arogancki Ben, troskliwy wielkolud Nate, Livie, będąca prawdziwym wzorem cnót, wbrew pozorom naprawdę inteligentna i sympatyczna Storm, urocza Mia, a nawet Cain, którego postawa niejednokrotnie zaskoczyła Kacey. Jest tu sporo postaci, które można szczerze polubić, nie zabrakło też humoru i mniej lub bardziej dwuznacznych tekstów czy sytuacji.

Nie powiedziałabym, że jest to zbytnio przesłodzona historia, jednak dobre wydarzenia potrafią się całkiem sprawnie nagromadzać. Na nieszczęście bohaterów, te złe również nie ustępują im pola. Z początku zachowanie Kacey w towarzystwie Trenta mocno mnie irytowało. Zdenerwowanie, podniecenie - w porządku, ale to, że sam jego widok sprawiał, że stawała jak wryta, nie mogąc sklecić praktycznie żadnej sensownej wypowiedzi było dla mnie przesadą. Poza tym mniej więcej w połowie zdążyłam się już zorientować, jaki to sekret skrywa Trent, więc nie było to dla mnie wielkim zaskoczeniem. Mimo tego wszystkiego "Dziesięć płytkich oddechów" czytało mi się całkiem przyjemnie i, o ile będę miała okazję, chętnie przeczytam kolejną książkę K. A. Tucker.

"Dziesięć płytkich oddechów... Przyjmij je. Poczuj je. Pokochaj je."
7/10

sobota, 13 września 2014

K. Ishiguro "Okruchy dnia"


Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 306

Stevens należy jeszcze do tych kamerdynerów, którzy całym sobą oddawali się pracy. Mając za wzór chociażby swojego ojca, starał się jak najlepiej służyć swojemu pracodawcy i czuł satysfakcję z sukcesów - zarówno swoich jak i chlebodawcy. Po latach wiernej służby nawet do wiekowego Darlington Hall zawitały jednak nowe czasy, a wraz z nimi całkiem inny styl życia. Stevens wciąż nieprzyzwyczajony do bezpośredniego usposobienia nowego pracodawcy Amerykanina dostaje propozycję krótkiej podróży po Anglii. Początkowe niezdecydowanie powoli przekształca się w decyzję, a podróż po rodzimym kraju okazuje się świetną okazją do wspominania dawnych zdarzeń. Te z kolei mimowolnie skłaniają do stopniowego rozliczania się ze swoją przeszłością. Do jakich wniosków może dojść kamerdyner, który całe swoje życie poświęcił pracy? Czy mógł wybrać lepiej?

Na początek wspomnę, że spodziewałam się czegoś nieco innego. Oczekiwałam jakiegoś wielkiego bum na koniec i nie dostałam go. Mimo to nie narzekam. Ta subtelna, zabawna i nieco nostalgiczna powieść bardzo trafnie ukazuje społeczne konwenanse, różne postrzeganie pewnych aspektów, pokazuje, jak z perspektywy czasu lub odmiennego punktu widzenia niegdysiejsze sukcesy mogą się okazać błędami. Świetnym pomysłem okazało się również wplecenie do powieści rzeczywiście istniejących osobistości, które dodały jej realizmu. Wymiana niektórych uprzejmości nieodzownie wywoływała u mnie uśmiech, podobnie jak duma i upór, często występujące w rozmowach między Stevensem a panną Kenton (gospodynią), choć te przywoływały też czasem lekką nutkę goryczy. Mimo to Ishiguro nikogo tu nie ocenia, przedstawia jedynie sytuacje, resztę pozostawiając nam. W jego powieściach czuć pewną melancholię, która stale nam towarzyszy.
"Zły kamerdyner to taki, który z byle powodu zastępuje postawę zawodową postawą prywatną. Dla takich osób zawód kamerdynera jest czymś w rodzaju roli w pantomimie; najmniejszy poślizg, najdrobniejsze potknięcie i już spada maska, za którą ukrywał się aktor."
Autor świetnie dobiera sposób, w jaki wyrażają się jego bohaterowie. O ile w "Malarzu świata ułudy" narracja przypominała swobodną, niespieszną rozmowę, o tyle w "Okruchach dnia" od razu dostrzegamy, że mamy do czynienia z szanującym swoją profesję kamerdynerem, przez którego przemawia wieloletnie doświadczenie. Poza tym dystyngowany język i estyma, z jaką zwraca się do czytelnika, dodatkowo umilają lekturę. Stevens również daje się lubić, choć bywa dość nieporadny. Czasami trudno też zrozumieć jego wybory, co wynika z jakże odmiennego sposobu bycia, tą "zawodową godnością", jak zwykł mawiać. Jego oddanie naprawdę robi wrażenie, w niektórych sytuacjach wzbudza też niekłamany podziw, choć jednocześnie może dać pewne powody do współczucia. Ale czy słusznie?

Nie odnieście żadnego mylnego wrażenia, patrząc na moją ocenę. Prawda jest taka, że książka mi się spodobała i niejednokrotnie zastanawiałam się nad podniesieniem jej oceny (nawet teraz mam taką chęć), jednak coś mi nie pozwalało. Ulotność, którą zdecydowanie poczytuję jako jedną z jej zalet, jest jednocześnie tą cechą, która sprawia, że szczegóły powieści mogą szybko zatrzeć się w pamięci, pozostawiając po sobie głównie ogólne wrażenie i jedynie te elementy, które z jakiegoś powodu nie pozwoliły o sobie zapomnieć. Nie ma tu nic, co wstrząsnęłoby czytelnikiem, wywołało jakieś intensywniejsze uczucia. Mimo to zdecydowanie nie żałuję czasu spędzonego z "Okruchami dnia" i z chęcią kolejny raz sięgnę po twórczość Kazuo Ishiguro.

"Obrał w życiu jakąś drogę, okazało się, że niesłuszną, ale przynajmniej coś wybrał.
A ja? Ja nie mogę powiedzieć o sobie nawet tego."
6/10

poniedziałek, 8 września 2014

C. Carmack "Coś do stracenia"


Wydawnictwo: Jaguar
Ilość stron: 304

Bliss jest na ostatnim roku aktorstwa i ma pewien... "problem". Wciąż nie straciła dziewictwa i jakoś jej to nie w smak. Z pomocą przychodzi Kelsey, która wyciąga swoją przyjaciółkę do klubu, by tam rozpocząć poszukiwania odpowiedniego partnera na jedną, niezobowiązującą noc. Pomiędzy wymyślaniem kolejnych powodów na odrzucenie potencjalnych kandydatów, Bliss zauważyła czytającego Szekspira mężczyznę. I przepadła. A jednak, gdy była już o krok od osiągnięcia swojego celu, zawahała się i używając jednej z najgłupszych możliwych wymówek uciekła, pozostawiając nagiego już mężczyznę samego w sypialni. Cóż, mogło być gorzej, prawda? I jest, bo niedoszły partner na jedną noc okazuje się być jej nowym wykładowcą... Czy poukładana, lubiąca mieć nad wszystkim kontrolę Bliss da się porwać namiętności, czy raczej zrobi wszystko, by nie wpaść w kłopoty?

Banalne? Nieco wyświechtane? Może i tak, ale nie zaszkodzi od czasu do czasu skorzystać ze sprawdzonych schematów. To nie pierwszy raz i nie ostatni. Bardziej istotną kwestią jest to, jak dalej poprowadzi się akcję. A Cora Carmack zdecydowanie stanęła na wysokości zadania. Nie uświadczymy tu wielkich dramatów czy życiowych tragedii. Oczywiście, mamy tu relację studentka-wykładowca i trochę przemyśleń typu co wypada, a co nie, jednak cała historia podana jest z przymrużeniem oka i sporą dawką (często sarkastycznego) humoru. Ponadto pełno w niej namiętności i pożądania, a stwierdzenie, że między naszymi głównymi bohaterami iskrzy zasługuje co najwyżej na miano eufemizmu. Wzajemne przyciąganie między Bliss a Garrickiem wydaje się niemal namacalne, emanuje z każdej strony, na której znajdują się razem. Nawet jeśli ostatecznie romantyczny nastrój zostaje koncertowo zaprzepaszczony za sprawą mniej lub bardziej prozaicznego incydentu (a trzeba przyznać, że ta dwójka ma do tego spory talent).

"Na scenie mogłam udawać, że to nie ja, tylko Fedra, mogłam pozwolić sobie na szczerość,
bo nikt nie wiedział, że jestem szczera."

Czasami aż trudno uwierzyć, że autorka rzeczywiście uważa Bliss za racjonalną, twardo stąpającą po ziemi dziewczynę, a to wszystko przez to, jak bardzo rozprasza ją nie tylko obecność Garricka, ale i samo myślenie o nim. Oczywiście wszystko to należy zrzucić na karb tej jej wielkiej miłości i nie zamierzam się za bardzo czepiać. Po prostu chwilami było tego za dużo. A Garrick? Przystojny, troskliwy, z brytyjskim akcentem i do tego całkowicie zapatrzony w Bliss... Żyć nie umierać. Poza tym mamy tu całkiem sympatycznych bohaterów drugoplanowych - przebojowa Kelsey, ujmujący swoim oddaniem Cade i cała reszta ich paczki, choć o nich nie będzie tu zbyt wiele. Ich rozmowy nie są w żadnym wypadku wymuszone i brzmią bardzo naturalnie, co bardzo się autorce chwali.

To książka, którą trudno brać całkiem na serio - i z pewnością nie należy tego robić. Problem Bliss jest co najmniej naciągany, a niektóre jej spostrzeżenia nad wyraz absurdalne, jednak ostatecznie jest to przecież komedia romantyczna, do tego całkiem nieźle napisana. Nie jest przesadnie banalna, choć od samego początku wiadomo, że finał może być tylko jeden. Świetny humor, przyjemny w odbiorze język i wyczuwalna między bohaterami chemia sprawiły, że kolejne strony przewracałam w ekspresowym tempie i z pewnością sięgnę po kolejne książki autorki. Już nie mogę się doczekać "Czegoś do ukrycia", w którym będę mogła lepiej poznać Cade'a. A "Coś do stracenia" oczywiście polecam.

"Każde przedstawienie odbywa się tylko raz w życiu. Za każdym razem jest inaczej."
7/10

czwartek, 4 września 2014

Stosik 06/2014 + podsumowanie

Do tej pory zwykle nie zdarzało mi się mieć zbyt wiele książkowych nowości na raz, jednak teraz było nieco inaczej. Niektóre z poniższych nabytków kupiłam już wcześniej i trochę się tego nazbierało.

Ai Yazawa "Paradise Kiss" (1-3) - jakiś czas temu postanowiłam zapoznać się z twórczością tej autorki
Ai Yazawa "Kagen no Tsuki" (1) - obwoluta była źle pozaginana, ale dałam sobie z tym radę
Kazue Kato "Ao no Exorcist" (5-6)
Hiromu Arakawa "Fullmetal Alchemist" (6-7)
Nokuto Koike "6000" (3) - poprzedni tom na kolana bynajmniej nie powalał, więc cieszę się, że teraz znów zaczyna się robić ciekawie
Tsugumi Ohba, Takeshi Obata "Death Note" (9-12) - i w końcu komplet
Venio Tachibana, Rihito Takarai "Seven Days" (2) - wydaje mi się, że pierwszy tomik był lepszy jakościowo; poza tym różowa czcionka bardzo zlewa się z tłem
Ono Fuyumi, Yamamoto Kotetsuko "Przekleństwo siedemnastej wiosny" (1) - postanowiłam sprawdzić, jak spisuje się nowe wydawnictwo mangowe; z wydania jestem zadowolona, a i historia zapowiada się dość ciekawie, zobaczymy co dalej
Shirow Miwa "DOGS" (7) - akcja wciąż się rozkręca, powoli dowiadujemy się coraz więcej
KattLett "Exitus Letalis" (1) - z internetowymi komiksami KattLett miałam okazję zapoznać się już jakiś czas temu i polubiłam je, słyszałam też, że jeden z nich ma zostać wydany, więc byłam tego bardzo ciekawa; trochę jednak od tamtej chwili minęło i zaczynałam o tym zapominać, aż tu nagle dowiaduję się, że to właśnie Kotori w ramach wydawania dzieł polskich twórców postanowiło zająć się tym tytułem; i już w tamtej chwili wiedziałam, że "Exitus Letalis" na pewno trafi na moją półkę; została wydana w powiększonym formacie, co było dla mnie miłym zaskoczeniem; tusz był w kilku miejscach rozmazany; a historia dość ciekawa, czekam na dalszy ciąg ;)
Kaoru Mori "Opowieść panny młodej" (1) - słyszałam już parę razy zachwyty nad tą mangą i jej pięknym wydaniem, więc postanowiłam sprawdzić, ile w tym prawdy; jej format i twarda okładka były miłym zaskoczeniem, a kreska i cała reszta? Cóż, wygląda na to, że dołączę się do ogólnych zachwytów.
Trudi Canavan "Misja Ambasadora" - z biblioteki, już przeczytana; autorka jak zwykle porwała mnie w stworzony przez nią świat; chętnie zabrałabym się już za kolejną część
Eric-Emmanuel Schmitt "Małżeństwo we troje" - lubię tego autora i słyszałam już nieco o tej książce, więc postanowiłam ją kupić; właśnie ją czytam
Cora Carmack "Coś do stracenia" - już przeczytana, nie mogę się doczekać kolejnej powieści autorki
Jamie McGuire "Piękna katastrofa" - na tę książkę zdecydowałam się już po pierwszej jej recenzji, którą przeczytałam; jestem jej bardzo ciekawa
Haruki Murakami "Tańcz, tańcz, tańcz" - pożyczona
Haruki Murakami "Kronika ptaka nakręcacza" - pożyczona; większość już przeczytałam, ale w międzyczasie trafił mi się mały zastój, więc wciąż czeka na dokończenie
Julie Cohen "Drogie maleństwo" - już od jakiegoś czasu miałam ją na oku
K. A. Tucker "Dziesięć płytkich oddechów" - już przeczytana; cóż, pochlebne recenzje zrobiły swoje
Gong Ji-Young "Nasze szczęśliwe czasy" - na tę książkę polowałam już od dłuższego czasu; gdy tylko dowiedziałam się, że jest to pierwowzór mangi o tym samym tytule (dla ścisłości - "Watashitachi no Shiawase na Jikan"), wiedziałam, że muszę ją mieć; będzie to jednocześnie moje pierwsze spotkanie z literaturą koreańską
"Japoński. Mów, pisz, czytaj" - uznałam, że czas zacząć jakąś konkretniejszą naukę japońskiego; przerobiłam już kilka rozdziałów i jak na razie jestem zadowolona z wyboru książki


Zwykle nie bawię się w żadne podsumowania, bo nie widzę w tym większego sensu, jednak uznałam, że małe rozeznanie z wakacyjnych lektur nie zaszkodzi. Tak więc przez te dwa miesiące przeczytałam:

O. Rudnicka "Natalii 5"
K. Millay "Morze spokoju"
K. Ishiguro "Malarz świata ułudy"
D. Terakowska "Poczwarka"
T. Canavan "Głos Bogów"
K. Ishiguro "Okruchy dnia"
C. Carmack "Coś do stracenia"
T. Canavan "Misja Ambasadora"

A tak na marginesie, wybiera się ktoś na tegoroczne Targi Książki w Krakowie?

sobota, 30 sierpnia 2014

Anime "Tokkou"

Dawno nie dodawałam recenzji anime, prawda? Wierzcie lub nie, ale akurat ta "pisała się" już od lutego. Hm... chyba zaczynam być perfekcjonistką w niektórych sprawach... Chyba że to jednak lenistwo... Albo brak weny? Mniejsza z tym. Choć jakby tak o tym pomyśleć, to pisanie na temat "UN-GO" też zajęło mi dłuższą chwilę. A teraz, już bez zbędnego przedłużania, zapraszam do recenzji. Ocena może być nieco myląca, ale mimo wszystko było warto. ;]


Tytuł: Tokkō
Długość odcinka: 24 min.
Ilość odcinków: 13
Rok produkcji: 2006
Ocena: 5/10

Anime od razu zaczyna się mocnym akcentem, a mianowicie atakiem bliżej niesprecyzowanego napastnika, jakby człowieka pozbawionego wszelkich hamulców i ludzkich odruchów, który po prostu atakuje i rozrywa na strzępy. Wokół pełno krwi. Naszego bohatera ratuje uzbrojona w miecz, naga od pasa w górę kobieta. Z tym, że już po chwili okazuje się, że wszystko to było snem. A jednak tych kilka chwil pozwoliło mi podjąć jednoznaczną decyzję - będę oglądać dalej.

Shindo Ranmaru i jego siostra Saya to jedni z ocalałych z masakry w Machidzie, gdzie 5 lat temu w dość niejasnych okolicznościach zginęły 382 osoby. Nieznani sprawcy doszczętnie zdemolowali całe osiedle mieszkalne, zabijając jednocześnie wszystkich, którzy znaleźli się w ich zasięgu. Zginęli również ich rodzice. Obecnie rodzeństwo zasiliło szeregi policji, a Ranmaru za cel stawia sobie rozwiązanie tej sprawy i pojmanie zabójcy swoich rodziców. Należy też wspomnieć, że od tego czasu prześladuje go pewien sen, ten sam, który przytoczyłam na początku. I za każdym razem jest jeszcze bardziej rzeczywisty, jakby był zapowiedzią jakiegoś wydarzenia...

Akcja rozpoczyna się, gdy nasz bohater razem z przyjacielem wstępuje do jednego z oddziałów policji, TOKKI. Jak to często bywa, pierwsze dni w pracy do najprzyjemniejszych nie należą (nie ma to jak sprzątać toalety), jednak między kolejnymi reprymendami Shindo dowiaduje się o istnieniu drugiej sekcji, owianego złą sławą TOKKO. Przynależący do niej funkcjonariusze są szczególni, a także co najmniej podejrzani i ponoć poza standardową bronią w ich wyposażenie wchodzą także miecze. Na ich temat krąży wiele plotek; jedna z nich głosi, że ich cele nie są ludźmi. Co więcej, wśród funkcjonariuszy z drugiej sekcji najwyraźniej znajduje się również dziewczyna z jego snu. A może to tylko wytwór jego wyobraźni? Wkrótce, jakby na zawołanie, ma miejsce morderstwo, a jego okoliczności do złudzenia przypominają te, w których zginęli jego rodzice. Jakby tego było mało, sprawcy nadal są w pobliżu. Ale co zrobić w sytuacji, gdy niezależnie od ilości wystrzelonej amunicji sprawcy nadal prą naprzód, jak gdyby nigdy nic? I właśnie wtedy na ratunek przybywa osławione TOKKO, jednocześnie przejmując całą sprawę.

Z takiego obrotu sytuacji szczególnie niezadowolony jest szef odsuniętego od sprawy oddziału. Nieustannie domaga się wyjaśnień, próbuje zjawiać się na kolejnych miejscach zbrodni przed TOKKO, prowadzić śledztwo na własną rękę, w czym pomagają mu podwładni. Tymczasem członkowie drugiej sekcji zaczynają coraz bardziej interesować się Shindo, który pomimo niebezpieczeństwa i nieustannych ostrzeżeń konsekwentnie stara się odkryć prawdę. Pytań wciąż przybywa, niepokojących zdarzeń także, tymczasem odpowiedzi jak na lekarstwo. A jednak sytuacja stopniowo nabiera dla niego sensu, choć nikt nie kwapi się do wyjaśnień. W czym tkwi sekret TOKKO? Skąd na ręce Shindo ni stąd ni zowąd wziął się tatuaż? Czym są stworzenia, z którymi walczą? W jaki sposób ta sprawa łączy się z incydentem w Machidzie? I jaką rolę w tym wszystkim ma odegrać jak dotąd niczego nieświadom Shindo?

Akcja skupia się głównie na szukaniu prawdy i rozwiązaniu spraw z nią związanych, jednak nie brakuje też wątków humorystycznych, nieco rozładowujących atmosferę. Bywa trochę banalnie, czy też naiwnie - drzwi, które normalnie powinny być zamknięte, nagle się uchylają, jednak Shindou nie widzi lub nie chce dostrzec tego, że jest to co najmniej podejrzane, poza tym, choć już wiele razy się przekonał, że pistolet na niewiele mu się przyda, wciąż z niego korzysta (a przecież w tym wypadku nawet nóż byłby lepszą opcją) - ale w ogólnym rozrachunku nie wypada najgorzej.

A bohaterowie? Cóż, twórcy nie bawią się w jakieś wielkie psychologiczne analizy, jednak o każdym z ważnych bohaterów możemy się co nieco dowiedzieć. Jest więc oczywiście nasz zdeterminowany do odkrycia prawdy Shindo, opiekuńcza i tryskająca pozytywną energią Saya, zdystansowana Rokujou (która najwyraźniej lubi od czasu do czasu przywalić komuś z liścia), śmiała Suzuka, wyglądający jak yakuza Kunkida (a i charakterem go przypomina) i wiele innych postaci. A że część z nich to ocalali z masakry w Machidzie, to i związanych z tym bolesnych przeżyć nie zabraknie.

Muzyka jest nieodłącznym elementem serii, budującym jej niepokojący klimat. Dla openingu i endingu dość charakterystyczne jest to, że oba są po angielsku. Opinie na ten temat z pewnością będą podzielone, jednak według mnie pasują do tego anime. Nie potrafię sprecyzować dlaczego,  po prostu takie jest moje odczucie. Również o kresce nie mam za wiele do powiedzenia. Jest zwyczajna, bez zbędnych upiększeń czy udziwnień, ale całkiem w porządku. Znalazło się tu też trochę nagości, jednak twórcy nie robią z tego żadnego wielkiego halo. Tak po prostu jest i myślę, że nie ma się czego czepiać (lepsze to niż ciągłe niedwuznaczne podteksty oferowane nam obecnie w wielu seriach).

Szybko doszłam do wniosku, że fabułę tego anime trudno będzie odpowiednio zamknąć w zaledwie 13 odcinkach. I nie pomyliłam się. Zakończenie niewątpliwie pozostało otwarte, jednak nie ma też co liczyć na jakąś kontynuację, skoro manga miała tylko trzy tomy. Cóż, w tym przypadku trudno byłoby definitywnie zakończyć tą serię w taki sposób, aby jakoś jej... nie skrzywdzić? A przeczytanie mangi tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Anime z pewnością jest bardziej tajemnicze, ma świetny klimat, który sprawił, że z prawdziwą przyjemnością oglądałam kolejne odcinki. W mandze z kolei następuje zbyt szybkie wyjaśnienie nurtujących czytelnika kwestii, nie pozostawiając praktycznie nic, co mogłoby go trzymać w napięciu. Poza tym śledzony do pewnego momentu wątek niespodziewanie się urywa, ustępując pola rozgrywającej się równolegle historii. I choć dzięki temu miałam okazję dowiedzieć się zdecydowanie więcej o rodzeństwie łowców, doceniam to, że twórcy anime, nawet kosztem tej dwójki, przynajmniej spróbowali doprowadzić fabułę do końca.

"Tokko" nie należy do wyjątkowo ambitnych anime. Nie jest też pozbawione błędów i właściwie nie wyróżnia się jakoś szczególnie na tle podobnych produkcji. Jest co najwyżej średnie. Ma jednak swój charakterystyczny klimat, który bardzo sobie cenię i którego z chęcią doświadczyłabym jeszcze raz (tak na marginesie, raz już nawet zaczęłam oglądać to anime ponownie). Nie odradzam, w sumie nawet polecam, choć tylko jeżeli macie na to ochotę. "Tokko" bardzo przyjemnie mi się oglądało i mogę szczerze przyznać, że naprawdę mnie wciągnęło.

wtorek, 26 sierpnia 2014

D. Terakowska "Poczwarka"

Wiem, wiem, wyszło tego całkiem sporo, jednak naprawdę nie potrafiłam inaczej. ;)

Wydawnictwo Literackie
Ilość stron: 322

Przy lekturze towarzyszyło mi wiele emocji, choć były jakby stłumione. Porządkując sobie w głowie kolejne myśli, miałam sporo do powiedzenia, jednak gdy przychodziło do przelania ich na papier, nagle się gdzieś rozpływały. Pogubiły się, nie brzmiały tak, jak powinny. Ale gdy już zaczęłam, wciąż odnajdywałam coś, o czym warto byłoby wspomnieć. Czy udało mi się zawrzeć to, co najważniejsze? Oceńcie sami.

Adam i Ewa mieli swój własny plan na życie. Obejmował on wszystko, co najlepsze i taki też żywot miał zapewnić. Byli zgodnym małżeństwem - najpierw kariera, dziecko dopiero w chwili, gdy będą mieli pewność, że mogą mu zapewnić najlepszy możliwy start. Dziecko oczywiście też miało być idealne. A potem na świat przyszła Myszka. I wszystko prysło jak bańka mydlana. Zamiast upragnionego przyszłego geniusza pojawiła się dziewczynka z zespołem Downa. I to nie z żadną lekką odmianą, a jedną z najcięższych. Decyzja Adama była jednoznaczna - oddać ją do specjalistycznego ośrodka. Z początku Ewa się z nim zgadzała, jednak naszły ją wątpliwości. Czy mogłaby tak po prostu oddać własne dziecko? Czy zamiast tego nie powinna sama [czy raczej wraz z mężem] otoczyć ją troskliwą opieką i miłością? I tak oto do domu wróciła wraz z Myszką, która wywróciła cały ich dotychczasowy świat do góry nogami. Czy dziewczynka zniszczy wszystko, co było między nimi? A może właśnie przyczyni się do zmiany na lepsze? Będzie dla nich katastrofą, czy darem?

"Pielęgnuję tego motyla, ale to trudne pielęgnować coś, co tylko przeczuwasz, że jest."

Życie podporządkowane potrzebom Myszki przynosi Adamowi i Ewie wiele sprzecznych uczuć - smutek nieustannie przeplata się z radością, jest też nieco gniewu, upokorzenie, wstyd, mnóstwo żalu, zmęczenie. Ale jest także miłość. I nadzieja. Ewa niejednokrotnie przeżywała chwile zwątpienia, oscylując gdzieś pomiędzy miłością a nienawiścią żyła z dnia na dzień, cały jej świat kręcił się wokół Myszki, której nie spuszczała z oka praktycznie nigdy. Adam natomiast odciął się od nich. Trudność sprawiało mi życie obok nich, ale nie potrafił ich też opuścić. Nieraz przychodziło mu na myśl, że mógłby tak po prostu wyjść z ukrycia, dołączyć do oglądanej z daleka sceny, jednak po tak długiej bezczynności, wydaje mu się to niemal niemożliwe. A jednak może właśnie ten dystans pozwalał mu niejednokrotnie zrozumieć Myszkę lepiej niż Ewa. Podczas gdy ona spędza kolejne dni na opiece nad córką, Adam poświęca się pracy. I rozmyślaniom. Choć wie jak to brzmi, marzy o przyszłości po śmierci Myszki, o nowym potomku i rozwoju inżynierii genetycznej. O świecie, w którym ludzie pozbawieni byliby wad. Ale czy to możliwe?

"Pan rozdaje swe dary, nawet te niechciane. Nic nie zostawia dla siebie."

Sposób, w jaki autorka przedstawiła niekończące się dzieło stworzenia, jak i samego Boga - nie zawsze pewnego swojej nieomylności, popełniającego błędy - oraz rolę, jaką odgrywała w tym wszystkim Myszka, z pewnością jest ciekawy i dość nietypowy. Jest w tym pewien mistycyzm i urok. Z początku nie miałam jednak pojęcia, do czego autorka zmierza, co chce przez to pokazać. Bardzo udane było również przedstawienie psychiki Myszki, przywodzące na myśl tytułową wieczną poczwarkę. Nasza mała bohaterka czuje tak samo, jak inne dzieci, czy nawet mocniej, ma swoje marzenia, potrzeby i bogaty świat wewnętrzny, jednak wszystko to niweczy ułomność jej ciała. Dzieci z zespołem Downa nie zdrowieją ni stąd ni zowąd, nie ma się co czarować. A jednak wciąż pozostają ludźmi, którym należy się miłość, i którzy potrafią ją odwzajemnić.

To nie tylko historia o wychowywaniu dziecka z zespołem Downa. To także opowieść o tworzeniu, o nieistniejącej doskonałości i pięknie tego, co niedoskonałe. Z każdą chwilą obezwładnia coraz bardziej i mimowolnie skłania do postawienia sobie pytania: jak my postąpilibyśmy na miejscu Ewy i Adama? To książka, o której można by było rozprawiać bardzo długo. Rozwodzić się nad postawami bohaterów, reakcjami otoczenia, niesprawiedliwością losu i wieloma innymi sprawami. A każde kolejne zdanie przywodzi na myśl następne tematy, którymi można by się zająć. Ja jednak już i tak dość mocno się rozpisałam, więc już na koniec dodam tylko, że serdecznie polecam zapoznać się z "Poczwarką".

"Tęsknota to także forma życia..."
9/10